• Nie Znaleziono Wyników

Gra więc hiszpańska, krótsza, podstępna, zajadła, Wielu dzisiejszym wodzom do smaku przypadła

W dokumencie Dzieła Adama Mickiewicza. T. 1. (Stron 145-161)

Warcaby 1 3 7 Nabawi pewnie klęski albo znacznej straty.

T e są w tyle, lecz inne z czoła stanowiska,

185 Środkiem gracz najbieglejszy i najgorszy lezie, Często jest tam zwycięstwo, ale częstsze rzezie.

C hyba się losem szczęsnym przeciwnik om yli,

W tenczas możesz mu pieszków w jednćj zrąbać chwili,

138 Warcaby

L e c z kiedy w k ąty wjedzie, zapęd wojska wstrzyma, 190 T a k się zaprzesz na środku, iż stąpić gdzie nie ma.

A le po cóż szćroko przepisy rozwodzę?

Nie przepisy stanowią zwycięstwo, lecz wodze.

Oni początkiem bojów, dają bojom prawa,

I przegrawszy nareszcie po rozwagach długich, Pozna, iż sam się znudził i nie bawił drugich.

Równie śmieszny, kto drobnych obyczajem dzieci, Bez namysłu, bez celu, oślep w ogień leci;

205 Biją go, jeśli natrze, łowią, jeśli zm yka,

Ginie wreszcie, nie ciesząc zgonem przeciwnika.

T e n tylko słusznie wielkie gracza imie bierze, Franciszek będzie takim, jeśli tylko przymie

Ustawy, w przyjacielskim nakreślone rymie.

215 L e c z za cóż go nie wołam do stolika ze mną,

Warcaby 1 3 9

T o b ie spokojność moję gdym przegrał w warcaby, Odtąd już gra ta dla mnie straciła powaby!...

225 Nie dziw, żem toczył zawsze mniej szczęśliwe boje:

T y ś patrzyła w w?arcaby, — ja w oblicze twoje;

Najdroższego oblicza będąc niedaleki,

I wiecznie chcąc je widzieć i tracąc na wieki, Miotany od sprzecznego poruszeń natłoku,

230 Ból w sercu, w licach bladość, ogień miałem w oku, A lem się nadaremnym nie zdradził zapałem,

Westchnienie zatłumiłem, słówka połykałem . Bo los, wynosząc ciebie między jasne rody, Z samą nadzieją wieczne przykazał rozwody!

235 Ustąpię, jęki nawet z głębi nie wypadną.

K azała grze poczętej nietknioną pozostać.

245 Franciszku! czy litości, czyli doznam wiary, C z y to bóstw o, c z y zm ysłu popsutego czary, Z uniesieniem widzący, a niechętny badać, Nadludzkie tobie cudo muszę wyspowiadać.

Pomnisz, ja k przeraźliwych strat odniósłszy rany, 250 Z jej obecności, z waszej pociechy obrany,

Warcaby

Chmurka jej przezroczysta za sukienkę służy, 260 Czerwieniejąc u piersi obwiązkami róży.

W idziałem ją , ja k ciebie oglądam na jawie, W idziałem ją w codziennej obecną postawie, T y lk o mającą bardziej jasności do koła,

W ięcej boską — bo więcej piękną b y ć nie zdoła.

265 K u stolikowi potem przyśliznęła kroku,

Spotkaliśm y się okiem , cały byłem w oku;

Sercem tak blisko serca i licem do lica, Szczupła nas rozdzielała tylko warcabnica.

Odtąd już wielokrotnie w przedporanne cienie 270 B óg jest łaskaw podobne zsyłać mi widzenie.

Zawżdy około warcab pobawi się zbliska,

L e c z nie chce, abym graniem zmienił stanowiska;

Snać od bóstwa sprawionych orszaków i błoni D o tyk a ć skazitelnej nie godzi się dłoni.

275 T a k gra musiała dla mnie wszelki powab zgubić, Franciszku, jeśli dłużej chcesz w arcaby lubić,

N a spółbliźnich uzyskuj tryumfalny wianek, N igdy nie w yzywając do boju niebianek.

Pomnij, że kto ośmielił na Pafią dłonie,

280 T y d e jc z y k rychło zbrzydził szeregi i bronie.

A ja , com niegdyś smutki rozweselał cudze,

Teraz smutny was mijam, lub uczeniem nudzę.

Ż e g l a r z

Ż E G L A R Z .

O morze zjawisk! skąd ta noc i słota!

B yła jutrznia i cisza, g d ym b y ł bliski brzegu, Dziś jakie fale, jaki wicher miota!

Nie można płynąć, cofnąć niepodobna biegu...

5 A wiec porzucić k o rab ’ żyw ota?

Szczęśliwy, czyjej przewodniczą łodzi

Cnota i Piękność, niebieskie siostrzyce!

G d y się noc zgęszcza, wzmagają powodzi, T a puhar daje, ta odsłania lice,

10 Tamtej widok oświeca, a tej nektar słodzi.

Szczęśliwy, kto i samej ulubował Cnocie, D opłynie, k ę d y sław y góruje opoka,

Balsam go rzymski ukrzepi w ochocie, A le jeżeli Piękność nie zwróci nań o k a , 15 D opłyn ie we krwi i w pocie.

A komu Piękność całe pokaże oblicze, Potem śród drogi zdradliwa odlata,

Nadziei z sobą mary unosząc zwodnicze,

A c h jakaż poźnićj czczość w obszarach świata!

20 Już nie dość krzepią i Cnoty słodycze.

142

Ż e g l a r z

Zamiast Piękności niebieskiego wschodu,

W a lc z y ć z ustawną burza, jęczeć pośród cienia, Zamiast serc czułych, trącać o pierś z lodu,

Zamiast jćj rączek, chwytać za ręce z kamienia, 25 I długo śród takiego nie ustać zawodu?...

Zawód tak trudny! zakończyć tak snadnie!

Nie będziem dłużej ćmieni, więcćj kołatani,

L e c z wszystkoż z nami w tych falach przepadnie?

Czyli kto raz wrzucony do bytu otchłani,

30 Nie zdoła z niej wylecieć, ani zginąć na dnie?

i

C o żyje, niknie — tak na mnie świat woła,

Z a cóż głos ten wewnętrznej w iary nie wyziębi, Ze gwiazda ducha zagasnąć nie zdoła,

I raz rzucona krąży po niezmiernej głębi, 35 Póki czas wieczne toczyć będzie koła.

K tó ż to krzyknął od lądu? jakie słychać żale?

W y ż to, o bracia moi, przyjaciele moi, Dotąd stoicie na nadbrzeżnej skale?

I tak się oko wasze znudzenia nie boi,

40 Ze aż dotąd patrzycie na mnie i me fale?

Jeśli się rzucę, k ę d y rozpacz ciska,

Będą łz y na szaleństwo, na niewdzięczność skarga, Bo wam mniej widne te czarne chmurzyska,

Nie słych ać zdała wichru, co tu liny targa, 45 G ro m , co tu bije, dla was tylko błyska.

I razem ze mną, pod strzałami gromu Co czuję, inni uczuć chcieliby daremnie!

Sąd nasz, prócz B oga, nie dany nikomu.

Chcąc mnie sądzić, nie ze mną trzeba być, lecz w e mnie.

50 —* Ja płynę d alćj, w y idźcie do domu.

V.

P r z y p o m n i e n i e

143

P R Z Y P O M N I E N I E .

S O N E T .

L a u r o ! czyliż te piękne w ieków naszych lata Jeszcze się kiedy twojej malują pamięci ?

K ie d y śm y sami tylko i sobą zajęci,

D b a ć nie chcieli o resztę obcego nam świata.

5 Chłodnik, co się zielonym jaźminem wyplata,

Strumień, co z m iłym szmerem po łą c e się kręci, T a m nas często wzajemne tłóm aczących chęci,

Późnej n o cy miłośna osłoniła szata.

A księżyc, z pod bladego wyjrzawszy obłoku, 10 Śnieżne piersi i złote rozświecał pierścienie,

Boskiego wdziękom twoim przydając uroku.

W tenczas serca poryw a słodkie zachwycenie, Usta się spotykają, oko ginie w oku,

Ł z a ze łzą i z westchnieniem miesza się westchnienie!

1 4 4 Don Carlos

W y ją te k z tragedyi S zyllera

D O N ' C A R L O S .

A K T I.

O g r ó d k r ó l e w s k i w A r a n c h w e s . S C E N A I.

K a r o l i D o m i n g o ,

d o m i n g o .

Z b i e g ł y dni w esołego w Aranchwes pobytu, Królew ic nieweselszy wraca do Madrytu.

Próżnośmy tu rozryw ek szukali (podchodzi do K arola)

mój książę!

Niech się w końcu ta smutna zagadka rozwiąże.

5 Przed ro d z ic ie ls k im sercem odkryj twoje chęci, Czegóż dla jed yn a k a ojciec nie poświęci? ,

Czego król nie dokaże władnemi ramiony?

Jakiż twój ślub od niebios dotąd nie spełniony?

Karolu! b y łe m z tobą, widziałem w Toledzie

10 K ied yś hołdownćj książąt przodkow ał czeredzie.

T łu m y do całowania ręki twojćj biegły,

Królestwa sześciorakie u nóg twoich leg ły ,

Stałeś dumnie, m łodzieńczy ogień z liców strzela, Pierś wre królewskim duchem, w zrok pjany wesela

D on Carlos

15 O blatyw ał grom ady — czytałem w tern o k u , I K arol b y ł szczęśliwy. (K a ro l odwraca się).

Teraz od pół roku

T a nigdy z czoła twego nieschodząca chmura, Ból w głębi zatajony, tęsknota ponura,

Której źródeł napróżno dwór stara się dociec, 20 K tórą naród podziela... A ch ! i król twój ociec

Nie jedne noc bezsenną winien tej zagadce, Ona niejedną łe z k ę w yciska twej matce!

K A R O L (odwraca się z zadziwieniem) .

Matce ?

D O M IN G O .

Książe!

K A R O L (uderzając się w czoło).

O! g d y b y m darować b ył w stanie T em u , co ją za matkę narzucił...

DOM INGO.

Mój panie!

K A R O L (spostrzega się).

25 Tak... tak... bom ja z matkami nieszczęśliwy tyle, Zaledwiem świat o b aczył, w pierwsze życia chwile Już b yłem matkobójcą.

DOM INGO.

B yłeś mimo woli,

C zyż cię dotąd grzech taki na sumnieniu boli?

K A R O L .

A moja druga matka! wszakżem przez nią zgubił

30 Miłość ojca, 'mnie ociec i tak mało lubił,

Dzieła Adam a Mickiewicza Tom I. 10

1 4 6 Don Carlos

Żartujesz, żartujesz, mój książę!

35 Królow a, którą wielbią z zapałem Hiszpanie, T y nienawiści okiem miałbyś patrzeć na nie?

Patrząc na nie, na przyszłe oglądać się czasy?

Jakże? czyliż to bóstwo? c o , ten anioł krasy, Monarchini prócz koron z samego oblicza,

40 K tóra ledwie dziś wiosnę dwudziestą dolicza,

Don Carlos

147

KAROL.

Spowiednik króla, kapłan boski, (ponuro).

Dziwno, że na tak błahe czatujesz pogłoski;

L e c z słyszałem i dobrze w pamięci naznaczę, 60 Ze takie stów kołow y i gestów szperacze,

W ięoćj broją, niżeli truciznik i zbójca.

Jeżeli chcesz zapłaty, idź do m ego ojca.

D O M IN G O .

Książe jest za ostrożny. Słusznie, w dworzan tłumie Niechaj będzie ostrożnym, niechaj nim b y ć umie,

65 I rozróżnia, kto szczerze, a kto radzi chytrze, Ja zawsze całem sercem...

K A R O L .

W ię c już po twej mitrze!

G d y się ociec o twojem przywiązaniu dowie, Już więcej na królewskiem nie polegaj słowie,

Ze pierwsza w państwie mitra tw ych nie minie skroni.

DOM INGO.

70 Książe sobie żartuje.

K A R O L .

A niech Pan Bóg broni!

Ja, mój straszliwy ojcze, ja, żartować z ciebie, Co rządzisz duszą ojca i możesz ją w niebie A lb o w piekle osadzić?

D O M IN G O .

Nie pragnę zuchwale

Przedzierać świętych zasłon, kryjących twe żale, 75 A le wiem, że na tajne sumnienia choroby,

Ma kościół, matka nasza, rady i sposoby,

Ma strapionym ucieczkę, i że do nićj klucza N ie mocarzom światowym, ale nam porucza.

1 0*

1 4 8 Don Carlos

Grzech nawet do wieczności strącony odmętu 80 Na wieki pokryć może pieczęć sakramentu.

Rozumiesz, dość mówiłem.

K A R O L .

Nie mam wcale chęci, Kusić tak poważnego strażnika pieczęci.

D O M IN G O .

Zawsze nieufność... Książe... prawdziwie... nie raczy Poznać wiernego sługę.

K A R O L .

Niech sługa w ybaczy.

85 Świętym jesteś, niech sobie i najświętszym z ludzi, A le się twoja świętość nazbyt o mnie trudzi.

I tak droga szeroka, zawód oddalony,

Trzeba zajść aż do Rzym u, Piotra osieść trony, Z tylą nowin za ciężko — powiedz to królowi, 90 Bo król przez ciebie mówił.

D O M IN G O .

K ró l przezemnie mówi?

K A R O L .

O! wiem ja bardzo dobrze! W ie m , że na tym dworze Oddawna mię zdradzają; wiem, że w każdej porze

Tysiączne płatne oko czyn y moje śledzi,

Ze król zaprzedał w ręce ostatniej gawiedzi, 95 Zaprzedał syna swego, jed yn eg o syna!

Ze hojnie każda o mnie płaci się nowina,

Za słówko, co się kiedy z ust moich wyśliźnie, Hojniej, niżeli za krew przelaną ojczyźnie.

A le dosyć już o tćm — tak jest — d o syć o tem!

100 Moje serce boleśnym zaranione grotem, I tak już może nadto...

D o n C a r l o s 1 4 9

D O M IN G O .

K r ó l dzisiaj wieczorem

N a powrót w miasto z ca ły m w ybiera się dworem.

W szy stk o już w gotowości, służby już zwołane;

W a sza w y s o k o ś ć ...

K A R O L .

D obrze, dobrze, zaraz stanę.

(s a m )

105 N ędzny Filipie! w jakićj dręczysz się katuszy,

Nędzny, ja k syn twój nędzny. W id zę do twej duszy W pijającą się krw aw ą podejrzenia żmiję.

Nieszczęsny! jeśli twoja ciekawość odkryje

Straszne tych kazirodczych tajemnic zasłony!

110 A le jeśli o d k ry łe ś, coś zrobił szalony!...

S C E N A I I .

K a r o l i R o d r y g o .

K A R O L .

C o widzę, Rodrygo!

R O D R Y G O .

K a r o lu !

K A R O L .

O! Boże!

T y ż e ś to, ty? T a k to ty, bo czyjaż pierś, czyja, Uderzeniom mćj piersi tak silnie odbija?

O ! teraz w szystko dobrze, teraz mi już zdrowo, 115 T eraz zbolałe serce rzeźwi się na nowo,

G d y m w objęciach mojego Rodryga.

R O D R Y G O .

K a ro lu ! A coż tu b y ło złe g o , o jakim to bolu

W spom niałeś, co to znaczy?

Don Carlos

K A R O L .

Drogi przyjacielu!

Co cię tak niespodzianie przyniosło z Bruxelu, 120 K o m u za to dziękować, komu? o! bluźnierca,

Boże! daruj pianego obłąkaniom serca.

K toż to inny, jeżeli nie Opatrzność boża Z sy ła mi przyjaciela i Anioła stróża?

R O D R Y G O .

Książe! daruj, g d y na ten ogień w każdćm słowie 125 T w ó j R od rygo oziębłćm zdumieniem odpowie.

N igdym nie m yślał, że mię tak K a ro l pozdrowi, Nie tak przystało witać Filipa synowi.

I cóż znaczą te w oczach niezw ykłe płomienie,

T en chłód w yb lad łych liców, ust gwałtowne drżenie?

130 T y że ś to lwiego serca ów bohatyr młody, D o którego o wsparcie wołają narody?

Bo nie jak o współucznia, co z tobą urosłem, A le całej ludzkości oglądasz mię posłem.

U ciebie, syna królów a cesarzów wnuka,

135 Nieszczęśliwa Flandrya wsparcia jeszcze szuka.

Jeśli w tobie ludzkości ogień słabo tleje, Niderlandy straciły ostatnią nadzieję.

K A R O L .

Straciły — łzy mam tylko, łez i mnie potrzeba, I ja napróżno w ołam o wsparcie do nieba;

140 Inszych środków w ym aga narodu niedola...

R O D R Y G O .

-uj mnie, ja w tych słowach nie widzę Karola.

A mówisz? ty wielki, ty rzadki człowieku, 'n nietknięty m orowym tchem wieku,

"'we ludzkości zasłaniać niezłomnie?

D on Carlos

Jak daleko bandera Kastyllanów sięga,

Żadnej nie masz, tak, żadnej, najmniejszej ustroni,

1 5 2 Don Carlos

W dokumencie Dzieła Adama Mickiewicza. T. 1. (Stron 145-161)

Powiązane dokumenty