• Nie Znaleziono Wyników

Ewangelicy w Hiszpanii

„Postawił mię Pan pośród pola, które b y ło pełne kości, a oto były bardzo suche. I rzekł do m nie: Synu człow ieczy! ożyjąli te kości? I rzekłem : Panie! ty wiesz. I rzekł do mnie: prorokuj, Synu czło w ie czy ! I rzecz do d uch a: tak mówi panujący P a n : Od czterech wiatrów przyjdź, d u ch u !; natchnij te pobite, a niech ożyją.

Prorokowałem, ja k mi był rozkazał i wstąpił w nie duch, a ożyły i stanęły na nogach swoich, wojsko nader bardzo w ie lk ie u Ezechyel 37.

Szczególniejsze miał widzenie prorok Ezechyel. K ości ludzkie nie pogrzebane, bardzo suclie, leżały na bojowisku, przerażające świadectwo ludzkiej nienawiści. Naraz wskutek rozkazu Pańskiego przystawa kość do kości, Jączą się z sobą, pokrywają ciałem, a gdy je Duch Boży ożywił, stają żyjące ja k wojsko w szeregach. Oto obraz kościoła ewangelickiego w Hiszpanii. Nigdzie podobno wiara

— 58

-ewangelicka nie została tak okropnie zgładzoną ja k w Hiszpanii, onej kolebce inkwizycyi i jezuitów. N ic pozostało, ja k pole pełne kości, a te były wszystkie suche. Dziś znowu zawionął Duch Boży i na tem miejscu zaczyna się cucić życie, a co więcej, Hiszpanie zaczynają przecierać oczy, oglądając się, dokąd ich jezuityzm do­

prowadził — do ostatecznego upadku. A ż do roku 1868 nie było ewangelikom wolno zamieszkać w Hiszpanii, ani krajowym, ani też obcym . T ylk o ambasadorowie ewangelickich mocarstw mieli prawo odbyw ać w cichości swe nabożeństwa. Jeszcze roku 1860 wymie­

rzano okropne kary za czytanie pisma świętego, ja k tego dowodzi los familii Matamoros, która na ciężkie więzienie skazano, iż po­

tajemnie czytali Biblię. Królowa Jezabela otrzymała od papieża Piusa I X . złotą różę za to, że tak surowo przeciw ewangelikom postąpiła. Nie długo się jednak z tego prezentu cieszyła, bo sobie Hiszpanie rządy je j zbrzydzili i ze złotą różą razem ją z kraju wypędzili. Od roku 1868 nie zabraniają ju ż więcej ustawy ewan­

gelikom przebywać w kraju, ani ich za czytanie słowa Bożego do więzienia nie rzucają, aczkolwiek nie brakuje fanatyzmu religijnego przeciw ewangelikom, tak między duchowieństwem ja k pośród ludności. Ostatnie iskierki ewangelictwa w Hiszpanii dogasywały, gdy naraz roku 1868 pomyślniejsza epoka nastała. Ewangelicy w Am eryce, Anglii i w Niemczech zwrócili oko swe na Hiszpanię i spieszyli z pomocą dla zamierających braci. Sprawa jednak wzięła obrót pomyślniejszy dopiero wtenczas, gdy się nią ewangelicy okolic nad Renem położonych zainteresowali i w tym celu osobne towarzystwo zawiązali. T o wyprawiło do Hiszpanii młodego pastora, odznaczającego się głębokim zapałem religijnym i niepospolitym talentem organizacyjnym. B y ł nim Fryderyk Fliedner, syn Teodora Fliednera, pastora w Kaiserswerth nad Renem, który według wzoru czasów apostolskich wprowadził w życie zakłady dyakonis ewan­

gelickich.

Fliedner przybył do Madrytu, stolicy Hiszpanii; znalazł tam kilka osób ewangelickich, ale wszystkie były nader ubogie. Nie było miejsca do zgromadzenia się i odbywania nabożeństwa, ani też nikt takowego dla kacerskich nabożeństw nie chciał wynająć.

W końcu znalazł jakąś karczemną izbę, ciemną, nizką, bez wen- tylacyi; była tam dotąd karczma najpodlejszego rodzaju, w której młodzież wątpliwego charakteru tańce odbywała. W ejście do sali było nader niedogodne; trzeba było przechodzić przez długi, ciemny ganek, w którym bardzo niebezpiecznie wyglądało. Lecz to nie była największa wada lokalu; daleko nieprzyjemniejszą była ta okoliczność, iż się na wyższych piętrach znajdował zakład nie­

rządnych kobiet, które często ludziom na nabożeństwo idącym do­

kuczały. Kto inny b yłb y się namyślił taki lokal na salę nabożeń­

stwa wynająć. Nie tak ks. pastor Fliedner, który się żadnej

prze-szkody nie uląkł. U nas są często zdania, źe nabożeństwo tylko w pięknym kos'ciele odbyć można, a nikt nie zaprzeczy, że się piękny kościół do zbudowania serca dużo p rzyczyn ia; ale ks. Fliedner nie mając kościoła, nie czekał aż stanie, owszem z takiego miejsca dla nabożeństwa skorzystał, jakie m ógł nabyć.

Gdy do uporządkowania rzeczy doprowadził, gdy kościół ewangelicki w Hiszpanii choć nieco zorganizował, popadł Fliedner w ciężką chorobę, z której więcej nie powstał, ale zasnął w Panu dnia 25. kwietnia 1901. Śmierć je g o stanowi dla kościoła ewan­

gelickiego w Hiszpanii stratę niepowetowaną. Pracę po ojcu objął syn, Teodor Fliedner, człowiek jeszcze młody, bo nieboszczyk Fritz Fliedner liczył lat ledwie pięćdziesiąt i kilka. Niech Pan kościoła błogosławi sprawie służebnika swego. G dy Fliedner umarł, znajdował się kościół ewangelicki w Hiszpanii w następu­

jącym stanie.

Najprzód w Madrycie udało się nabyć ów dom podejrzany, w którym sala pierwotnych nabożeństw była i przebudować go na odpowiedni budynek do nabożeństwa. O prócz tego urządzono szkołę wyższą dla kształcenia młodzieży krajowej na urząd kazno­

dziejski. Hiszpanie bowiem nie chcieliby słychać kazania, które lubo w hiszpańskim język u wygłosi człowiek innej jak hiszpańskiej narodowości, choćby językiem hiszpańskim ja k doskonale władał.

Kaznodzieja taki musi b y ć Hiszpanem z urodzenia. Przeto praca Fliednera ograniczała się więcej do zgromadzania ludzi i kształcenia młodych pastorów i ewangelistów, których potem osadzał po różnych miastach kraju, zbierając środki na ich utrzymanie.

Oprócz tego założył w M adrycie ewangelicką szkołę ludową dla chłopców i dziewcząt osobno, tudzież ogródek dla małych dzieci. D o tej szkoły i katolicy chętnie dzieci posyłają, bo się nader korzystnie od m iejscowych szkół ludowych różni. D o tego założył dom sierót. Nie było to pierwotnie je g o zamiarem, bo trudno na wszystkie strony swe siły rozpraszać, ale okoliczności tego wymagały. Co do mieszkania rodzin, istnieją w Madrycie takie stosunki, ja k podobno nigdzie indziej w świecie. Są tam domy, w których literalnie po 250 rodzin mieszka. Bywa, źe w jednej niewielkiej izbie po trzy i cztery rodziny mieszkają.

Można sobie wyobrazić, jak ie tam powietrze panuje, a ja k ludziom żyć w tak okropnej ciżbie. Znalazły się dzieci takich biednych rodzin; rodzice poumierali i nikogo wśród tej zgraji nie było, coby mógł i zechciał zlitować się nad opuszczonemi. Pierwszą taką sierotą była Marya Carrasco. Fliedner ją przyjął pod swą opiekę;

za krótki czas znalazła się druga i trzecia, aż cały dom sierót urządzić musiano. Ustanowiono go na miejsc 2 0 ; ale cóż robić, jeśli jeszcze jedna a potem druga prosi o przyjęcie? Praca w tym względzie przybiera rozmiary nieograniczone.

Dalej urządzono naukę wieczorną dla ludzi dorosłych, którzy

1

się chcą kształcić w pisaniu, czytaniu, rachunkach, w naukach do życia niezbędnie potrzebnych, tudzież w znajomości słowa Bożego, 0 co wszystko się duchowieństwo katolickie ani też rząd wcale nic nie troszczył.

Potem urządzono nie wielki szpital dla chorujących członków zboru, ponieważ w klasztornych szpitalach na rozliczne przykrości byli narażeni. Założono niewielką księgarnię ewangelicką, z której wychodzą książki, traktaty i gazety ewangelickie nie tylko do Hiszpanii, lecz wszędzie, gdzie ję zy k hiszpański słynie, w szcze­

gólności do Am eryki Południow ej; a tak z Madrytu rozlewa się światło Ewangelii na rozliczne części krajów dawniejszej Hiszpanii.

L ecz co najbardziej uderza, jest ta okoliczność, że w klasztorze Eskuriala znajduje się dom i ochronka ewangelickich sierót. Naj- zawziętszy wróg ewangelików, który powiedział, źe woli panować nad pustyniami niż nad kacerzami, król Filip II., syn Karola V., zbudował tę warownię, w której sam mieszkał i z której wydawał straszliwe rozkazy do zgniecienia ewangelików w Hiszpanii, Nieder- landach, Anglii i Niemczech. Obok pałacu swego miał klasztor, bo ustawicznie i wszędzie chciał być otoczony zakonnikami. Tu wydawał rozkazy do palenia żywcem ewangelików, tak iż usta­

wicznie płonęły stosy, a biedne ofiary inkwizycyi i fanatyzmu religijnego w najokropniejszych mękach konały w płomieniach. Obli­

czają, źe przedtem i za panowania Filipa II. 10.000 osób posądza­

nych o sprzyjanie sprawie Ewangelii w Hiszpanii żywcem na stosie spalono. Eskarial dziś jest ju ż ruiną, lecz na tem miejscu, gdzie klasztor stał, urządzili sobie ewangelicy skromny dom sierót 1 tam wysyłają w porze letniej biedne miejskie dzieci, aby na świeżem, wiejskiem powietrzu odżyły i znów do pracy się pokrzepiły.

Lecz nie tylko w Madrycie i okolicy znajdują się takie za­

kłady ewangelickie; są one rozproszone po wszystkich większych miastach kraju. Fliedner wszędzie pozakładał kaplice, szkoły}

domy sierót, szpitale, a spoglądając na te postępy, które Ewan­

gelia za je g o usiłowaniem w kraju uczyniła, nie można pojąć, jak siła jednego prawie człowieka takich przemian dokonać zdołała. To też ten człowiek ustawicznie był w podróży, z jednej strony po kraju, aby zgromadzić rozproszone osoby, sprzyjające Ewangelii Chrystusowej, a z drugiej strony po Niemczech, Anglii, Holandyi, aby miewać w ykłady o pracy misyjnej w Hiszpanii i zbierać dary na je j utrzymanie. Bo to jest jasna, że biedni ewangelicy hisz­

pańscy, należący najczęściej do biedniejszych klas ludności, własnemi siłami wszystkich owych zakładów utrzymać nie mogli. Fliedner prowadził dziennik o pracach swoich, w którym kilkoma słowy kreślił wypadki dzienne. Podajem y z niego urywek, który nas przekona, ja k ten człowiek ani chwili spokojnej nie miał.

— 60 —

„W lutym 1901 podjąłem tę podróż, choć bardzo niechętnie.

Teodor miał jechać, ale nie mógł. Nadszedł telegram z Paryża, źe dnia 3. lutego miałbym sposobność do przemawiania, wiec po­

jechałem. Kazałem o robotnikach w winnicy. Togoź wieczoru dał

* mi pewien zwolennik sprawy 500 franków na cele pracy w win­

nicy. — Dnia 4. lutego byłem w D iiren ; wstąpiłem do domu pani Muller; na prędce w je j kuchni zjadłem coś na obiad, bo inaczej nie było czasu; byłbym musiał zostać bez obiadu. Przyjechałem i do Dusseldorf. Gdym szedł ulicą, niosąc swą torbę, spotykam się { z doróżką, którą zatrzymałem. Przełożona zakładu dyakonis w Kaiserswert jechała prawie z pewną chorobliwą dyakonisą i wezwała mię, abym z niemi siadł do powozu. Zim a była bardzt) tęga, tęższa niż sobie kiedykolwiek przypominam. B óg mi roz­

liczną pom oc zesyłał, tak się też modliłem, aby w tej podróży był mi pomocą uzbierać nieco grosza na spłacenie długów zakładu misyi. Myślałem, że mi pomoże zebrać 500 lub też 1000 koron.

Miałem sposobność przemawiania tylko w mniejszych miastach, jako to Wichlinghausen, Dortmund, W etter, lecz przybywszy do Kaiserswert miałem uzbieranych 500 koron. Od towarzystw G u­

stawa Adolfa otrzymałem też 500 koron i mogłem tę sumkę od- razu przesłać do Madrytu. B óg moją modlitwę wysłuchał. “ Tak

; Fliedner ani na chwilę nie spoczął, lecz ustawicznie w świecie się i obracał, szukając przyjaciół, coby mu pomogli krzewić słowo Boże I w krajach Hiszpanii.

Klęski czasów ostatnich rozbudziły w kraju ogromną niechęć przeciw klerykalizmowi, o której wybuchach w ostatnich czasach gazety donosiły, wzbudziły też oraz pragnienie i łaknienie za czemś f lepszem dla serca ludzkiego, niż zabobonne obrządki mnichów ludowi dać mogą. O usposobieniu umysłów w ydaje świadectwo zajście w Madrycie, które przy przedstawieniu dramatu pod tytułem f „Elektra" w głównym teatrze się wydarzyło.

Znany poeta, Benito Perez Galdoś, napisał dramat pod tytułem

f

„Elektra“ . Osnowa jest bardzo prostą. Pewna dziewczynka imieniem Elektra, zakochała się w kuzynie swoim, który jest inżynierem przy kolei. Dzień ślubu był oznaczony. Matka E lektry umarła;

i ona ojca swego nigdy nie znała. W ychow ała się u pewnego wuja, w którego domu prowadził rząd jezuita Pantoja. Ten sprzeciwiał się temu małżeństwu, a miał do tego pewne naturalne prawo, bo był naturalnym ojcem E lektry. Uwiódł je j matkę, gdy była młodą dziewczyną. Teraz chciał zgładzić winę tem, źe Elektrę przezna­

czył na zakonnicę do klasztoru. W m ów ił w nią, źe narzeczony jest je j bratem rodzonym i tem ją tak przekruszył, źe się zgodziła zostać zakonnicą. W szelako kłamstwo się w ykryło, narzeczony zdołał udowodnić, źe to intryga starego jezuity, a Elektra uciekła z klasztoru w objęcia kochanka. G dy narzeczony w oburzeniu

w oła: „Śm ierć jezuitom 1*, podniósł się podczas pierwszego przed­

stawienia w pierwszym teatrze Madrytu taki zapał i taka powstała burza, źe całe zgromadzenie zerwało się na nogi w ołając: „Śmierć jezuitom ! Śmierć je zu ito m ! Niech żyje w olność! Precz z kleryka­

lizm em !" K obiety powiewały chustkami, męźczyźni kapeluszami, a nieopisany zapał ogarnął publiczność. Autor czternaście razy' musiał pojawić się na scenie, a publiczność tylko wskutek próśb reżysera się uspokoiła, aby przedstawienie ukończono. Umysły Hiszpanów, mianowicie wyższych klas ludności, tchną nienawiścia do jezuitów i klerykalizmu. W ybuch y nienawiści nie ograniczyły się do Madrytu, lecz cały kraj ogarnęły. Szły z miasta do miasta, A^szędzie porywając serca ludności. Stronnictwo klerykalne, tak długo krajem rządzące, nie myślało się cofnąć, lecz na ostrze noża wzięło się do walki z liberalniejszymi prądami, a w kilku miastach płynęła krew. Hiszpanom zanadto rządów jezu itów ! Niestety, za późno się ocucili. Chwała i dobrobyt kraju ju ż są zniszczone.

Rządy jezuitów zabiły Hiszpanią, tak ja k wszystkie kraje i narody zniszczyły, w których panowały. Dla Ewangelii otwiera się pole, choć przejście do niej nie jest tak łatwe. K ościół ewangelicki podnosi się w Hiszpanii, ale jeszcze jest słaby, a w obec rządu i spo­

łeczeństwa nie jest równouprawniony, jest tylko tolerowany, jak był w Austryi aż do roku 1849. Niech Pan dopomoże, aby Ewan­

gelia Jezusa Chrystusa i w tym nieszczęśliwym kraju stała się mocą Bożą do zbawienia dusz, do wybawienia z cielesnej nędzy i do zbawienia w królestwie Bożem.

— 62

Powiązane dokumenty