KURHANEK* MARYLI
R O M A N S
(ze śpiewu litewskiego).
C u d z y c z ł o w i e k , D z i e w c z y n a , Ja ś, M a t k a , P r z y j a c i ó ł k a .
CUDZY CZŁOWIEK.
T a m u Niemnowej odnogi, T a m u zielonej rozłogi,
Co to za piękny kurhanek?
Spodem uwieńczon, jak w wianek, 5 W maliny, ciernie i g ło g i;
Boki ma strojne murawą,
G ło w ę ukwieconą w kwiaty, A na niej czerem chy drzewo, A od niej idą trzy drogi.
10 Jedna droga na prawo, Druga droga do chaty, Trzecia droga na lewo.
Ja tędy płynę z wiciną,
Pytam się ciebie, dziewczyno, 15 C o to za piękny kurhanek?
* Pagórek.
7 6 K U R H A N E K M A R Y L I
K U R H A N E K MARYLI 7 7
7 8 K U R H A N E K MARYLI
Niemasz, ach, niemasz komu!
Pókiśm y mieli ciebie,
Mchem się dziedziniec zieleni;
B óg nas opuścił, ludzie opuścili,
K U R H A N E K MARYLI
7 9
Już więcćj z sobą nie będziem mówili, Niemasz, niemasz Maryli !
115 K tóż mi zwierzy się szczerze, K om uż się ja powierzę?
Ach! g d y z tobą, kochanie,
Smutku i szczęścia nie dzielę, Sm utek smutkiem zostanie,
120 W eselem nie jest wesele.
0
CUDZY C Z Ł O W IE K .
S łyszy to cudzy człow iek, W zd y ch a i ł z y mu p łyn ą,
W estchnął, otarł ł z y z powiek I dalej poszedł z wiciną.
8o D O PRZYJACIÓŁ
DO PRZYJACIÓŁ
posyłając im balladę »To lubię*.
B i j e raz, dwa, trzy... już północna pora, G łuche w około zacisze,
W iatr tylko szumi po murach klasztora . I psów szczekanie gdzieś słyszę.
5 Św ićca w lichtarzu dopala się na dnie, Raz w głębi tłumi ogniska,
Znowu się wzmoże i znowu opadnie, B ły s k a , zagasa i błyska.
Straszno! — Nie b yła straszną ta godzina, 10 G d y b y ł y nieba łaskaw sze;
Ileż mi słodkich chwilek przypomina!
P recz!... to już znikło na zawsze.
T eraz ja szczęścia szukam, ot w tćj księdze, K sięga znudziła, p o rzu ca m ;
15 Znowu ku lubym przedmiotom myśl p ęd zę, T o marzę, to się ocucam.
Czasem g d y słodkie złudzi zach w ycenie, K och an kę widzę lub b r a c i;
t )0 PRZYJACIÓŁ 8 l
Zryw am się, patrzę, aż tylko po ścienie 20 Biega cień własnej postaci.
Ot, lepiej pióro wezmę i śród ciszy G d y się bez ładu myśl plącze,
Zacznę coś pisać dla m ych towarzyszy, Zacznę, bo nie wiem, czy skończę.
25 Może też pamięć o minionej wiośnie Zim ow y wierszyk umili;
Chcę coś okropnie, coś pisać miłośnie O strachach i o Maryli.
K to pragnie pędzlem swe rozsławić imie, 30 Niech jej maluje portrety,
W ieszcz w nieśmiertelnym niech opiewa rymie Serca, rozumu zalety.
Mnie choć to wszystko w umyśle przytomne, Pociechy szukam, nie sławy ;
35 Lepiej wam powiem, jeżeli przypom nę, Jakie z nią miałem zabawy.
Maryla słodkie miłości w yrazy Dzieliła skąpo w rachubie;
C hoć jej kto kochani, m ów ił po sto razy, 40 N ie rzekła nawet i łubie.
Za to więc w Rucie pod północną chwilę, K ie d y się w szyscy spać k ła d ą ,
Ja na dobranoc żegnając M arylę, T a k ą straszyłem balladą:
Kow no, d. 27. grudnia.
Dzieła Adama Mickiewicza Tom I. 6
L U B 1^
T O L U B I Ę
B A L L A D A . *
S p ó j r z y j , M arylo, gdzie się kończą gaje W prawo łó z gęsty zarostek,
W lewo się piękna dolina podaje, Przodem rzeczułka i mostek.
T u ż stara cerkiew, w nićj puszczyk i sow y, O b o k dzwonnicy zrąb zgniły,
A za dzwonnicą chrośniak m alinowy, A w tym chrośniaku mogiły.
C z y tam bićs siedział, czy dusza zaklęta, Z e o północnćj godzinie,
N ikt, ja k najstarszy człow iek zapamięta, Miejsc tych bez trwogi nie minie.
Bo skoro północ nawlecze zasłony, Cerkiew się z trzaskiem o d m yk a,
W pustćj zrąbnicy dzwonią same dzwony, W chróstach coś huczy i ksyka.
Ta ballada jest tłumaczeniem wiejskiej pieśni
T o LUBIĘ
Czasami p ło m y k okaże się b lad y, Czasem grom trzaska po grom ie, Same się z m ogił ruszają p o k ła d y 20 I larwy stają widomie.
Raz trup po drodze bez g ło w y się toczy, T o znowu g ło w a bez ciała;
Roztwiera gębę i wytrzyszcza o czy , W gębie i w oczach żar pała.
25 A lb o wilk bieży; pragniesz go odegnać, A ż orłem skrzydłem wilk macha,
D ość >zgiń, przepadnij!* wyrzec i przeżegnać, W ilk zniknie, wrzeszcząc: cha cha cha.
K a żd y podróżny oglądał te zgrozy 30 I k ażd y musiał kląć d r o g ę :
T e n złamał dyszel, ten w yw rócił w ozy, Innemu zwichnął koń nogę.
Ja chociaż pomnę, nie raz Andrzej stary Zaklinał, nie raz przestrzegał,
35 Śm iałem się z d yab łó w , nie wierzyłem w czary, T am tęd ym jeździł i biegał.
Raz, g d y do R u ty jadę w czas noclegu, N a moście z końmi wóz staje,
Próżno woźnica przynagla do biegu, 40 Hej! k rzy czy , biczem zadaje.
Stoją, a potem skoczą z całej m o cy, Dyszel przy samej p ęk ł szrubie:
Zostać na polu samemu i w nocy, To łubie, rzekłem , to lubię!
45 Ledw iem d o k o ń czył, aż straszna martwica W y p ły w a z bliskich wód toni;
T o LUBIĘ
Białe jej szaty, ja k śnieg białe lica, O gnisty wieniec na skroni.
Chciałem uciekać, padłem zalękniony, W ło s dębem stanął na głow ie;
K rzyk n ę : niech będzie Chrystus pochwalony!
»Na wieki w ie k ó w « odpowie.
»K tokolw iek jesteś, poczciwy człowieku, Coś mię zachował od m ęki,
Dożyj ty szczęścia i późnego wieku, I pokój tobie i dzięki.
»W idzisz przed sobą obraz grzesznej duszy, W k ró tc e się niebem pochlubię,
Boś ty czyscowej zbawił mię katuszy, T e m jednćm słów kiem : To łubie.
»D opóki gw iazdy zejdą i dopóki W e wsi kur pierwszy zapieje, Opowiem tobie, a ty dla nauki
Opowiedz innym me dzieje.
»Onego czasu żyłam ja na świecie, Marylą zwana przed laty.
Ojciec mój, pierwszy urzędnik w powiecie, Możny, poczciwy, bogaty.
t
»Za życia pragnął sprawić mi wesele, A żem dostatnia i m łoda,
Zbiegło się zewsząd zalotników wiele, Posag w abił i uroda.
»Mnóstwo ich marnej pochlebiało dumie, I to mi było do smaku,
Z e k ied y w licznym kłaniano się tłumie, Tłum em gardziłam bez braku.
T O LUBIĘ
»P rzy b y ł i Józio; dwudziestą miał wiosnę M ło d y , cnotliwy, nieśmiały;
O b ce dla niego w y r a z y miłośne, Choć czuł miłośne zapały.
»Lecz próżno nędzny w oczach prawie znika, Próżno i dzień i noc płacze;
W boleściach je g o dla mnie radość dzika, Śm ićch obu d zały rozpacze.
»Ja p ó jd ę !« m ówił ze łzami. >Idź sobie!«
Poszedł i umarł z miłości.
T u nad rzeczułką w tym zielonym grobie Złożone jego są kości.
»Odtąd mi życie stało się nie lube, Późne uczułam w yrzuty;
L e c z ani sposób w ynagrodzić zgubę, Ani czas został pokuty.
»Raz g d y się w północ z rodzicami bawię, W zm a g a się hałas, szum, świsty,
Przyleciał Józio w straszliwej postawie, Jak potępieniec ognisty.
^Porwał, udusił gęszczą dym nych kłębów, W czyscow e rzucił potoki,
Gdzie pośród jęku i zgrzytania zębów, T a k ie słyszałam wyroki:
— »W iedziałaś, że się spodobało Panu Z męża ród tworzyć niewieści,
N a osłodzenie mężom złego stanu, N a rozkosz, nie na boleści.
»T y ja k b y ś w piersiach miała serce z głazu, A ni cię jęki ubodły,
8 6 T O LUBIĘ
N ikt nie uprosi! słodkiego wyrazu Przez ł z y , cierpienia i modły.
»Za ta k ą srogość, długie, długie lata n o D ręcz się w czyscowej zagubię,
P óki mąż jaki z tamecznego świata, Nie powić na cię c h o ć : lubię.
»Prosił i Józio niegdyś o to słowo, G orzkie łzy lał n ieszczęśliw y;
115 Prośże ty teraz, nie łzą , nie namową, A le przez strachy i d z iw y «. —
»R ze k ł, mnie natychmiast porwały złe duchy, Odtąd już setny rok minie,
W dzień męczą, na noc zdejmują łańcuchy, 120 Rzucam ogniste głębinie;
»I w cerkwi, albo na Józia mogile, Niebu i ziemi obrzydła,
Muszę podróżnych trwożyć w nocne chwile, Różne udając straszydła.
125 »Idących w błota zawiodę lub w gaje,
%
Jadącym konia uskubię;
A każdy naklnie, nafuka, nałaje, T y ś pierwszy w y r z e k ł : to lubię.
»Za to ci spadnie w yroków zasłona,
130 Przyszłość z pod ciemnych wskażę chmur, A c h ! i ty poznasz Marylę, lecz ona...«
W te m na nieszczęście zapiał kur.
Skinęła tylko, widać radość z oczek, Mieni się w parę cieniuchną,
135
Ginie,
ja kginie
bladaw y obłoczek, K ie d y zefiry nań dmuchną.T O LUBIĘ
87