pierach X. Chołoniewskiego znajduje się oryginalny tekst tego wiersza, tudzież kilka innych utworów poetycznych Wernera przez niegoż dla przyjaciela wła
3 Korsak umarł w Rzymie; Michał Szczytt wstąpił do Jezuitów i umarł
— 181 —
pionem, do niemieckiego kollegium , czy może do rzymskiego sem i- n a ry u m , w którem Wiktor Ożarowski studya odbywa? Samemu nie łatwo było się zdecydować; bardzo więc rozumnie udał się Choło
niewski po radę do dawnego swego protektora Ostiniego i do do
świadczonego w drogach Bożych Jezuity, O. R osavena, którego obrał sobie za duchownego przewodnika. Obaj zgodzili się , „żem
„już za nadto stary3, abym potrafił się nagiąć łatwo do ściślejszej
„feruły w innych seminaryach, i źe przeto zrobię najlepiej wstępu
j ą c do Akademii duchownej, gdzie prócz większej wolności co do
„reguły, w domu dają wszystkie kursa, a nawet mieć można go-
„dżiny wolne dla lekcyj partykularnych, jeśliby ich kto zażądał.
„Taka to jest więc ta A ca d em ia E cclesiastica, założona przez Pa-
„pieźów dla samej szlachty, która duchownemu stanowi chce się
„poświęcać. Ponieważ w papieskim państwie wszystkie wyższe
„urzędy są w ręku duchowieństwa, stamtąd więc tak na duchowne,
„jak i na świeckie urzędy wychodzą subjecta. Kardynał Pacca jest
„protektorem; Papież teraźniejszy był w niej wychowanym. Ma ona
„przytem prawo udzielania po dostatecznym egzam inie, stopnia
„doktorskiego w nauce teologicznej i prawie kanonicznem. Tam
„zdecydowałem się wstąpić; proście B o g a , aby moją nieudolność
„pobłogosławił“.
Ostini zawsze jednakowo żywy i uczynny, ledwie dowiedział się o decyzyi swego protegowanego, poprowadził go sam i przed
stawił prefektowi, czy raczej, jak go nazywano: prezydentowi A k a dem ii duchownej, Sinibaldiemu. „A będziesz się mógł poddać regu
lam in ow i? zapytał tenże bez ogródek. Jeśli tak, to sam postaram
„się u Ojca św., aby ci pozwolił wstąpić do Akademii“. Jakoż za kilka dni doniósł, że Papież daje najchętniej swe pozwolenie i bło
gosławieństwo, a kiedy i G agaryn, który z początku robił pewne trudności i chciał, aby Chołoniewski jako urzędnik dworski pocze kał na cesarskie pozwolenie z Petersburga, przyrzekł tymczasem patrzyć przez palce na księżą sutannę i prosił tylk o, aby w gaze
tach nic o całej tej rzeczy nie pisano; nie stała już na drodze
w wielkiej świątobliwości, jak świadczy jego życiorys napisany w języku włoskim.
1 D o Grocholskich. R zym 29 listopada 1827.
— 182
-żadna poważna przeszkoda, aby ostatecznie pożegnać się z szambe- lańskim mundurem, z balami u ambasadorów i rzymskich książąt.
W czasie ośmiodniowych rekolekcyj odbytych w Gesit pod kierun
kiem O. Rosavena, zerwała się chwilowo wielka burza p ok u s, ale Chołoniewski zbyt już często przedsiębrał podobną żeglugę, zbyt doświadczonego miał sternika, aby kierując się jego radami, i wła- snem doświadczeniem, narażonym był na zatonięcie. Jakoż po burzy nastąpiła cisza, a choć pozostało jeszcze pewne drżenie serca, pe
wien niepokój: Jak to dalej będzie? to przecież gdy 13 grudnia odprowadzony „tryumfalnie“ przez Henryka Grocholskiego i księ
dza Scipiona, zajął nasz seminarzysta przeznaczone sobie dwa po
koje w A k a d e m ii duchow nej, pełną piersią odetchnął swobodnie, jak człowiek co po długiej, męczącej podróży, dojrzy wreszcie za
rysowujący się zdaleka, lecz wyraźnie cel, do którego dążył.
W pierwszych miesiącach pobytu w A k a d e m ii odświeżył so
bie Chołoniewski w pamięci i uporządkował w głowie główne filo
zoficzne zasady; następnie przykładać się zaczął bardziej wyłącznie do teologii i wnet spostrzedz mógł z radością, że nauki nie idą mu tak tępo, jak się tego z początku obawiał. Sympatyczni profesoro
wie: Fornari, Vezzardilli dodawali mu ducha; prywatne lekcye, płacone po osiem skudów za dwadzieścia godzin, dozwoliły mu nie
bawem w naukach z kolegami się zrównać; regulamin był łagodny, a kiedy raz w pierwszych dniach pobytu w A k a d e m ii, Chołonie
wski mimowoli go przekroczył, to roztropny Sinibaldi wyjął go od zwykłej kary i dozwolił okupić się kawą i likierem, zafundowanym po obiedzie dla wszystkich akademików. To też już po dwóch ty godniach, zanotowuje sobie Chołoniewski w dzienniczku: „Zaczynam
się orjentować; strachy mijają“; i zaraz nazajutrz: „Niepokój się zmniejsza“; i w parę dni później: „Uspakajam się coraz bardziej“.
Prawda, że kiedy znowu trzeba było zasiąść do jakiego egzaminu, a jeśli na czem to na najrozmaitszych egzaminach w A k a d e m ii nie brakowało — ; kiedy miał mieć teologiczną dysputę, lub odczytać musiał w czasie obiadu, wypracowaną przez siebie rozprawę, to znowu dawny strach wychodził z kryjówki i nielitościwie pastwił się nad biedakiem. „Jak przyjdzie gadać en p u b lic , żartował sam
<*
- 183 —
„ze sie b ie J, to mi serce bije i krew do głowy b ije : to są spazmy,
„Mości Dobrodzieju“. „Mały to czyściec, poważniej pisał do sio-
„stry 2, który zawdzięczam w części wielkiej irytacyi nerwowej, po
„matce odziedziczonej, bo wiesz, jak matka nasza na nerwy cier
p i a ł a ; a w części olbrzymiej miłości własnej, niecierpliwiącej się,
„że nauki tak wolno, po ślimaczemu lizą. Kiedy mam w szkole od
p o w ia d a ć , to nieraz mi serce bije jak żakowi. Napisałem już po
„łacinie jedną rozprawę, ale jak pomyślę, że trzeba ją będzie od
c z y ta ć przed kilkunastu słuchaczami, czerwienię się jak rak z wzru
s z e n ia . Prawdziwie, doskonała to materya do upokorzenia się,
„gdybym tylko z niej umiał korzystać. Koledzy śmieją się nieraz
„z mych strachów i ja sam się z nich śmieję, dopóki nowego ataku
„nie dostanę“.
Między kolegami tymi znajdowali s ię : hr. Bindangoli; hr.
della Porta „tęga głow a“, jak Chołoniewski w nawiasie notuje;
książę Carraciola; hr. Piccolom ini; hr. E m aldi; hr. D ella Torre;
książę Medici; Y irgili „tęgi teolog i mój przyjaciel“; Yolponi „do
bry, bo bardzo łaskaw na mnie“. Po obiedzie, zwłaszcza w zimie, schodzili się wszyscy na rozmowę do pokoju Chołoniewskiego, do którego nie mniej jak uprzejmość gospodarza, ściągał ich obficie palący się ogień na kominku. Gawędka toczyła się wesoła; ognia dodawała jej młodość, bo choć i sam Chołoniewski raczej był mło
dym, niż starym, to jednak w kole kolegów wyglądał jak poważny patryarcha. „Wielu z moich towarzyszów3 mógłbym być ojcem,
„bo najstarszy z nich ma 28 lat, a są co mają tylko ośmnaście“.
Im dobrze dysputować, wraca znów do tego samego, jak upiór jaki na każdym kroku niepokojącego go, raz po raz na stół wracającego przedmiotu, im dobrze i dysertacye pisać i ze mnie żartować „ale
„kiedy w wydrukowanym programie dysertacyj, które tu się co
„tydzień odbywają w przytomności kardynałów, w materyach albo
„prawnych albo teologicznych, znalazłem już swoje imię z wyzna-
„czonym już historycznym tematem na miesiąc J u l i tego roku, tak
„znowu fanaberya niepospolita i zarozumiałość wzdrygnęła się na
1 Do Grocholskich. Rzym. 1 grudnia 1828. List polski.
2 D o Cec. Chołoniewskiej. 29 listop. 1828. List franc.