• Nie Znaleziono Wyników

95 znając pyrotechnikę robiłem ognie bengalskie dla magazynów;

DZIAŁALNOŚĆ W POWSTANIU1)

95 znając pyrotechnikę robiłem ognie bengalskie dla magazynów;

wszystko to przynosiło mi także pewne dochody, bo za granicą wszelka praca opłaca się. Nareszcie zająłem się mikroskopowem badaniem najniższych organizmów. To ostatnie interesowało mnie niezmiernie, bo świat ten drobnowidzowych żyjątek bardzo mało mi był znany, a tak pełny tajemnic i nieoczekiwanych niespodzia­

nek ! Często po kilkanaście godzin przesiadywałem nad mikrosko­

pem, zapisywałem spostrzeżenia, porównywałem je z opisami naj­

słynniejszych badaczy, robiłem rysunki i z prac tych utworzył się spory tom, który mi potem oddał wielkie usługi po powrocie do kraju. Co więcej, badania te rozwoju pierwotnych form życia tyle zajmywały czasu i tak uspakajały, że w tęsknocie za krajem, która mnie nadzwyczaj często męczyła, praca ta była znakomitem le­

karstwem.

Prace Stowarzyszenia bratniej pomocy szły swoją drogą, i ktoby uwierzył, że w dwa lata zebraliśmy i wydaliśmy na po­

moc biednym wygnańcom około 50 tysięcy franków, oprócz bie­

lizny różnej i odzienia, a większa część tych pieniędzy była ze­

brana z nas samych, stowarzyszonych. Nawet gdy był głód w Ga­

licji w roku 1865, stowarzyszenie nasze na propozycję moją wy­

słało od siebie zasiłek pieniężny dla cierpiących braci, aby w kraju obudzić większą ofiarność dobrym przykładem. Oto jest list który otrzymałem od hr. Reya Mieczysława po tej posyłce: „Kochany Janie! Wszyscy tutaj zachwyceni są postę­

pkiem naszej emigracji w Genewie. Wierzaj mi, dar wasz,, ten grosz wdowi ciężko zapracowany a od niezbędnych po­

trzeb odjęty, znalazł powszechne uznanie i admirację. Nie wam biedakom zasilać datkiem dotknięte głodem okolice Galicji, ale kraju staraniem być powinno, przychodzić wam w po­

moc. Daliście nam słuszną naukę, a owe 100 franków z Genewy najlepszą są odpowiedzią na wszystkie oszczerstwa dzienników moskiewskich. Przeczytawszy w gazecie o waszym datku, na- samprzód zawołałem: „ot znowu to warjacisko wydarł coś od biednego narodu] dla jeszcze biedniejszych“, ale zaraz się po­

prawiając, poszedłem uściskać twoją fotografję, nie mogąc uściskać Ciebie samego. Nie mogliście zrobić nic piękniejszego, a wiem, że nie jeden tutaj uprzedzony do emigracji, nawrócił się widząc owe poczciwe serca naszych biedaków i gotowość nieustającą poświęcenia się dla kraju. Wdzięczny ci jestem mój drogi osobi­

ście za tę propagandę czynu. Szlachetna myśl rzucona przez Cie­

bie, przyjęła się w kraju: dziś wszędzie zbierają składki i loterje na głodnych“.

Nie mogę się powstrzymać, żeby nie przytoczyć drugiej czę­

ści listu, bo w niej jest nakreślony stan Galicji w dwa lata po po wstaniu.

„Lwów i kraj cały jest dość ożywiony. Inny to ruch, inne ma podstawy i cel jak w czasie powstania, ale zawsze jest życie, a i to już wiele. Galicję zastałem nie taką jak sobie przedstawia­

łem, znalazłem, ją o wiele lepiej. Przeklinają wprawdzie przeszłość, ale rąk nie zakładają i nie kładną się do długoletniego snu z prze­

kleństwem na ustach. Konstytucja, jaka ona jest, zrobiła tyle do­

brego, że obudziła ludzi, postawiła ich na nogi do walki umysło­

wej. W tej walce najsprzeczniejsze elementa ścierają się, zaglą­

dają sobie w oczy i serca a prawda wcześniej lub później musi wyjść na jaw. Gdyby nie ta komedja konstytucyjna, byłaby Gali­

cja upadła w długoletni letarg, kołysana pieśnią Popielów i całym chórem zaprzańców! Dzisiaj atoli ta partja z każdym dniem traci na wzięciu i mam nadzieję, że wkrótce zniknie z powierzchni.

Ruch umysłowy w jakimkolwiekbądź kierunku rozbudzony, ma to dobre za sobą, że zmusza do pracy intelektualnej, z której wy­

tryska światło, a ginie cień a z nim owe mgliste postacie fałszy­

wych proroków i uwodzicieli narodu. Z konstytucji zaś ekono­

micznej zdaje się nic nie będzie“.

Wiadomości otrzymane od rodziny w ciągu dwóch lat po­

bytu mego w Genewie były bardzo smutne. Brat mój starszy Adolf był zesłany do Czerdynia za granicę Syberji; brat cioteczny Sta­

nisław Olendzki, druh dni młodzieńczych — do katorgi na lat piętnaście.

Wtedy gdy bracia moi męczyli się, jeden na wygnaniu, a drugi w katordze, ja żyłem wśród najpiękniejszej natury i za­

bezpieczony pod względem materjalnym niezbyt uciążliwą pracą.

Jedna rzecz która mię ciężko gniotła, była tęsknota straszna do kraju, tęsknota, która czasem dochodziła do rozpaczy, do marze­

nia o samobójstwie, przy myśli, że już nigdy mego ukochanego kraju nie obaczę. Czasami tęsknota przechodziła w rodzaj cho­

roby umysłowej. Sam jeden w ciszy wydany na łup własnych myśli czułem, że zginę, jeżeli nie wrócę do kraju: oczy zacho­

dziły łzami, ręce drżały, w piersi brakło tchu, czoło było zimne, ale wewnątrz czułem płomienie. Wówczas jak widmo stawały prze- demną młodość, matka, rodzina, Kowno ze swoim cmentarzem na którym spoczywała ukochana siostra, zmarła w czasie

narze-czeństwa, ogród nasz, drzewa, dolina Mickiewicza, powietrze, dźwięk dzwonów... Jakaś siła niepojęta, straszna i gwałtowna cią­

gnęła mnie ku ziemi. Gdym chciał się modlić, tak jak to było dawniej, gdym był pobożnem dzieckiem, słyszałem śpiew dzieci w naszym szawelskim kościele, gdziem kiedyś do mszy służył z taką dumą; gdym chciał pracować umysłowo, przychodziła mi myśl, poco i naco to, komu to się przyda nauka moja.

Oprócz tego na tułaczce jedną rzeczą bardzo przykrą było, iż człowiek musiał żyć jako kolega często obok różnych wyrzut­

ków społeczeństwa, niekiedy zupełnie spodlonych, a nie wolno mu było odosobnić się zupełnie, już choćby dlatego, aby niedo- puscic do nowych podłości i kalania imienia polskiego przez zmiażdżonych życiem, nieraz zbrukanych niedobitków, szumowin i śmiecia. Ci, około których człowiek przeszedłby, nie zatrzymu­

jąc się, żądali aby ich traktowano jako kolegów i oddawano ko­

leżeńskie usługi, otrzymując za to w nagrodę bardzo często nie­

wdzięczność, lub takie nieprzyjemności, jakich w życiu nie miał nigdy. Losy i potrzeby życia równały wszystkich.

Zdecydowałem się w końcu na powrót do kraju, chociaż­

bym miał cierpieć, choćbym zginął nawet. Potrzeba jednak było zrobić to co odemnie zależało, to jest dostać naturalizację szwajcarską, któraby mogła mnie pokryć choć niewielką chorąg­

wią rzeczypospolitej szwajcarskiej w jakimkolwiekbądź nieszczę­

śliwym wypadku.

Dostać szwajcarską naturalizację nie było tak łatwo. Na czele rzeczypospolitej stała partja tak zwana „Niezależnych“ (les inde­

pendents) : tak zwała siebie partja arystokratyczna, wtedy gdy partia demokratyczna Fasiego nazywała siebie — radykałami (les radi­

caux). Partrja „niezależnych“ zamknięta w sobie, konserwatywna niechętnie zezwalała na naturalizację cudzoziemców, bo ci zwykle powiększali obóz przeciwnej partji, w której było więcej życia . więcej dążności liberalnych. Z*e względu iż rządowa partja w Ge­

newie była bardzo silną, niepodobna było starać się o obywatel­

stwo w samem mieście Genewie. Za poradą więc Patka, którego dzieciom dawałem lekcje, pojechałem do gminy Verseix gdzie i on był naturalizowany. Sekretarzem gminy był niejaki Lafon­

taine. Darowałem mu ładny pierścień z krwawnikiem na pamiątkę i przez to pozyskałem go zupełnie dla mojej sprawy. Rząd qe- newski zapytany przez zwierzchność gminną, jakiej należy żądać odemnie taksy naturalizacyjnej, odpowiedział: „najwyższą“ (800 tr.), zęby utrudnić otrzymanie obywatelstwa. Pojechałem do gminy.

97

kupiłem beczkę wina, zaprosiłem moich przyszłych współobywa­

teli na kieliszek, a gdyśmy już byli dobrze podochoceni, zapadła jednogłośna decyzja, żeby mnie przyjąć do związku gminy za naj­

niższą taksą 200 fr. Podpiwszy razem z mymi współobywatelami musiałem wysłuchać oracji miejscowego nauczyciela szkoły, który bardzo niegrzecznie zaczął porównywać panowanie Aleksandra 11.

do Neronowego. Chciałem go prosić, żeby nie krzywdził nieboszczy­

ków, ale zamikłem bo wiedziałem, że mowa jego zbliża się do końca. Dwóch silnych chłopów chwyciło mnie pod ręce i posta­

wiło na stół wołając: „parlez, notre concitoyen“. Musiałem im wyciąć mówkę z której nic nie pamiętam, ale widać, że się podo­

bała słuchaczom, bo po ukończeniu mowy, zaczęli wołać: „vive notre concitoyen, vive notre Général“. Z restauracji zaproszono mnie na posiedzenie zwierzchości gminnej i tam doręczono mi dekret przyjęcia. Z pułkownika moskiewskiego zostałem chiopem szwajcarskim i za ten zaszczyt zapłaciłem 200 fr. Byłem zdumiony, słuchając jak zdrowo, rozumnie i praktycznie kierowali sprawami gminy. To na co u nas potrzebaby komisyj, ekspertów, planów i kosztorysów, u nich się załatwia w krótkiej drodze, a zważcie, żeśmy byli wszyscy tęgo podpici. W kilka dni potem, w sali

„wielkiej Rady“ w Genewie złożyłem przysięgę na wierność kon-

¡tytucji i prawom i otrzymałem dyplom obywatelstwa kantonu genewskiego. Nic więcej nie stało na przeszkodzie do wyjazdu, bo już na drugi dzień miałem paszport szwajcarski w kieszeni.

Składając mój urząd sekretarza w Towarzystwie bratniej po­

mocy podałem jako powód, że jadę do Belgji szukać szczęścia i zwinąwszy manatki moje, a mając w trzosie zaoszczędzonych 2500 franków w złocie ruszyłem w drogę przez Wiedeń do Ga­

licji. W Krakowie zatrzymałem się dni kilka,, żeby obaczyć się z przyjaciółmi i za pomocą ich znieść się ze Lwowem dokąd dą­

żyłem.

, Nie umiem wyrazić słowami tej radości, której doznałem stanąwszy na ziemi ojczystej. Choć przyjechałem w późnej jesieni, kiedy nie tak wesoło w kraju naszym, jednak wszystko mi się uśmiechało : i zczerniała trawa i pożółkłe liście i smutne słonko wyglądające z poza chmur jak z pod welonu. Ale niestety na pierwszym kroku ńa ziemi ojczystej spotkała mnie zdrada. Nie­

godziwiec jeden, brat mego szczerego przyjaciela, dowiedziawszy się kto jestem, doniósł policji oznaczając dzień i godzinę mego

99