• Nie Znaleziono Wyników

Dzień jak co dzień. Siedzę w swoim gabinecie służbowym, przy biurku ustawionym bokiem do okna i sporządzam jakieś sprawozdanie. Na wprost, na styk biurko po Dulewiczu. Ciche pukanie do drzwi.

- Proszę!

Drzwi otwierają się i do pokoju wchodzi pułkownik Dulewicz. Jego twarz jest zmieniona. Widać na niej duże napięcie a zarazem przygnębienie.

Mówi krótko i konkretnie:

- Ja nie wyjadę do Paryża. Powracam na swoje stanowisko szefa katedry. Komendantem wydziafu pozostaje płk Dzięciołowski. Robi mi się

żal tego człowieka. Ale go urządzili! Staram się wypowiedzieć kilka ciepłych słów żeby go podtrzymać na duchu. Zapraszam go by usiadł przy swoim biurku i zapewniam, że zawsze traktuję go i będę traktował jako swojego szefa. Siada przy biurku i opowiada. I tak będzie przez kilka miesięcy. Nie jest w stanie skoncentrować się na jakiejś pracy, lecz wciąż mówi. Ja jestem jego powiernikiem. Do kierowania katedrą nie wtrąca się.

Czasem przez kurtuazję pytam go jak należałoby postąpić w jakiejś sprawie.

Jest charakterystyczne i dziwne zarazem, że o zdjęciu ze stanowiska szefa katedry dowiedziałem się właśnie w ten sposób. Nikt z moich przełożonych ani przed tym ani po tym nie rozmawiał ze mną na ten temat.

Krępowali się. Taki stan trwał kilka miesięcy. Czekano na rozkaz Ministra Obrony Narodowej o zmianie na stanowisku. Przed ukazaniem się tego rozkazu płk Dulewicz nie miał uprawnień do kierowania katedrą i za jej funkcjonowanie ja odpowiadałem.

O czym opowiadał? Przede wszystkim opisał mi dramatyczny przebieg wydarzeń. Po zakończeniu kursu i złożeniu pracy końcowej wszyscy kandydaci na attachś wojskowych PRL uczestniczący w kursie zgromadzili się w poczekalni gabinetu generała O. by kolejno otrzymywać akty nominacyjne. Wchodzili i wychodzili trzymając w ręku upragniony dokument. Kiedy wszedł Dulewicz generał powiedział mu, że on nie uzyskał nominacji, i do Paryża nie pojedzie. Dlaczego? Tego, mimo całej otwartości z jaką ze mną rozmawiał - Dulewicz nie powiedział mi. Krążyło kilka wersji na ten temat.

Jedna z nich, bardzo często powtarzana przypisywała winę za to wydarzenie jego żonie, która miała jakoby zbyt długi język i opowiadała różne takie rzeczy, które stanowiły tajemnicę wojskową. Ja powątpiewam w prawdziwość tej wersji. Cóż to takiego mogła opowiadać oprócz pochwalenia się znajomej:

- Wie pani, wyjeżdżamy z mężem do Paryża. On będzie tam attache wojskowym. A to, że odkupiła już lodówkę znajdującą się w Paryżu od poprzedniego attache nie było przecież niczym niewłaściwym. Tak się z reguły robiło. Czy on miał wieźć lodówkę do Polski a ona kupować w Paryżu nową?

Inna wersja była w tonacji „spiskowej teorii dziejów”. Mówiono, że Dulewicz przepisał własność swojej willi na Bemowie na dzieci, co zrodziło podejrzenie odpowiednich służb, że będzie chciał pozostać na zachodzie.

I tę wersję odrzucam zdecydowanie. Płk Dulewicz był mocno związany z PRL-em i myśl o ucieczce byłaby ostatnią jaką sobie u niego wyobrażam.

Poza tym nie znał języków obcych i nie miał zainteresowania ich poznawaniem. No tak, lecz może ktoś powiedzieć, że co innego rzeczywistość a co innego wrodzona podejrzliwość służb specjalnych.

23

Na podstawie tego co usłyszałem od zainteresowanego nie jest wykluczona jeszcze inna możliwość: niepowodzenie na egzaminie końcowym. Mówił mi, że się potknął na dwu przedmiotach; języku francuskim i jeszcze jednym, którego nazwy nie ma potrzeby tutaj wymieniać. Ale i ta wersja może być poddana w wątpliwość. Wiadomo bowiem, źe na placówki nie wysyłano najlepszych lecz najwierniejszych.

W ramach spotkań z różnymi ludźmi, organizowanych dla kadry w sali kinowej mieliśmy raz spotkanie z kimś ważnym z tamtych służb. Kiedy przyszło do zadawania pytań, jeden z oficerów zapytał dlaczego tak jest, że spośród jego kolegów po ukończeniu studiów, na placówki dyplomatyczne wysłano najsłabszych. Odpowiedź była rozbrajająco szczera:

- Bo jest mniejsze prawdopodobieństwo, że zachodnie służby specjalne zwerbują na agenta człowieka o ograniczonej inteligencji i w dodatku nie znającego języków obcych.

Byłaby możliwa jeszcze inna spiskowa wersja jego niepowodzenia.

Mogli już z góry wiedzieć, że go tam nie skierują a obietnica wysłania do Paryża miała tylko umożliwić pozbawienie go stanowiska komendanta wydziału. Taki pretekst. Miał zbyt mocną pozycję żeby mogli mu po prostu

powiedzieć: jesteś komendantem wydziału ale już nie będziesz.

Pewnego dnia Dulewicz przyszedł odprężony i uśmiechnięty.

Nadszedł rozkaz o wyznaczeniu go na stanowisko szefa katedry. Nie było przekazania obowiązków w gabinecie komendanta WAT, jak to bywało za Owczynnikowa ani nawet w gabinecie komendanta wydziału. Gen. Kaliski nie bawił się w takie rzeczy. Nie miał czasu cackać się z ludźmi. Później dowiedziałem się poufnie, że była rozmowa między nim a pułkownikiem Dzięciołowskim, który zapytał:

- A co zrobimy teraz z Wróblem?

- Jak to co? Nic. Niech będzie zadowolony że otrzymał awans do stopnia pułkownika.

Spisaliśmy krótki protokół o zdaniu i przejęciu katedry. Był on kopią tego, który był sporządzony kiedy on zdawał katedrę w moje ręce lecz tylko z odwróceniem nazwisk. Był ogólnikowy. Ja nie przyczepiałem się do szczegółów on uczynił to samo. Dopiero po latach, kiedy doc. Barzykowski przejmował od niego Instytut Systemów Pomiarowych i Automatyki powstała rozbieżność oceny stanu i osiągnięć instytutu. Zdający starał się przedstawić stan instytutu jako znakomity, przejmujący miał bardziej powściągliwą ocenę.

Problem usytuowania mojej osoby w katedrze zaproponowałem sam.

Dzisiaj nie rozumiem dlaczego nie zaczekałem na to co on mi zaproponuje. Moje poprzednie miejsce pracy zostało w międzyczasie zajęte. Ulokowałem tam ppłk Zbigniewa Włodarczyka. Głupio mi było teraz

go stamtąd eksmitować. W rozkazie MON o przywróceniu Dulewiczowi stanowiska szefa katedry mnie przywracano stanowisko zastępcy szefa;

funkcję kierownika zakładu pełniłem nieprzerwanie. Zaproponowałem, Ze przeniosę się do sąsiedniego pokoju, który był zarazem sekretariatem katedry i urzędowała tam zatrudniona przeze mnie sekretarka, pani Wojtowicz. Chętnie się zgodził. Do sekretariatu napływały polecenia i zadania z wydziału, których realizacją się zajmowałem. Płk Dulewicz przejął kierownictwo strategiczne. W tym czasie zaczęły się już „rozkręcać"

prace naukowo-badawcze, głównie zlecone. Na tych zagadnieniach skoncentrował głównie swoją uwagę. Również na pracy z ludźmi i zagadnieniach personalnych, w których czuł się dobrze. Moi

„prześladowcy” : Dmochowski i Kotowicz, jak ręką odjął zaprzestali swojej działalności. Trzeba również zaznaczyć, że po utracie stanowiska komendanta wydziału płk Dulewicz cały swój czas poświęcał katedrze, co mnie znacznie odciążyło.

Wkrótce zaproponowałem żeby niewdzięczną pracę administracyjną w sekretariacie powierzyć ppłk Z. Włodarczykowi, który chętnie się zgodził.

Zgodził się również płk Dulewicz. W ten sposób odzyskałem swoje miejsce pracy w skromnym pokoju 73/100, które zajmuję do dnia dzisiejszego (pisane 14 sierpnia 1999). Moja sytuacja ustabilizowała się na tyle, że z całą energią zabrałem się do pracy habilitacyjnej, pamiętając o publikowaniu wyników swoich prac naukowych składających się na dorobek oceniany w przewodzie habilitacyjnym.

Ponieważ oficjalne otwarcie Wojskowej Akademii Technicznej miało miejsce w dniu 18 grudnia 1951 r., więc dla upamiętnienia tej daty co roku odbywało się około połowy grudnia uroczyste wręczanie nagród rektorskich za miniony rok. W grudniu 1971 r. otrzymałem po raz pierwszy taką nagrodę: „Za szczególne osiągnięcia w dziedzinie dydaktyki”. Odpowiedni dyplom podpisał gen. bryg. prof. dr hab. inż. Sylwester Kaliski, członek rzeczywisty PAN.To prawda, że w dydaktykę wkładałem dużo serca, lecz gdy spoglądam wstecz po latach, nie mogę się pozbyć wrażenia, że może w ten sposób starano się dać mi jakąś satysfakcję po niefortunnym epizodzie z szefostwem katedry.

3. Lata 1972 -1973

3.1. Członek Rady Naukowej Instytutu Elektrotechniki w Międzylesiu