• Nie Znaleziono Wyników

Kohabitowanie z dzieckiem czy bez? Małżeństwo i konkubinat

2. Dzietność i posiadanie dzieci

Mówienie o strategiach reprodukcyjnych w obrębie rodziny odnosi się bezpo-średnio do zagadnienia poczucia bezpieczeństwa socjalnego, które budowane jest na dwóch poziomach. Na poziomie państwowej polityki socjalnej (zwanej polityką pro-rodzinną) oraz na poziomie samego systemu rodzinnego, w którym uruchamiane są,

wynikające z reguł pokrewieństwa, mechanizmy wsparcia, pomocy i wymiany (por. Mikołajczyk-Lerman 2004: 207-234). Pierwszy poziom wpływa na funkcjonowanie oraz intensywność drugiego. Zatem strategie reprodukcyjne kształtują się w wyniku kompromisu pomiędzy indywidualnymi decyzjami związanymi z konkretnymi sy-tuacjami poszczególnych jednostek oraz uwarunkowaniami społeczno-politycznymi i kulturowymi, które wiążą się z formą i funkcjami rodziny, instytucją małżeństwa i zachowaniami prokreacyjnymi. W przyjętym przez nauki społeczne modelu prokre-acji rodzina jest przestrzenią wspólnoty reprodukcyjnej i ekonomicznej, w której to dokonuje się transmisja wartości oraz norm kulturowych. Instytucja małżeństwa, któ-ra w społeczeństwie polskim staje się bezpośrednim bodźcem dla założenia rodziny, rozumianej głównie przez pryzmat jej zadania reprodukcyjnego, jest kontrolowana przez czynniki statusowe. Jest negocjowana, a jej stabilność wiąże się z wyraźnym podziałem ról kobiet oraz mężczyzn, hierarchicznym układem władzy i zawężaniem aktywności kobiet do sfery prywatnej.

Proces indywidualizacji więzi społecznych oraz demokratyzacji form życia spo-łecznego przemienił nie tyle nasz sposób konceptualizacji rodziny i małżeństwa, ile jego praktykowanie. O ile bowiem deklaracje moich rozmówców dotyczyły wartości rodzinnych, które można by ująć jako tradycyjne i modelowe, o tyle ich działania odbiegają od ogólnospołecznych idealizacji życia rodzinnego. Dzieci stały się dobrem i inwestycją, ale uzyskały jednocześnie wysoką wartość emocjonalną i rzeczywiście ich działania oraz decyzje wpływają na funkcjonowanie rodziny. Wszystko to wpły-wa na wzorce interakcji pomiędzy partnerami oraz interakcje międzypokoleniowe. Tak zwana dzietność oraz strategie reprodukcyjne niewątpliwie uległy racjonalizacji. Reprodukcja nabrała charakteru indywidualnych strategii decyzyjnych związanych z interesami jednostek, wyborami zgodnymi w dużej mierze z ich indywidualnymi preferencjami. Preferencje te nigdy nie są uwarunkowane tylko jednym czynnikiem, ale całym ich zestawem. Pod uwagę należy brać pochodzenie, wykształcenie, płeć, poczucie socjalnego bezpieczeństwa, rynek pracy, presję rodziny, dyskursy medialne i religijne. Wszystkie te elementy wpływają z różną siłą na podjęcie decyzji o posiada-niu dzieci. Proces reprodukcji uzależniony został w dużej mierze także od instytucji zewnętrznych w stosunku do rodziny. Mam tu na myśli przede wszystkim instytucje państwowe.

Adekwatny do praktyki społeczno-kulturowej model strategii reprodukcyjnych nie jest prosty do ustalenia (por. Cichowicz 1993a, 1993b, 1993c; Falkowska 1998; Gawlina 2003: 33-46; Giza-Poleszczuk 2002: 289-290; Jóźwiak, Kotowska, Kowal-ska 2000: 70-76; Slany 2002). I w tym wypadku deklaracje oraz praktyka rzadko do siebie przystają. Społeczeństwo polskie po ponad 20-letnim okresie jego demokraty-zacji, znajduje się w trakcie procesu, w którym nieustannie ścierają się ze sobą kon-serwatyzmy, ideologie polityczne, trendy i sposoby życia, które stały się dostępne po upadku komunizmu. Przenikają się więc ze sobą strategie tradycyjne

z nowoczesny-mi. Z jednej strony, wszyscy deklarują, że chcą mieć dzieci i że w rodzinę wpisane jest ich posiadanie. Natomiast z drugiej strony, nie uznaje się, aby było to „rozsądnym” posunięciem w aktualnych warunkach ekonomicznych w Polsce. Potrzeba posiadania dziecka jest jednak uznana za ważną. Bycie matką i ojcem postrzegane jest niemal jako misja. Zwłaszcza przez tych, którzy już są rodzicami. Ludzie coraz częściej zdają sobie sprawę, iż dziecko stanowi swoistą inwestycję. Ci, z którymi miałam okazję współpracować, często posiadają jedno dziecko. Jedno dziecko także pojawiało się w planach wielu innych osób. Jedno, lecz nie więcej. Zazwyczaj pojawia się ono przy-padkowo i nie jest planowane. Przemiany demograficzne zachodzące w społeczeń-stwie polskim są powiązane z przekształceniami, jakim podlega polska rodzina. W jej obrębie dochodzi do renegocjacji ról, więzi i relacji. Spadek dzietności w wyniku pewnej racjonalizacji strategii reprodukcyjnej, obniżanie się poziomu umieralności, wzrost liczby rozwodów, który niekoniecznie jest rezultatem konfliktów wewnątrz-małżeńskich, a raczej tego, że rodzic samotnie wychowujący dziecko, może liczyć na większą pomoc płynącą ze źródeł publicznych, oddziałują na kształt i strategie pomocy w obrębie rodziny. Niski poziom dzietności oznacza coraz większą liczbą rodzin małodzietnych. W ten sposób w dziecko można lepiej zainwestować. Pomoc, jakiej udzielają rodzice, koncentruje się na nielicznych członkach najmłodszego po-kolenia. Tym samym wzrasta „jakość” takiej osoby jako pewnego rodzaju kapitału społecznego. W rezultacie z jednej strony, ma ona zapewniony start w dorosłe życie, z drugiej zaś, proces jej usamodzielniania zostaje zakłócony.

Zawarcie związku małżeńskiego jest traktowane jako równoznaczne z założeniem rodziny. W sferze idei dotyczących rodziny, nie istnieje ona bez małżeństwa. Jed-nak rodzina może istnieć niezależnie od tego, czy posiada charakter sformalizowany. W trakcie badań miałam okazję współpracować z rodziną Jabłońskich, która tworzo-na jest w oparciu o związek nieformalny i której członkowie w interesujący sposób tłumaczą obrany przez siebie styl życia. Jest to rodzina, którą zaklasyfikowałam do zrekonstruowanych. Składa się z 43-letniej kobiety po rozwodzie, jej dwóch synów oraz o 28-letniego partnera. Jest to związek partnerski w tym sensie, że zarówno kobieta, jak i mężczyzna utrzymują się osobno. Jabłońscy nie posiadają wspólnego budżetu domowego, a mężczyzna nie finansuje ani dzieci swojej partnerki, ani jej samej. Związek, na którym opiera się rodzina, posiada charakter luźny i najistot-niejszą rolę odgrywa w nim „chęć bycia razem”. Mężczyzna pracuje poza Poznaniem i w konsekwencji rzadko bywa w domu. Domem zajmuje się kobieta wraz ze swoimi synami, którzy angażowani są we wszystkie prace domowe. Kiedy mężczyzna jest obecny w domu do jego zadań należy przygotowywanie posiłków. Czas wolny zawsze spędzają razem. Nie planują legalizacji swojego związku. W sytuacji, w której się znaj-dują zawarcie małżeństwa nie przyniosłoby im żadnych korzyści. Synowie kobiety są w takim wieku (17 i 14 lat), że nie wymagają już opieki, są pod wieloma względami samodzielni, a w ich wychowywanie zaangażowani są dziadkowie. Jabłońska jest

ak-tywna zawodowo, a jej dochód przewyższa dochód osiągany przez partnera. Do niej należy mieszkanie, w którym żyją oraz wszystko, co się w nim znajduje. Ewentualną korzyść z zalegalizowania związku mógłby wynieść mężczyzna. Jednak styl jego życia oraz pracy nie przyczynia się do chęci utworzenia związku formalnego. W planach na przyszłość nie pojawia się także posiadanie wspólnych dzieci. Interesujące jest podejście do tego związku ze strony rodzin pochodzenia partnerów. Rodzina ko-biety całkowicie akceptuje związek. Ojciec Jabłońskiej także od kilkunastu lat żyje w związku nieformalnym, matka zaś posiada młodszego od siebie męża. W rodzinie pochodzenia kobiety bardzo często dochodziło do rozwodów, a wymiana partnerów i partnerek jest dość intensywna. Z kolei w rodzinie mężczyzny, pomimo deklaracji zaakceptowania jego wyboru życiowego, pojawiają się silne emocje związane z faktem niemożności wyprawienia „porządnego wesela swojemu pierworodnemu” oraz z bra-kiem perspektyw na posiadanie wnuków. Emocje te są neutralizowane przez nadzieję pokładaną w rodzeństwie mężczyzny (bracie i siostrze), którzy prawdopodobnie wej-dą w związki małżeńskie i założą „prawdziwe rodziny”.

Rozmówcy, którzy jeszcze nie posiadali dzieci w większości przypadków dekla-rowali, że wcale ich mieć nie chcą. W trakcie badań współpracowałam z kilkunasto-ma osobami, które są tak zwanymi singlami lub które żyją w niezobowiązujących związkach i nie planują założenia rodziny. Są to osoby pomiędzy 23 a 45 rokiem życia. W ich przypadkach brak planów związanych z posiadaniem dzieci nie do koń-ca odpowiada racjonalnej strategii reprodukcyjnej. Nie zawsze, na przykład ucieka się tu do spolegliwych metod planowania, w szczególności stosowania antykoncep-cji. Często zarówno kobiety, jak i mężczyźni zdają się w takich przypadkach na los. Wielokrotnie powtarzały się stwierdzenia w następującym tonie: „niby chcę mieć dzieci i może będę miała, ale jak wpadnę; nigdy sama się na to nie zdecyduję; nigdy nie stwierdzę, że teraz jest taka sytuacja, że mogę mieć dziecko; to jest niemożliwe lub ożenię się jak zrobię jakiejś dziewczynie dziecko”. Spadek dzietności nie jest wywoływany przez jeden czynnik. Jednak za jego główną przyczynę należy uznać postrzeganie własnej sytuacji ekonomicznej jako niekorzystnej. Bardzo często w roz-mowach pojawiała się krytyka działań na poziomie tak zwanej polityki prorodzinnej, które według moich rozmówców nie dają poczucia bezpieczeństwa skłaniającego do podjęcia decyzji o posiadaniu dziecka. Problemem jest przede wszystkim sytuacja na rynku pracy (brak pracy, niskie płace, dyskryminacja kobiet ze względu na poten-cjalną możliwość zajścia w ciążę), drogie przedszkola, niskiej jakości usługi medyczne związane z porodem, brak wystarczająco dobrych warunków mieszkaniowych. Cha-rakterystyczna jest także ogólna niechęć kobiet do samej ciąży, która jest traktowana jako rodzaj choroby. Brak dzieci wiąże się również z partykularnymi sytuacjami ro-dzinnymi, w jakich znajdują się potencjalni rodzice. W przypadkach, kiedy występuje świadomość ograniczeń finansowych i czasowych własnej rodziny pochodzenia, której przypisuje się zadanie wychowywania potomków, pojawia się lęk przed

nieporadze-niem sobie z obowiązkami macierzyńskimi lub ojcowskimi. Tego rodzaju obawy mają zwłaszcza kobiety, które równocześnie nie chcą rezygnować z aktywności zawo-dowej. Polskie strategie reprodukcyjne na poziomie najogólniejszym są strategiami ustalanymi bardziej przez kobiety niż mężczyzn. Racjonalizacja decyzji wiążących się z posiadaniem dziecka, to rezultat rosnącej świadomości kobiet, że będąc już w ciąży zostaną one automatycznie zepchnięte do sfery ściśle prywatnej. Jest to obawa przed hermetyzacją własnego życia, które polegałoby na pracy podwójnej − zawodowej i tej na rzecz własnej rodziny.

Interpretacja deklaracji moich rozmówców w odniesieniu do ogólnospołecznej sytuacji związanej ze spadkiem dzietności jest jednak niepełna bez zwrócenia się ku narracjom bardziej osobistym i subiektywnym. Niezwykle ciekawa jest pewna am-biwalencja w zakresie pragnienia posiadania dzieci. O ile powszechnie uznaje się chęć kobiety do posiadania dziecka za oczywistą i naturalną, o tyle w odniesieniu do mężczyzn tak nie jest. W zasadzie spełnienie zadania reprodukcyjnego uzależnione jest w dzisiejszych czasach od decyzji kobiet. Niemal wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że mamy do czynienia z niżem demograficznym, a to, co sądzimy na ten temat niewiele różni się od dyskursów polityczno-medialnych: „kobiety nie chcą mieć dzieci, ponieważ stały się egoistkami, które koncentrują się na własnej karierze zawodowej i urodzie”. Sprawa wygląda inaczej, jeśli pod uwagę weźmiemy choćby antykoncepcję, albowiem nie ma przecież środków antykoncepcyjnych wyłącznie dla mężczyzn. „Biedni mężczyźni bywają łapani na dziecko”. Tymczasem pewni mężczyź-ni pragną mieć dzieci, choć pragmężczyź-niemężczyź-nie to mężczyź-nie musi być równoznaczne z późmężczyź-niejszą chęcią czy możliwością opiekowania się potomstwem. Wielokrotnie mówiono mi, że „kobiety czują w sobie, w środku chęć posiadania dziecka”. Sądzę, że rozumiemy to poczucie jako niezależne od woli kobiety, ponieważ uznajemy je za naturalne i niejako wpisane w naturę kobiety („poczekaj, hormony zrobią swoje”). Mężczyzn w ten sposób nie tłumaczymy. Jeśli mężczyzna chce mieć dzieci, jeśli się żeni, to oznacza to, że chce założyć rodzinę, że chce ją mieć, posiadać. Zatem może ją mieć, bo jest na to emocjonalnie i materialnie przygotowany. Dlatego też posiadanie dzieci przez mężczyzn podnosi ich status społeczny. Nie dostrzega się zatem naturalności pragnienia posiadania potomka w przypadku mężczyzn. Mężczyzna musi znaleźć się w odpowiedniej sytuacji, nie jest bezpłodny, nie musi się powstrzymywać; nie ma więc niejako naturalności pragnienia, ale w zamian za naturalne uznaje się to, że w końcu mężczyzna musi mieć rodzinę, bo ona jest miarą jego męskości. Jeśli jednak mężczyzna nie zostaje ojcem, to nie jest obarczany etykietą egoisty jak to się często dzieje w przypadku świadomie wybierających bezdzietność kobiet. Mówi się raczej o tym, że „życie mu się nie ułożyło, że widocznie nie spotkał na swojej drodze odpowiedniej kobiety lub że jednak jest odpowiedzialny, bo skoro dzieci nie ma to znaczy, że byłby niedobrym ojcem”.

Tymczasem niezależnie od tego czy kobiety stają się matkami, czy też nie, według moich rozmówców, macierzyństwo stanowi centralny element, który pozwala kobiety zdefiniować. Jest to także sprawa samodefinicji kobiet, które często prezentują się w następujący sposób: „jestem matką, mam w planach być matką, nie chcę być mat-ką, niestety nie mogę zostać matmat-ką, choć bardzo się staram”. W tym ideologicznym kontekście doświadczenia kobiet, które intencjonalnie przycinają drzewo genealo-giczne swojej rodziny stają się przedmiotem wielu nieporozumień. W momencie, kiedy dzieci są traktowane jako konieczny i oczywisty element życia kobiet, kobiety, które nie chcą ich mieć, są uznawane za niespełnione. Powszechnie wierzymy w to, że jeśli kobieta „nie zreprodukuje się”, to potem, zwłaszcza na starość, będzie tego gorzko żałowała. Dziecko jest bowiem rodzajem zabezpieczenia przed izolacją, sa-motnością, utratą statusu ekonomicznego. Myślenie o kobiecie, która nie jest matką jest myśleniem o tym, że tej kobiecie czegoś brakuje. Tożsamość kobiety jest zatem budowana w oparciu o rolę matki. W kulturze zachodniej brak czegoś oznacza nic, to negacja czegoś pozytywnego. W rezultacie nie-matki to kobiety, którym brakuje najistotniejszego elementu, by w ogóle mogły być kobiece (Morell 2000: 313-322).

3. Macierzyństwo

W odniesieniu do kategorii płci kulturowej rodzicielstwo stanowi szczególny moment w życiu pary. Podczas wczesnego rodzicielstwa wiele związków przyjmuje bardziej tradycyjny podział ról: jedne bardziej tymczasowo, inne permanentnie. Ro-dzicielstwo jest kojarzone z mniejszym zaangażowaniem kobiety w pracę zawodową oraz większym mężczyzny. W rezultacie procesy stratyfikacji, które generują nierów-ności ekonomiczne oraz społeczne między kobietami i mężczyznami intensyfikują się w momencie, kiedy pojawiają się dzieci. Zebrany przeze mnie materiał empiryczny wskazuje na to, iż strategie rodzicielskie, rozpatrywane w szerszym kontekście środo-wiska krewniaczego, znajdują się w ciągłym procesie transformacji i zależą w dużej mierze od czynników zewnętrznych, w pierwszym rzędzie ekonomicznych, dopiero później ideologicznych. W pokoleniu przedwojennym kobiety pracowały do samych narodzin dziecka ? − niezależnie od tego czy pochodziły z wiejskich rodzin rolniczych, czy miejskich robotniczych; w powojennym korzystały z urlopów macierzyńskich i wychowawczych, by następnie wrócić do pracy. Natomiast w pokoleniu dzisiej-szych 20-30-latków kobiety w wielu przypadkach na długo przestają być aktywne zawodowo. Zatem wbrew promowanym przez media feminizującym trendom bywa, że kobiety stają się pasywne na rynku pracy, zwłaszcza w tych przypadkach, kiedy rodzicielstwo jest wczesne. Rodzicielstwa w Polsce nie można rozpatrywać jako auto-nomicznego względem sieci pokrewieństwa. W przypadku rodzin, które obserwowa-łam strategie macierzyństwa i ojcostwa rzadko były generowane wyłącznie przez parę młodych rodziców, bowiem w dużej mierze zależą one od relacji z ich rodzinami

po-chodzenia. Oczywiście mamy tu również do czynienia z nierównością między płciami w kwestii aktywności zawodowej, idei pracy oraz rodzicielstwa. Można więc mówić o czynnikach instytucjonalnych, interakcyjnych oraz kulturowych, które współkształ-tują wczesne rodzicielstwo (por. Singley, Hynes 2005: 376-395).

Teraz nie żałuję, bo robiłam to, co potrafię najlepiej. Dzieci wychowałam. Do tego Pan Bóg mnie stworzył, a inne sprawy nigdy mnie interesowały... Sama je wychowałam, bo ten mój Dziadek [mąż], on się zawsze lubił zabawić. Tu łypnął okiem na jakąś i już... No, zdradzał mnie cały czas, ale ja się tym nie zajmowałam, miałam wystarczająco dużo pracy tu przy dzieciach, na gospodarce, żeby się tym nie przejmować, ale gdyby nie pomoc Boga, to by tak nie było. Bo ja bardzo, bardzo mocno wierzę i gdyby nie to, to nie wiem... Nie wiem jakbym dała radę...60

No, to była wpadka. Zbroiliśmy... Byłam załamana, nie wiedziałam co robić. Potem miałam depresję poporodową, ale teraz Marcinek jest najsłodszy. Nie tylko dla mnie, ale dla całej mojej rodziny, bo to było zaskoczenie. Wszyscy byli w sumie w szoku i on był nie do końca chciany, a teraz wszyscy za nim szaleją (...) Wiadomo, jak każda matka kocham swoje dzieci, ale trochę żałuję, bo to jednak za wcześnie mieć dzieci i wychodzić za mąż to nie jest takie cudowne. Teraz wiem, co to wszystko znaczy i żałuję, że nie poczekałam. Ale narzekać też nie mogę. Męża mam dobrego całe szczę-ście, to jest naprawdę dobry człowiek... Tylko, to było takie wymuszone trochę. Na początku nie było mi lekko. Zamieszkać w domu z teściową? To nie jest takie fajne. Ona oczywiście trochę mi pomaga, ale mimo wszystko na ręce patrzyła od początku. Dużo jej zawdzięczam. Mam dom i to taki, jaki w zasadzie zawsze chciałam61. Pierwsze dziecko urodziłam w wieku 20 lat. Ostatnie w wieku 43. My planowaliśmy dwójkę dzieci, więcej nie miało być, bo po co? Ale teść nas namawiał. Mnie namawiał.

>>Miejcie więcej dzieci, po to jest rodzina, żeby je mieć<<. A on sam pizduś jeden miał tylko jednego syna. Doczekał się trójki wnuków zanim umarł. No tak się zdarzyło. Jedno po drugim. Nie usuwałam, bo sobie mówię: >>Boże no szkoda, a raz kozie śmierć, jakoś damy radę<<. I nie żałuję. W życiu. Całe moje życie to te dzieci62.

60 Halina Sadowskia z Jeleniej Góry, matka 11 dzieci. Pierwsze dziecko urodziła, mając 21 lat. Wszystkie wychowywała sama, później zaś najmłodszymi z nich zajmowały się dzieci najstarsze. Kobieta jednocześnie pracowała we własnym gospodarstwie rolniczo-leśniczym. Nie mogła otrzy-mać żadnej pomocy ze strony jedynej krewnej, która wraz z nią przybyła po wojnie na „ziemie odzyskane”, ponieważ ta zajmowała się swoją, także wielodzietną rodziną.

61 Borkowska z Jeleniej Góry, matka trojga dzieci (11, 9, 1). Pierwsze dziecko urodziła w wie-ku 19 lat. Jej zamążpójście było konsekwencją nieplanowanej ciąży. Syn, o którym wspomina pojawił się więc po 9 latach małżeństwa. Ciąża ta skomplikowała relacje kobiety z jej teściową, która uznała, „że dziecko po tylu latach małżeństwa – to skandal”.

62 Wypowiadającą się jest kobieta z Jeleniej Góry – matka 5 dzieci, w wychowaniu których nikt jej nie pomagał. Kobieta mieszkała w domu należącym do jej teściowej, z którą nigdy jej się nie układało. Nie miała również matki, która zmarła zanim kobieta wyszła za mąż. Zamieszkała z dala od swojej rodziny pochodzenia. Istotną informacją jest to, że kobieta przez cały czas była aktywna zawodowo. Do pewnego stopnia dzieci jej „wychowywały się same” i przez mieszkańców Sobieszowa określane są jako „dzieci ulicy”.

Ja byłam złamana ciążami. Wstydziłam się pokazywać ludziom. Dziewczyno po 30? Ja byłam przerażona, już nie miałam siły, ale jakoś cudem się udało. Dzieci mam zdrowe, ładne, sama żyję, choć po moim Cycusiu [najmłodsze dziecko urodzone po czterdziestce], to już moje ciało jest całkiem zniszczone. Skąd pieniądze? O takich rzeczach się myśli. Jak damy sobie radę? Ale ja wiem, że jakoś damy... No dziwne to się niektórym może wydawać. Z sercem miałam problemy po Cycusiu, ale jakoś nie jest źle. Co ma być źle? (...) Czasem żałuję, że się dałam namówić. To się tylko jednak tak czasami myśli, jak człowiek jest zmęczony. Ale nie narzekam. Jestem skromna, choć chciałabym mieć lepiej. Ale co poradzić63?

Dzieci po prostu są, pojawiają się. Tego się do końca nie planuje. Dzieci nie są kapita-łem społecznym, dzieci nie są inwestycją, dzieci nawet nie są słodkie. Nie ma się nad czym rozczulać. Są albo ich nie ma. U nas są i to jest normalne64.

Jak się ma dziecko to już koniec z przyjemnościami. Posiadanie dzieci to jest koszmar. Fajnie, fajnie, ale co się z tobą potem dzieje? Skóra ci zwisa. Tracisz swoją pochwę raz