• Nie Znaleziono Wyników

Habilitacja pułkownika Dulewicza

Nie wiedziałem o tym, że kiedy płk Dulewicz energicznie zabiegał o opóźnienie mojej habilitacji, sam w szybkim tempie realizował swoją.

Komisja powołana do przeprowadzenia jego przewodu habilitacyjnego po złożeniu przez niego maszynopisu pracy wysłała ją jak to się zwykle czyni do recenzenta wydawniczego, którym zgodził się być prof. dr hab. inż.

Mirosław Dąbrowski z Poznania.

Pewnego dnia zostałem wezwany do gabinetu szefa instytutu. Po tylu latach współpracy znaliśmy się tak dobrze, iż od razu rozpoznałem, że jest jakiś inny niż zwykle. Przypominał mi siebie z tego okresu, kiedy stracił stanowisko komendanta wydziału a akredytacji na attache w Paryżu nie otrzymał. Zrozumiałem, że musiało mu się coś przykrego przydarzyć. Od razu przystąpił do rzeczy. Powiedział mi, że jego rozprawa habilitacyjna została odrzucona przez prof. Dąbrowskiego i zwrócona mu przez komisję przewodu celem dokonania poprawek i uzupełnień.

Oczywiście opinii prof. Dąbrowskiego mi nie pokazał,- lecz skupił się na tych jej fragmentach, w których liczył na moją pomoc. Prosił mnie mianowicie bym mu pomógł uwzględnić następujące zarzuty recenzenta:

- niewłaściwe potraktowanie bibliografii, która (jak by nie było w monografii naukowej) nie była w ogóle cytowana, lecz stanowił ją zamieszczony na końcu pracy spis książek dotyczących mikromaszyn elektrycznych, głównie książek radzieckich;

- niespójność oznaczeń wielkości i indeksów przy niektórych oznaczeniach; w związku z kompilacyjnym charakterem znacznej części pracy te same wielkości były w różnych jej częściach inaczej oznaczane, przy czym nie były przestrzegane Polskie Normy w dziedzinie maszyn elektrycznych;

- praca miała poważne braki stylistyczne.

Wręczył mi ją i poprosił o dokonanie przeróbek i uporządkowanie pracy.

- Zwracam się do pana panie kolego, bo pan ma duże doświadczenie w tych sprawach - powiedział. Miałem mieszane uczucia. To, że zwrócił się właśnie do mnie w tej sprawie, po tym jak postąpił w sprawie mojej habilitacji, zaskoczyło mnie. Wczoraj wrogi, dziś przymilny w potrzebie.

Wziąłem pracę i zabrałem się energicznie do roboty. To była ciężka harówka. Trzeba było prześledzić wszystkie oznaczenia od początku pracy do końca i ujednolicić je w dodatku tak, by były w zgodzie z Polskimi Normami a nie z radzieckimi normami „GOST” . Zacytowanie w tekście literatury i uzupełnienie jej o pozycje czasopiśmiennicze wymagało niemało trudu. Nie było też łatwym zadaniem wygładzenie nieporadności stylu.

Nie zdawałem sobie wtedy zupełnie sprawy, że pracując tak ciężko pracowałem w pewnym sensie na swoją korzyść. Dopiero znacznie później zorientowałem się, że „tajny układ” w gabinecie profesora Dubickiego nie

przewidywał całkowitego utrącenia mojej pracy, lecz tylko stworzenia takiej sytuacji by płk Dulewicz habilitował się wcześniej. W moim więc interesie było, by on habilitował się jak najprędzej. To są oczywiście tylko moje domysły. Żaden z uczestników domniemanego (na podstawie wypowiedzi prof. Owczarka) spotkania już nie żyje. Prof. Owczarek również. Zresztą mój werdykt komisji był taki sam jak jego: „przeredagować pracę”. Z tym, że on zabrał się energicznie do przeredagowywania rozprawy zaraz następnego dnia po otrzymaniu recenzji wydawniczej, gdyż wiedział, że ma sprzyjającą atmosferę, ja natomiast odczuwałem ów „smród", o którym według prof. Owczarka powiedział prof. Dubicki. Dlatego z niesmakiem odłożyłem sprawę swojej habilitacji i zająłem się innymi sprawami.

Po dokonaniu przeróbek rozprawa habilitacyjna płk Dulewicza pt.

„Analiza możliwości udoskonalenia niektórych mikromaszyn elektrycznych ze szczególnym uwzględnieniem powiększenia częstotliwości” zawierająca 194 strony i 67 pozycji literatury cytowanej została oddana do druku. Druk ukończono w maju 1975 r. Wkrótce potem odbyło się kolokwium habilitacyjne, zakończone pomyślnie. Nie znam przebiegu kolokwium gdyż nie mogłem być na nim obecny, ponieważ zgodnie z przepisami jest to

„impreza” zamknięta (w przeciwieństwie do obrony pracy doktorskiej).

Obecni mogą być tylko członkowie Rady Wydziału uprawnieni do głosowania. Ja tego warunku nie spełniałem.

5. Lata 1976 -1977

5.1. „Nie zasłużony” nauczyciel PRL

Zacznę od tej sprawy, choć wydarzyła się dopiero w grudniu, gdyż była „najciekawszym” wydarzeniem 1976 roku. Pewnego dnia, gdy pracowałem przy biurku w moim gabinecie służbowym (chwilowo wolny od odpraw, narad, szkoleń wojskowych i politycznych, wreszcie wykładów) - zadzwonił telefon. Odezwał się głos sympatycznego pułkownika Kazimierza Kozłowskiego z Oddziału Naukowo - badawczego. Oznajmił mi że przyznano mi honorowy tytuł „Zasłużonego Nauczyciela PRL” Podał mi datę, godzinę i miejsce wręczenia odznaczenia. Centralne uroczystości WAT-u odbywały się wtedy w sali kinowej pobliskiego korpusu, gdyż sala kinowa WAT była w remoncie.

Po kilku dniach płk Kozłowski zadzwonił ponownie. Z zażenowaniem poinformował mnie, że nastąpiły zmiany i ja nie otrzymam tego odznaczenia. Serdecznie mnie przeprosił. Mówi się trudno. Lecz po następnych kilku dniach znowu otrzymałem od niego telefon. Powiedział że jeszcze raz się zmieniło i odznaczenie jednak otrzymam. Lista wyróżnionych dziś jeszcze będzie odczytana na Radzie Naukowej

47

(Senacie) WAT. Kiedy rzeczywiście ją odczytano rozdzwoniły się telefony z gratulacjami. W Senacie miałem wielu znajomych i przyjaciół, więc dzwonili by pogratulować mi zaszczytnego wyróżnienia.

Ale jeszcze pod koniec tego samego dnia po raz ostatni zadzwonił Kozłowski. Głos jego był smutny. Pomimo, że odczytano iż odznaczenie otrzymałem to jednak nie będę go miał. W ostatniej chwili nastąpiła zamiana. Zapoznał mnie z mechanizmem tej zamiany. Odznaczenie to przyznawało w zasadzie Ministerstwo Oświaty, w tym roku jednak wyjątkowo załatwiało to Ministerstwo Szkolnictwa Wyższego i Nauki (minister S. Kaliski). Ponieważ w WAT załatwiało się wszystko na ogół w ostatniej chwili (i w ministerstwie też), więc nie było jeszcze w uczelni odpowiednich dyplomów i medali lub chociażby podpisanej decyzji ministra. Dopiero z WAT-u była wysłana lista proponowanych do odznaczenia. Przed posiedzeniem Rady Naukowej, jej sekretarz zapytał się telefonicznie czy wszystkim wymienionym na liście przyznano odznaczenie. Otrzymał odpowiedź twierdzącą. Na tej podstawie odczytał listę. Po tym odczytaniu ktoś ostro zainterweniował. Nigdy nie dowiedziałem się kto to był. Nie ma sensu snuć domysłów. Oprócz mnie skreślony został również płk dr Józef Misztal, z-ca szefa Katedry Ekonomii.

Kiedy porównało się listę odczytanych i nagrodzonych bez trudu można było stwierdzić, że na nasze miejsca wstawiono komendanta akademii gen. bryg. doc. dr Aleksandra Grabowskiego i panią doc. dr inż. Kazimierę Szyc -Lewańską.

No tak, ale przecież gen. Grabowski nauczycielem wcale nie był.

Pełnił on tylko funkcję administracyjną. Był przełożonym nauczycieli.

Przypomina mi się przebieg posiedzenia Rady Naukowej WAT, na którym byłem obecny, kiedy podejmowano uchwałę o przyznaniu gen.

Grabowskiemu stopnia docenta. Przewodniczył i wniosek referował gen.

Kaliski. Zgodnie ze zwyczajem gen. Grabowski opuścił salę posiedzeń rady i rozpoczęła się dyskusja. Gen. Kaliski położył duży nacisk na potrzebę podjęcia pozytywnej decyzji. Zdawał się nie dopuszczać myśli, że mogłaby być inna. Dał do zrozumienia członkom rady, że życzy sobie takiej decyzji. Lecz zgodnie z przyjętą procedurą nie wystarczy zreferowanie wniosku przez przewodniczącego. Potrzebne są głosy w dyskusji sławiące dorobek naukowy kandydata. Długo nie było chętnych do zabrania głosu, aż wreszcie powstał z miejsca płk prof. Stanisław Piasecki, promotor pracy doktorskiej Grabowskiego i pośród ogólnikowych pochwał kandydata wypowiedział również mniej więcej taką:

- Proszę zwrócić uwagę na duży gradient rozwoju naukowego gen.

Grabowskiego. Dopiero 3 lata temu uzyskał stopień doktora a już ma dwie publikacje. „Kpił czy o drogę pytał?” Przecież to była bardzo negatywna

„pochwała”. Po pierwsze, że jest tak krótko doktorem a po drugie, że ma znikomą liczbę publikacji. Wniosek przeszedł. Gen. Grabowski został

docentem. Jeszcze w tym samym roku prof. Piasecki odszedł z WAT-u do PAN-u, gdzie został kierownikiem Zakładu Badań Operacyjnych. Nie znam przyczyny jego odejścia.