• Nie Znaleziono Wyników

Do Grocholskich. Janów 8 czerwca 826

W dokumencie Ksiądz Stanisław Chołoniewski (Stron 131-138)

pierach X. Chołoniewskiego znajduje się oryginalny tekst tego wiersza, tudzież kilka innych utworów poetycznych Wernera przez niegoż dla przyjaciela wła

niczku 3. Po raz pierwszy spotykamy tutaj, później bardzo często powtarzający się w jego pismach oddźwięk staropolskiego humoru

1 Do Grocholskich. Janów 8 czerwca 826

2 18 marca 1827.

3 5 marca 1827.

9 *

V I .

Dyaryusz podróży z Kamieńca Podolskiego do Rzymu,

m ia sta stołecznego p a ń stw P a p iesk ich przed sięw zięty w to w a rzy­

stw ie p . H en ryka Grocholskiego, starościca Z w in o g ro d zkieg o , któ­

rego Ś liśn ió w n a , córka J . W . Ś liźn io w e j quondam Instygatoro- wej K oronnej rodzi, a ojciec p . M ic h a ł, starosta Z w inogrodzki, znaczne posiadał włości w województwie b racław skiem , zaczętej d n ia 6 m aja, A n n o a n a tiv . D o m in : M D C C C X X V I I , o czw a r­

tej godzinie po p o łu d n iu .

Ponieważ c i ł, co będą czytać to opisanie podróży mojej do Rzymu, dobrze znali rodziców moich i jaki piastował urząd w R ze­

czypospolitej ś. p. ojciec mój, dobrze wiedzą, zatem będąc wolnym od obowiązku, do którego każdy dobry szlachcic polski winien się poczuwać, okazania, skąd ród swój wiedzie, gdzie jest osiadły, czy w Litwie, czy w K oronie, czyli też na R u si, już wprost ad rem przystąpię i opowiem jako z swej persony dobrze znany osobom, do których rąk to pismo dostanie s ię , co mogło mnie być powo­

dem do rozpoczęcia tego dyaryuszu.

1 Początek ten znajduje się w papierach ks. Chołoniewskiego w czterech odrębnych, bardzo starannie przepisanych kopiach. Autor pragnął cały dzienni­

czek podróży do Ezymu i pobytu tamże w ten sposób obrobić, ale czasu czy chęci, a może czasu i chęci zabrakło.

— 133 —

N ie jest rzecz tak łatwa (jakby zrazu można myśleć) odgadnąć, dlaczego podjąłem się dyaryusz pisać. Pisał, prawda, p. Maszkie wicz, towarzysz znaku (jeśli się nie mylę) pancernego, Dyaryusz wyprawy wiedeńskiej, pod dowództwem króla Jana gloriose odby­

tej , i dobrze zrobił, bo z tego pisma dowiadujemy się o wielu szczegółach, tyczących się tego wielkiego króla i bohatera, o któ­

rych nawet p. Rubinkowski, dworzanin królewski, w swojej J a n in ie nie wzmiankuje, a któreby bez pracy p. Maszkiewicza w niepamięć poszły. Pisał C ezar, wielki hetman wojsk rzymskich, D ya ry u sz czyli C om m entaria wojen swoich we Francyi, którą podówczas Rzymianie Gallią nazywali, i także dobrą rzecz zrobił, bo to jego dzieło, acz zw ięzłe, dla wszystkich z powołania swego lub z wro­

dzonej skłonności bawiących się wojennem rzemiosłem, wielce jest pożytecznem. I X enophontes, wódz sławny, szeroko p isa ł, jakim sposobem dziesięć tysięcy bitnego greckiego żołnierza, przez daleko liczniejsze nieprzyjacielskie wojska otoczonego w kraju perskim, bez szwanku do kraju ojczystego bezpiecznie doprowadził. Piękny ten odwrót, czyli rejterada tak mądrze przez Xenophontesa wyko­

nany został, iż mu on więcej sławy przyniósł, niżeli bitwa jaka wygrana innemu wodzowi zjednać by m ogła, w której i ślepe szczęście ma swoje prawo. Stąd to powiadają, niejednemu wodzowi do podobnych rejterad głowa się zapaliła, ta k , że wolą mądrze rejterować, niżeli po żakowsku postępować i bić się. Inni choć nie w wojennych materyach, przecież zawsze w ważnym jakimś celu (jakim są naprzykład nauki) pisali. I tak mamy śp. JO. w o­

jewody W ileńskiego, księcia R adziw iłła, Sierotki, peregrynacyą do ziemi świętej. Bogobojny ten pan tę drogą pamiątkę pobożnego serca swego w pięknem zostawił, opisaniu. Niedawnemi czasy pewien Francuz p. Chateaubriand (Szatobryan) wydał na świat Itin e r a r iu m z P a ry ża do R z y m u i na powrót, dzieło pełne ciekawych szczegó­

łów , tyczących się ziemi świętej j Jerozolimy, a ciekawych nietylko dla pobożnych katolików, bo tych lada czem zbyć można, byle co o świętościach Pańskich wspomnieć , ale nawet i dla uczonych, którzy posiadają rzadki przywilej przez głęboką naukę nabyty, w nic łatwo i mocno nie wierzyć, ani też bądź czem nie dać się roz­

czulić. Podobnych opisów podróży zacząwszy od t e j , którą nam

— 134

-stary i ślepy Homer (jak mówią poeta grecki) zostawił o Ódysseu- szu, aż do tej, którą przed kilkudziesiąt laty pewien obywatel Sar­

dynii około własnego pokoju swego odbył i opisał na wzór dawniej­

szej podróży przez Angielczyka Cook około świata szczęśliwie do­

kończonej, mógłbym naliczyć więcej, gdyby mi czas, a osobliwie erudycya wystarczyła. Ale że tu tylko najbardziej idzie o wytłuma­

czenie powodów mojego dyaryusza, przyznać m uszę, że i na >tę trochę erudycyi o dawnych pisarzach podróży, dla tego jedyfiie zdobyć się musiałem, żeby przekonać czytelnika, że ja tak ważnych przyczyn do pisania nie m a m , jakie mieli dopiero tu wspómnieni Cezar, Xenophóntes, p. Maszkiewicz, p. Ohateaubriand, JO X . Ra­

dziwiłł- Siero tka i inni.

Można (to b y ło , prawdę powiedziawszy, bez wywoływania z prochów nieboszczyków króoiej powiedzieć — ale cóż? kiedy to człowiek ułomnej natury nie jest zawsze panem ani swego języka, ani swego pióra (przez co się nie mało złego dzieje na świecie);

przeprosiwszy więc za moją długą i mniej może potrzebną przed­

mowę, nie mając jednak serca podrzeć tych kartek, tak jak ogrod­

nik nie ma odwagi ściąć drzewa, które sam sadził, chociaż mu kwaśne rodzi ow oce; w krótkości już powiem, że jadąc do R zym u, że nie będąc ani hetmanem żadnym, ani wojewodą, ani uczonym, ani posłem, tylko dobrym szlachcicem województwa bracławskiego, a za życia ś. p.

ojca mojego Miecznika W. Koronnego, Miecznikowiczem K o­

ronnym (albowiem okropna zmiana losów narodu i mój tytulik w otchłań niepamięci pogrzebła), nie znajdowałem potrzeby opisania podróży mojej i zamyślałem tylko na kalendarzu berdyczowskim rubrykować dnie jakie ważniejsze, z powodu wypadków przytrafiać się mogących na popasach lub noclegach. Lecz siostra starsza i mąż jej, bardzo na mnie łaskawe rodzeństwo, nie chcieli pozwolić na moją do Rzymu perygrynacyą, pókibym nie obiecał im, iż będę co dzień zapisywać cokolwiek by mi się ważnego, a nawet mniej waż­

nego w tej drodze przytrafiło. Żeby przytem przełamać wstręt mój do tej mozoły, jako małobiegłemu i niedoświadczonemu w litera­

ckich pracach, prosili m nie, abym się nie wysilał ani na wymowę, ani na erudycyę, ani na żadną rymotwórską sztukę, a co do nauk, ponieważ geografia, powiadają, jest jedna z najpotrzebniejszych umie­

— 135 —

jętności w podróżach, to jeślibym się znalazł w kłopoeić i nie wiedział np. jak się nazywa miasto jakie, przez którebym przejeżdżał, albo te ż 1 rzeka, któraby gdzie pod miastem płynęła, radzili mnie braterstwo), abym na ratusz posłał do burmistrza, lub jeśliby go nie było, do' fary do proboszcza, a wreszcie i do dzwonnika, zapewniając, którykolwiek z nich niezawodnie powiedziałby mi nazwisko miasta, w którem mieszka i rzeki, która pod niem. płynie. Źe zaś datę roku i miesiąca w kalendarzu berdyczowskini, który mnie dał O.

Józef Karmelita, znaleśó bym potrafił, łatwo tego już .sam się do­

myśliłem. Tak więc zaspokojony w tej mierze postanowiłem —* ile ' w mojej możności — zadośćuczynić woli kochanego braterstwa, i dać im dowód mojego przywiązania i afektu ku nim niepospolitego;

boć tern samem że dla nich tylko dyaryusz będę pisał, przekonam, że p er omnes dies p ereg rin a tio n is meae in hac la crym arum valle będę miał w pamięci drogą ich przyjaźń. Zaczynam tedy ad m ajo­

rem D ei gloriam to opisanie podróży mojej rzymskiej i powtarzam, że dzień 6 maja vet. styli, anno a nat. Dom. 1827, w piątek o czwartej po południu był dniem wyjazdu naszego z Kamieńca Podolskiego.

I. K pigraphium . Qui m ultum peregrinantur B aro sańctificantur.

D e Im.it. Thomas à K em pis.

I I . K pigraphium . I na lądzie i na morzu,

W szędzie bieda, mój Grzegorzu.

B isk u p K rasicki.

Rok 1827.

Dnia 6/18 maja o czwartej godzinie po południu wyjechaliśmy z Kamieńca Podolskiego. Temi słowy zakończyłem moją przemowę do czytelnika. Wszakże dla lepszego zrozumienia tej okoliczności będę musiał w*ejść w niektóre szczegóły. Trzeba więc wiedzieć, że cała nasza podróżna komitywa składa się z JW. Gubernatora po­

dolskiego, żony jego, córeczki sześcioletniej, panny Aleksandry

Kąt-— 136 Kąt-—

skiej, p. Henryka Grocholskiego i autora tego dyaryusza, przytem dość liczna czeladka. Dwćch lokaji: jeden Woźniakowski szlachcic (idąc za opinią lokajskiego herbarza, chociaż państwo gubernator­

stwo Janem po prostu go zowią), drugi Siergiej, Moskal co za Polaka służy, kamerdyner Piotrowski, szlachcic formalny, furman podobno Józef, kucharz nowo przyjęty a zatem nieznany mnie;

czterech pocztylionów, których imiona zapomniałem wypisać, Bazyli także furman, Galicyanin i Antoni kucharz z Janowa. Powozów było cztery, kocz i bryczka gubernatora na resorach — furgon tegoż, no­

wego wynalazku, rozumie się dla tych, co nic podobnego nie widzieli, w których rzędzie i ja się mieszczę, nakoniec kocz mój, co wiele rozlicznych odbył podróży, bo już przez lat ośm zagraniczne zw ie­

dzał kraje, przez co w wielkiem był u nas poszanowaniu. Byli tacy, co radzili, żeby go porzucić w domu dlatego, że stary, lecz ja są­

dziłem, że to zaleta, bo starości towarzyszy zwykle doświadczenie, jakoż było ono widoczne zewnątrz i wewnątrz po całej jego budo­

wie. Zrana furgon z Siergiejem lokajem, kucharzem i kuchnią wy­

prawiono do Tynny, o cztery mile odległej wioski od Kamieńca.

Cug sześciokonny kary gubernatora powiózł ich. Zapomniałem jesz­

cze pomieścić w liczbie wyjeżdżających z nami z Kamieńca pannę z fraucymeru p. gubernatorowej na imię Rudlicką, K o w a l c z u k a z Strzyżawki rodem i chłopca p er m odum kamerdynera p. staroś­

cica Zwinogrodzkiego. Ci więc wszyscy wyjeżdżali z Kamieńca, ale nie wszyscy w jedną stronę — gubernator z żoną, córką i panną Kątską udają się do Proskurowa, stołecznego miasta powiatu tego imienia, a stamtąd w dalsze powiaty Lityński i W innicki; albo­

wiem z urzędu swego powinien gubernator tego roku przepatrzeć w nich to w szystko, co pod jego zostaje zarządem. K o w a l c z u k wraca się na Proskirów do Strzyżawki ad P e n a te s , ażeby zosta­

wszy w Kamieńcu, czując się osieroconym, nie uczęszczał do K o­

guta ’, albo też do Dłużka, przez coby znaczny zrobił ubytek arendzie Strzyżawieckiej. Chłopiec p. Henryka jedzie z powrotem do Pietniczan z wielkiem utrapieniem serca. Przystał na to do pana sw ego, aby (jak on mówi) wojażować. Pokazało się potem , że za młody na

1 Karczmy wolnej od okupu blisko K am ieńca.

— 137 —

długą podróż zagraniczną, i że lepiej przestać na Antonim, starszym, dojrzalszym; — chłopiec mógł sobie myśleć, że dość nam było mieć stary kocz, niedobrze więc pojmował, dlaczego i sługa miał być niemłody. Musiał jednak przystać na tę zmianę losu i wracać do domu. Tym więc sposobem wytłumaczyłem, jak wszyscy tu wy­

rażeni w drogę się puszczali, chociaż nie wszyscy, jak my, do Rzymu jechali.

Skoro tylko powozy nasze ukazały się na rynku, wzbudziły w licznych widzach stolicy, odpowiedne podobnym ważnym wypad­

kom uczucia. Ukazał się też i JP. Łapa (herbu zapewne N iedź­

wiadek), policmajster miasta Kamieńca, na pięknym i potężnym koniu gniadym, któremu, dlatego żeby był podobny do koni w Anglii krótkie mające ogony, ogon ucięto. Policmajster, człowiek wieku nieco podżyłego, podpułkownik, w całej paradzie siedział na ko­

niu, tj. miał szpadę, ostrogi i kapelusz z piórem, co się nie p o ­ mału przyczyniło do uświetnienia naszego wyjazdu; jakoż to znać było po gęstych kupach żydowskich, które z wielką uniżonością czapki uchylały przed tak poważną komitywą. Za miastem wstąpił gubernator na chwilę do generała obozującej tam na polach bry­

gady, potem odprawił policmajstra na powrót do miasta z polece­

niem, aby drzewa przez mieszczanów Izraelitów nad drogą sadzone lepiej były pielęgnowane i prędzej rosły. Przejeżdżając koło nowo budującego się klasztoru PP. Wizytek za miastem, oglądaliśmy zie­

mię, w której mają być założone fundamenta z kamieni i wapna mających się tam dostawić. Kamieni już były piękne kupki. W tem okazała się zguba; mój surdut zapomniano w domu. Łaskawe bra­

terstwo postanowiło czekać na powrót pocztyliona, który po tę zgubę został wysłany. Trwało to pół godziny, przez który czas p. Roguski, artysta podolski, podbiegłszy chyżym krokiem reko­

mendował interes swój, siebie artystę dojrzałego i młode artyściątka dziatwę swoją wspaniałym sercom i względom gubernatorstwa i sta­

rościca pana Henryka; znany jest ten artysta z pięknego wykona­

nia transparentów, które ozdabia widokami krajowymi, osobliwie Podola. I chociaż JW . X . Kalasanty Czertwertyński dowodził mu błąd statystyczny, jakoby w jego widoku stawu kaczki były polskie, a rybacy po niemiecku ubrani, wszelako artysta ten tak jest do­

brym patryotą, jego dzieci tyle patryotycznych wierszy deklamują,

— 138 —

iż mu Podołaniu każdy przyznać m usi, że jest dobrym nawet ma­

larzem.

7 M a ja . Miejsce w którem nocujemy, wieś Tynna niegdyś

W dokumencie Ksiądz Stanisław Chołoniewski (Stron 131-138)