• Nie Znaleziono Wyników

Ksawera Brzozowska, później żona Henryka Grocholskiego z Pie- tniczan

W dokumencie Ksiądz Stanisław Chołoniewski (Stron 128-131)

pierach X. Chołoniewskiego znajduje się oryginalny tekst tego wiersza, tudzież kilka innych utworów poetycznych Wernera przez niegoż dla przyjaciela wła

niczku 3. Po raz pierwszy spotykamy tutaj, później bardzo często powtarzający się w jego pismach oddźwięk staropolskiego humoru

1 Ksawera Brzozowska, później żona Henryka Grocholskiego z Pie- tniczan

— 129 —

„Od d n ia drugiego az do dziesiątego lutego, godziny w So-

„ kołówce jednostajną, niczem nie przerwaną swobodą, odznaczają

„się; jednakowe rozrywki, zatrudnienia i rozmowy stanowią podział

„dnia. P o modlitwach i medytacyi rannej odwiedziny gospodarza

„domu. C onsultationes względem Janowa, S c r u tin ia rachunków

„kontraktowych, projekty, jak ma być w Janowie, kiedy ja wyjadę;

„wszystko to wielce dla mnie korzystne, bo p. Karol dziwnie ge­

n e r ó s e przyjmuje na siebie ciężar moich interesów; dlatego i ja

„z mojej strony staram się akomodowaó i wywdzięczam się mojem

„tu bawieniem, facecyami i inną dworszczyzną, zdając zupełnie na

„jego w o lę, kiedy mi powie , że już gotów jechać ze mną do Ja-

„nowa. Po takich konwersacyach spacer konny, lub piechotą , lub

„sankami en fa m ilie . O pierwszej obiad, po obiedzie muzyka, po-

„tem znów p era m b u la tio , wieczór herbata; po herbacie żywoty

„Świętych czytamy głośno, potem rysunki; podczas kolacyi, której

„nie jadam, jest tylko chwila wolna na różaniec w stancyi; po ko-

„lacyi iteru m muzyka, dość wcześnie rozchodzimy się. Tak tu mi

„dni uchodzą. Gdybym był Hannibalem, możeby Sokołówka była

„dla mnie Kapuą, ale że ja nie zbrojną ręką dążę do R zym u, to

„może i z Sokołówki jakoś wy b r n ę . . .

„11 lutego w Piątek przybył wielmożny Zaliwski w intere­

s a c h do pana Karola. Jestto zacny m ecenas, devotissim us do-

„mowi J. W. Hieronima Sobańskiego, dziedzica na Balanówce i in-

„nycli szerokich włościach. Mąż ten , acz nieco przejrzałego wieku,

„o dziwnej czerstwości na twarzy, w całym ruchu i układzie ciała ju-

„venilem aetatem ac fervorem ostendit. Bardzo subtelnym puder-

„kiem włosy upstrzone, ubite, utarte i tak misternie trefione, żeby

„w hunstlcamerze jakiej za najpiękniejsze krystalizacye, pod szkłem

„figurować mogły ; przytem żabot i halstuch dziwnie sztucznie

„i świeżo układane. H omo Ule p e ritu s kawaler piękny kapitał po­

s ia d a ; szuka tylko serca, aby w niem swe własne wraz z swoim

„kapitałem pod klucz Hymenea św. mógł zamknąć. N ie wątpię,

„że i ten Eneasz post tot d isc rim in a rerum dopłynie do swojej

„Hesperyi i swoją znajdzie Lawinię.

„12 lutego . . . Z rana, jak zazwyczaj odwiedziłem konie, krowy

„panny Ksawery, które bardzo pięknie i porządnie u trzy m a n e...

„Najporządniej kury i drób utrzymane, bo mają kojce per m odum

— 130 —

„lóż teatralnych, t a k , że każda kura i kapłon osobną ma swoją

„lożę, miniąsto w niej siedzi, i tak się na wszystkie strony wierci,

„jak te wielkie w Wiedniu panie na operze włoskiej Rossiniego.

„Ale mnie te kury i kapłony jeszcze więcej bawią; jakoż bardzo

„są pocieszne. Mularz, poddany marszałka przybył potem do swego

„pana, aby mu pokazał, gdzie i jak chatę postaw ić, na którą już

„miał drzewo gotowe. Pojechaliśmy na miejsce i p. Karol poradził

„mu dobrze, jak się zdaje. Tu chłopi mają przesąd, że chaty do-

„brze nie można postawić, jeśli pan nie powie jak, — i bez pana

„w wielu innych rzeczach nic nie chcą sobie poczynać. P. Karol

„utrzymuje, że to zabobon nieszkodliwy i ja też uważałem, wędru­

j ą c po św iecie, że w wielu bardzo wioskach nie ma takich zabo­

b o n ó w , ale też prawda, żę wioski te były bardzo nędzne.

13 lutego. Niedziela,. Była rada, czy wybrać się do Obodówki

„tak rano, żeby na Summę tam stanąć, czy też zważając, że droga

„już nie tak dobra, a półtorej mili dobre, bezpieczniej na Mszy

„domowej przestać, aniżeli na hazard obydwie Msze puścić. Już

„to trzecia niedziela od K ijowa, jak jestem bez słowa Bożego.

„Smutno mi zrobiło się i żal na sercu. Tak sobie pomyślałem:

„Boże dobry! Jak to my mało czujemy tego prawdziwego głodu

„duszy, kiedy nam się zdaje, że nam na niczem nie zbywa, że

„wszystkiego mamy podostatek, a jeśli zdarzą się jakie nieszczęścia,

„to upatrujemy je w wypadkach, w których świat nam nie dopi­

s u je . Czerstwiśmy na ciele, rubaszni i jowialni a dusza z płaczem

„woła: D ate obolum, i to już czasami tylko, bo nakoniec letargiem

„uśpiona nic nie woła. Sedentes in um bra m ortis. Cała tu taka

„okolica; nie słychać słowa Bożego, rzadko jakie porządne nabo­

ż e ń stw o , przypadkami i jak nawiasem dowiadują się o świętach.

„A jednak są tu i ludzie dobrzy z wielu dobremi skłonnościami.

„Lecz dostatki, zabiegi o nie, wszystek im czas trwonią i najobfit­

s z y w dary naturalne charakter nie uchroni się od owej rdzy du-

„szę wskróś przenikającej, którą zradza pomyślność doczesna połą­

c z o n a z dostatkami i z brakiem wszelkiej duchownej pomocy. Po

„całym świecie to gorąco, to zim no bardzo wedle stref odpowiednich

„sługom Pańskim lub nieprzyjaciołom Jego; — ale tu to letnio

„i zdradliwie le tn io , bo człowiek przywykły do tego nie czuje, jak

„zimno wciska się do serca i w głębi duszy bezpiecznie lodem osiada.

— 131 —

„Tom wszystko sobie myślał i rzewnie żałowałem siebie i drugich,

„którzy to tak wystawieni jesteśmy na wieczne zm arznięcie. Po

„Mszy w tej materyi nieco z pannami rozmawiałem. Panna K sa-

„wera poszła do okna i płakać zaczęła. Jam to widział i żal mi

„się tej panny zrobiło, co się tak jeszcze boi Boga. Przyszedł oj-

„ c i e c . . . ; wielce mię ten pan zbudował swoją gorliwością o dobro

„chłopków, łagodnością, cierpliwością i jednostajnością humoru, w któ-

„rem to abecadle ja ani sylabizować nie umię.

Stanąwszy z powrotem w Janowie, rachował Chołoniewski na pewne, że skoro tylko odwiezie „kochaną Lunię Dobrodzikę“, sto­

sownie do jej życzenia, do klasztoru Wizytek w Romanowie i odda pod opiekę przełożonej klasztoru, a dawnej jej wychowanki Matki Cecylii, sam już bez dalszej zwłoki będzie mógł wybrać się w od- dawna zamierzoną i przygotowaną podróż. Postanowienie Luni do­

dało mu nowego jeszcze bodźca. „Szanować trzeba 1 chwalebną in-

„tencyę i wolę tak świętą i gorliwą w w ieku, który bardziej do

„spoczynku, jak do pracy skłaniać powinien. Tak to się ©odzień

„sprawdza przypowieść Pańska. Robotnicy przed zachodem słońca

„przyzwani, tęż zapłatę biorą co i ranni. A ja może z drugimi

„tymi pracownikami, zamiast zapłaty, batogi wezmę. N ie daj tego

„B oże!“.

Jakoż nie zważając już na „coraz nowe psoty, które dyabeł płata i płata“ 2, naznaczył Chołoniewski stanowczo swój wyjazd na początek m aja, tembardziej, że zdawszy gospodarstwa „nic a nic już w Janowie nie miał do roboty3“. O wyjeździe, towarzyszach podróży i jej przygodach opowie najlepiej sam Chołoniewski w dzien­

niczku, którego starannie spisany, później nieraz poprawiany i obra­

biany początek, warto przytoczyć w głównych ustępach, tern bar­

dziej, że z humorem pisany, a z literackiego punktu widzenia nie bez pewnej wartości; następne bardziej doraźnie na papier rzucane notatki, tylko w streszczeniu opłaci się podać.

W dokumencie Ksiądz Stanisław Chołoniewski (Stron 128-131)