• Nie Znaleziono Wyników

Korsak umarł w Rzymie; Michał Szczytt wstąpił do Jezuitów i umarł

W dokumencie Ksiądz Stanisław Chołoniewski (Stron 180-183)

pierach X. Chołoniewskiego znajduje się oryginalny tekst tego wiersza, tudzież kilka innych utworów poetycznych Wernera przez niegoż dla przyjaciela wła

3 Korsak umarł w Rzymie; Michał Szczytt wstąpił do Jezuitów i umarł

— 181 —

pionem, do niemieckiego kollegium , czy może do rzymskiego sem i- n a ry u m , w którem Wiktor Ożarowski studya odbywa? Samemu nie łatwo było się zdecydować; bardzo więc rozumnie udał się Choło­

niewski po radę do dawnego swego protektora Ostiniego i do do­

świadczonego w drogach Bożych Jezuity, O. R osavena, którego obrał sobie za duchownego przewodnika. Obaj zgodzili się , „żem

„już za nadto stary3, abym potrafił się nagiąć łatwo do ściślejszej

„feruły w innych seminaryach, i źe przeto zrobię najlepiej wstępu­

j ą c do Akademii duchownej, gdzie prócz większej wolności co do

„reguły, w domu dają wszystkie kursa, a nawet mieć można go-

„dżiny wolne dla lekcyj partykularnych, jeśliby ich kto zażądał.

„Taka to jest więc ta A ca d em ia E cclesiastica, założona przez Pa-

„pieźów dla samej szlachty, która duchownemu stanowi chce się

„poświęcać. Ponieważ w papieskim państwie wszystkie wyższe

„urzędy są w ręku duchowieństwa, stamtąd więc tak na duchowne,

„jak i na świeckie urzędy wychodzą subjecta. Kardynał Pacca jest

„protektorem; Papież teraźniejszy był w niej wychowanym. Ma ona

„przytem prawo udzielania po dostatecznym egzam inie, stopnia

„doktorskiego w nauce teologicznej i prawie kanonicznem. Tam

„zdecydowałem się wstąpić; proście B o g a , aby moją nieudolność

„pobłogosławił“.

Ostini zawsze jednakowo żywy i uczynny, ledwie dowiedział się o decyzyi swego protegowanego, poprowadził go sam i przed­

stawił prefektowi, czy raczej, jak go nazywano: prezydentowi A k a ­ dem ii duchownej, Sinibaldiemu. „A będziesz się mógł poddać regu­

lam in ow i? zapytał tenże bez ogródek. Jeśli tak, to sam postaram

„się u Ojca św., aby ci pozwolił wstąpić do Akademii“. Jakoż za kilka dni doniósł, że Papież daje najchętniej swe pozwolenie i bło­

gosławieństwo, a kiedy i G agaryn, który z początku robił pewne trudności i chciał, aby Chołoniewski jako urzędnik dworski pocze kał na cesarskie pozwolenie z Petersburga, przyrzekł tymczasem patrzyć przez palce na księżą sutannę i prosił tylk o, aby w gaze­

tach nic o całej tej rzeczy nie pisano; nie stała już na drodze

w wielkiej świątobliwości, jak świadczy jego życiorys napisany w języku włoskim.

1 D o Grocholskich. R zym 29 listopada 1827.

— 182

-żadna poważna przeszkoda, aby ostatecznie pożegnać się z szambe- lańskim mundurem, z balami u ambasadorów i rzymskich książąt.

W czasie ośmiodniowych rekolekcyj odbytych w Gesit pod kierun­

kiem O. Rosavena, zerwała się chwilowo wielka burza p ok u s, ale Chołoniewski zbyt już często przedsiębrał podobną żeglugę, zbyt doświadczonego miał sternika, aby kierując się jego radami, i wła- snem doświadczeniem, narażonym był na zatonięcie. Jakoż po burzy nastąpiła cisza, a choć pozostało jeszcze pewne drżenie serca, pe­

wien niepokój: Jak to dalej będzie? to przecież gdy 13 grudnia odprowadzony „tryumfalnie“ przez Henryka Grocholskiego i księ­

dza Scipiona, zajął nasz seminarzysta przeznaczone sobie dwa po­

koje w A k a d e m ii duchow nej, pełną piersią odetchnął swobodnie, jak człowiek co po długiej, męczącej podróży, dojrzy wreszcie za­

rysowujący się zdaleka, lecz wyraźnie cel, do którego dążył.

W pierwszych miesiącach pobytu w A k a d e m ii odświeżył so­

bie Chołoniewski w pamięci i uporządkował w głowie główne filo­

zoficzne zasady; następnie przykładać się zaczął bardziej wyłącznie do teologii i wnet spostrzedz mógł z radością, że nauki nie idą mu tak tępo, jak się tego z początku obawiał. Sympatyczni profesoro­

wie: Fornari, Vezzardilli dodawali mu ducha; prywatne lekcye, płacone po osiem skudów za dwadzieścia godzin, dozwoliły mu nie­

bawem w naukach z kolegami się zrównać; regulamin był łagodny, a kiedy raz w pierwszych dniach pobytu w A k a d e m ii, Chołonie­

wski mimowoli go przekroczył, to roztropny Sinibaldi wyjął go od zwykłej kary i dozwolił okupić się kawą i likierem, zafundowanym po obiedzie dla wszystkich akademików. To też już po dwóch ty ­ godniach, zanotowuje sobie Chołoniewski w dzienniczku: „Zaczynam

się orjentować; strachy mijają“; i zaraz nazajutrz: „Niepokój się zmniejsza“; i w parę dni później: „Uspakajam się coraz bardziej“.

Prawda, że kiedy znowu trzeba było zasiąść do jakiego egzaminu, a jeśli na czem to na najrozmaitszych egzaminach w A k a d e m ii nie brakowało — ; kiedy miał mieć teologiczną dysputę, lub odczytać musiał w czasie obiadu, wypracowaną przez siebie rozprawę, to znowu dawny strach wychodził z kryjówki i nielitościwie pastwił się nad biedakiem. „Jak przyjdzie gadać en p u b lic , żartował sam

<*

- 183 —

„ze sie b ie J, to mi serce bije i krew do głowy b ije : to są spazmy,

„Mości Dobrodzieju“. „Mały to czyściec, poważniej pisał do sio-

„stry 2, który zawdzięczam w części wielkiej irytacyi nerwowej, po

„matce odziedziczonej, bo wiesz, jak matka nasza na nerwy cier­

p i a ł a ; a w części olbrzymiej miłości własnej, niecierpliwiącej się,

„że nauki tak wolno, po ślimaczemu lizą. Kiedy mam w szkole od­

p o w ia d a ć , to nieraz mi serce bije jak żakowi. Napisałem już po

„łacinie jedną rozprawę, ale jak pomyślę, że trzeba ją będzie od­

c z y ta ć przed kilkunastu słuchaczami, czerwienię się jak rak z wzru­

s z e n ia . Prawdziwie, doskonała to materya do upokorzenia się,

„gdybym tylko z niej umiał korzystać. Koledzy śmieją się nieraz

„z mych strachów i ja sam się z nich śmieję, dopóki nowego ataku

„nie dostanę“.

Między kolegami tymi znajdowali s ię : hr. Bindangoli; hr.

della Porta „tęga głow a“, jak Chołoniewski w nawiasie notuje;

książę Carraciola; hr. Piccolom ini; hr. E m aldi; hr. D ella Torre;

książę Medici; Y irgili „tęgi teolog i mój przyjaciel“; Yolponi „do­

bry, bo bardzo łaskaw na mnie“. Po obiedzie, zwłaszcza w zimie, schodzili się wszyscy na rozmowę do pokoju Chołoniewskiego, do którego nie mniej jak uprzejmość gospodarza, ściągał ich obficie palący się ogień na kominku. Gawędka toczyła się wesoła; ognia dodawała jej młodość, bo choć i sam Chołoniewski raczej był mło­

dym, niż starym, to jednak w kole kolegów wyglądał jak poważny patryarcha. „Wielu z moich towarzyszów3 mógłbym być ojcem,

„bo najstarszy z nich ma 28 lat, a są co mają tylko ośmnaście“.

Im dobrze dysputować, wraca znów do tego samego, jak upiór jaki na każdym kroku niepokojącego go, raz po raz na stół wracającego przedmiotu, im dobrze i dysertacye pisać i ze mnie żartować „ale

„kiedy w wydrukowanym programie dysertacyj, które tu się co

„tydzień odbywają w przytomności kardynałów, w materyach albo

„prawnych albo teologicznych, znalazłem już swoje imię z wyzna-

„czonym już historycznym tematem na miesiąc J u l i tego roku, tak

„znowu fanaberya niepospolita i zarozumiałość wzdrygnęła się na

1 Do Grocholskich. Rzym. 1 grudnia 1828. List polski.

2 D o Cec. Chołoniewskiej. 29 listop. 1828. List franc.

W dokumencie Ksiądz Stanisław Chołoniewski (Stron 180-183)