• Nie Znaleziono Wyników

I OBRAZKACH AMERYKAŃSKICH

W dokumencie Henryk Sienkiewicz : obraz twórczości (Stron 97-115)

Główną uwagę zwracano do dziś dnia *) na nowele Sienkiewi­

cza, malujące ujemne strony społeczeństwa polskiego i stosunków (jak np. Humoreski, Szkice węglem, Z pamiętnika poznańskiego nauczyciela i t. p.), co się tłumaczy ogólnym kierunkiem nowszego ruchu na polu literatury i życia społecznego. Ale wyżej wymienio­

nym nowelom nie ustępują i te utwory Sienkiewicza, co się pod inne kategoi'je podciągnąć dają, a z pośród których szczegółowo po­

staramy się rozebrać Listy z podróży po Ameryce i śliczne obrazki, które natchnęła autorowi wspaniała przyroda nowego świata.

Listy z podróży, stosownie do całkowicie odmiennych wraST Gf<

żeń, jakie odbierał autor, mogą być podzielone na dwie odrębne części. Pierwsza opisuje przejazd przez Niemcy i Anglję, przeprawę oceanem do Nowego Świata, New York i społeczeństwo amerykań­

skie; tu autor pozostaje w ciągłej styczności ze światem i z ludźmi cywilizowanymi. Druga zaś część (począwszy od VII rozdz. w II to­

mie, a także rozdziały IV i V «Koleją dwóch oceanów») nosi wi­

doczny ślad ogromnego wrażenia, jakie wywarły na umyśle podróż­

nika cudna, dziewicza przyroda i zupełnie nowi ludzie tak od­

mienni od tych, których przedtem spotykał.

W pierwszej części mamy przed sobą turystę dowcipnego, poetycznego, a jednocześnie pilnie badającego otaczający go świat i ludzi. Humor, przeplatany poetycznemi opisami, przeważa w li­

stach, opisujących Niemcy, Anglję i przeprawę oceanem, uważna i sumienna krytyka w listach z Ameryki. Ale ani te, ani drugie bli­

żej zająć nas nie mogą, gdyż rozbiór ich głównie polegaćby musiał na ocenieniu, o ile autor trafnie i wiernie zdał sprawę z tego, co widział, ponieważ zaś rozpatrywać je zamierzamy nie z tego sta­

nowiska, możemy więc przejść wprost do części drugiej.

Tu przedstawia się oczom świat zupełnie nowy: zniknęły mia­

sta, rojące się w nich tłumy ludzi, dymy fabryk, a natomiast stepy XIII

9 Pisane w roku 1882, kiedy znakomity później autor był jeszcze na lawie studenckiej. Jest to pierwsza jego drukowana praca. (Przyp. wydawcy).

Sienkiewicz. 7

bez końca, dziewicze lasy i ludzie, ale niepodobni do cywilizowa­

nych swych współbraci. Nie przestaje przytem autor opisywać na­

stręczających się przygód z właściwym sobie humorem i życiem, ładny daje nam obraz polowania w dzikich tych puszczach, porów­

nywa Meksykanów z Yankesami, wiele też mówi o stosunku Indjan do białych, ale ponad tern wszystkiem góruje wzniosłe, poetyczne, a jednocześnie tęskne uczucie, które wzbudził w duszy jego widok cudnej, a ręką ludzką nietkniętej przyrody; zmęczył go świat cy­

wilizowany i wszystkie jego niedostatki, krzyżujące się nieustannie i powikłane stosunki ludzkie i wynikająca stąd drobiazgowość ży­

cia powszedniego, które prowadzi za sobą, jako nieodzowny wynik, stopniowe zapominanie wznioślejszych celów. Z radością oddala się on na łono przyrody, pragnie zapomnieć o własnem ja, a roz­

płynąć się we wszcchistnieniu. Jednem słowem, charakterystyczną cechą tej części listów jest tęsknota do zlania się z naturą. Głęboko wrażaja sie w pamięć czytelnika trzy stroniczki, natchnione maje­

statyczną ciszą stepów, pogrążonych we śnie zimowym. Oto ustępy:

«Lubimy naprzykład morza, stepy, a jednak, według zwyczaj­

nych prawideł estetyki, kładących spokojną harmonję, jako pierw­

szą zasadę piękności, nie masz w nich nic estetycznego. Cóż bo­

wiem jest w tej bezbrzeżnej równinie stepowej? Nic. Pustka tylko.

Szara dal zlewa się z niebem na krańcu widnokręgu — milczenie v wokoło — głusza, śmierć prawie. A jednak step nęci i bawi. Chciał­

byś siąść na koń i puścić się nim, i gonić, i gonić; chciałbyś ot wy­

kąpać się w nieskończoności i rozłożyć ręce na koniu, i krzyczeć:

hej! hej, stepy! i zapamiętać się w nich, i obłąkać, i żyć.

«Czemże wytłumaczyć ten niepojęty urok? Oto właśnie dla­

tego, że tam tak pusto i bezbrzeżnie, nieskończenie, że tam wszystko jest tylko wszystkiem, że tam jednostkowe, odrębne objawy życia nikną, że tam tylko j e d n a , w i e l k a d u s z a : dlatego step tak nęci i pociąga. Jest to niby odbrzask nirwany i wszechżycia, a tęsknota za niem leży w ludzkiej duszy».

Poetyczne ustępy, tu i ówdzie rozsiane w dwóch tych rozdzia­

łach (IV i V), stają się coraz częstszemi w opisaniu pobytu w ano- hejmskiej dolinie, u skwatera Harrysona i przeprawy morskiej z Los Angelos do San Francisco. Listy te jednak nie są nieprzerwa­

nym hymnem na cześć matki-natury, bo w takim razie straciłyby cechę listów _ rozumny podróżnik zastanawia się i zdaje sprawę ze wszystkiego, co widzi, obrazy zaś przyrody, chociażby najpięk­

niejsze, zraziłyby ostatecznie czytelnika swoją jednostajnością,

tym-czasem urozmaicone opisami przygód i poglądami autora większe wywołują wrażenie i dłużej pozostają w pamięci, tem bardziej, gdy je skreśla mistrzowskie pióro Sienkiewicza. Pozostajemy przeto po przeczytaniu tej części listów pod wrażeniem przenikającego je na- wkróś uczucia panteistycznej tęsknoty do natury, płynącego ze znie­

chęcenia do ujemnych stron cywilizacji.

«Czasem siadałem w małą łódź — powiada autor — i płyną­

łem do pobliskich ławic piasczystych, odległych zaledwie o kilka­

set stóp od brzegu. Tam, siadłszy na piasku, wsłuchiwałem się w to życie ptasie, gwarne, wesołe i swobodne. Tysiące mew siedziało na jajach, inne, kwiląc, krążyły nad wodami; pelikany siadały tuż koło mnie i, pozakładawszy głowy na grzbiety, przypatrywały się filo­

zoficznie wszystkiemu, jakby zastanawiając się nad porządkiem świata; wielkie kulony morskie brodziły po brzegach i, zmykając kłusem przed nadchodzącą falą, zdawały się znów ją gonić, gdy wstępowała na głębiny: wszystko jednak przedewszystkiem szukało żeru. Jeść, podtrzymać życie, jeść i jeść — oto jedyna troska bez­

wiedna świata tego. Gdy się w to wpatrzysz, a wsłuchasz, wydaje ci się, że ta walka o istnienie, że ta staranność w podtrzymywaniu życia, ta dziwna energja nie ma w sobie nic indywidualnego: że to objaw jakiejś ogólnej zasady, świadomej siebie, czy nieświadomej, ale stanowiącej istotę wszechżycia.

«1 znowu popadałem w ów panteizm, który tysiące lat temu śnił się ludziom nad brzegami Gangesu, na górach Iranu i nad błę- kitnemi falami archipelagu. Zdawało mi się, że ten świat ptaków i moje żółte wyspy piasczyste, i fale płynące z gwarem i łkaniem z niezmiernych przestrzeni, i wiatr, który porusza głupie, tłuste ro­

ślinki, rosnące na słonym gruncie, że to wszystko ma tylko jedną wielką duszę, że to jeden wielki Zews grecki, któremu podobało się wziąć na się szatę, zwaną przy nas światem zjawisk».

Pomimo panteistycznych tych zachwytów, autor całą duszą Wyrywa się nieraz do Warszawy, między stosunki literackie, walki prądów myśli i osobistości nawet — tęsknota ta wzmogła się po otrzymaniu pism warszawskich od Horaina. «Bywały chwile — po­

wiada — w których myślałem, że mi to wszystko zbrzydło, w któ­

rych się czułem zmęczony i utęskniony za naturą, ale teraz znów dawny nałóg odzywał się z niepojętą siłą».

W dalszych rozdziałach listów, w nowelach Przez stepy 1 Orso, uczucia te, jak obaczymy niżej, są coraz mniej znaczne, na­

tomiast goni autor coraz więcej za odpoczynkiem na łonie natury 7*

niepokalanej jeszcze i wśród ludzi natury z charakterem odpowied­

nim olbrzymiemu otoczeniu i warunkom, wśród których żyją. Wi­

dok ich zaciera przykre wrażenie, wstręt niemal, jaki budzą tak da­

lekie od naturalnej prostoty stosunki towarzyskie w sferach cywi­

lizowanych.

Pytamy teraz siebie, skąd w duszy współczesnego pisarza ^ e panteistyczne marzenia, ta chęć zapomnienia o własnem istnieniu, a zlania sie ze wszechbytem, to niezadowolenie ze świata, to szu­

kanie idealnych ludzi na łonie natury, jednem słowem wszystkie te cechy, przypominające nam to pesymizm filozofji nowoczesnej, to

znów wzniosły kult natury u Rousseau lub Schillera.

Odpowiedź znajdziemy, jeśli zdamy sobie sprawę z nastroju umysłowego, w jakim znajdowała się inteligencja w chwili, gdy Sienkiewicz i kraj, i świat stały opuszczał.

Po roku 1830 nastąpił wielki zwrot w literaturze. Wieszcze nasi, zapominając o wadach narodu, & widząc wszystko w świetle promieni własnego spotęgowanego uczucia, stworzyli ideały szczytne, porywające, ale niemożliwe, fałszywie pojęte przez współczesnych i dziś mało rozumiane. Temu przypisać należy póź­

niejszy chorobliwy rozrost poezji na gruncie naszym, płaczącej, rozmarzonej, z przekleństwem na świat i ludzi, a nie umiejącej współczuć nowym pragnieniom i dążnościom.

Reakcja musiała nastąpić. Zwrócono się ku rzeczywistości, literatura przeniosła się z nadgwiezdnych krajów do prozy życia powszedniego, zaczęto badać i poddawać krytyce wszystkie objawy życia społecznego i z nieubłaganą surowością wytykano błędy na­

rodu, a w pracy tej równy brali udział konserwatyści i postępowcy, klerykali i indyferenci, arystokraci i demokraci. Lecz przesada w jednym kierunku wywołuje drugą w kierunku przeciwległym.

Jeżeli nierachujące się z rzeczywistością bujania po napowietrz­

nych sferach rodzą usposobienie ku marzeniom, a wskutek tego niedołęstwo albo zgubny kierunek działalności na polu praktycz- nem, to z drugiej znów strony, przy coraz głębszem zastanawia­

niu się i wnikaniu we wszystkie najdrobniejsze nawet fakty życia narodu w przeszłości i teraźniejszości odkrywamy w nim coraz nowe ujemne strony; wady i niedostatki rosną w oczach naszych do olbrzymich rozmiarów, a maleją cnoty, wszystko zaś to powo­

dować może z łatwością pewien pesymistyczny nastrój umysłu.

Oto główne niebezpieczeństwo kierunku, który znalazł wyraz w go­

rącem przejęciu się zasadami filozofji pozytywnej; i umysły płyt­

kie, serca oschle, wyobraźnie nieokiełznane doprowadziły prąd ten do krańcowej i szkodliwej jednostronności. Prawdziwy, dobrze zrozumiany pozytywizm nie lekceważy żadnych objawów, jakie ży­

cie z sobą przynosi (przekonanie to wygłaszali nieraz u nas i wy­

znawcy jego), nie potępia więc strony uczuciowej w naturze czło­

wieka, oddając całą słuszność gorącym pragnieniom serca. Że jed­

nak niektóre przedmioty tych pragnień — Bóg, nieśmiertelność — jako nie podlegające zmysłom, wykluczone są z zakresu badań po­

zytywnych i pokryte bardzo naturalnem milczeniem, więc młode a lotne umysły w nagłem przejściu od ślepej wiary do rezonują- cej niewiary zaczynają lekkomyślnie pomiatać wszystkiemi szczyt- nemi porywami ducha ku niedostępnym dla zmysłów sferom, sta­

jąc rezolutnie pod sztandarem «ścisłych badań eksperymentalnych», w których nader często nie zagłębiają się wcale.

Wszystko to miało miejsce u nas. Fałszywemu temu i jedno­

stronnemu pozytywizmowi, zadowalniającemu jedynie wymagania rezonującego rozsądku, przypisać należy ów brak zapału, ową oschłość, prowadzącą ostatecznie do egoizmu, właściwe znacznej części dzisiejszej, hołdującej jakoby pozytywizmowi młodzieży, gdy tymczasem od smutnych cech tych dalecy byli pierwsi aposto­

łowie nowego kierunku na niwie naszej, tak dla nas sympatyczni zapałem, z jakim walczyli w imię zasad swoich.

Jak się przedstawia nam obecny stan literatury i umysło- wości naszej? Nie czyni on zadość wymaganiom umysłu poetycz­

nego, nie mogącego zadowolnić się jedną negacją, ale szukającego dodatnich ideałów. Lecz gdzie je znaleźć? Nie wśród własnego na­

rodu, bo nieubłagana krytyka zerwała z niego zasłonę niewinnego męczennika za ludzkość całą, którą się lubił przykrywać, i zbu­

rzyła wiarę w złote marzenie Mickiewicza i Krasińskiego — nie w Europie, gdyż zbyt małoznaczne zachodzą różnice między umy­

słowym jej stanem a usposobieniem autora. Uchodzi więc poeta na stepy amerykańskie, tam szuka wypocznienia, upaja się cudami i wdziękami ich i błogą znajduje pociechę w obcowaniu z ludźmi natury.

Z tego stanowiska zapatrywać się należy na rozbierane utwory Sienkiewicza.

Lecz nie dokończyliśmy rozbioru listów. Widzieliśmy, jakie uczucia wzbudziła w duszy autora amerykańska przyroda, i na­

pomknęliśmy, że w otoczeniu jej szukał idealnych ludzi — zna- jazł takiego w osobie skwatera Harrysona; rozdziały, w których

Sienkiewicz opisuje swój pobyt u niego, należą do najpiękniejszych w listach.

Podług prawa amerykańskiego, każdy obywatel Stanów Zjed­

noczonych może zająć 160 kw. akrów ziemi na niezaludnionych zachodnich obszarach, z warunkiem wypłacenia rządowi w prze­

ciągu lat 10-ciu po l 1/» doi. za akr. Tacy dobrowolni pustelnicy, osiedlający się tam z zamiarem odrobienia ziemi, zwą się skwate- rami. Jednak pomimo tak dogodnych warunków, urodzajności gleby i zdrowego klimatu jest bardzo niewielu skwaterów, gdyż życie ich, połączone z ogromnemi niebezpieczeństwami, wymaga nadzwyczajnej siły fizycznej i hartu duszy. Skwater ma zaciętych wrogów w samej naturze i we włóczących się po puszczach awan­

turnikach i Indjanach. Sienkiewicz wymowny dał obraz, z jak nie- słychanemi trudnościami walczyć musi osadnik, nim wybuduje so­

bie chatę, bo choć drzewa nie brak, «ale jak tu się wziąć do mego, gdy canion szumi jedną puszczą stuletnich drzew o pniach na kilka stóp średnicy i o szczytach zagubionych gdzieś w chmurach»

i t. p. Co zaś do traperów, wokerosów i Indjan, z którymi usta­

wicznie się styka skwater, to żadne przepisy, regulujące stosunki ludzkie, nie dosięgają tych pustyń, a istnieje jedno straszliwe prawo lynchu. Podwójną walkę tę z naturą i ludźmi nie każdy wytrzyma, padają też słabsi: «możnaby rzec, powiada autor, że cywilizacja wysyła swoich atletów, aby torowali jej drogę na puszczy». Do rzędu tych atletów należy Dżak Harryson. Przechodził on różne koleje: był farmerem, walczył w szeregach armji południowej, zban­

krutowawszy potem na fermie, udał się z żoną i resztkami mienia na Texas, lecz w drodze umarła mu żona, Meksykanie napadli i zabrali wszystko, on zaś został sam na stepie; przyłączywszy się potem do kwaterów i przeszedłszy zwycięsko wszystkie początkowe trudności ich zawodu, znalazł wreszcie wypocznienie w samotnem siedlisku swojem i w twardej, regularnej, jednostajnej piacy.

«Jakkolwiek wykształcony na wzór Amerykanów, nie był jed­

nakże z książkami obyty...» «Ten prosty człowiek nie zapładniał sam siebie filozoficzną czczością i nie rozumował. Rankiem brał siekierę i szedł w puszczę, potem z karabinem czołgał się w gó­

rzystych gardzielach, potem gotował strawę, opatrywał dobytek;

nie miał może samowiedzy swego spokoju, ale owe codzienne sprawy jego żywota wydawały mu się dość ważnemi, aby warto było dla nich żyć. W ten sposób płynął mu dzień za dniem. Był to człowiek trzeźwy, jak wszyscy Amerykanie, jak wreszcie wszyscy

ludzie należący do ras nieprzeżytych. Samo życie mu wystarczało, refleksje życiowe w głowie mu nie powstały. Pod jednym tylko względem samotność wycisnęła na nim filozoficzną pamiątkę: oto niewiele sobie cenił pieniądze».

«Był jednak trochę posępny i małomówny. Taka małomów- ność w człowieku ze świata oznaczałaby zły i nieprzyjemny hu­

mor, ale u Harrysona było to tylko przyzwyczajenie, wynikłe z ży­

cia samotnego. Zmienność usposobienia bywa zwyczajnie wypły­

wem rozdrażnionych nerwów i niestałego zdrowia, a skwaterowie nie znają, co to nerwy, zdrowi zaś są jak dęby. Przytem ogólna wrodzona amerykańskiemu ludowi męskość charakteru i zupełny brak drobiazgowości wyłącza w skwaterach dręczenie się błahost­

kami i poruszanie sobie żółci za lada powodem».

Drugą cechą skwatera, wspólną samotnikom, była jego po­

bożność.

Zebrane wyciągi dają dokładny obraz skwatera. Wyżej, w ustępach opisujących społeczeństwo Stanów (Zjednoczonych) wschodnich i środkowych, podróżnik nasz szczególną zwracał uwagę na dodatnie jego strony, a mianowicie na demokratyzm, ce­

chujący obyczaje i instytucje jego, ale teraz urok, jaki wywierał nań skwater, potrafił nawet zatrzeć poprzednie wrażenia, gdyż i amerykańskie społeczeństwo, aczkolwiek chlubnie wyróżniające się pod wielu względami od europejskiego, zanadto przypominało autorowi w ustroju swym znienawidzony stary świat i jego sto­

sunki.

Inne ustępy świadczą, jakiej rozkoszy doznawał turysta w obcowaniu z mężem tak niepospolitego hartu duszy i energji, jak pragnął wlać trochę ducha tego we własny naród. «0, trudno mi nawet wypowiedzieć, woła on, jaki to młody, orli i jak pełen kipiących sił wewnętrznych jest naród — i jakbym chętnie przy­

słał tu po zdrowie pewne znajome mi społeczeństwo, w którem dobro społeczne jest zdawkową monetą... bez kursu, w którem wszystko zmalało, energja i praca jest frazesem, mężczyźni cho­

rują na nerwy i bezkrwistość, a zato szermują językami, przędą i noszą swoim damom świeżo wyszle z pieca plugawej opinji plotki». Kontrast rzeczywiście smutny, owo «znajome społeczeń­

stwo» schorzałe, bezduszne, bez wiary we własną przyszłość i ów orli naród z zadaniem wielkiem, z przyszłością świetną i rwący się do niej, pełen ufności w siły swoje.

Nowe życie uzdrawia autora, cierpiącego nad sobą i nad

ni-skim poziomem społeczeństwa, wśród którego żył i działał dotąd.

Pisze tedy: «Zaczynało się też istotnie dla mnie życie nowe, w któ- rem zczasem rozmiłowałem się do tego stopnia, że jeśli przyjdzie mi później zmienić je na inne, uczynię to ze smutkiem i z nie­

chęcią», albo: «jakaś nieprzezwyciężona siła zmuszała mnie, abym dzielił się z czytelnikami tą sielanką górską, tak oryginalną, że mnie samemu wydawała się urojeniem i jakby snem jakimś, a tak rzadko trafiającą się ludziom mego zawodu i tak zdrową, że była mi uspokojeniem wielkiem po życiu w mieście i niby początkiem drugiej młodości, zanim minęła pierwsza».

To, cośmy powiedzieli, dostatecznie charakteryzuje Listy.

Z rozkoszą przenosiliśmy się myślą w dziewicze puszcze Ameryki i odtworzyliśmy przed sobą surowe piękno postaci Dżaka, lecz za- dowolnić nas w zupełności to nie mogło. Choć czujemy, o ile pize- wyższa nas Dżak pod względem energji, męskości i wytrwałości w wypełnieniu powziętych zamiarów, jednak co do rozwoju umy­

słowego nie może on iść z nami w porównanie. Brak ten zapełnił autor w prześlicznym szkicu Przez stepy. Bohater obrazka tego, kapitan Balf, stoi z nami narówni pod względem wykształcenia umysłu, serca, żyjąc zaś w takiem mniej więcej otoczeniu i wa­

runkach, jak Dżak, nabrał równej z nim energji woli i ostatecznie się wyzwolił od resztek zniewieściałości właściwej ludziom, wycho­

wanym w sferach cywilizowanych. Widzimy go przytem w naj­

piękniejszej chwili życia człowieka, gdy wszechświat cały brzmi mu cudnym hymnem miłości, gdy zaspokojoną została ziośnięta z duszą wieczna tęsknota do Boga, i gdy spotęgowane uczucie, pize- niknąwszy nawskróś istotę jego, napełnia go nieznanem wprzódy pragnieniem i siłą do wypełnienia wymarzonych ideałów — sło­

wem, widzimy go w chwili, gdy się zakochał.

Ze streszczenia tej ślicznej noweli przekonamy się, że mamy w niej obraz rozwoju uczucia miłości, pełny i wykończony pod względem artystycznym i psychologicznym: kapitan B. przybył do Ameryki w r. 1849 i rozpoczął w Luizjanie życie leśne, które za­

hartowało powoli jego siły; pomyślne walki i zajścia z Indjanami i piratami na Missisipi rozniosły szeroko sławę jego, wskutek czego jedna z partji emigrantów, udających się do Kalifornji, wezwała go na dowódcę. Obowiązkowi temu nader było trudno podołać,

«ale — powiada kapitan — wytrwania i zachęty dodawała mi pewna para niebieskich oczu, spoglądająca na mnie z pod płó­

ciennego dachu wozu ze szczególnem zajęciem. Oczy te, patrzące

z pod czoła, ocienionego bujnym złotym włosem, należały do mło­

dej dziewczyny imieniem Lilian Morris rodem z Massachuset, z Bo­

stonu. Była to istota delikatna, wiotka, o rysach drobnych i twa­

rzy smutnej, pomimo, iż prawie dziecinnej». Przez pierwsze tygod­

nie stosunki ich ograniczały się na codziennych wymianach «good morning», potem, litując się nad osamotnieniem biednej dziew­

czynki, nie mającej innego towarzystwa jak ciotki Attkins i Gross- venore, oddał jej kilka małych usług, i nieznaczne zrazu uczucie po­

częło rosnąć, gdy Balf zauważył, że błękitne oczy przyjaciółki zwra­

cały się nań ze szczególnem zajęciem i sympatją. Zresztą zobopólna ta sympatja była łatwą do wytłumaczenia, gdyż Bałtowi i Lilian, jednym w całym taborze, nie była obcą ogłada towarzyska. Ale

«z początku, mówi bohater nasz, wyobraźnia moja więcej była za­

jęta, niż serce; jednak myśl, że wśród tych obcych ludzi nie jestem zupełnie obcym, ale mam jednak maleńką duszę sympatyczną, zaj- mującą się mną trochę, lubej dodała mi otuchy. Może to już i nie pochodziło z próżności, lecz z tej potrzeby, którą na ziemi czło­

jęta, niż serce; jednak myśl, że wśród tych obcych ludzi nie jestem zupełnie obcym, ale mam jednak maleńką duszę sympatyczną, zaj- mującą się mną trochę, lubej dodała mi otuchy. Może to już i nie pochodziło z próżności, lecz z tej potrzeby, którą na ziemi czło­

W dokumencie Henryk Sienkiewicz : obraz twórczości (Stron 97-115)