• Nie Znaleziono Wyników

P O M N I K C A R A M I K O Ł A J A

Zmęczony trzydniową pośpieszną podróżą w trzęsącym wózku pocztowym, zmoczony jesiennym deszczem i drżąc od przejmują­

cego zimna zatrzymałem się na stacji pocztowej niedaleko Kazania. Przed domem w podwórzu wśród błota, na złożonych tam belkach i klocach drzewa siedziało kilkaset dzieci ubranych w niezgrabne płaszcze wojskowe. Trzęsąc się od zimna biedne dzieciaki gryzły czarne suchary, które im rozdano z worów leżą­

cych na kilku furmankach idących za konwojem. Były to żydzięta z Grodna i Mohilowa, od lat 8— 11, których na rozkaz Mikołaja wyrwano z domów rodzinnych i pędzono do Permu, żeby ich tam wyćwiczyć na' tak zwanych jungów marynarki moskiew- kiej. Biedne dzieciaki! Chłopcy dzięsięciu i jedenastu lat trzymali się jako — tako, ale ośmioletnie! nawet pędzel Michała Archa­

nioła Buonarottiego nie byłby wstanie narysować całej okropności tego obrazu!... Chude, nędzne, przerażone i ogłupiałe dzieciaki, gryząc twarde suchary, błagające i oblane łzami, patrzyły na gar­

nizonowych żołnierzy dodanych im za stróżów w drodze. Blade usta, sine pręgi pod oczyma, trupie niemal twarze, a u wielu dzwonienie zębami świadczyły o febrze, która ich pożerała. Po­

szturchiwane bezlitośnem żołdactwem, wystawione na wiatr pół­

nocy, na deszcz ulewny, szły do grobu dzieci, nie widząc około siebie ani jednej litościwej twarzy, ani jedneqo uśmiechu, żadnej pomocy, żadnej, pieszczoty...

Od prowadzącego konwój oficera, dowiedziałem się, że od Mohilowa z 600 dzieciaków zmarzło już 250, a czy doprowadzę do Permu przynajmniej 150, tego nie wiem, rzekł oficer, bo to mrze jak muchy.

— Może epidemja jaka? zapytałem oficera.

— Et, gdzie tam. Żydziska słabowite, mizerne, nie przywykłe jak my po dziesięć godzin dziennie mięszać błoto nogami i jeść tyłko suchary — padają więc po drodze i umierają. Pomocy w drodze nie ma żadnej; co najwięcej położę na wózek z sucha­

rami, ale to takie słabowite, że zaraz zaśnie; myślisz, że śpi, a to już ducha oddało. Zatrzymuję się wtedy, kopię rów przy drodze, zdejmuję płaszcz i bieliznę skarbową, a przeżegnawszy krzyżem prawosławnym, każę zasypać nagiego, niech sobie od­

poczywa do dnia zmartwychwstania. Z początku bardzo mi było smutno patrzeć na ten drobiazg. Teraz już przywykłem, bo cóż ja winien, starsi kazali, więc oni odpowiedzą przed Bogiem na sądzie ostatecznym.

— Hej, krzyknął na oddział swój, który już stawili żołnierze do szeregu, szturchając grubjańsko, w drogę marsz!.,. 1 pociągnęli na północ ci nieszczęśliwi, znacząc trupami kierunek, w którym poszli...

Takie to straszne zbrodnie działy się prawie nieustannie w okropne panowanie Mikołaja.

„Russkaja Starina“, pismo wychodzące w Petersburgu w T. 10.

r. 1883 na stronie 660 umieściło krótką notatkę pod tytułem:

„Pogląd cara Mikołaja na karę śmierci w Rosji“. Notatka ta brzmi jak następuje: „1827 roku, w czasie wyjazdu hr. Woroncowa z Odessy noworosyjskiemi gubernjami zarządzał hr. Paleń. W ra­

porcie swóim do cara dnia 11 października 1827, hrabia donosząc 0 przejściu dwóch żydów przez Prut, dodał, że tylko kara śmierci w stanie powstrzymać przestępstwo przeciwko kwarantannie. Car Mikołaj na raporcie tym własną ręką napisał następującą rezolu­

cję: „Winowajców przepędzić przez pałki przez tysiąc ludzi dwa­

naście razy. Chwała Bogu, kary śmierci u nas nie było i nie ja ją zaprowadzę“.

W 1857 roku brałem udział w założeniu kamienia węgiel­

nego pod fundament na pomnik tego Heroda.

Na sinym moście, w najpiękniejszym miejscu północnej Pal­

miry ustawiono namiot, pod którym leżał kamień mający służyć za podstawę do pomnika. Na około namiotu stali chorążowie 1 ich asystenci ze wszystkiemi chorągwiami gwardji, w środku stanęli posłowie różnych dworów europejskich i jenerałowie. Cze­

kano przebycia Aleksandra. Garbaty Czewkin minister dróg i ko­

munikacji, chyląc się pod ciężarem, przyniósł wielką skrzynkę

z pieniędzmi różnego rcdzuju, wybitemi za panowania Mikołaja, które według zwyczaju miano złożyć pod pomnikiem.

Po przybyciu cara natychmiast zaczęło się nabożeństwo, po którem Aleksander wziął ze skrzyni garstkę pieniędzy i rzucił do puszki, umyślnie do tego przygotowanej i wstawionej w zagłębie­

niu wyrytem na umieszczenie kamienia, za nim przystępowali posłowie i jenerałowie, każdy brał kilka sztuk pieniędzy ze skrzynki i wrzucał do puszki. Ceremonja ta ciągnęła się jakie pół go­

dziny. Nareszcie odstąpili wszyscy, robotnicy przecięli powróz, po­

sunęli walec i ogromny głaz, ześlignąwszy się pokrył otwór i sta­

nął na przeznaczonym miejscu. Petersburski metropolita umo­

czywszy ’kropidło w święconej wodzie, przy huku dział i hymnie śpiewaków przydwornych poświęcił miejsce przeznaczone na pomnik.

W tej solennej chwili jeden ze stojących w gronie genera­

łów, wyjął chustkę z kieszeni, a z nią razem znajdujący się tam półimperjał, który z dźwiękiem padł na kamienną podłogę i po­

toczył się ku miejscu, gdzie kamień leżał, jakby wskazując skąd pochodził i dokąd należeć powinien. Nikt nie poszedł go podjąć.

Car groźnie spojrzał na świtę, w której znajdował się występca, co kładąc pieniądz pod pomnik, nie zapomniał o sobie, ale świta była tak ścieśniona, iż nie widziano kto był winowajcą, każdy zadrżał z przestrachu żeby go nie posądzono. Po skończeniu ce- remonji rozjechali się wszyscy, półimperjał nie znalazł właściciela i pozostał na ziemi dla robotników.

Na drugi dzień mówiono, że złodziejem którego katar zdra­

dził tak okropnie, był późniejszy historyk naszego powstania, je­

nerał Racz.

Mnóstwo projektów tego pomnika przedłożono osobnej ko­

misji, wyznaczonej do ich rozpatrzenia. Chciano z początku przed­

stawić zmarłego w rzymskim ubiorze, jak Piotra I. na placu przed Senatem, ale rzymski ubiór nie przypadał jakoś do wachmistrzow- skiej twarzy Mikołaja; przyjęto więc projekt rzeźbiarza Pimenowa, wyobrażający cara na koniu w jeneralskim ubiorze i kasku. Na płaskorzeźbach otaczających pomnik z jednej strony przedsta­

wiono Mikołaja w chwili, gdy krzyczy na iud „na kolana“, na Siennym placu w czasie cholery; a z drugiej przedstawiono uśmie­

rzenie węgierskiego powstania, na trzeciej budowę moskiewskiej żelaznej kolei, na czwartej allegoryczny rysunek mający wyobra­

żać mądrość, sprawiedliwość i zdaje się, czy tylko nie dobroć nie­

boszczyka.

29

Nadpis sprawił najwięcej kłopotu. Komisja otrzymała wiele projektów, ale nie przypadł do gustu nowego cara. W tern dnia jednego nadszedł do komisji list anonimowy, proponujący następny podpis pod pomnikiem: „Mikołajowi I. za 18 lutego (3 marca) wdzięczny lud moskiewski“. Data ta była dniem śmierci Mikołaja.

Szyderstwo skłoniło komisję do przedstawienia, żeby nie było żadnego napisu, na co się też Aleksander zgodził.

Gdy już pomnik stanął, lecz jeszcze ogrodzenia nie zrobiono, pewnego rana znaleziono na pomniku nadpis: „Napoleon powie­

dział: du sublime au ridicule il n’y a qu’un pas (od wielkości do śmieszności jeden krok); zmierzyłem przestrzeń od pomnika Piotra Wielkiego do pomnika Mikołaja i znalazłem 1523 kroki. Napo­

leon widocznie się pomylił“. Od tego dnia przy pomniku, we dnie i w nocy stoi żołnierz na warcie, broniąc pamięci zmarłego od sumiennego ocenienia czynów jego przez potomność.

Przedstawię jeszcze jeden fakt, którego byłem świadkiem, charakteryzujący doskonale postać Mikołaja. Przy wstąpieniu na tron Mikołaj mianował siebie szefem wszystkich tych pułków, któ­

rych szefem był zmarły brat jego Aleksander 1. Ja k wiadomo w po­

wstaniu, które wybuchło w 1825 roku w stolicy, wzięło udział kilka pułków gwardji, a najczynniej pułk grenadjerski, w którym służyłem.

Mikołaj wysłał te pułki pod Warnę w czasie tureckiej wojny i ka­

zał je postawić na najniebezpieczniejszem miejscu; prawie wszyscy żołnierze i oficerowie wyginęli, a w tym czasie gdym ja w nim służył, nie było ani jednego człowieka, któryby brał udział w dniu powstania. Lecz tego mało było Mikołajowi, bo nawet imię tych pułków stało mu się wstrętnem, car więc prześladował żołnierzy i oficerów na rewjach, manewrach i przeglądach, do tego stop­

nia, że nigdy nic nie pochwalił i nigdy się z nimi nie witał. Trwało to do 1844 kiedy syn jego został awansowany na szefa drugiej gwardyjskiej dywizji. W r. 1850 przypadał jubileusz szefostwa Mi­

kołaja w moim pułku. Kazano wszystkim oficerom, którzy kiedy­

kolwiek w nim służyli zebrać się w pałacu Zimowym. Car sta­

nąwszy, rzekł: „panowie, poprzednicy wasi, dwadzieścia lat temu, mocno przeciwko mnie zgrzeszyli, ale od dzisiaj nie chcę więcej pamiętać o tych grzechach i przebaczam tern więcej, dodał, ogromną swą pięść do góry podnosząc, że pomiędzy wami niema ani jednego, któryby pamiętał te chwile“. Za cóż więc on nam przebaczył?