• Nie Znaleziono Wyników

Lecz już powiodła me chęci i wolę, Jak równo koło toczy się przez pole,

W dokumencie Ksiądz Stanisław Chołoniewski (Stron 97-116)

pierach X. Chołoniewskiego znajduje się oryginalny tekst tego wiersza, tudzież kilka innych utworów poetycznych Wernera przez niegoż dla przyjaciela wła

O. Calebotta wzywał, choć nieznanego jeszcze sobie osobiście Cho

1 Lecz już powiodła me chęci i wolę, Jak równo koło toczy się przez pole,

Miłość, co wprawia w ruch gwiazdy i słońce.

2 D o G. Choloniewskiej Berdyczów 11 kwietnia 1821. W . Sobota. List francuski.

3 Do C. Choloniewskiej 18 czerwca 1821. List franc.

1 Do C. Choloniewskiej 30 łipca 1821. List franc.

7

— 98 —

„w kolo ludzi pragnących zdążać prostą drogą do Chrystusa Pana.

„Módl się teraz tylko i proś ukochanego naszego Zbawiciela , aby

„nie była to niecierpliwość wierzgającego dziecka, które po chwilce

„zapomina na wszystkie swe troski, ale ażeby niecierpliwość ta,

„niecierpliwość dobra i rozumna, przyniosła owoce odpowiednie łasce,

„jaką czyni mi Pan mój i Bóg mój, wzywając mię do swej służby.

„Bóg tak jest w ielki, iż n ik t, ani na ziemi, ani w niebie, nie jest

„sam ze siebie godzien, aby mu służyć; ale zarazem tak jest nie­

-k oń czen ie dobrym , że najnędzniejsze stworzenia, byle okryły się

„płaszczem Jego miłosierdzia, mogą a nawet i powinny przystąpić

„do jego świętych ołtarzów“.

Sm utne, ale szczerze chrześcijańskie było pożegnanie z ro­

dziną, z domem całym, „Lunią i jej staruchami“, nad którymi Sta­

nisław zdał opiekę szwagrowi. Na razie jechał wprawdzie tylko do Wiednia, ale dokąd stamtąd obrócić miał swe kroki, na jak długo żegna Podole, tego nikt w tej chwili na pewno nie mógł przewi­

dzieć. W każdym razie słuszną można było mieć nadzieję, że zbliża się czas, w którym ostatecznie rozejdą się chmury męczących nie­

pew ności, a nadzieja ta napełniała otuchą serce Chołoniewskiego i osładzała mu ciężkie chwile rozstania się z ukochanymi. I wy nie smućcie się, mówił żegnającym go, bo jeśli was opuszczam, to dla Chrystusa. „Emilka będzie nieco smutna po moim wyjeździe,

„pisał na samem wsiadaniu do szwagra x, bo wie, że ją bardzo ko-

„cham i szanuję, — ale się pocieszy łatwo , bo sama Chrystusa

„nad wszystko przekłada. Ciesz się więc i Ty bracie, Mimie ko-

„chany, z tego zmiłowania Boga nad moją nędzą, że mi nakoniec

„dozwala próbować d ró g , które mi Jego miłosierdzie przeznaczyło.

„Polecam się więc bardziej niż kiedy Twym modlitwom i żegnam

„Cię nie smutnem, ale wesołem sercem, z dobrą nadzieją uściska­

n i a Ciebie, kiedy B óg zechce. . . Emilka i Lunia odprowadzają

„mię do Berdyczowa dzisiaj, we czwartek; w poniedziałek będę na

„W niebowzięcie w Poczajowie, a stamtąd do Łopatyna się udam,

„gdzie zabawiwszy kilka dni, na Lwów, Kraków do Wiednia naj­

p r z ó d się udaję, gdzie mam się dopiero oryentować, co ze mną

„dalej ma być“.

1 Janów . 11 Augusta, dzień wyjazdu m ego. 1821. L ist polski.

- 99

Stosownie do tego skrupulatnie wykonanego planu, znalazł się Chołoniewski w dzień Wniebowzięcia N. Panny przed cudownym obrazem Matki Boskiej Poczajowskiej , aby wzorem dawnych ryce­

rzy, idących na ważne, dalekie wyprawy, pokłonić się najprzód pani swych m y śli, obraz jej we wdzięcznem swem sercu wycisnąć, a z imieniem jej na ustach, mając zapewnione jej ła sk i, śmielej podążyć w nieznane sobie kraje. „Podziękowałem raz jeszcze Matce

„Boskiej ł, źe przed dziesięciu laty ocaliła mię od podwójnej śmierci,

„doczesnej i wiecznej i źe uprosiła mi na to łaskę dłuższego życia,

„aby mię później zachęcić do wejścia w służbę Boskiego Swego

„Syna“. D zień odpustowy nie był, co prawda, najsposobniejszy do dłuższej, z wewnętrznem skupieniem odprawianej modlitwy; młody pielgrzym, mając świeżo w pamięci ład i porządek francuskich i nie­

mieckich nabożeństw, poddał pod pierwszem wrażeniem, nie znając jeszcze naszego ludu od wnętrza, bardzo ostrej krytyce ówczesne

polskie, a w szczególności poczajowskie odpusty.

„Pielgrzym ki2 do tego tak wsławionego miejsca nie bardzo

„mię zbudowały. N ie znają tu ani jednego ze środków, używanych

„za granicą dla należytego pokierowania i ujęcia w karby poboż­

n y c h tych ćwiczeń. Tłumy ciągną bez porządku, bez nadzoru za­

konników , nie śpiewają wspólnie pobożnych pieśni. Kupa z trzech

„lub czterech tysięcy ludzi wszelkiej płci i wieku popycha się, ci­

e n ie się, szturcha się po drogach; jedni zakładają obozowiska po

„lasach; inni w najlepsze się fetują; zwłaszcza żebracy wszelkiego

„stroju i rodzaju wyglądają na ludzi, którym obiecano sprawić we-

„soły, hulaszczy bal. Na miejscu odpustowem ten sam nieporządek

„i jeszcze więcej zgorszenia; ciekawa zwłaszcza rzecz przypatrywać

„się spowiedziom. Nadchodzi jakiś zakonnik i z wielką biedą prze­

d o sta je się do konfesyonału silnie zbudowanego, aby mógł znieść

„bez szkody szturmy penitentów. Natychmiast potężna gromada,

„mężczyźni i kobiety rzucają się na ten punkt wytyczny i nastę­

p u j e atak, pod wszelkimi możliwymi kształtami. P en iten t, który

„szczęśliwym losem wybrany najbliższym jest kratek, musi się

„poddać, jeszcze przed skończoną spow iedzią, bardzo ostrej

poku-1 Do Cec. Chołoniewskiej. Lwów. poku-10 września N . St. poku-182poku-1. List franc.

2 D o Grocholskich. Łopatyn. 3 września N. St. 1821. List franc.

7*

„cie, bo dźwiga na barkach ze trzydzieści ciał leżących jedno na

„drugiem, a które, jak kłosy w jeden snopek związane, podnoszą

„się i spadają na przemian. . . Duch pielgrzymek jest duchem naj­

zupełniej chrześcijańskim, ale jeśli ma przynosić owoce zasługujące

„na niebo, to powinien najprzód przeniknąć do wnętrza d u s z y . . .

„Ale prowadzić swą duszę ogłupiałą, skurczoną i schyloną ku ziemi

„do źródeł wszelkich łask; fabrykować jakąś bez nazwy mieszaninę

„z niskich żądz i najświętszych czynności; składać Bogu jedynie

„zewnętrzną, cielesną ofiarę, nie podejrzywając naw et, źe P. Jezus

„zupełnie się czegoś innego domaga: to mię pobudza do bojaźni,

„do drżenia o innych, a najprzód o siebie samego“.

Całe dwanaście dni zabawił Chołoniewski w Łopatynie, ma­

jątku stryja swego Franciszka Ksawerego, u którego pobyt uprzy­

jemnił liczny zjazd wielu bliższych i dalszych krewnych. Stryj, „Pan Łowczy“, — jak go powszechnie nazywano — był silnie przeko­

nanym, że Stanisław, tak jak dzisiaj robią możni Anglicy, zdecy­

dował się na podróż jedynie dla oszczędności, i usiłował go namó­

wić, aby nie szukając obcych bogów, z nim razem przepędził zimę we Lwowie. „Atak, sądząc po zewnętrznym pozorze 1t był słaby,

„ale słowa płynące z bardzo czułego, a zarazem bardzo bojaźliwego

„serca, dotarły do najgłębszych zakątków mej duszy i silnie ją

„wzruszyły. Wiele innych ciężkich, przykrych myśli . rzuciło się

„jednocześnie na mnie i napełniło kielich goryczą. Wreszcie wyje­

c h a łe m w piątek raniutko i tego samego dnia przyjechałem do

„Lwowa. Cały ten dzień dusza moja chodziła w ciemnościach.

„Kilka razy chciałem zawracać, aby jeszcze parę tygodni spędzić

„z kochanym naszym staruszkiem. A le z drugiej strony szło do

„ataku, jasne, niczem się nie dające przekupić poczucie obowiązku,

„a nadzieja, że jutro złożę ten krzyżyk u stóp ukochanego Zbawi­

c ie la w najwyższym trybunale spowiedzi, podtrzymywała mię i za­

ciągnęła, choć z biedą, do Lwowa. Muszę wam jeszcze dodać, że

„zachcianki powrotu do Janowa były uszczęśliwione, znajdując po-

„myślną sposobność i weszły w przymierze przeciw memu sercu

„z zachciankami Lopatyńskiemi. Spowiedź sobotnia w lwowskim

— 100 —

1 D o Grocholskich. Lwów . 10 września 1821. L ist franc.

— 101 —

„kościele Bernardynów, chociaż bardzo nędzna, zrzuciła jednak ze

„serca ten ciężar. Dziękować za to miłosierdziu Pańskiemu! O dro-

„dzy m o i, w jak błyszczących barwach, pomimo naszej ślepoty,

„przedstawia nam się czasem to miłosierdzie. Opuściwszy Łopatyn,

„wjechałem w smutne sosnowe lasy, serce mi się ściskało, wzdy­

c h a łem z głębi duszy do Chrystusa, dużo płakałem, ale mało się

„mogłem modlić. Nagle przychodzi mi na myśl otworzyć na chybił

„trafił książeczkę „Naśladowania“, i zaczerpnąć pociechy z pier­

w sz y c h zdań, które wpadną mi pod oko. Po raz pierwszy spró­

b o w a łem tej praktyki, przez niejedną zresztą piękną duszę zaleco-

„nej, i znalazłem w K s. I I . Roźd. 12, następne słowa: „Czasami

„Bóg cię opuści, czasami cię bliźni doświadczy, a co gorzej, często

„sam sobie będziesz nieznośnym“. Przeczytajcie sobie cały ten ustęp,

„a pojmiecie, jakim dla mnie był balsamem“.

Nerwowa tęsknota za domem, za drogimi sercu, jedna z naj­

niebezpieczniejszych pokus dla dusz do wyższej doskonałości wy­

branych , bo trudno w niej nadzwyczaj postawić granicę między szlachetną, chrześcijańską miłością rodziny, a niewieścią grą ner­

wów, chorobliwą grą wyobraźni; oddalona na razie, wracała nieraz jeszcze, lecz zawsze pobijana doświadczoną już bronią, ustąpiła wreszcie zupełnie pola nie mniejszej, lecz rozumniejszej, a zatem spokojnej miłości. Na razie w drodze ze Lwowa do Krakowa me­

lancholia nie miała sposobności zarzucić swyoh sieci, jak w drodze z Łopatyna do Lwowa, bo całą uwagę podróżnika zajmowała rzecz prozaiczniejsza, choć niemniej nieprzyjemna: silna fluksya w zębach, której nabawił się poetyzując z jednym z przyjaciół po zachodzie słońca nad brzegami Pełtwi. W ojskowy doktór w Mościskach nie wiele pomógł; opuchnięty, zmęczony gorączką powlókł się nasz po­

dróżny do Łańcuta, gdzie skoligaceni z nim przez Rzyszczewskich Alfredowie Potoccy przyjęli go z otwartemi rękami i przez dwa tygodnie, aż do zupełnego wyzdrowienia, nie pozwolili opuścić go­

ścinnego zamku. „Mam tutaj dobre k sią ż k i', codzień gazetę, Je­

z u itó w , Kościół, Mszę w zamku, prześliczne pom ieszkanie, widok

„wspani ał y. . . , a co milsze i w ażniejsze, mieszkańcy i właściciele

„zamku są ludźmi prawdziwie Bożymi. Alfred niczego w tym

wzglę-1 D o Grocholskich. Łańcut. 22 września wzglę-182wzglę-1.

— 102 —

„dzie nie pozostawia do życzenia, a to, mówiąc szczerze, najwięcej

„pomaga do zawiązania poufałych , przyjacielskich stosunków . . .

„Charakter Alfreda bardzo m iły; żona jego wyborną jest panią

„domu i matką rodziny. . . Niczegoby mi nie brakowało, gdyby nie

„to, że gdziekolwiek patrzę na szczęśliwe ognisko dom ow e, prze­

n o s z ę się myślą do was, i jak Szwajcar choruję nieomal z tęsknoty.

„Codzień lepiej się przekonuję, że w moim wieku i mając takich

„przyjaciół, jest moraluem niepodobieństwem puścić się w świat,

„zdecydować na długą nieobecność, nie wezwawszy pomocy Jezu­

so w e j. Można w szystko, wszystko co jest ludzkiem , poświęcić,

„wyjąwszy prawdziwej miłości, a jeśli i ją kto poświęcić zdoła, to

„jedynie Jezusowi Chrystusowi, miłości doskonałej“.

Po dwutygodniowej „kwarantannie“ łańcuckiej, nastąpiła rów­

nież dwutygodniowa, ale już nie względami zdrowia spowodowana, zupełnie dobrowolna kwarantanna krakowska. W domu jednej z bli­

s k ic h krewnych, która, jak utrzymywał Stanisław y ma w kieszeni

„biskupa, panów profesorów e tu tti q u a n ti, a nawet Jezuitów po­

tra fiła opanować, zapoznał się i zaprzyjaźnił z główniejszemi zna­

kom itościam i krakowskiej Rzeczypospolitej, zwłaszcza z biskupem

„Woroniczem i z prezesem senatu, Wodzickim. „Wodzicki człowiek

„przyjemny i gościnny2 ; biskup tutejszy świątobliwy i uczony,

„dwie rzeczy, które pięknie razem wydają się. Dom swój umeblo-

„wał, że tak powiem, historyą polską. Z wielką pracą wszystkie

„dzieje krajowe, od początku do zgonu Polski, w kilku salach wy­

m alow ane. Malarz rodak wiele talentu okazał. Ks. Woronicz

„z wielkim dowcipem urządził obrazy, pam iątki. . . ; szczegóły oso­

b liw ie ostatnich wypadków pięknie odmalowane na ścianach, ko­

lum nach, sufitach. . . Szanowna to praca w oczach Polaka, chlubna

„dla K s. W oronicza, który nieliczne dochody poświęca na zacho­

w a n ie , pielęgnowanie najmniejszych pamiątek , zabytków ojczystej

„ziemi, które coraz bardziej stają się rzadkiemi“.

Widok świetnej niegdyś, dziś opustoszałej, jakby dogorywa­

jącej dawnemi wspomnieniami żyjącej stolicy, widok zwłaszcza

kró-1 Do Grocholskich. Kraków. 2 października kró-182kró-1.

2 Do Grocholskich. Kraków. 8 października 1821. List częścią polski.

— 103 —

lewskiego niegdyś zamku, który tyle pięknych, sławnych i wielkich dni pamiętał, wywarł na Chołoniewskim , jak na duszy każdego Polaka, co wżył się choć trochę, choć trochę zrozumiał i pokochał historyę swego kraju, nadzwyczaj smutne i rzewne wrażenie. „Pewny

„jestem 1, że nawet ruiny Rzymu nie przemówiłyby mi tak silnie

„do serca, jak ruiny Krakowa. Serce nasze bardziej zahartowane

„na widok zmiennych losów rodzaju ludzkiego, wziętego ogólnie,

„a Rzym był całym rodzajem ludzkim , był stolicą narodów; ale

„przedwczesny upadek i śmierć współczesnego nam narodu, któ-

„rego zwyczaje i tradycye przechowujemy wszyscy, jak przechowu­

je m y rodzinne portrety, ma w sobie coś ponurego, przygniatającego

„duszę. Zbliżamy się do grobów wielkich naszych królów, do miejsc

„uświęconych cudami wszelkiego rodzaju przez wielkich naszych

„mężów; serce bije nam z miłości i czci dla tych wielkich histo­

ryczn ych wzorów; niestety! niebiańskie to wzruszenie trwa zaled-

„wie ch w ilę! Czyż jesteśm y dziećmi tej samej rodziny; czyż słabe

„to pokolenie może sobie rościć prawo do pokrewieństwa z temi

„pięknemi i silnemi duszami, ozdobą swych wieków? Zimne ich

„prochy nic już nie mówią do otaczających; żywi ich nie słuchają,

„i nie rozumieją. Świątynia opuszczona, arka oniemiała. Stawiając

„wciąż pod pręgierz pogardy czasy, które zowiemy b a rbarzyńskim i,

„chcielibyśmy się otrząść z niegodnych pamiątek przeszłości. O stat-

„nie to nieszczęście, do którego dojść może naród, który już stra-

„cił swą sam oistność; jest to narodowe samobójstwo! N ie pozuję

„na to, co zwyczajnie nazywają p a try o ty zm e m ; zresztą o nazwę mi

„nie idzie, bo w niczem ona nie zmienia uczuć ożywiających duszę,

„a uczucia te właściwie stanowią o wartości człowieka. Widok

„Krakowa poruszył we mnie klawisz ukryty na dnie serca; wszak

„aż do końca życia nowy jakiś, nieznany dotąd raz po raz się od-

„zywa. Różne, nagle jakby mimowoli ogarniające mię uczucia do­

w io d ły m i, że i w biednem mojem sercu znajduje się kącik,

„w którym drzymała miłość ojczyzny. Jest to dla mnie jakby nowe

„jakieś odkrycie odłogiem dotąd leżącego kraju. W jednej chwili

„zrozumiałem całą siłę i znaczenie owych słów wielkiego proroka:

1 D o Grocholskich. Kraków. 8 października 1821.

„O ! Jeruzalem, jeśli na cię zapomnę, niechaj prawica moja uschnie“ .

„Strzedz będę z pewnym słodkim niepokojem tego odnalezionego

„kraiku; me serce poświęci mu najczulsze starania; czuwać nad

„nim będę, jako nad kosztowną cząstką życia mej duszy, jako nad

„najpiękniejszem spadkobierstwem, przez ojca mi przekazanem. Samo

„nawet bolesne przeświadczenie, że nową tę miłość karmić mogę

„jedynie wspomnieniami nieistniejącej ojczyzny, doda mi ognia do

„żarliwego ukochania tej innej, lepszej ojczyzny, której Jezus Chry-

„stus jest naczelnym wodzem. Pomagajmy sobie jak możemy. Am en“.

Rozbudzona ze snu szlachetna miłość ziemskiej ojczyzny szła odtąd bez przerwy w parze z miłością do ojczyzny niebieskiej; je ­ dna drugiej nie przeszkadzała, przeciwnie, w miarę wzrostu drugiej, rosła i szlachetniała pierwsza, młodsza jej siostrzyca. Pracując dla B oga, rozszerzając cześć i miłość dla religii, nakłaniając swych ziomków do życia prawami religii unormowanego, więcej się podo­

bno Chołoniewski ojczyźnie przysłużył, niż tylu innych, którym, jak to doskonale choć mimochodem zaznaczył, nie tyle chodziło 0 rzecz samą, o prawdziwy patryotyzm, ile raczej o dźwięcznie brzmiącą nazwę patryoty.

Pierwsze niemal kroki po przybyciu do Wiednia skierował Chołoniewski do klasztoru Redemptorystów, gdzie od pewnego czasu mieszkał dawny przyjaciel i doradca Werner, który ze swej strony bił się z myślami czy wstąpić do zakonu, czy dalej jako świecki kapłan Panu Bogu służyć. Werner przyjął przyjaciela z otwartemi rękami. Obaj byli oni w tej chwili w tern samem mniej więcej po­

łożeniu, obaj czuli i rozumieli, że jeśli nie chcą kołować bez końca, kreślić piękne plany, mazać je i na nowo kreślić, to raz wreszcie trzeba powziąść stanowczą decyzyę, a potem rzucić się w wodę 1 płynąć odważnie. Jakoż Stanisław, wykonując punktualnie ju ż-d a­

wniej ułożony program, przedewszystkiem zabrać się postanowił do gruntownych rekolekcyj, w czasie których wiarą oświecony, łaską Bożą wsparty, w tę lub ową stronę miał swą łódź ostatecznie skie­

rować. „Wespół ze mną, wynurzał się siostrze w dwa tygodnie po

„przybyciu do W iednia1, podziwiać będziesz dobroć Chrystusową,

— 104

-1 D o C ecylii C hołon iew skiej. W iedeń. -1 listopada -182-1. List francuski.

— 105 —

„która zaprowadziła mię już wreszcie do bezpośredniego celu, dla któ-

„rego do W iednia przyjechałem. O. Passerat, zastępca o. Hofbauera,

„generała Redemptorystów, uchodzi w oczach wszystkich ludzi poważ­

n y c h za człowieka obdarzonego rządkiem światłem i szczególnemi ła-

„skami w prowadzeniu dusz. Drogi ten Ojciec, przełożony nowicyatu R e­

dem ptorystów , podjął się dawać mi rekolekcye przez mniej więcej dzie­

s i ę ć dni. Będę je robił w ich klasztorze. Otworzę zupełnie serce

„memu kierownikowi; wymaluję mu ze wszystkiemi szczegółami

„mapę tego kraju. Rekolekcye te , pojmujesz to doskonale, zdecy­

d o w a ć mają o bardzo wielu rzeczach, a zwłaszcza o podróży do

„Rzymu. Godzina moja w y b iła 1, godzina ważna, jedna z tych,

„koło których, jak koło osi, całe życie ma się obracać i w nowym

„krążyć kierunku“.

Tradycyjnym, przez św. Ignacego naszkicowanym sposobem odbyły się rekolekcye. Cały czas, od piątej rano do dziewiątej wie­

czorem, zajęły rozmyślania, badania własnego sumienia, wszechstronne zastanawianie się nad wyborem stanu, konferencye z duchownym przewodnikiem. Zły i dobry Anioł staczali ciężką walkę w krainie m yśli, opisaną tak jasno a jędrnie przez św. Ignacego w książce

„Ćwiczeń duchownych“, walkę o duszę, tern zaciętszą, że nieraz:

Jedna chwila tej bitwy wyrzeka N a całe życie o losach człowieka;

zły anioł wzbudzał smutek, mącił pokój serca, starał się wystawić służbę Bożą w ciemnych, posępnych kolorach; dobry Anioł dodawał s ił, oświecał um ysł, napełniał serce błogim pokojem; zapewniał, że byle śmiało wstąpić na łódź za Chrystusem i ufać Chrystusowi na słowo Jego, ucichną wichry, uśmierzy się burza, rozproszą się ciemno­

ści. „Z początku, opisuje sam Chołoniewski przebyte walki i różno­

ro d n e zasadzki nieprzyjaciela2, wiele się nacierpiałem z powodu

„iłuzyj, podsuwanych mi przez złego ducha. Tak np., pod pretek­

s t e m że należy pozostawić umysł w zupełnej obojętności co do

„wyboru stanu życia, usiłowałem usunąć ze serca wszystkie poprze-

„dnie zamiary zostania księdzem; tymczasem samo to usiłowanie

1 D o E m ilii Grocholskiej Wiedeń. 1 listopada 1821. List francuski.

2 D o Cecylii Chołoniewskiej Wiedeń. 21 listopada 1821. List franc.

„wprawiało mię w niepokój, bo jak później zreflektowałem, już

„w Wilnie powziąłem ogólne postanowienie oddania się służbie B o-

„żej. Z drugiej znów strony, kiedy zastanawiałem się, w jaki spo-

„sób mam praktycznie to postanowienie wypełnić, to czasami kłam­

l i w y jakiś, zbyt pośpieszny zapał doradzał mi wybrać drogę do­

sk o n a lszą , jako bezpieczniejszą, a wyborny duch, ożywiający zgro­

m adzenia Redemptorystów i niezwykłe zalety wielu jego członków,

„dodawały tym myślom pozoru i blasku; to znów chwilami czułem

„wyraźnie, że nie mam ani odw agi, ani pociągu do tak wysokiego

„stanu doskonałości. Burzliwe te przypływy i odpływy zatopiły pra-

„wie zupełnie biedną mą duszę; zwolna dopiero Sakramenta św .,

„światłe rady duchownego przewodnika rozjaśniły horyzont i odda­

l i ł y nawałnicę, w czasie której lepiej jeszcze mogłem poznać całą

„głębię mej nędzy, lepiej przekonać się, jak mało mogę sobie sa­

m e m u zaufać. W kilka dni później wydało mi się, że na razie trzeba

„myśleć tylko o rzeczy najbliższej i najważniejszej, tj. o wstąpieniu

„do seminaryum w Rzymie, a dalszą przyszłość zostawić z zupełną,

„wspaniałomyślną ufnością w rękach Bożych. Biedna moja głowa

„i serce tak się zmęczyły zaraz przy pierwszych szturmach, że na­

s tę p n e rozmyślania odprawiałem machinalnie, budząc tylko często

„akty zupełnego zdania się na wolę Bożą w małych i wielkich rze­

s z a c h . . . Mój spowiednik głosuje obecnie również za Rzymem, każe

„mi dość często przystępować do Komunii św. i dodaje mi, ile może,

„otuchy. Silnie jestem przekonany, że najlepszą dla mnie rzeczą

„jest na rady jego zupełnie się sp uścić.. . Tenże O. Passerat będzie

„mi mógł towarzyszyć, jak się przynajmniej spodziewam, w podróży

„do Włoch. D la mnie byłoby to prawdziwe szczęście. N ie wyjadę

„prawdopodobnie przed Bożem Narodzeniem; zresztą, cel mój jeden

„jedyny: wypełnienie woli Bożej, ale co do ś r o d k ó w, żyję z dnia

„na dzień.. . ; bo wszystkie środki1 składam w ręce Bogu, na któ-

„rego w s z y s t k o bez targu zdać, wszystko mu poświęcić winie-

„nem, jeśli chcę działać konsekwentnie i z nadzieją dójścia do celu“.

Nazajutrz po ukończeniu rekolekcyj wylał Chołoniewski dzięki przepełniające mu serce w polskim wierszyku, nie czarującym ani

Nazajutrz po ukończeniu rekolekcyj wylał Chołoniewski dzięki przepełniające mu serce w polskim wierszyku, nie czarującym ani

W dokumencie Ksiądz Stanisław Chołoniewski (Stron 97-116)