• Nie Znaleziono Wyników

PIERWSZE UTWORY POWIEŚCIOWE SIENKIEWICZA

Kto... głębiej wniknie w rozwój duchowy Sienkiewicza, poczy­

nając od młodzieńczej Teki Worszyłły aż po końcowe Leg jony — ten z podziwem przekona się, że ta półwiekowa twórczość snuje się jakby z nieprzebranego, ale jednolitego wątku kilku głównych przewodnich myśli, które w ciągu lat kilkudziesięciu rozwiną się, rozgałęzia, zaszumią coraz to bujniejszym liściem, ale pójdą wszyst­

kie z j e d n e g o pnia, zrazu wiotkiego, po latach zaś wzrastają­

cego coraz to głębiej mnóstwem korzeni w glebę macierzystą.

Sienkiewicz, podobnie jak Mickiewicz, wyszedł z cichej, małej wioski; od dziecka urabia go wpływ przyrody polskiej, wsi pol­

skiej, ten mały światek dworu i strzech niskich, który po dziś dzień jest naszą ostoją, naszą troską i umiłowaniem. Myśl jego od dziecka lgnie ku swojszczyźnie i przejdzie nią nawskróś. Zczasem wpływ Szkoły Głównej warszawskiej rozszerzy mu horyzonty tej myśli swojskiej, nauczy go wiele, ale jak igła magnesowa na północ, tak

serce jego, a za sercem i myśl zwrócą się zawsze i zewsząd ku wsi polskiej. I dlatego to w początkowych próbach z Teki Worszyłły mamy już bardzo znamienną i dla dalszej twórczości tak charakte­

rystyczną troskę o wieś polską; już tam *) będzie typ zubożałego szlachcica, z senatorskiego niegdyś rodu, Wilka Garbowieckiego, który jako wychowanek epoki «postępowej» mało dbać będzie o «urodzenie», ale skoro «gra w nim dobra krew», to ciągnie go do roli i na wsi chce być żywym przykładem pracy społecznej, pragnie tam szerzyć oświatę, założyć czytelnię, iść przebojem wbrew zaśniedziałemu obskurantyzmowi swego otoczenia, aż pada oliarą tego właśnie otoczenia, zabity w pojedynku przez zwykłego szlachetkę-opoja. Młodociany autor już w tej próbie nowelkowej wykazał jedną, stałą potem cechę swej twórczości: umiar arty­

styczny, zrównoważenie, które nie pozwala mu na przesadne wy­

chwalanie Garbowieckiego; owszem zarzuci bohaterowi swemu autor, że «nie umiał obcować z ludźmi, że niedość miał umiarko­

wania i miłości», że nawet «przedstawiał szowinizm postępu».

A obok końcowego morału powiastki, pełno już w niej powietrza łąk wiejskich i żywiołowego przywiązania do ziemi-żywicielki. To przywiązanie jest też na dnie drugiej powiastki z teki Worszyłły p. t. Dwie drogi.

Tendencja epoki pozytywnej wycisnęła i na niej swe piętno;

mamy tu już znamię charakterystyczne dla sposobów artystycz­

nego postępowania: z a m i ł o w a n i e w k o n t r a s t a c h . Mar­

notrawca ws i , Jan Złotopolski, przeciwstawiony Iwaszkiewiczowi, człowiekowi m i a s t a , inżynierowi, pionierowi przemysłu fabrycz­

nego w Polsce. Miłość tych obu młodzieńców dla pięknej panny, to tylko zwykłe, we wszystkich powieściach prawie nieodzowne, zadziergnięcie węzła i zaostrzenie ciekawości czytelników; ale w istocie i teraz, i potem chodzi młodemu autorowi o coś więcej, niż o konkury, bo o ratowanie wsi polskiej, którą mają koloniści Niemcy rozparcelować. Zrujnowany panicz ratuje się bowiem ko­

lonizacją, wprowadzając Niemców na grunty mazowieckie; uboży przez to ogół polski. Iwaszkiewicz natomiast, jako dyrektor fa­

bryki, uboży siebie, bo zmniejsza własne dochody, ale wydala ob­

cych z fabryki i wprowadza do niej robotnika polskiego — a więc przymnaża dobytku narodowi. To drugi kontrast, silnie

podkre->) W pierwszej powiastce tego cyklu p. t.: Nikt nie jest prorokiem mię­

dzy swymi. (Przypisek wydawcy).

ślony. Ale mamy tu i trzeci, co targa już naszem uczuciem: bo oto koloniści Niemcy stają na wiejskim okopie, gdzie pradziad Złoto- polskiego zwalczał inwazję Karola XII. Ten okop pełen czaszek pol­

skich, to cmentarzysko chwały rycerskiej, przechodzi w ręce wro­

gie: oto świeży nabywca, Niemiec kolonista «kopnął silnie czaszkę sodalisa, która, jęknąwszy echem, potoczyła się nadół» wśród śmiechu przybyszów — Złotopolskiemu uderzyła wprawdzie krew do głowy i zaświeciły oczy, ale pohamował się taką refleksją:

«Kiedy ratują żywych, niech sobie kopią umarłych!» Ex angue leo- nem: z tego przeciwstawienia żywych umarłym, bezmyślnych mło­

kosów przodkom, co własnemi piersiami bronili wrogom dostępu do ziemi rodzinnej, poznać nietylko umiejętność wydobywania efektów uczuciwych, ale widać już myśl obywatelską i troskę o na­

sze jutro; już tu patrzeć musimy, jak na podwórzu szlacheckiem, za­

miast strasznych niegdyś towarzyszy pancernych, kręcą się obcy przybysze. Ale nie tu koniec kontrastom, bo oto chłopi polscy przy­

bywają do p. Złotopolskiego i, wiedząc o jego ruinie, chcą od jaśnie dziedzica kupić «krzynę lasu, żeby tylko tych poganów tu nie by­

wało»; chłop zatem przeciwstawiony panu w instynktownej obro­

nie ziemi polskiej przed jej uszczupleniem.

Szkice z teki Worszyłły, ironicznie przezwane przez autora humoreskami, miały zatem spełnić rolę ostrzegawczą; czyniły to bez ceremonji, powiedzmy wprost, bez artystycznych zabiegów.

Prosto z mostu idą tu dialogi o gospodarstwie rolnem i przemy- słowem, a społeczne dobro przeważa nad starannością w opisie wsi polskiej, która jawi się tu jeszcze bez doboru barw malarskich, ale już z zawodzeniem pastuszej piosenki. Postacie główne, lekko ołów­

kiem, nie pendzlem kreślone, są przecież jakby zarodkiem figur, co po latach wyrosną na typy charakterystyczne.

Złotopolski, pomimo swej lekkomyślności, potrafił wkońcu odczuć doniosłość trudów społecznych Iwaszkiewicza i ustąpił mu z drogi, gdyż były w nim zadatki szlachetności; zczasem urośnie on na Płoszowskiego, o tęższej stokroć głowie, ale bodajże z takim samym zanikiem silnej woli. Obok Złotopolskiego mamy już w tece Worszyłły Maszkę, nieodrodnego protoplastę typu z powieści o Po­

łanieckim. Maszko już tutaj spogląda na portrety stare Złotopol- skich jak «lis na winogrona». Już autor umie narysować w lot ty­

powe znamiona ludzi, na których od dziecka patrzył, już ich mo­

ralną wartość lub nicość przenika, już je niże na nić swej fenome­

nalnej pamięci.

Studencka powieść Na marne nie dałaby się pomieścić w tece Worszyłły. Nietylko dlatego, że społecznego tętna nie można w niej wyczuć tak wyraźnie jak tam, ale przedewszystkiem dlatego, że ar­

tyzm Sienkiewicza przeniósł się w tej pierwszej większej powieści świadomie i celowo na inne pole, nowe dla siebie, a nęcące go właśnie świeżością ugoru: pole problemu psychologicznego, pro­

blemu miłości, jako siły demonicznej, żywiołowej w rozwoju du­

szy ludzkiej. Taki problem umieścił Sienkiewicz na tle studenckiego polskiego życia; mamy tu echa wrażeń ze Szkoły Głównej warszaw­

skiej, przeniesione na kresy wschodnie, do Kijowa.

Po raz pierwszy próbował autor sił swoich w narysowaniu nie kilku ludzi, ale całej grupy; obok charakterystyk osób, mamy tu charakterystyki zbiorowe, a skoro rzecz dzieje się nad Dnieprem, więc i kwestja ruska pojawia się już tak wcześnie, chociaż przelot­

nie tylko, we wzmiance o naszych ówczesnych chłopomanach ki­

jowskich.

Z gwarnej rzeszy akademików umie autor wydzielić osob­

liwsze typy: filologowi Tetwinowi przeciwstawiony Żmudzin Wa- silkiewicz z gwarowym odcieniem wymowy; są tu wreszcie pierw­

sze przebłyski złotego humoru w ustach Augustynowicza. Zamiło­

wanie w k o n t r a s t a c h rośnie: bohater utworu, syn kowala, ko­

cha się oczywiście w hrabiance, nawzajem kochany; ale poświęca swą miłość dla niebacznie przedtem powziętego obowiązku, naka­

zującego mu żenić się z «opętaną przez miłość półwarjatką». Ana­

liza duchowa jest tu jeszcze bardzo w iotka1), daleka od później­

szego zapuszczania się na dno duszy, żyjącej bez dogmatu; ale pilne obserwowanie społecznych objawów prowadzi autora już do wnio­

sków ogólnych, np.: «Życia nie warto wydawać na jedno uczucie..., nad nami i obok nas szeroki świat, huczą tam fale, wzdymane przez ludzkość całą; czyż nie lepiej odciąć kotwicę, odepchnąć okręt od brzegu, uciszyć rozpłakane serce i płynąć w przyszłość bez szczęścia, ale z pracą; bez wiary, ale z myślą?» * 2). Albo takie obser­

wacje, co się dzieje z człowiekiem zakochanym: «Otwierają się wówczas wszystkie pieczary twej duszy. Aniś się domyślał, co w nich mieszka... przestajesz ufać sobie... tracisz rząd nad sobą...

Namiętności, niby płomienie, powstają z głębi twej istoty... Noc du­

4) Pisma, t. XXXVI, str. 174: «Tańcował Szwarc ze Szwarcem przy ka­

peli namiętności» pomimo, że tenże Szwarc «wolał widzieć przedmiot, jakim jest, aniżeli piękniejszym, niż jest» (30).

2) Tamże, str. 101.

cha, rozdzierana ich światłem, ukazuje ci twe własne wnętrze. Peł­

nisz rolę aktora i widza. Jesteś niby łódź bez wiosła na falach z płomieni...» Jakież prawdziwe słowa, podyktowane własnem cier­

pieniem, którego wartość określona w tern jednem zdaniu, że «mu­

szla ziarnko piasku, a dusza ból swój zamienia w perłę».

Ale konkluzją całej powieści, brzemienną dla dalszej twór­

czości, staje się spostrzeżenie, że «nadto, nadto sił kładziemy w go­

nitwie za miłością kobiety — potem miłość gdzieś, jak ptak, od­

leci, a siły idą n a m a r n e » .

Ku takiej to konkluzji zmierzał, nieznacznie dla czytelnika, cały plan powieści o bohaterze, zrazu pełnym nadziei i sił, aż w nim uczucia spopielały doszczętnie, a pozostał wkońcu wprawdzie żywy, lecz zobojętniały na radość życia, człowiek automat.

Ta powieść młodociana świadczyć będzie zawsze o wczesnych, bardzo wczesnych rozmyślaniach Sienkiewicza nad istotą i zagadką ducha ludzkiego1), ale zaświadczy także i o tem, że gdzieś tam w głębi tajonych jeszcze upodobań tętnią już rojenia o świetnej, rycerskiej przeszłości, bo oto niespodziewanie w powieści Na marne wyczytamy i taki ustęp2): «Nieraz zdawało się, że od zło­

tego tła legendy odrywa się jakaś postać skrzydlata, rycerz husarz z krzywą szablą w dłoni, orli syn stepów i walki. Machnął ręką, i oczyściły się stepy z tatarstwa; rzekłbyś, Krym dojrzysz i morze błękitne za Krymem... Jak step szeroki, tyle pieśni o jego czynach;

a potem on, taki sławny, choć tak kochany, schylał czoło przed ja­

kąś postacią niewieścią... on: to jakiś Herburt lub Korecki». — Przyjdzie po latach czas, że owe marzone złote tło legendy zaludni się hufcami towarzyszy pancernych i wyda arcydzieło.

Ale przedtem dużo jeszcze wody w Wiśle upłynie, dużo Sien­

kiewiczowi przeżyć trzeba. Bystrego obserwatora kształciło tym­

czasem życie polskie coraz to głębiej.

Józef Kallenbach

(«Twórczość Sienkiewicza. Rozwój duchowy».

Kraków 1917. Str. 4-10).

P r z y p i s e k a u t o r a : Przedruk za zgodą autora, wyrażoną w liście do wydawcy z dnia 12 lipca 1927 roku. Prof. Dr. Józef Kallenbach miał opra­

cować nowe rozszerzone wydanie swego studjum o Sienkiewiczu.

Pierwsze oddzielne wydanie powieści Na marne w Warszawie 1876, na- i)

i) Por. całą str. 30 tomu XXXVI. 2) Str. 118.

kładem «Przeglądu Tygodniowego». Humoreski z teki Worszyłly — tamże w 2 tomach, 1872—1873. Pozatem por. rozdział III (Życiorys Sienkiewicza), gdyż przytoczonych tam dat i szczegółów nie powtarzamy ani tutaj, ani przy następnych rozdziałach tej książki.

X