• Nie Znaleziono Wyników

Od 12 do 23 maja 1978 roku przebywałem na wczasach zdrowotnych w Juracie. Choć było to tylko 12 dni, pobyt zaliczany był do sanatoryjnych.

W związku z tym nie był przydzielany przez Komisję Socjalno-Bytową wydziału, lecz przez służbę zdrowia. Kartę wręczył mi szef Służby Zdrowia WAT płk lek. med. Kazimierz Ponurski. Powodem skierowania były:

dyskineza dróg żółciowych oraz zaburzenia rytmu pracy serca. A tak, jak się już raz zacznie to później trudno się tego pozbyć.

Z powodu tego drugiego schorzenia ppłk lek med. Jarosław Trepto wzbraniał się trochę dokonać wpisu do mojej książki zdrowia żołnierza zawodowego o braku przeciwwskazań do pobytu w Juracie, ze względu na

67

niekorzystny wpływ tamtejszego klimatu na osoby o schorzeniach sercowych. Wyraziłem zdziwienie. W obiegowej opinii to na serce szkodliwy jest pobyt w górach a nad morzem korzystny. Widząc moje zdziwienie Trepto pokazał mi urzędowy wykaz miejscowości nie zalecanych przy różnych schorzeniach. Rzeczywiście, Jurata była zakazana dla sercowców obok Zakopanego i 'Szklarskiej Poręby.

Wzbraniał się ale w końcu bardzo niezadowolony - podpisał.

W Juracie miałem bardzo dobre warunki. Otrzymałem pokój jednoosobowy w ładnym, nowym pawilonie. Opiekę lekarska sprawowała lek. med. Salomea Antczak, żona przeniesionego później do Ciechocinka oficera lekarza Antczaka. Opieka ograniczała się głównie do badania osłuchowego i pomiaru ciśnienia tętniczego co kilka dni. Zalecenia jazdy na rowerze realizowałem. Robiłem przejażdżki do Jastarni i z powrotem.

Chodziłem też na diadynamikę do niezbyt odległego innego ośrodka.

Przy stoliku w jadalni siadywałem z żoną jakiegoś oficera z prowincji i jej córeczką oraz nieznanym mi oficerem z Warszawy, który absolutnie niczego nie mówił o tym, gdzie jest zatrudniony. Pewnego razu moi współbiesiadnicy udali się na dancing do jakiegoś lokalu, gdzie się nieźle zabawili. Kiedy następnego dnia grałem z panią w badmintona, w czasie gry po raz pierwszy rozmawialiśmy bez świadka. Rozmowa, towarzysząca grze zeszła w jakiś sposób na naszego sąsiada od stolika. Jakoś tak powiedziałem, że właściwie niczego o nim nie wiemy.,

- Jak to? To pan nie poznał. Przecież to jest'„gum ow e ucho".

W ten sposób żartobliwie określano funkcjonariuszy służb specjalnych.

- Ja go rozpoznałam od razu, powiedziała widocznie bardziej ode

mnie doświadczona pani.

-Lekarz Trepto miał rację. To nie był dobry dla mnie klimat. Chociaż u siebie w Warszawie dość często grywałem w badmintona i czułem się nieźle, to tutaj odczuwałem dziwne zmęczenie i gra mi nie szła. Były wtedy bardzo modne ścieżki zdrowia. Ośrodek dysponował taką własną ścieżką, na którą zacząłem się wybierać. Ścieżka była dobrze skomponowana w zalesionym terenie, lecz dla mnie, choć ćwiczyłem niejednokrotnie na podobnych, okazała się za trudna. Szybko męczyłem się i nie kończyłem trasy. Jednak nie czułem się na tyle źle żeby przerwać pobyt.

Prawie codziennie telefonowałem do domu z międzymiastowego automatu wrzutowego. Jednego dnia Oleńka miała szczególnie wesoły głos.

- Mam dla ciebie dwie bardzo dobre wiadomości - powiedziała.

Zatwierdzono twoją habilitację i przydzielono ci talon na samochód.

Wiadomość o zatwierdzeniu pochodziła z dwu niezależnych źródeł:

dzwonił prof. dr inż. Bohdan Ciszewski - członek PAN i płk dr inż. Tadeusz Kątcki - członek Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej. Wiadomość więc była

pewna. W sprawie przyznania mi talonu na samochód telefonował zastępca komendanta naszego wydziału ds. politycznych płk mgr Marian Serba. Wszyscy gratulowali.

Kiedy powróciłem do Warszawy wstąpiłem do gabinetu mego przyjaciela płk. E. Śliwińskiego, szefa oddziału technicznego gdyż było wiadomym, że u niego odbierało się talony. Zapytałem kiedy będę mógł odebrać talon na samochód. Odpowiedział wesoło:

- Leży tutaj u mnie w szafie (wskazał stojącą w kącie szafę ogniotrwałą), ale nie mogę ci go jeszcze wydać. Jest już rozpatrzony pozytywnie przez Komisję Socjalno - bytową WAT i lista czeka tylko na zatwierdzający podpis komendanta WAT. Jak podpisze, zaraz do ciebie zadzwonię. Dni mijały, czekałem, ale nie dzwonił. Pewnego dnia spotkałem go niedaleko budynku WAT-u. Mijając się, zatrzymaliśmy się, by zamienić kilka słów. Zapytałem o talon. Genio był tym razem bardzo poważny.

- Wiesz, coś się tam zawirowało. Lista jest ciągle u komendanta.

Będą jeszcze jakieś zmiany ale ciebie prawdopodobnie nie dotyczą. Przy następnym spotkaniu by! jeszcze bardziej poważny.

- Coś się tam jeszcze dzieje z tymi talonami ale ja nic nie wiem - powiedział i szybko się oddalił. Po kilku dniach dowiedziałem się oficjalnie, że komendant Grabowski skreślił moje nazwisko z listy i „mój" talon przydzielił płk. mgr inż. Włodzimierzowi Nowakowi, dyrektorowi Zakładu Produkcji Doświadczalnej (w skrócie ZPD). Nowakowi przydzielono pierwotnie talon na malucha, lecz ponieważ był on dużego wzrostu (miał przydomek „Długi Nowak”), więc poprosił komendanta o zamianę na większy samochód. Grabowski przydzielił mu mój talon na Skodę. Talon na malucha „po Nowaku" zawędrował w zamian do naszego wydziału, gdzie przydzielono go innej osobie. Płk Zbigniew Bernat - przewodniczący Komisji Socjalno - Bytowej WAT podał się do dymisji, motywując to tym, że istnienie komisji nie ma sensu skoro jej werdykty nie są honorowane.

Dymisja nie została przyjęta.

Co skłoniło gen. Grabowskiego do podjęcia tak kontrowersyjnej decyzji? Mówiono, że płk Nowak wybudował mu siłami i środkami ZPD okazałą bramę przy jego nowo wybudowanej willi i było to podziękowanie.

Później mówiono również, że na początku lat 80-tych, kiedy „Solidarność"

zaczęła patrzyć władzy na ręce, Grabowski szybko wpłacił do kasy WAT jakąś sumę za wybudowanie tej bramy . Oczywiście nie widziałem nigdy tych kwitów kasowych a opieram się tylko na „wieści gminnej", lecz brama do posesji jest ładna. Rozmawiałem z ludźmi, którzy widzieli jak ją budowano. Nie chcę wierzyć tym pomówieniom,

Kiedy w kilka dni później w gronie kilku oficerów na wydziale rozmawialiśmy o rozdziale talonów, ja wyraziłem opinię, że w tej niezbyt pachnącej sprawie, chociaż nasz wydział jest czysty. Przydzielono mi talon na Śkodę, ponieważ ja jeden byłem zapisany na taki samochód, pomimo

Ć9

że żadnych zabiegów nie czyniłem, iecz byłem nawet poza Warszawą. Na to płk dr inż. Andrzej Górz, zastępca Komendanta Instytutu Systemów Telekomunikacji (IST) zdjął mi bielmo z oczu.

- To wcale nie było tak pięknie jak pan sądzi. Kiedy wydziałowi przyznano talon na Ś/c odę, płk Zygmunt Kowalczyk, zapisany na malucha,

„przerzucił się” na Śkodę i do tego talonu było już dwu pretendentów.

Przeprowadzono losowanie. Los był szczęśliwy dla pana.

Druga wiadomość, która dotarła do mnie do Juraty, potwierdziła się.

W dokumentacji przewodu habilitacyjnego znajduje się pismo Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej do Spraw Kadr Naukowych przy Prezesie Rady Ministrów z dnia 29 maja 1978 r., w którym stwierdza się, że komisja zatwierdziła wniosek Rady Wydziału o nadaniu mi stopnia doktora habilitowanego nauk technicznych.