• Nie Znaleziono Wyników

Do Grocholskich. 25 lutego 1819

W dokumencie Ksiądz Stanisław Chołoniewski (Stron 66-72)

ledwie 34 mil, a mimo, iż Stanisław bardzo energicznie zapowie

4 Do Grocholskich. 25 lutego 1819

67

-„toliczką, jest dobrą, pobłażliwą, bardzo brzydką“. „Uczucie reli­

g ij n e 1 wnika w każdy zakątek jej nadzwyczaj urozmaiconego umy-

„ siu ; promień ten słoneczny zatrzymany pryzmatem jej wyobraźni,

„rozstrzeliwa się w około w tysiącznych barwach i wszystko przy

„swem przejściu upiększa. Analizuje jak Leibnitz, opowiada jak

„dziecko, dla którego żaden przedmiot nie stracił ze świeżości i ko­

lo r y tu , uszczęśliwiających wiek illuzyj i znowu mówi roztropnie,

„mądrze, jasno. Wielu się skarżyło, źe wpatrzywszy się w jej ro-

„zum, dojrzeć nie można serca; bezwątpienia piękna to skarga, bo

„trzeba posiadać wiele przymiotów serca, aby zrównoważyć tyle

„rozumu i dowcipu i nie dozwolić im nieograniczonej przewagi.

„Niedawno temu, gdym się skarżył na cierpki ton, zbyt często pa­

k u ją c y w książkach, skądinąd godnych zalecenia pod względem

„nauki i stylu, i to zwłaszcza w materyach religijnych, co nie leczy

„złego, ale jeszcze je pomnaża, powiedziała m i: „ An i na c h w i l ę

„ n i e w ą t p i ę o g o r l i w o ś c i t y c h l u d z i d l a d o b r e j

„ s p r a w y . A l e , c z y k t o k o c h a p r a w d z i w i e , m o ż e s i ę

„ d o p u ś c i ć p o d o b n y c h o m y ł e k ? “ „Dodaj do tego, źe po-

„dobna jak kropla wody do naszej ciotki Baworowskiej, tylko

„większe ma oczy, pełniejsze ognia i dowcipu, a pojmiesz, jak mu-

„szę sobie cenić tę panią“.

O ile Chołoniewski cenił sobie panią Swieczin, o tyle wy­

jątkowa ta kobieta, słynąca z rozumu i ezaru, jaki roztaczała w po­

ufnej rozmowie, zajęła się prawdziwie po macierzyńsku interesują­

cym Polakiem, kazała mu bywać u siebie jak najczęściej i raz po raz nowym jakby od niechcenia rzuconym poglądem, dowcipnem a głębokiem słowem, nowe przed okiem jego otwierała horyzonty.

Baz, dając główne rysy działalności i charakteru Chateaubrianda i Bonalda, wyraziła się o pierwszym, że całą energię skupił w gło­

wie, a charakterowi kazał czołgać się za rozumem; o drugim, źe z wielu względów jest tylko portretem Chateaubrianda. Kiedyindziej zastanawiała się nad współczesnym i dawniejszym językiem francu­

skim i żałowała zagubionej jędrności, siły i prostoty Froissarda i Montaigne’a. To znów pytała poprostu: „Co myślisz zrobić ze sobą, jak pokierować życiem"? i w długiej ciepłej rozmowie na ten te­

* D o tychże. 4 marca 1819.

5*

— 68

-mat, przyzwyczajała go, aby stąpając po ziemi, wzrok zawsze trzy­

mał wzniesiony do nieba. Stanisław, odwdzięczając się, odczytywał poważnej przyjaciółce wiersze Wernera, które podawały im znowu materyę do niekończących się, zbyt tylko licznemi wizytami prze­

rywanych pogadanek.

Niezbyt pochlebnie przez panią Swieczin scharakteryzowanego Chateaubrianda, ujrzał Chołoniewski po raz pierwszy wespół z wielu innemi znakomitościami, przy uroczystości otwarcia parlamentu 12 grudnia 1818. „Widok izby przy otw arciu1, gdzie między nowo

„wybranymi, pp. Lafayette i Manuel figurowali, niezmiernie był cie­

k a w y ; przytem obszerność budynku, ozdoby sali i tronu; przewy-

„ borny ubiór Parów (à la Henri IV .): płaszcze aksamitne hafto-

„wane, kapelusze z piórami strusiemi, szarfy ze złotem, kokardy

„u trzewików. Między tymi widziałem sławnych różnych czasów,

„sławnych przez dzieła sobie najsprzeczniejsze, sławnych przez

„szczęście i nieszczęście. Boissy d’ Anglas; Desère, obrońca króla

„(Ludwika X V I .); Tally Tolendal; Ferrand, są teraz parami Fran-

„c yi . . . Pokazano mnie takoż le vicomte de Chateaubriand. Twarz J e g o nie okazuje więcej nad czterdzieści lat; włosy ciemne; rysy

„szlachetne i oczy pełne ognia jakby przytłumionego; przytem

„duma i jakowaś gorycz niemiła, odróżniają od innych twarz tego

„poety i partyzanta. Król wszedł poprzedzony marszałkami, potem

„Tayllerand (którego twarz obrzydliwa przeraziła mnie niewypo­

w iedzianie) i ministrowie za nim. Monsieur i książęta krwi obok

„tronu przy królu siedli; ministrowie i marszałkowie u podnóżka

„tronu, sala będąc w amfiteatr zbudowana. Galerye pełne były dam

„w toaletach najwyborniejszych. Prawę stronę parowie zajęli, lewę

„deputaci. Rozmaitość ubiorów bogatych w ogromnej sali niezmier-

„nie była świetną. Król najczystszym i najwyraźniejszym głosem

„wyrzekł mowę, którąś już odtąd czytał zapewne m on Cher Père.

„Kilka razy krzyki: Vive le B o i przerywały mu głos. Równie przy

„wchodzie i przy wychodzie był powitany. K iedy po skończonej

„królewskiej mowie posłowie nowo wybrani do kompletu, do przy­

s i ę g i byli wołani i na przeczytaną sobie rotę odpowiedzieć mieli,

„wszystkich oczy były zwrócone na pana Lafayette. Przyszła i jego

1 D o Ojca, 14 grudnia 1818. — L ist polski.

— 69 —

„kolej; powstał, wzniósł rękę: J e ju re d ’ être fidèle a u B o i! Silne

„szemranie w całej sali n a stą p iło ... potem król przez kanclerza za­

p ow ied ziaw szy otwarcie izb, udał się z familią do Tuilleries. . .

„Król z ciężkością wstaje z krzesła, chodzi dość dobrze jeszcze,

„twarz ma pełną dobroci i dowcipu. Najszlachetniejsza tu r n i u r a,

„Monsieur le Comte d’ A rto is, chociaż twarz brzydka ; najprzy­

sto jn iejszy zaś le D uc d’Orleans. Madame la Duchesse d’Angou-

„lême, twarzy surowej, postawa pełna powagi i stałości“.

Wrażenie odniesione z pierwszego widzenia Chateaubrianda, nie zmieniło się przy następnem. „ S z l a c h e t n y wicehrabia de

„Chateaubriand, pisał Chołoniewski w trzy miesiące później z nie-

„tajonem odcieniem ironii ', ma głowę dość odpowiadającą wyobra­

ż e n iu , jakie młode panie powzięły o twórcy A ta li. N ie lubię

„gorzkiego, sardonicznego jego uśmiechu. Z domu prawie nie wy­

c h o d z i. Widziałem go u pani de D uras, lecz z nim nie rozma-

„ wiałem“.

Łatwiej było dostać audyencyę u króla Francuzów, niż u króla poetów; to też Stanisław ani myślał o takim honorze, gdy niespo­

dzianie roztwarł się przed nim na parę godzin gabinet zamknięty na cztery zamki dla całej masy profanów i hufcu wzdychających z cicha literatów, aby choć raz w życiu siąść w tym gabinecie i módz rozpływać się w pochwałach najprzód przed autorem, potem przed całym Paryżem , nad kilku nieznanemi dotąd arkuszami, które dopiero co wypłynęły z pod pióra Chateaubrianda. A le cze­

góż nie zrobią kobiety? „Przedwczoraj2, 27 kwietuia byłem u sta-

„rej księżnej de Talmont. Zastałem młodą Talmont, malarza Du-

„cisa . . . i kilku innych gości. Prosiłem p. Ducisa, aby mię popro-

„wadził do pracowni słynnego Gerarda i właśnie o tern rozmawia-

„liśmy, kiedy nagle młoda Talmont powstała i nachyliwszy się do

„ucha teściowej, zaczęła jej coś szeptać. Spostrzegłem natychmiast,

„źe chodziło o mnie i nastrajałem się na wszelki wypadek. Elegan-

„teczka stanęła przedemną, popatrzyła w około błąkającym się m i-

„gdałowym wzrokiem i zapytała, czy potrafię dochować sekretu ;

„jeśli potrafię, wtedy prosi mię na chwilkę do siebie we środę

1 Do E m ilii Grocholskiej. 18 marca 1819. List francuski.

2 Do Grocholskich. 29 kwietnia 1819. List francuski.

„między pierwszą a drugą godziną, a nieomylnie doznam wielkiej

„słodyczy i zadowolenia, słowem nagadała mi więcej niż było po­

trze b a , aby podrażnić ciekawość takiego brzydala, jak ja. Podzię­

k ow ałem jej żywo, ale tak dobrze i tak długo udawałem nieczułość

„i obojętność na to co mię czeka, aż piękna pani straciła cierpli-

„wość i w jasnych, pozytywnych słowach oznajmiła m i, że szla­

c h e tn y par obiecał odczytać w jej apartamentach tragedyę 1\Ioj-

„kess, w obecności wszystkich, których sama zaproszeniem zechce

„zaszczycić. Pomyśl, jakem wołał: A c h ! p r z e c u d n i e ! jakem

„się zasłaniał moją niegodnością, jakem sypał wszystkiemi frazesami,

„z któremi każdy, niewiedzący jak się znaleść cudzoziemiec, uważa

„za swój obowiązek wyjeżdżać, jeśli nie chce uchodzić za brutala

„i mazgaja w oczach pięknej Francuski, kochającej się w sztukach

„pięknych i literaturze. (Mówiąc w nawiasie, już stąd widzę, jakie

„grymasy stroi przyjaciel G.). Żart na stronę, wróciłem do siebie,

„oczarowany tą szczęśliwą g r a tk ą ...

„Naturalnie oznaczonego dnia nie kazałem na siebie czekać;

„zdawało mi się nawet, żem przybył za prędko. Ale kiedym w dwóch

„skokach przesadził schody, prowadzące do apartamentów młodej

„pani, zastałem już dosyć gości. B yli to: pani de Choiseul, panowie:

„de Leva.nd, la Rochejaąuelin, ksiądz Jagot, wybrani między wybra­

n y m i słynnego przedmieścia. Zebrano się w gabinecie p a n i, ozdo­

b io n y m rysunkami jej ręki. Fortepian na wpół otwarty; wielki

„francuski kominek; skóra tygrysia zamiast dywanu; sofka z jednej

„strony ognia, a z drugiej kilka fotelów w półkole, dużo kwiatów,

„a wszystko rozpływające się w półcieniu słodkiego półzmroku, —

„oto mniej więcej geografia salonu. Pani salonu w bielutkim perka-

„liku zachodzącym aż pod szyję i walczącym z połyskującą czarno-

„ścią rozpuszczonych warkoczy; dwie wstążeczki lazurow e, jedna

„na s z y i, druga w pasie dopełniały zdradzieckiej prostoty tego

„stroju. Mężczyźni stali, kobiety siedziały. Podniosły się na przy­

j ę c ie pani de Beaumont de Montmorency; po niej w parę chwil

„wszedł wicehrabia de Chateaubriand. Przyjrzałem mu się dawniej

„i to dobrze, w ceremonialnym stroju para, w którym wyglądał

„bardzo korzystnie; niebieski frak i siwe brudne spodeńki nie mo-

„gły wytrzymać porównania. Pan de Chateaubriand jest mały, źle

„zbudowany, trzyma się dobrze. Bardzo piękne czoło, otoczone

— 71 —

„w koło kędziorami włosów, raczej czarnych, niż innego koloru;

„brwi tej samej barwy; oko, to przenikliwe, pełne ognia; to zwil­

ż o n e , zdradzające spokojną melancholię; to jakby chmurą zaćmione;

„wielkie u sta , sfabrykowane umyślnie dla wyrażenia gorzkiego,

„dowcipnego uśmiechu; twarz wydłużona nieproporcyonalnie do tak

„małego ciała, oto mniej więcej zewnętrzna postać p. de Chateau-

„brianda. . . Oburzenie, a zwłaszcza duma jakby wymalowane na

„całej tej postaci. P . de Chateaubriand liczy teraz przeszło czter­

d z ie ś c i lat. Ma żonę, ale nie ma dzieci. Wyjątkowe powodzenie

„w literackich pracach, byłoby mu zapewniło bardziej niż dzisiaj

„niezależne stanowisko, gdyby się był mniej poetycznie obchodził

„z sakiewką. Rozmawia z wielką prostotą, a choć nie popuszcza

„zupełnie wędzidła talentowi, nie afektuje owej pozornej wstrze­

m ięźliw ości, mającej wskazywać na własną wyższość, a tak przy­

k r e j dla słabszych.

„Czekając na starą księżnę Talmont i panią de Castellane, bo

„na nich ograniczyć się miała liczba słuchaczy, rozmawiano o zmia-

„nie ministeryum ; Chateaubriand politykował z miną człowieka

„zmęczonego i znudzonego, co jeszcze bardziej zasępiło jego obli-

„cze. Wreszcie pani de Talmont przybyła, wszyscy zasiedli, ude­

r z y ła naznaczona godzina; cukier, szklanka z w od ą, niczego nie

„brakowało, wyjąwszy pani de Castellane; zrzuciwszy zatem skru­

p u ł y z serca rozpoczęto posiedzenie. P . de Chateaubriand siadł

„tyłem do okna, tak aby go wszyscy mogli w idzieć, a nikt mu

„prosto w oczy nie patrzył, nawet młoda Talmont. Kazał sobie

„przynieść rodzaj pugilaresu, czyli raczej skórzanego w orka, który

„żywo przypominał mi naszego przyjaciela. Wyciągnął z tego worka

„rękopis, mówiąc: W t e n m n i e j w i ę c e j s p o s ó b n a s i

„ k r a w c y z a w i j a j ą s w ó j o b s t a l u n e k . Zapanowało głębokie

„milczenie, przerwane tylko spóźnionem przybyciem pani de Castel-

„lane, i nalanie drugiej szklanki wody z cukrem. Pan de Chateau-

„briand ma głos dość dźwięczny, a zwłaszcza bardzo jasny. Łatwo

„spostrzedz, że brał lekcye deklamacyi i posiada wszystkie jej ta­

jem n ic e, jak aktor prawdziwy. Bardzo się jednak hamował, nawet

„w najbardziej porywających scenach, pragnąc bardzo rozumnie,

„aby poecie, nie aktorowi klaskano. N ie myślę wam naturalnie opi­

s y w a ć wykrzykników słuchaczy rodzaju żeńskiego, czułych

west-„chnień, oklasków sypanych przez obie matrony, Talmont i Beau-

„m ont, słodkich wzruszeń obu m ło d sz y c h ... Śmiesznem by też

„było chcieć wydawać jakiś sąd o sztu ce, którą się raz tylko sły­

s z a ło i to z ust autora; ograniczę się na tern, że jak nam się

„wszystkim zdawało, kilka chórów i kilka scen, godne są pod wzglę-

„dem stylu, pióra największych mistrzów, choć koniec trochę blado

»wygląda“.

Inne znajomości, zawiązane bądź w przeznaczonym dla dobrych znajomych saloniku pani Sw ieczyn, bądź w salonach pani Gołowi- now ej, bądź na galowych obiadach rosyjskiego ambasadora Pozzo di Borgo, równie były w swym rodzaju interesujące, a choć mniej może pochlebiały miłości w łasnej, niż oglądanie wicehrabiego de Chateaubriand, patrzącego łąskawem okiem ze swej wyżyny na gromadzących się koło jego stóp śmiertelników, to z pewnością nie mó­

wiąc już o przyjemności, często mogły równie wiele i więcej pouczyć.

„Towarzystwa1, do których mię p. Gołowinowa i hr. de Noailles

„wprowadzili, większą połowę czasu mego zabierają. Panu de Noa-

„illes winien jestem między innem i, przyjemność uczęszczania do

„domu du duc de D u ras, premier Gentilhomme du r o i, który

„z urzędu mając pomieszkanie w pałacu T uilleries, co sobotę daje

„nam wieczory muzykalne przedziwne, gdzie się pierwsze talenta

„produkują; muzykalne i polityczne pierwsze metadory dają się

„tam widzieć. Tam się zdybać można z Wellingtonem, z księciem

„krwi Glocester, który tu z Anglii przybył, z p. Chateaubriand,

„Fontanes, la Rochejaąuelin i wielu innemi historycznemi figurami;

„przytem gospodyni sama sławna z dowcipu, daje u siebie w wła-

„snym hotelu Faubourg St. Germain małe wieczory, ciekawe przez

„zbiór osób sławnych z swoich talentów w różnych wypadkach“.

„Na wieczorze2 u pana de Noailles przypatrzyć się mogłem

„całemu ciału dyplomatycznemu i wszystkim znakomitszym cudzo­

ziem com . Dwie rzeczy uderzyły mię zwłaszcza na tym wieczorze:

„zupełny brak pięknych kobiet, chociaż prawie wszystkie wielkie,

„a czasem za wielkie elegantki i absolutna brzydota pana de Tay-

„llerand. N ie mogę wam wypowiedzieć, jak niemiłe wrażenie w

y-1 24 stycznia y-18y-19. List polski.

W dokumencie Ksiądz Stanisław Chołoniewski (Stron 66-72)