• Nie Znaleziono Wyników

O TWÓRCZOŚCI SIENKIEWICZA

Ten jest duch twórczy, który przyczynia — życia.

Który je wzmaga, roznieca, rozżarza i silniejszem, bardziej żywem czyni.

Na cały legjon duchów, sypiących na życie kwiaty, łamiących z niem chleby jego i pijących z niem z kielicha jego, — na" cały legjon duchów, które są wyrazem niedoli i radości życia, jego smutków i potrzeb, jego dążeń i zawodów, — duch twórczy roz­

płomienia się rzadko, prawie że z wieku na wiek, a pierwszą jego sprawą jest: podsycić samo ognisko życia, wzmóc, skrzepić sama siłę życia, bez względu na radości i smutki — bez względu na za­

wody i niedole jego. Ku tej sprawie cała moc, cały pęd, cała praca, cała istota ducha twórczego.

Gdy płomień życia silniej buchnie, goręcej zajarzy, — uczyni się samo życie rzeczywistszem jakby; bo szerzej widnem, potężniej grzejącem i powszechniej czutem. Przeniknie piersi, bicie serc przyśpieszy, rozpali wolę, zapłomieni czyny.

Owszem: takie wzmożone, zasilone świeżym żarem ognisko życia łatwiej i biedy swoje strawi i wichrom przeciwnym się oprze, i cele jaśniej oświetli, i drogę pewniej ukaże. * i

kiewicza oceniał Brzozowski w duchu kształtującej się w nim właśnie filozofji pracy, rozwiniętej obszerniej w Legendzie Młodej Polski, Ideach i innych jego pismach. Studjum Brzozowskiego o Sienkiewiczu ma dziś wartość historycz­

nego dokumentu, niemniej jednak zawiera wiele bardzo trafnych spostrzeżeń i uwag. Niektóre z nich znajdą poparcie w zebranych tu studjach innych kry­

tyków. Sądy Brzozowskiego niesprawiedliwe, bo zbyt jednostronne, zwłaszcza o Trylogji, otrzymają naodwrót należną im odprawę, Książka natomiast Wa­

cława Nałkowskiego p. t.: Sienkiewicziana (Kraków 1904, str. 87) jest w wielu niicjscach wprost oszczerczym paszkwilem i stanowi przykre świadectwo ata- ów, które z mylnie naogół pojętego stanowiska prowadzono wówczas prze­

ciw wielkiemu pisarzowi. Literaturę polemiczną o Sienkiewicza, wywołaną artykułami St. Brzozowskiego i W. Nałkowskiego w «Głosie» warszawskim, Podaje Tadeusz Bałaban i Jerzy Koller: «Bibljografja literacka czasopism Polskich za rok 1903» w Pamiętniku Literackim, rok III, 1904, str. 750—751.

amże ocena książki Nałkowskiego przez T. Piniego, str. 716—7. Por. też arty­

kuł Wacława Sieroszewskiego w «Trybunie» z r.1906.

Sienkiewicz. .

VIII

Ale to już przyjdzie samo z siebie, jako następstwo wzmożo­

nego życia, którego płomień, gdy silnie zagore, ma moc przedziwną oczyszczania atmosfery ze wszystkiego, co życiu temu szkodliwem jest i wrogiem.

Pierwszą tedy sprawą twórczego ducha jest, aby ono samo, to życie, jasnym gorzało płomieniem.

Takim duchem twórczym jest dla nas, za dni naszych ‘) Sien­

kiewicz; a słowem, na którem stoi całe jego dzieło, jest — życie narodu.

W dziele tem, — poza jego historyczną treścią i poza jego artystyczną pięknością, — słyszymy ciągle i zawsze, i na każdej kar­

cie, jakgdyby nakaz, który z wielką potęgą zdaje się przemawiać do nas:

— Jakakolwiek jest dola wasza — żyjcie!

I jakakolwiek jest męka wasza — żyjcie!

I jakakolwiek jest słabość wasza — żyjcie!

I choćbyście więcej cierpieć mieli, płonąc, niż stygnąc, gore­

jąc, niż ugasając, — gorejcie, płońcie, a żyjcie!

I porywa nas, i rozżarza w jeden płomień z sobą.

Kiedy Sienkiewicz tworzyć zaczął, poczynał sobie odrazu tak, jak poczyna człowiek, który przystąpiwszy do słabo tlejącego ogni­

ska, chce je rozdmuchać, zasilić.

Człowiek taki uderza przedewszystkiem pokryte popiołem głownie, aby z nich skry dobyć.

Ale Teka Worszylły — pierwszy niemal występ Sienkiewicza z owych czasów, kiedy się jeszcze Litwosem pisał, — ta Teka, któ­

rej każda karta godzi w ospałość, obojętność, bezruch i bezduch społeczeństwa, nie czem innem jest, jak właśnie takiem pchnię­

ciem w stygnące ognisko, takiem uderzeniem pokrytych popiołem samolubstwa i bezczynności głowien, które płomienia życia na so­

bie utrzymać nie mogły.

Głownie zatrzeszczały, zaskwierczały, okryły się dymem gry­

zącym, — ale skry z nich poszły! A o to też właśnie chodziło.

Mniejsza, iż Teka wzbudziła protesty i krzyki. Dowodziło to bowiem najpierw, iż "Worszylło trafił naprawdę w miejsce bolące, a zatem w sam cel, w który godził; a potem, ów krzyk, krzyk obu­

rzenia był już znakiem życia, był skrą skrzesaną z popiołów, a za­

tem częścią wygranej, częścią triumfu życia — nad martwotą.

i) Pisane w r. 1900. (Przypisek wydawcy).

Ale co czyni polem ów człowiek, chcący rozżarzyć gasnace ognisko?

Oto je zasila nowem paliwem, zagarniając rozrzucone dokoła chrósty.

I Sienkiewicz nie inaczej czyni.

I on nie chce, żeby tu cośkolwiek zostało nieobjętem pospól- nym płomieniem i n a m a r n e poszło. Już same te wyrazy: Na Oíame, położone nagłówkiem pierwszej powieści jego świadczą, jak czujne oko miał na wszystko, co ubytkiem i omdlewaniem sił na­

szych być mogło, i jak ubytkowi temu silnie zabiegał. Jakoż, cały szereg sienkiewiczowskich kreacyj jest właśnie lakiem garnieniem o uracz, rozrzuconego, zaniedbanego paliwa na ognisko życia.

Jest szukaniem i zbieraniem wszystkiego, co je zasilić może, i co Je zasilać powinno.

Wynajduje on i ukazuje nam ów marnowany podpał życia, o w wiejskim muzyczku onym, tak właśnie ubitym, jakby kto'ubił słowika, że tu przypomnę Janka muzykanta; to w Wawrzynie To­

porku i Marysi «zorzy rumianej», idącej precz z Lipiniec «za Chlebem», a ginących w męce i tułactwie; to w wątłym płomyku, Chwiejącym się w piersiach umęczonego na duszy i na ciele dziecka,

«ore umiera, gdyż przymusowa nauka w języku zaborcy tragedją się dla mego stała '); to w potężnej piersi Bartka, który na rzecz aborcy tego zostaje zwycięzcą; to w onych, śmiertelną siecią

‘) Przypisek wydawcy: Z pamiętnika poznańskiego nauczyciela Pier­

wotna redakcja tej noweli nosiła tytuł: Z pamiętnika korepetytora warszaw-

«epo, Sienkiewicz miał w niej na myśli szkołę rosyjską w b. Królestwie oiskiem i wydrukował ją, z pominięciem w tytule: «warszawskiego», pod V yptommem trzech iksów w «Gazecie Lwowskiej» w październiku 1879 r tefstępnie ze względów cenzuralnych zmienił tytuł i przystosował odpowiednio st, w którym ogłosił ją w warszawskiej «Niwie» w tymże roku Por - Ign sk,v!an0WSkÍ: Pierwsza. redakcja noweli Sienkiewicza «Z pamiętnika poznań-

go nauczyciela» («Silva rerum», Kraków 1925, nr. 5, str. 41—43). Wogóle tapZy ° ceme twórczości Sienkiewicza o tych względach cenzuralnych parnię Sa u'13 CZy zawsze- Tak nP- w Trylogii «Hiperborejczycy» i «Septentrjoni» to UL Uana uzyte Przez autora na określenie wojsk moskiewskich. Zwrócił na to Sd zi^ Tadeusz Zieliński w studjum «Idea Polski w dziełach Sienkiewicza», ya ,e również dowodzi w sposób zresztą przekonywujący, że w Ligji (Quo Wsz-l i -<na turze germańskim» Sienkiewicz personifikował Polskę. Nie na UiożnStkle 7.yW° dy znakomiteg ° hellenisty i religjologa jednakowo" pisać się fy[ji ,d’ studjum wszakże jego jest bardzo ciekawe i piękne. — Por.: Tadeusz str. 287—8 ° r° d° WÓd sienkiewiczowskiej Ligji, «Ruch Literacki» 1928,

4*

krzywd, zdrad i obojętności oplątanych nieszczęśnikach, Rzepie i Rzepowej, którzy giną dlatego, że ani ciepłem, ani światłem wspólnego ogniska życia objęci nie byli.

A gdy tak ogarnął co najbliższe i najbardziej podeptane chró- sty, począł potężnym tchem dobywać żaru od samego tła ogniska, od’ podkładu jego, dobierając się warstw głębszych coraz, coraz martwiej zasutych popiołem, pod którym — myśleliśmy wszyscy - że skry ostatnie dogasły.

I przebił żar martwe, szare, wystygłe popioły wieków, a co było zamarłe — powstało, aby sobą świadczyć życiu i zasilać

^ I zaświecił Ogniem i mieczem, i powionął dymami szturmu Jasnej Góry, i skrzesał skry z szabel kresowych rycerzy, i buchnął płomieniem Grunwaldu.

I poczęły iść ognie żywe skroś serc naszych, od tła prawie­

ków aż — w niebo. ...

A tak uczyniło się ognisko ducha naszego jaśniej swiecą-cem, szerzej widzianem," goręcej i powszechniej czutem, i wzmo­

gło w nas — życie.

Nikt przed Sienkiewiczem nie dobył tyle życia z tego, co się

wydaje zaprzeczeniem życia. . . . .

Motyw bólu, motyw męki, motyw śmiertelnej ofiary stał się w ręku jego potężnym środkiem ekspiacji, odkupienia i wskrze­

szającej wprost mocy. Niektóre sienkiewiczowskie postacie zgoła na tym jednym motywie stoją, a męka psychiczna dochodzi w nic do podarcia się duszy w krwawe szmaty; męka zaś ciała, az do stopnia nieznośności dla widza.

Bo Sienkiewicz nie cofa się przed obrazami męki, na ktoryc oko prawie że spocząć nie śmie, i przelatuje trwożnie, ledwie ty­

kając na kartach tych zgłoski, z których każda jest jak krzyk pize-raźliwy i jak chluśnięcie krwią.

Tak wymalował katowską śmierć przeniewierczego nieszczę­

śnika Azji; tak i mękę Jurandową w krzyżackiem podziemiu.

Czemu? Bo wszelka męka ma u Sienkiewicza swoje wielkie prawo: prawo przebaczenia dla tych, co zasłużyli na nią, jak nie­

szczęsny Azja, i jak Chilon, z którymi jest litość nasza; prawo ro- śniecia w niebo dla tych, którzy się na nią w dobrowolnej wydali ofierze — i takim jest Jurand, z którym jest cześć nasza.

Ale zabijającej i duszę, i ciało bezpłodności męki nigdzie u Sienkiewicza niema.

I to jest zasada pełna nadziei życia.

Bo i Płoszowski nawet urósł w swej męce wysoko nad sie­

bie. Nie w niebo, — gdyż męka jego była prawie że pełną rozko­

szy; a potem owinęła się około jednego uczucia, mającego w jed- nem ludzkiem sercu i źródło swoje, i ujście, ale urósł. A jeśli ży­

cie gwałtem go wypchnęło poza pole swych zbiorowych trudów i zbiorowych nadziei, to dlatego, że chociaż męka taka może pod­

nieść, przecież nie może uratować człowieka, żyjącego bez dog­

matu zbiorowych ideałów, przyświecających tym trudom i tym nadziejom.

Co nie jest żywem życiem zbiorowem i w karbach jego nie tkwi jako żywa część żywej całości, to się samo z życia wyklucza.

Ale w sienkiewiczowskiem dziele niema i beznadziejności winy.

Wina, jeśli tylko nie jest grzechem przeciw duchowi narodu, duchowi zbiorowego życia, porusza gdzieś, na jakimś wielkim oceanie łaski falę, która poi winowajcę zdrową goryczą, wytra­

wiającą zło z piersi, jeżeli serce w tej piersi zdolne jest bić dla ideału.

Takim jest Kmicic, który w namiętnem czuciu owej goryczy rzuca się w bój i w śmierć, byle ją strząsnąć z siebie — razem z winą. Jakoż wynosi on z walk tych duszę odrodzoną i jak klejnot jasną.

Sienkiewicz nie maluje przeszłości: on ją wskrzesza, aby nią przyczynić — życia.

Jakieś źródło żywej wody zasypały wieki, jakaś twierdza du­

chów zapadła w gruz, w proch; jakiś znicz święty wygasł i spo­

pielał. A wielki twórca Trylogji poszedł wstecz czasów, mogił, ru­

mowisk i odklął z martwoty, co było, jakoby nie było.

I uderzyło źródło przebujne, rzeźwiące, i zagorzał znicz ja­

snym płomieniem, a twierdza duchów uczyniła się widna, błyska­

jąca sobą, silna i obronna.

A tak to, co ciągnęło dotąd za sobą część życia w proch, W zmierzch, w niemoc bezruchu i martwoty, wyzwolone zaklę­

ciem twórczego ducha, buchnęło samo ku życiu, jako zasilający je czynnik.

Sienkiewicz bowiem nie wskrzesza przeszłości, jako Piotro- wina, żeby nam w niej ukazać trupa, poto, żeby ją w gzłach gro­

bowych przed sądem naszym stawiać, albo świadectwo winy prze­

ciw żywym od niej brać.

On nam ją ukazuje bohaterską, jasną, wielką i nieskończenie żywą. Stokroć, tysiąckroć żywszą niżeli my sami; a ukazuje nam ją taką właśnie po to, aby nam ukrzepić serca tern, co w naro­

dzie jest wiecznem, nieśmiertelnem, niezniszczalnie żywem.

I tern się różni Sienkiewicz od tych, którzy mając czarnoksię­

skie zwierciadło, ukazują nam w niem trupie oblicze i mary prze­

szłości.

Gdy na zwierciedle rozciągnie się zasłona, mary znikną, prze­

wieją, i tylko chłód grobowy pójdzie od nich po nas.

Nie! Takiem zwierciadłem Sienkiewicz nie posługuje się ni­

gdy. On jest wielki wywoływacz nie duchów, — lecz ducha. On jest wielki zaklinacz nie śmierci, lecz — życia. Po tem, co on z prze­

szłości zaklnie i wywoła, moc wstępuje w piersi, a siłę życia wzmaga — wiara w życie.

Nikt po Mickiewiczu nie malował tak, jak Sienkiewicz, po­

wszechnej duszy Narodu, tej mianowicie, która się nią, w te czasy, samowiednie czuła: jej uniesień, jej prostoty, jej męstwa, jej za­

pału, jej rzewnych głębin, jej wybuchającego w wyrocznych mo­

mentach natchnienia do wielkich, nieśmiertelnych czynów. Dusza Narodu, — oto jest bohaterka sienkiewiczowskiego dzieła: Trylo- gji, oraz Krzyżaków.

Temu urodzonemu epikowi mało jest poruszać masy ludzkie czasu pokoju, czy wojny. On nam w tych masach pokazuje duszę zbiorową, powszechną. On nią masy te ożywia, on załamuje w nich wszystkie jej promienie.

I oto jest czar i zaklęcie, przez które Sienkiewicz trzyma serca nasze bijące, wzruszone. Ten czar, to rozbudzona w nas niezmier­

nie żywo i utrzymana w ciągiem podnieceniu świadomość, pew­

ność owszem, że choć przeminęły wieki i masy te w proch starły, duch narodu, który je do bohaterstwa zagrzewał, żyje dziś, jak żył niegdyś, a i na wieki żyć będzie.

A to jest ogromnym podmuchem na sam płomień życia, po­

dmuchem, od którego płomień ten uderza wysoko i potężnie gore.

Ale dla ukazania nam powszechnej duszy narodu potrzebuje

Sienkiewicz prawdziwie epickiego momentu w dziele: potrzebuje mocnego postawu pod swój artystyczny wątek.

Na nic mu linje życia szare, wątłe, zatarte, owijające się około jednodniowych celów i zabiegów. On tam ujmuje jądro i ma- terję dzieła, gdzie ona już stężała i ma moc oporu. Taka bowiem tylko może znieść wywarcie się na nią tak ogromnej twórczej siły, jak sienkiewiczowska. I taka tylko może stać się wyrazem, narzę­

dziem wyjawienia się potęgi powszechnej duszy narodu. I na tern polega statyka sienkiewiczowskiego dzieła.

Ale tej statyce dzieła odpowiada przedziwna dynamika jego.

Jest to wielką przewagą powieści historycznych Sienkiewi­

cza, że odrazu, od pierwszej niemal karty, tok rzeczy postawiony jest na takiej pochyłości dziejowego momentu, że koniecznie, nie­

przeparcie stacza się ku kresowi swemu sam przez się, jak lawina, i jak ona zagarnia pod siebie ludzi i wypadki.

Niekiedy nawet toczyłby się zbyt nagle ze względu na fabułę powieści, gdyby go nie trzymał na sobie nieporównany artyzm opo­

wiadania. Otóż to tło ruchome, gorejące, palące się pod stopą, to wrzenie dziejowego kipiątku, gdzieś bliżej, gdzieś dalej, gdzieś w głębi ziemi, po której ludzie spokojnie tymczasem chodzą; ta nadzwyczajna, wprost żywiołowa wehemencja środowiska powie­

ści sama już przez się stanowi dramat, który nam z gorączkowego wzruszenia ani na chwilę ochłonąć nie daje. Ale też przy takiej tylko dynamice dzieła wyjawić się mógł ów niepowstrzymany pęd duszy powszechnej narodu «w wielkość idącej».

Od duszy tej odszczepia Sienkiewicz pojedyncze promienie dusz indywidualnych, tworząc galerję typów mocnych, jędrnych, Wyrazistych i niezmiernie barwnych.

Jedne z nich tworzy przedziwnym poetyckim kunsztem, który w kreacjach tych znajduje skończenie artystyczny wyraz; inne tem­

peramentem, brawurą, rozmachem ręki, jakimś niezawodzącym in­

stynktem rycerskiej krwi w żyłach. Jeszcze inne obserwacją go­

rącą, współczuciową, która dlatego tak jest głęboką i żywą, iż spra­

wiła obserwatorowi samemu ból żywy, głęboki.

W każdym z tych typów czuć mocny puls życia, każdy uderza silnym konturem, poza którym odgadujemy cały świat własnych pobudek, dążeń, pojęć, całą odrębność psychiczną, indywidualną.

A przecież we wszystkich tych doskonałych w odrębności swej indywiduach wyjawiają się wybitne rysy duszy plemiennej narodu.

Tworzy to na tle jednego motywu, chwili, zdarzenia, prze­

bogatą symfonję tonów, z których każdy, obok własnego, samoist­

nego, i żadnem innem niedającego się pokryć brzmienia, ma je­

szcze jakąś głęboką, zasadniczą, pierworodną, silnie wibrującą dźwięczność. Coś, jakby skroś dusz tych szła zestrojona z tonów ich pieśń żywa, w której słychać i ziemi dech, i zbroi szczęk, i śpiewność pól, i boju grzmot, i wiary hymn, i śmiertelnie surową, prostą nutę ofiarnej gotowości na śmierć — dla ideału. Ale ta pieśń, ta żywa pieśń, to właśnie bicie skrzydeł zbiorowej duszy narodu, która niewstrzymanym pędem leci w wielkość, w życie wtedy wła­

śnie, kiedy się na śmierć wydaje.

Twórczość Sienkiewicza jest mocna, bujna, zdrowa i niepo­

równanie żywotna.

Nie jest to kwiat i nie jest to kłos; nie jest to nawet cały snop kwiatów i kłosów.

To jest wielkie, wielkie drzewo, potężnie zwarte, zrośnięte samym rdzeniem swoim z ziemią-matką.

Na bujnych konarach jego śpiewają w każdy czas ptaki na­

tchnienia jasną, roznośną pieśń życia. I choć zima i burza, śpie­

wają one podniebne ptaki pieśń wiosny i słońca.

A pod cieniem drzewa gromadzą się i spoczywają ku pokrze­

pieniu dusz — strudzone rzesze. I słuchają rzesze onej jasnej, wio­

sennej, roznośnej pieśni życia. I słuchają szumów ogromnych, sze­

rokich, których czarodziejstwo jest to, że dają wątpiącym ufność, ostygłym miłość, a wszystkim siłę nadziei.

Różny jest kwiat drzewa, i różne uroki jego; ale jedno jest im wspólne: krzepiąca moc życia.

Moc tę czerpie drzewo wprost z łona matki-ziemi, w której żywotności tkwi — żywotne samo.

I czerpie ją z tego nieba, pod którego cichością i burzą w po­

tężnych szumach swych trwa. Czerpie tę moc w takiej głębi, ja­

kiej my, słabi, nigdy sami dosiegnąćbyśmy nie mogli. Czerpie ją na takich wyżynach, do których my, poziomi, nigdyby sami wzbić się nie zdołali. A czerpie je za nas i dla nas.

I stoi to piękne, to silne, to wyniosłe drzewo życia pośredni­

kiem pomiędzy głodem dusz naszych a sokami ojczystej ziemi;

i miedzy omdlałością piersi naszych a powiewami tchnień górnych, rzeźwiących.

Ten ci jest dąb sławy naszej i mocy naszej. Tać jest lipa słod­

kości żywota naszego. Ten ci jest jawor dźwięczny, roniący srebrne szumy na wielkie dziejów żalniki, aż do ich wskrzeszenia.

Szum, szum nad nami, dębie sławny, wielki. Obdzielaj dusze nasze słodyczą i mocą, ty, lipo, piastowym rojem głośna! Graj, śpie­

waj, bracie homerycznych rapsodów, jaworze srebrny. Wskrzeszaj pieśnią wielkie praojcowe czyny. Wywołuj wielkie praojcowe duchy!

A my —- jakakolwiek jest dola nasza — żyjmy. I jakakolwiek jest męka nasza — żyjmy! I jakakolwiek jest słabość nasza, — żyj­

my! I choćbyśmy więcej cierpieć mieli, płonąc, niż stygnąc, gorejąc niż ugasając, — gorejmy, płońmy, — a żyjmy!

Mar ja Konopnicka («Szkice», Lwów 1905, str. 219—235).

P r z y p i s e k w y d a w c y : Przedruk za zgodą córki autorki, Laury Konopnickiej-Pytlińskiej, i Działu Wydawniczego Firmy Gebethner i Wolff, wyrażoną w listach do wydawcy z dnia 28 czerwca i 1 lipca 1927 roku.

IX