• Nie Znaleziono Wyników

Prodziekan Wydziału Elektroniki ds. Szkolenia

Pewnego dnia w maju 1972 r. wezwał mnie na rozmowę dziekan Wydziału Elektroniki płk Dzięciołowski i zaproponował mi objęcie funkcji prodziekana wydziału ds. szkolenia. Byłem zaskoczony. Nie spodziewałem

_____________________________________________________________________________________________________ 27

się takiej propozycji. Ponieważ byłem wtedy bardzo zaangażowany w wykonywanie pracy habilitacyjnej, nie było mi na rękę obejmowanie jeszcze jednej funkcji administracyjnej pomimo związanego z tym

splendoru. Próbowałem się więc bronić. Powiedziałem:

- Panie dziekanie ale widzę trudność w tym, że ja nie jestem elektronikiem.

- To nie ' ma żadnego znaczenia, gdyby chodziło o funkcję prodziekana ds. naukowych to tak ale prodziekanem ds. szkolenia nie musi być elektronik. Brak tej specjalności wcale nie przeszkadza w sprawowaniu pieczy nad procesem dydaktycznym na wydziale. (Proszę żeby Szanowny Czytelnik zapamiętał sobie ten krótki dialog). Po wymianie kilku jeszcze zdań zgodziłem się. Postawiłem jednak warunek by szefem Wydziału Szkolenia pozostał nadal ppłk mgr inż. Karol Sobisiak, żeby moim najbliższym współpracownikiem na niwie szkolenia był człowiek mający już doświadczenie a nie nowicjusz, gdyż wtedy obaj bylibyśmy nowi. Poruszyłem tę sprawę dlatego, że było powszechnie wiadomym, że ppłk Sobisiak ma być zdjęty ze stanowiska. Dziekan przyrzekł mi, że ten warunek spełni i Sobisiaka zatrzyma. Po kilku zaledwie dniach po tej rozmowie szefem Wydziału Szkolenia został jednak ppłk Jasiński.

Na miejsce pracy, gdzie miałem przebywać zajmując się sprawami szkolenia na wydziale wyznaczono mi ów pokój oddzielony sekretariatem od gabinetu dziekana, w którym kiedyś urzędował płk Sieradzan, ówczesny szef Wydziału Szkolenia. Wtedy, od kilku już lat, aktualny szef urzędował na parterze, gdzie mieścił się cały Wydział Szkolenia.

Okazało się, że funkcja jest bardzo absorbująca. Było dużo spraw do załatwienia. A to komisje dziekańskie do wytypowania kandydatów do usunięcia, a to komisja przyjęć na I rok studiów, załatwianie różnych przeniesień słuchaczy z jednej specjalności na inną organizowanie i doglądanie pracy opiekunów lat studiów i wychowawców grup słuchaczy i wiele innych.

Ustępujący prodziekan płk dr inż. Andrzej Górz przekazał mi informację, że mam obowiązek być w kontakcie z kierownikiem wydziału w Szefostwie Wojsk Łączności, w którego gestii leży opieka nad szkolnictwem w dziedzinie łączności i jego kontrola. Umówił mnie na spotkanie z tym oficerem. Kiedy tam pojechałem okazało się, że nie był mi nieznajomy, był to bowiem.... płk Motykiewicz. Rozmowa była raczej mdła i niewiele mieliśmy sobie do powiedzenia. Zrozumiałem, że kontaktów żadnych nie będzie.

W czasie mojej kadencji ukazał się rozkaz komendanta WAT, który zobowiązywał osoby działające w pionie szkolenia a także w komendach wydziałów do licznych kontroli zajęć dydaktycznych, gdyż dochodziły do komendy sygnały, że poziom dydaktyki pogarsza się czego wyrazem była malejąca sprawność studiów w Akademii. Rozkaz precyzował dokładnie

29

jaką liczbę kontroli w miesiącu powinny przeprowadzić odpowiednię,,ospby funkcyjne. Najwięcej kontroli winien był przeprowadzić dziekan wydziału, prodziekan ds. szkolenia i szef wydziału szkolenia. Zgodnie z rozkazem założono specjalną, grubą księgę, do której wpisywało -się uwagi 0 przeprowadzonej kontroli.

Kontrole te były przykrym obowiązkiem, gdyż napotykało-się na zajęcia o słabym poziomie, przeprowadzane czasem przez renomowanych wykładowców. Pamiętam dwa skrajne przypadki: pozytywny,i negatywny.

Ten pierwszy - z miernictwa elektronicznego przeprowadzony został'przez dzisiejszego prof. dr hab. inż. Augustyna Chwalebę. Wykład bąrdzo mi się podobał i napisałem pochlebną opinię o nim. Kiedy indziej bardzo trudno było mi pisać opinię o wykładzie pewnego, uznawanego za wybitnego specjalistę wykładowcy, który w mojej ocenie był antytalentem dydaktycznym. Ten wykład był żałosnym spektaklem. I co tu pisać w sprawozdaniu z kontroli?

Inna zasadzka czekała na mnie kiedy poszedłem skontrolować ćwiczenia laboratoryjne w katedrze, której szefem był sam dziekan wydziału. Kiedy przyszedłem o określonej godzinie, zajęcia po prostu nie odbywały się. Nie było wtedy w laboratorium żadnego z pracowników dydaktycznych. Znajdował się jedynie oficer, technik Zuber. Był to rodzony brat znanego szachisty z AZS AGH w Krakowie. Powiedział mi że grupa przyszła na zajęcia nieprzygotowana i w związku z tym nie została dopuszczona do ćwiczeń. Teraz rozproszyli się i poszli się uczyć.

Owszem, było przewidziane w regulaminie studiów nie dopuszczenie słuchaczy do odrabiania ćwiczenia laboratoryjnego, lecz mieli wtedy pozostać w laboratorium i przerabiać nie opanowany materiał pod okiem asystenta.

Inny kłopot miałem z Katedrą Matematyki, a właściwie to z jednym z jej adiunktów. Do naszego dziekanatu napływały masowo skargi słuchaczy na sposób prowadzenia przez niego ćwiczeń audytoryjnych.

Poszedłem więc zobaczyć te ćwiczenia. Moje zjawienie się spotkało się z dużą niechęcią z jego strony, czemu się wcale nie dziwię. Katedra matematyki była umieszczona w strukturze Wydziału Chemii i Fizyki Technicznej, więc formalnie nie miałem uprawnień do kontroli jej zajęć ani też składania sprawozdania. Kiedy jednak przyszedłem na ćwiczenia 1 poprosiłem o zgodę na moją obecność na nich, przedstawiając się jako prodziekan wydziału - nie mógł odmówić. Ćwiczenia bardzo mi się nie podobały. Skargi słuchaczy potwierdziły się. Prowadził ćwiczenia nonszalancko, nie troszcząc się o to by pomogły im one opanować materiał. Natomiast niemiłosiernie „kosił".

Po zajęciach poprosiłem go o rozmowę w trakcie której w sposób otwarty przedstawiłem mu problem. Zjeżył się i odrzucił zdecydowanie wszystkie zarzuty. Insynuował, że nasz wydział żąda od niego

zmniejszenia wymagalności. A przecież wcale nie o to chodziło. Wobec niekorzystnego przebiegu rozmowy z upartym adiunktem, udałem się do szefa Katedry Matematyki doc. dr Romana Leitnera, którego prosiłem o zainteresowanie się tą sprawą. Przyrzekł mi to i słowa dotrzymał. Skargi słuchaczy przestały napływać.

Po pewnym czasie, wpisując wyniki kontroli zajęć do owej specjalnej księgi spostrzegłem, że są tam prawie wyłącznie wpisy moje i szefa Wydziału Szkolenia płk Jasińskiego. Nie było wpisów dziekana ani innych osób. Nie chodzili na kontrole. My z Jasińskim popełniliśmy najwidoczniej nietakt. W ogóle to współpraca z nim układała mi się bardzo dobrze.

Odpowiadał mi jego styl poważnego i odpowiedzialnego traktowania swojej roboty.

Już po roku można było zauważyć pozytywne rezultaty tej naszej współpracy. Sprawność studiów na wydziale poprawiła się znacznie.

Jednak we wrześniu 1974 r. zostałem ponownie wezwany nagle do dziekana Dzięciołowskiego. Powiedział mi że postanowił dokonać zmiany na funkcji prodziekana ds. szkolenia. Jako uzasadnienie tej decyzji podał to, że ja nie jestem elektronikiem. Było to trochę zabawne umotywowanie, wziąwszy pod uwagę rozmowę sprzed dwu lat. Na moje miejsce przychodził płk dr inż. Wiesław Gregorkiewicz, zatrudniony w katedrze dziekana.

Tym razem przekazanie funkcji odbyło się w sposób godny. Do gabinetu Zastępcy Komendanta WAT ds. Szkolenia gen bryg. dr inż.

Aleksandra Grabowskiego weszliśmy najpierw we dwóch: płk Di-ięciołowski i ja. Gregorkiewicz oczekiwał w poczekalni. Gen. Grabowski wypowiedział najpierw kilka słów podziękowania za moją pracę jako prodziekana a następnie raczej twierdząco niż pytająco powiedział:

- Pułkownik wie dlaczego następuje ta zmiana?

- Wiem - odpowiedziałem krótko.

Powiedzenie że chciałbym to usłyszeć mogło spowodować przykrą dla mnie rozmowę. Zresztą formalnie mi zakomunikował tę przyczynę dziekan:

nie jestem elektronikiem. Miałem dobre stosunki z Dzięciołowskim. Nie chciałem ich popsuć.

W tym mniej więcej czasie odszedł w stan spoczynku płk Tadeusz Kucharz, Zastępca Komendanta Wydziału ds. Liniowych. Był to oficer bardzo łubiany przez kadrę i słuchaczy. Uczestnik bitwy pod Lenino, był wyrozumiały i prezentował dużą kulturę w obcowaniu z podwładnymi.

Nigdy nikogo nie poniżał ani spośród oficerów młodszych kadry ani też spośród słuchaczy. Po przejściu w stan spoczynku postanowiono go zatrudnić jako pracownika cywilnego. Zajął on właśnie ten gabinet, w którym sprawowałem funkcję prodziekana. Płk Gregorkiewicz tymczasem piastował ten urząd ze swojego dotychczasowego pomieszczenia, w odległej katedrze Dzięciołowskiego. Był on ponadto

31

bardziej dyspozycyjny dla tego ostatniego. No i jeszcze jedno: nie był zadowolony z mojego prodziekaństwa płk Dulewicz bo prodziekan jest jednak przełożonym szefa katedry. Ale nic mi nie wiadomo o jakichś jego działaniach w tym kierunku.