• Nie Znaleziono Wyników

131 patrzywszy się temu co mnie oczekiwało, musiałem przyznać słusz

PRÓBY ODSZUKANIA PRACY

131 patrzywszy się temu co mnie oczekiwało, musiałem przyznać słusz

ność fabrykantowi.

Na drugi dzień byłem u fabrykanta robót bawełnianych.

Przyjął mnie bardzo grzecznie, oprowadził po całej fabryce, potem zaprosił mnie na obiad i na nocleg, gdyż pociąg do Mulhuzy wy­

chodził następnego rana. Po obejrzeniu fabryki zapytał mnie czy zrozumiałem mechanizm całej produkcji i bardzo był zdziwiony, gdym ołówkiem narysował wszystkie maszyny, znajdujące się w jego fabryce i sposób ich działania. „Panie, szkoda pańskich zdolności i nauki na tę mechaniczną pracę, którą panu damy, jeżeli pan wstąpisz do nas. Dwa miejsca są tu płatne dobrze: dyrektora

j głównego dozorcy-inżyniera. Obaj jak pan widzi są to ludzie młodzi i jeszcze o śmierci nie myślą, będziesz więc pan musiał zadowolnić się 5— 8 fr. dziennie, bez nadziei jakiegobądź awansu na przyszłość“. Uwagi jego były zbyt słuszne; ale co robić! co robić! było pytanie.

Będąc w Gebwiller odwiedziłem jeszcze jedną fabrykę, w któ­

rej dyrektorem był p. Straszewski, Litwin, bardzo piękny mężczyzna, ożeniony z Francuzką, córką zamożnego tutejszego fabrykanta bawełnianych wyrobów. Zaproszony do niego na obiad przypatry­

wałem się jego pożyciu rodzinnemu. Jest to bardzo majętny czło­

wiek osiedlony tu od r. 1831, ma dwoje dorosłych dzieci i piękną jeszcze żonę. Stosunki między małżonkami bardzo przyjazne, tylko że on zachował wszystkie sympatje dla kraju rodzinnego i do wszystkiego co było z nim w związku, ona zaś niecierpiała Pol­

ski i Polaków i nie taiła się z tern przed nikim. Ja k go to bo­

lało i męczyło można sobie wyobrazić, tern więcej, że wychowa­

nie średniej klasy francuskiej nie grzeszy nauką delikatności. Po obiedzie wyszliśmy do ogrodu otaczającego dom jego wspaniały.

„Wybacz mi pan, jeżeli cię co ubodło w domu moim, rzekł Stra­

szewski do mnie, i ja znoszę te nieprzyjemności od żony w ciągu 20 lat pożycia. Nie żeń się pan z cudzoziemką, bo ona nigdy nie pojmie tego, co nas łączy z sobą i co przywiązuje do naszej bied­

nej Ojczyzny. Dla nich byle znaczny kęs chleba, a zgodzą się zyć nawet w Patagonji, nigdy zaś nie podniosą się na wysokość na której stoją nasze Polki. Nieraz człowiek przeklina chwilę swego ożenienia, a wszakże ją kochałem jako przywiązaną żonę i dobrą matkę moich dzieci i dziś ją kocham,' a przecież nigdy mi ona nie oszczędzi przykrości, wykazując nienawiść do tego wszystkiego co ja kocham i czemu cześć oddaję". 8

8

114

Prawie to samo słyszałem i od innych Polaków, którzy po­

żenili się za granicą.

Po powrocie do Miilhuzy zacząłem namyślać się co począć z sobą, bo środki me pieniężne, pomimo nadzwyczaj oszczędnego życia, a nawet głodzenia się wyczerpały się powoli, a przyszłość malowała się w bardzo ciemnych kolorach. W tych jednak cięż­

kich chwilach życia mego, gdy niepokój o los przyszły odbierał mi sen i apetyt, przekonałem się, że są dobrzy ludzie na świecie.

Najprzód otrzymałem list i 50 rubli od niejakiego Katyńskiego, który był niegdyś rotmistrzem w I. kawaleryjskiej dywizji i któ­

remu w chwili nieszczęścia dałem pomoc pieniężną. „Dopomo­

głeś nam niegdyś w biedzie’, Pułkowniku, teraz my jesteśmy bo­

gatsi od ciebie i dług nasz z wdzięcznością ci zwracamy“, pisał rotmistrz. O długu tym, a nawet o nazwisku dłużnika^ zapomnia­

łem zupełnie, było więc to dla mnie nadzwyczajnie miłą niespo­

dzianką.

Wkrótce potem otrzymałem jeszcze dwa listy, jeden od Her- zena, a drugi od ks. Dołgorukiego, Moskali. Pierwszy przysłał mi rekomendacyjne listyj do różnych przyjaciół swych we Francji,, drugi zaś przysłał mi 1000 franków i list do bar. Dolfusa przeło- ' żonego loży masońskiej w Mulhuzie,* w którym doradzał mu wciągnąć mnie do loży jako zdolnego i uczciwego człowieka. Za list podziękowałem, bo rekomendacje za granicą znaczą wiele, pieniądze jednak odesłałem, nie chcąc nic otrzymać z rąk 'wro­

gów Ojczyzny mojej. Książę Dołgoruki, którego bliżej poznałem w czasie pobytu mego w Genewie, napisał powtórny list w któ­

rym zachęcał mnie do porzucenia Europy i udania się do Am e­

ryki, ofiarując mi pożyczkę na przejazd i na pierwszy rok życia.

Listu do przełożonego masońskiej loży nie oddałem według adresu, a zachowałem sobie, nie lubię bowiem żadnych komeayj z ja- kiemi przyjmują do lóż masońskich i nie cierpię żadnej szarlata- nerji i mistyfikacji otaczających masonów.

Chcąc jak można więcej zarobić, dzień w dzień prawie po­

syłałem korespondencje do Gazety Narodowej, to wstępny arty­

kuł, to feljeton, to wiadomości naukowe, to wyjątki z podróży,, datując te korespondencje z różnych miast Europy. W czasie tej pracy zaczęło we mnie wyrabiać się postanowienie wstąpienia na uniwersytet Strasburski i słuchania tam medycyny, jako nauki najwięcej kosmopolitycznej, która rzadko daje wielkie dostatki, lecz zawsze chroni cd nędzy. To właśnie była okoliczność, że obrałem medycynę, a nie inżynierję, do której daleko więcej

by-115 łem przygotowany, posiadając dobrze matematykę i znając inży- nierję wojskową. Długo jednak walczyłem z sobą, bo myśl iż po­

trzeba będzie poświęcić cztery lub pięć lat życia w największej biedzie studjom nauki do której nie miałem wielkiego pociągu i wtedy gdy liczyłem już 36 lat życia, mocno mię męczyła. Nakoniec nie znajdując żadnego innego wyjścia, zdecydowałem się na to.

Moi znajomi w Mtilhuzie nadawali mi mnóstwo listów rekomen­

dacyjnych, między którymi list Ketnera bardzo mi dał wielkie ko­

rzyści, bo otworzył dom prof. Schiitzenbergera, jednego z najwię­

cej szanowanych ludzi w Strasburgu. Poczciwy flntuszewicz ofia­

rował się sam pojechać ze mną i dopomóc do instalacji w mie­

ście i uniwersytecie, bo żyjąc długo w Strasburgu znał go dosko­

nale i miał wiele znajomych.

8*