• Nie Znaleziono Wyników

(,Powieść).

123

MARŁA dobra żona i całą miłość i wszystkie uczucia nieszczęśliwego męża uniosła ze s obą do grobu. Mł ody człowiek, którego serce pod ciosem tym zupełnie zdręt­

wiało, zwrócił całą swoją uwagę i całą miłość na swoją j e d e n a ­ stoletnią córeczkę, j ed yn e dziecko, jakie miał ze swoj ą żoną, w której widział ni ezrównaną piękność, cnot y i pracę swej żony, która już dla świata umarła. Ale odrodzoną była w tem rozwi- jącem się aniołku, i w rzeczywistości nie było nic milszego dla nieszczęśliwego wieśniaka jak chwila kiedy wracał uk ończ yws zy ciężką pracę w polu do chaty, i spostrzegł we drzwiach niecier­

pliwie wyczekującą córeczkę z wyciągniętemi rączętami, opowi a­

dała mu co nowe g o się wydarzył o i czego się dowiedziała od przechodzących i potem zasiadał by s pożyć skromny obiadek, który dziewczynka sporządziła a w którym więcej było dobrej woli, jak znajomości sztuki kucharskiej, jako sprawiedliwość w y ­ nagrodzenia za całodzienną pracę..

Tymczasem polityczny wi dnokrąg Turcji zaciemniać się począł i można było przewidzieć, że prędzej czy później wy­

buchnie burza nieszczęść morderczych nad Armenją. Na d z w y ­ czajnie ostrożni Armeńczycy nie chcieli dać się uprzedzić, by stać się ofiarami, postanowili przedwczesnym zapałem pokąt ne plany nieznanych osobistości, którzy im się jako oswobodziciele uciśnionej ojczyzny przedstawili,popsuć. Ten podniet wolności,który przebudził mieszkańców kraju Ś-go Grzegorza llluminata ze stulet­

niego letargu, dał się także odczuć i we wsi, gdzie się opowieść nasza rozpoczęła i ojciec dziewczynki jako dobry patrjota, nie namyśl ał się ani chwili, by współdziałać w tych olbrzymich zapasach.

Ale jakże on mógł się rzucać w wir tak niebezpiecznej walki, i porzucać córkę swoją na tak wielkie i rozmaite wypadki długo trwającej woj ny?

Te rozmysły chociaż były uzas adni one nie przyszły na myśl temu nieszczęśliwemu ojcu, podług jego zapatrywania wieś jego poł ożoną była w s amy m środku stromych gór i tak ukrytą i oddaloną od dróg, któremi wojska mogł y przechodzić, że m o ­ gła wedle jego zdania uchodzić za pewne schronisko, i czy nie

124

mógł swego dziecka powierzyć troskliwej opiece ciotki, która zastąpi go jako druga matka?

Gdy dzień wymarszu, wszystkich równo uspos obi onych lu­

dzi we wsi był post anowi ony, nie chciał t en biedny ojciec op u­

ścić swojej ojczyzny, nie poże gnawszy n a miejscu wiecznego s poczynku tej, którą opłakiwał, i która jego kochającemu sercu tyle bolu sprawiła opuszczając go. Gdy t en młody mąż opuścił cmentarz, już się zupełnie ściemniło, i szare widma przesuwały się w fantastycznych postaciach w dali, jakby sobie żartowały ze spokoj nego i z a spanego światła księżyca, który nie zważając na nic, roztaczał szerokie światło swoj e na cały ustrój natury światowej, jak to poeci opisywali. Nasz Armeńczyk przebiegł kręte ścieżki wsi, nie troszcząc się jak księżyc, o czcze gadaniny kobiet, które tu i tam bawiły się kos zt em bliźniego, i starał się jak najprędzej dostać do domu, gdzie wyst raszona i za ni ep ok o­

jona jego opóźni eni em, niewinna istota jego najdroższy skarb na świecie, tak jak zawsze wyczekiwała.

„Ojcze, wiesz jak mi smut no było? Tak późno dziś wróciłeś?“

„Nie można czasem się uchylić, moja córko, miałem ważną sprawę do załatwienia“.

. Odwi edzi ny? Ale ty płaczesz, a słowo Twoje tu z takim smutkiem wymówi one, Ty cierpisz Ojcze, a nie chcesz prawdy powi edz i e ć“.

„Czy to się zawsze tylko płacze z bólu? Nie, moje dziecko, nie zawsze łzy okazują ci erpienie“.

„Ale coś mi n i ezn a nego drażni cię. Powiedz mi?“

„Jutro ci powiem, dziś jest to jeszcze moją t aj emni cą“.

„Jest to przykrem dla nas ciekawych dziewcząt, lecz niech i tak będzie kiedy się j ut ro“...

„Obiecuję ci, jutro się dowi es z“.

Ponieważ pora była spóźni ona i usposobienie przybnębione, codzienne rozmowy nie mogły się nawiązać, więc gospodarna i skromna dziewczynka pospieszyła, aby zapalić światło, nakryć stół i ojcu podać miskę smacznej zupy. Armeńczyk widocznie wzruszony śledził oczyma wszystkie poruszenia swej córki, jakby chciał w swoj em sercu dobrze utrwalić jej wyraz, aby w przy­

szłych prz ygodach mieć go znowu o b ec nym i aby w jej wej­

rzeniu utrzymać odwagę i wytrwałość w ni ebezpi ecznych poło­

żeniach, do których m o gł aby go doprowadzić miłość ojczyzny,

125 a jego ojczyzną był jego domek, jego wioska, grób jego żony, wiejski kościółek w którym został ochrzczony, jego pole, które w pocie czoła uprawiał, jednem sł owem wszystko, te g ó ­ ry pokryte drzewami, te pełne kwiatów doliny, ten przeźro­

czysty strumyk, które świadkami były jego dziecinnych zabaw, a dziś wywołujące tylko west chnieni a skargi i łzy. Tak, to wszystko było jego ojczyzną, której wszystkie swoj e siły i o- statnie krople chce poświęcić, g dy ż on bez niej nie może sobie wyobrazić szczęścia i spokoju.

Wśród nocy g dy wszyscy pogrążeni byli we śnie, ten młody człowiek opuścił swe łoże, obejrzał przy świetle świeczki swój karabin, sztylet wsunął za pas i na palcach wślizgnął się cichuteńko do łóżka swej córki, której jeszcze chwil parę chciał poświęcić i nacieszyć się jej pięknością i spokoj em jej czystego samienia, słyszeć jej czysty i s pokoj ny oddech i tym ni ewinnym uśmiechem, który oświecał jej oblicze i uważał to wszystko jako szczęśliwą wróżbę w s wem postanowieniu. Przyczem ukląkł i wzniósł do Boga z serca płynącą modlitwę. Skończywszy, w y ­ cisnął ostatni pocałunek na ustach swego dziecka, w którym byłby chciał jej oddać siebie i całe swoje życie i zalawszy się łzami opuścił swój ukochany domek. Zaraz pot em zapukał do bramy niedaleko stojącego domu i kobieta, która widocznie na niego czekała zaraz go wpuściła.

„Czy już wybiła godzina wymarszu ?“

„Pewn o i moi towarzysze z niecierpliwością czekają na mnie, idę z rozdartem s e r c e m “.

„A dzi ec ko“.

„Niczego się nie d o m y ś l a “ .

„Czy nie wyjawiłeś jej t wych p l anów“.

„To pozostawiam tobie, dla mnie było to niemożliwem.

Bądź dla niej drugą mat ką" .

„Nie miej o to troski, uczynię t o “.

„Przysięgnij mi na pamięć twej siostry, mojej nieszczęśli­

wej ż o n y “. „Przysięgam ci, że starać się będę, aby była szc zęś ­ liwą, nawet kosztem mego wł asnego szczęścia".

I noc nieczułą była na powagę tej sceny, na ostatnie słowa pożegnania i ostatnie wybuchy żalu swym żałobnym płaczem.

Młody człowiek skierował swe kroki do pobliskiego gaju, który

126

był punkt em zbornym, kobieta zaś do domu, gdzie spoczywał a dziewczynka.

Gdy dziewczynka nazajutrz rano się przebudziła ze swego s p o ko j ne go snu, ujrzawszy ciotkę przy swoim łóżku, ocierającą cichaczem łzy, zapytała:

„Co to jest, co ty tu robisz?“ t onem rozdrażnionym.

„Nic moja droga, chcę tylko w nieobecności drogiej ci osoby, zastąpić jego mi ej sce“ .

„Co? mego ojca niema t u t a j ? “

„Twój ojciec oddał mi ciebie, mojej p iecz y “.

„Gdzież on p o s z e d ł ? “

„Niespodzi ewane interesa s p o w o d o w a ł y go przedsięwziąć długą p o d r ó ż “.

„Jakie interesa miałby mieć poza wsią? Coś kryjesz przede m n ą “ odpowiedziała dziewczynka zalewając się łzami.

„Może że i tak jest, ale co mamy robić?... Poddani e woli najwyższej jest balsamem, który wszystkie cierpienia lżejszemi c z y n i “.

„Ja ni eobecności jego nie znoszę, szkoda, że mi więcej nie powi edział “.

„Coby ci z t ego przyszł o“.

„Mogłabym była iść z nim i pocieszać go w jego zabie­

gach, — ja mi ał abym wierną duszę przy sobie, której bym mogł a ws zys t ko p owi er zyć“.

„Biedne dziecko, ja go całkiem zastępuj ę, czy nie masz do mnie zaufania?”

„To nie jest to, ja tylko chciałam powiedzieć, że on nie znajdzie nikogo, kt óryby go pocieszył w jego cierpieniach, ty wcale nie wiesz jak on często płakał“.

„Moje dziecko, Bóg go ochr oni ” .

„A jeszcze powiadasz, że droga jest bardzo dal eka”.

„Obiecał prędko powrócić, on przecież bez ciebie żyć nie m o ż e “ .

„Ja to wiem, tem roi jest więc przykrzej. Ale czy on prędko p owr óc i ?“

„Powi edział mi, że spodziewać się go mo ż e m y z dnia na dzień. Modl ę się tylko do Najświętszej Panny, ażeby on jak- najprędzej dotrzymał to, co obiecał“ .

127

„Tak uczynię... i całe moje serce złożę do każdej modli­

twy i Najświętsza P an n a wysłucha moje prośby i będę mogła wkrótce uściskać znowu mego ojca, ni eprawdaż?“

„ Mam nadzieję“ .

„Zacznijmy zaraz“ i ukląkłszy złożyła rączęta, i załza­

wione oczy swe wpoiła w s kromny obraz Najświętszej P anny i wzniosła skromną ale szczerą modlitwę do nieba.

Sceny podobne, jak wyżej wymieniona, powtarzały się przez dwa miesiące, a nawet czasem po kilka razy dziennie, a ojciec nie wracał. Rewolucja przez t en czas, straszniejsza jak wszystkie, które dotąd wybuchły, straszne roznosiła zniszczenie i mordy. Z rozpaczą walczyli Armeńczycy, by wywalczyć sobie wolność i skruszyć żelazne kajdany, któremi fanatyzm turecki ich skrępował; a rząd turecki popuścił cugle żołnierzom, którzy wiedzeni dzikim i nstynktem, spadali jak orkan, roznosząc po wsiach, miastach mordy i pożogę zabijając starców, dziewczęta zabierając dla siebie, wszystko rabując, a czego zabrać nie mogli, paląc i niszcząc. Ten widok okrucieństw i zemsty ze strony Turków napełnił naszego powstańca odwa gą i rozpaczą, lękając się o swoją córkę, odpłacał się Turkom, biegał od wsi do wsi,, palił ich domy, ścinał drzewa, podpalał zboża na polu, niosąc wszędzie straszne spustoszenie, chcąc ulżyć swej zbolałej duszy.

Córka jego, która o niczem nie wiedziała, co się dzieje w kraju i której nikt oświecić nie chciał, by nie powiększać jej niepokoju, z dnia na dzień spodziewała się powrotu ojca i wy­

biegała na oddal one punkta, skąd łatwiej było można dojrzeć na dalekim widnokręgu, czy nie ujrzy w dali białej przepaski na czole.

Tak mijały dnie i tygodnie, a spokój wsi d ot ąd nie był niczem zakłócony. J ed na kż e j ed ne g o dnia popołudniu, gdy już słońce zaczęło się chować za góry, dał się słyszeć z boku gwar ludzkich głosów i wesołe rżenie koni.

Dziewczę znajdowało się właśnie na tej drodze od owego miejsca, skąd wyglądało przyjścia s wego ojca, a usłyszane głosy czyjeś, mogły być jej ojca i jego towarzyszy. Idzie za p opęde m swej niecierpliwej miłości, pobiegła szybko ku gęstwinie, skąd dochodziły ją głosy, nawołując głośno ojca.

Ale jakaż straszna pomył ka ją spotkała... zamiast ojca i jego t owarzyszy — ujrzała dziwnie ubranych ludzi. Był to

od-128

d z ia ł t u r e c k ie g o w o j s k a , który o d g ł ó w n e j k o l u m n y b y ł o d ł ą ­ c z o n y , b y z b a d a ć o k o lic ę i c z y n i e m a tam ch rz eścija n . D z i e w ­ c z y n k a w y s t r a s z o n a c o f n ę ła s ię i z a c z ę ła u c ie k a ć , ale już b y ło za p ó ź n o , ż o ł n ie r z j e d e n ją SDOstrzegł i za p a ła ł ż ą d z ą p o sia d a n ia tej p ię k n o ś c i , p o b i e g ł za nią i d o g o n i ł , z e m d l o n ą tr z y m a ł w s w o ic h ram ion ach , o r e sz c ie lepiej z a m il c z m y . P ó ł g o d z i n y p ó ź n ie j w ie ś , w cz tere ch r o g a c h p o d p a lo n a , paliła się; w ię k s z a c z ę ś ć m i e s z ­ k a ń c ó w , która s i ę sc h r o n iła , z g ó r p rzy p a try w a ła się p o ż o d z e . G d y b y ś m y mogli nazajutrz rano zajrzeć do tej wsi, byli­

byś my między leżącymi trupami łatwo odnaleźli trupa biednej ciotki. Ta nieszczęśliwa poniosła śmierć, nie ukrywszy się za­

wczasu, czego nie uczyniła, bo szukała dziecka, biegając jak szalona, nawołując ją głośnemi krzykami, którą zobaczywszy jakiś żołnierz, j ednym strzałem pozbawił życia. — Usta biednej zabitej ciotki były napół otwarte, jakby wciąż jeszcze nawoły­

wała dziewczynkę, ale o Boże, gdzie ona teraz być m oż e ? Po poddaniu się honorowem Zeitun, zakończyło się to bez­

sprzecznie heroiczne przedsięwzięcie Armeńczyków, które, zamiast wyzwolenia ich ukochanej ojczyzny, przyniosło tylko nowe zniszczenie i uciemiężenie. Domni emywani obrońcy uciśnionej ojczyzny czczemi słowami i obietnicami ich łudzili, sądzili oni, że jakieś europejskie państ wa po wybuchu rewolucji wystąpią w obronie ich praw, ale państwa te umyły sobie ręce, jak Piłat i Armeńczykom nie pozostawało, jak ugiąć kark pod ciężkiem j ażmem ich ciemiężyciela. I tak powrócili wojownicy z ciężko zasmuconemi sercami do swych ognisk ojczystych. Nasz młody wdowiec nie należał do ostatnich, by dostać się do naszej wsi, by oddać się znowu pieszczotom swojej córki, po tylu zniesio­

nych cierpieniach, ale jak straszne było j ego rozczarowanie, gdy wieś swoją zobaczył leżącą w gruzach i zasypaną popiołem, a na jego wołanie tylko echo górskie odpowiadało i przebiegał w stra­

chu bezgrani cznym wszystkie zakątki, by znaleźć kogo, któryby go objaśnił i opowiedział o tej katastrofie, i wszędzie tylko na­

potykał niemych ś wi adków — zniszczenie.

T e n ni es podzi ewany a s t raszny cios złamał jego siły i bez- przytomny padł na gruzy s wego s pal onego domu. Gdy przyszedł do siebie i potrafił swoją podni eco ną fantazję przezwyciężyć, powst ał i udał się na cmentarz, t aksamo zniszczony, ale grób swej żo ny odnalazł, gdyż dobrze on wiedział, gdzie się znajduje,

129 tamże ukląkł ł modlił się, a ni eopi sana obawa malowała się na jego twarzy. „Panie, błagał, do czego to życie? Wszyscy moi pomarli, nic już nie mam na tym świecie, życie stało się dla mnie ciężarem nie do zniesienia. W mojem opuszczonem sercu rosną tylko ciernie, moja przyszłość skryta jest nocą. Mój Boże, dalej już nie mogę, g dy by m t ylko wiedział, że żyje, nie życzył ­ bym sobie śmierci. Ach, kto to wie!“ 1 ści snąwszy skronie r ę­

koma, zawołał: „Kto mówi, że ona umarła? Kto mi zaręczy, że ona nie jest w haremie u jakiego paszy Muslima. O Boże, wstrzy­

maj jeszcze swoją prawicę, nie przecinaj jeszcze nitki me go życia, chcę się jeszcze przekonać, czy moje nieszczęście jest całkowite i czy moja niedola jest n a j wi ęk sz a“.

Wymówi ws z y te słowa nasz młody człowiek, znikł w za­

roślach, gdzie dnie całe zost awał się bez celu, nie spotkawszy żywej duszy, wkońcu w dalekiej opustoszałej okolicy natrafił na dom, gdzie poprosił o przytułek. Gospodarz, który także był jednym z uciśnionych, będąc n ao c zn y m świ adki em tych strasznych chwil, mógł naszemu znajomemu dokładnie ws zyst ko opowiedzieć, czując dla niego współczucie.

„A czy tędy przechodzili także tureccy żoł ni erze?“ pytał młody człowiek.

„Tak, ale niewielu. Gł ówna część kolumny, obawiając się popaść w za sadzkę w tem odl udnem miejscu, pozostała w d o ­ linie. Zawczasu spost rzegłem tych bezbożni ków i, korzystając z mgły, wdrapałem się na drzewo, skąd przyglądać się mogłem, jak niszczyli mój m a j ą t e k “.

„Czy byli sami?“

„Najpierw brzybył jeden, tuląc przed s obą na siodle młodą dziewczynkę, pot em przybyło ich więcej” .

„Czy wiesz skąd oni s zl i ?“

„Mówili o jakiejś wsi w...“

„To moja wieś, moja córka była z nimi! Czy widziałeś ich twarze?”

„Widziałem, ale tylko bardzo pobieżnie, gdyż trzymali je zakryte i tylko odkrywali twarze, gdy im podano pić. Biedne dziewczynki płakały, ni eut ul one“.

„Czy nie było pomiędzy niemi jednej, mającej około 11 lat, ze znakiem na l ewym pol i czku?“

K ale n d arz P o s ła ń c a Ś w . A n to n ie g o z P a d w y . 9

130

„Tak, to musiała być ta pierwsza, którą widziałem, ale sobie dobr z e nie przypominam. Jeździec, który ją trzymał, nie mówił po turecku, gdyż po ar absku do niej mówi ł“.

„O Boże, do jakiejże wsi ona się dostała? Chociażby było ni e wiedzieć jak trudnem, ja muszę ją odszukać, spróbuję. Ona j es t jeszcze tem jednem, co na t ym świecie p os i a d am “.

Bezcelowem byłoby opowiadanie i opisywanie niekończą­

cego się szeregu rozmaitych przygód i wydarzeń, które naszego mł odego Armeńczyka spotkały podczas jego wędrówki po wszys t ­ kich miejscowościach Syryi i Pal est yny. Przybywszy gdzie do jakiej miejscowości zaraz się wypytywał, czyby tam nie prze­

bywał taki, który był w Armenji, p o t em starał się o spos obność, by się móc z nim rozmówić na oso bnoś ci i gdy się o wszyst- kiem wywiedział, nieomieszkał chcąc dojść do s wego celu, przy­

pat rywać się twarzom kobiet, gdy wychodziły z domów, mając zawsze nadzieję, że kiedyś natrafi na swoją córkę.

Te bez s kut e czn e zabiegi trwały całe dziewięć lat, po u- pływie których znajdujemy tego nieszczęśliwego ojca j ednego dnia przy bramie klasztoru 0 0 . Franciszkanów w Ziemi świętej.

Nikt nie byłby w t ym człowieku poznał dawnego wojownika armeńskiego. J ego wybladła twarz, wpadłe policzki, n a d z w y ­ czajna cienkość nóg, j ego zachrypły głos, j ego trzęsące się ręce i białe włosy, wszystko wskazywał o u niego na przed­

wczes ną starość. Nieszczęśliwy znalazł w klasztorze zakonnika, który był j e g o współziomkiem i z ni es zczęs nym losem swej oj czyzny opłakiwał także w swej rodzinie po dobny wypadek nieszczęśliwy, jak jego gość.

„Powiedzcie mi, czy w tej miejscowości nie znajduje się...?“

„Ja znam tu j ednego Muslima, który był w wojnie ar me ń­

skiej i — jak opowiadają — przywiózł ze s ob ą dziewczynkę, z którą żyje i z którą ma troje dzieci“.

„Wyście jej ni gdy nie widzieli?“

„Nigdy, ten człowiek j est bardzo zazdrosny i nie pozwala jej z domu wychodzić, na w e t nie wolno iść jej po wo d ę ”.

„Oh, gdybyś ci e ją mogli zobaczyć, albo wskazali mi osobę, która ją widziała“.

„Naprzeciwko jego domu mieszka rodzina chrześcijańska, tam się wypyt am. Czy córka wasza nie ma jakich szczególnych znami on?“

131

„Ma ładną twarz, rude włosy i na lewym policzku z na mi ę“ .

„To dobrze, poczekajcie tu t r o c h ę “.

Ojciec Franciszkanin wyszedł i udał się do owej chrześci­

jańskiej rodziny. Wkrótce zobaczył owe go Muslima, siedzącego przed d omem i bawiącego się z dwojgiem dzieci.

„Assalem aki h“, powitał Franciszkanin.

„Wa aleih a s s a l o m “, . odpowiedział Mahomet anin.

„Ależ jakie to są pi ękne dzieci, zawołał Ojciec, czy to t wo j e? “

„Tak, to są moj e“ .

„Możesz być dumnym, w całej okolicy niema piękniejszych od nich“.

„ Ws zys cy to mi mówią“ odpowiedział chełpliwie Muslim.

„I mówi ą tylko prawdę. Teraz możesz być zadowolniony, mówi dalej ojciec, już więcej takich mieć nie b ędz i e sz?“

„Ale moje naj mł odsze jest jeszcze przyjemniejsze“ , o d p o ­ wiedział.

„Mas z jeszcze j e d n o ? “

„Tak i ono jest najładniejsze ze wszyst ki ch“ .

„Człowieku, chciałbym je widzieć“.

„Pójdź, pokażę ci“ .

Franciszkani n bardzo był zdziwiony, że zapomocą pust ych pochlebstw dom się przed nim otworzył i wszedł za nim. Mu­

slim wt edy zawołał na swoją żonę i rozkazał jej przynieść dzie­

cko. Kobieta, nie wiedząc, że jej mąż ma gościa, otworzyła drzwi i na chwilę się pokazała, ale zaraz pot em znikła, zoba­

czywszy obcą osobę i mąż musiał iść sam po dziecko.

Prawda, że to była jedna chwila ale wystarczyła O. Fran- ciszkanowi, by przekonać, się że to była córka j ego gościa.

P ot em dopiął swojego celu, sadząc się na pochwały dla dziecka, poczem ods zedł spiesznie, by jak najprędzej udzielić tej wiadomości Armeńczykowi.

„Czy rozmawialiście z ową rodziną“?

„Nie było p o t r z e b y “.

„Dlaczego?“

„Bo ją sam wi dzi ał em“.

„Widzieliście j ą “

„J e dna chwila nie dłużej, ale wystarczającą była dla mnie, abym mógł powiedzieć, że zgadza się z twoim o p i s e m “.

132

„To ją nareszcie zo b a cz ę “ zawołał uradowany Armeńczyk, podnoszą c się, „dziewięć lat ją szukałem“.

„Poczekajcie trochę, co chcecie uczynić“.

„Cobyści e uczynili będąc w mojem położeniu?“

„Czy nie znacie Muslimów? czemu szukać pewnej śmierci?“

„Więc cóż robić?“

„Nasamprzód być spokoj nym, a pot em zob ac z y my “.

„I to wy mówicie tak o z i ę b l e ? “

„No, no, tylko proszę się nie unosić, trzeba wszystko do ­ brze rozważyć, za nic na świecie Muslim nie pozwoli, abyście z jego żoną rozmawiali, a tem mniej, jeżeli się domyśli, że wy jej ojciec; prędzej wolałby widzieć ją mart wą“ .

„Władze muszą mi ją oddać, moja córka została po rwa ną “.

„Bardzo dobrze, a jak przed rządem udowodnisz rabunek?“

„Spuszczę się na jej ro zmo w ę “.

„O biedny ty j esteś ojciec, j est eś bardzo zarozumiały i znowu widzę mał ą słabość ludzkiego serca!“

„Nie powątpi ewam ani na chwilę“.

„I ja nie powątpi ewam, ale musisz pamiętać, że były takie

„I ja nie powątpi ewam, ale musisz pamiętać, że były takie