• Nie Znaleziono Wyników

w kościele Br. Mn. ( 0 0 . Reformatów) w Sądowej Wiszni.

S TN IEJĄ miejsca szczególnie uprzywilejowane przez B oga, na których z w iększą hojnością rozdziela Bóg sw oje łaski. Do takich m iejsc można zaliczyć ołtarz św . A n to ­ niego w kościele U O . R eform atów w Sądow ej W iszni. Już od chwili założenia klasztoru d atu je się gorące nabożeństwo wiernych do św. Cudotwórcy. Dow odem teg o są liczne wota. Zawieszali je w różnych czasach rozm aici ludzie jako znak wdzięczności za otrzymane dobrodziejstw a. D rugiem trwałem świadectwem czci naszego świętego są stare księgi, w których notow ano ofiary złożone przez lud na Mszę św.; O grom na większość intencyj mszalnych to podziękow ania lub prośby do św. A ntoniego. N a j­

lepiej jednak można się przekonać o czci i nabożeństw ie, jakie lud okoliczny żywi do św. C udotw órcy w dniu Jego św ięta t. j. 13 czerwca. Już w w igilję odpustu licznie grom adzą się rolnicy na uroczystych nieszporach. W sam zaś dzień 13 czerwca tysiączne rzesze zalegają cm entarz i obszerny plac przed klasztorem . W id ać wśród tłumu ludzi z dalszych okolic: z Sam bora, R udek, Komarna, G ródka Jagiellońskiego, Jaw orow a, Mościsk, M edyki i t. d. Jedni idą tu z prośbą o pomoc i radę w trudnościach ży­

ciowych, drudzy szukają tu ukojenia w niedoli, innych wreszcie wiedzie tutaj wdzięczność: chcą podziękow ać swemu Dobroczyńcy za otrzymane łaski. W szyscy odchodzą stąd spokojni i p o k rze­

pieni na duchu.

Lecz nie tylko w tym jednym dniu lud garnie się pod opiekę Przem ożnego C udotw órcy. Praw ie codziennie u stóp o łtarza św. A ntoniego szukają pomocy i pociechy ludzie, którym grozi lub dotknęło już nieszczęście. A jak św. Cudotw órca w ynagradza tę wielką ufność w Nim pokładaną świadczą najwymowniej

kro-56

O łta rz łask am i słynący w k o ściele O O . R e fo rm a tó w .

57

niki klasztoru. Między innemi czytamy tam opis następującego zdarzenia: D nia 2 stycznia 1912 r. pew na m ieszczanka z Sądow ej W iszn i zamówiła Mszę św. przed ołtarzem św. A ntoniego na po­

dziękow anie za uzdrow ienie jej syna z ciężkiej choroby, zwanej pospolicie padaczką. P rzed rokiem o tym samym czasie ofiarow ała ona syna sw ego św. A ntoniem u z prośbą o zdrow ie, bo ludzkie środki lecznicze okazały się bezskuteczne. O d tej chwili choroba nie pow tórzyła się ani razu, Syn jej cieszy się jak najlepszem zdrowiem. Zeznanie to uczyniła w obec kilku poważnych świadków.

Czytamy dalej jak pew ien wieśniak z dalszych okolic ser­

decznie dziękuje św. A ntoniem u za cudowne ocalenie zagrody w czasie pożaru wsi. Z niew iadom ej przyczyny — mówi on — wybuchł ogień w nowej wiosce i szybko przenosił się z dachu na dach, spłonęło już kilka zagród. W iatr dął w stronę mego domu.

Sprzęty zapalonych snopów zasypyw ały podwórze. W krótce za p a­

lił się dom najbliższego mego sąsiada. Zdawało się, że teraz już nikt nie potrafi uratować mej chaty i zostanę z dziećm i bez d a ­ chu nad głow ą. Rzuciłem się wtedy na kolana i z głębi serca z wiel­

ką ufnością żebrałem u św. A ntoniego cudu, bo tylko cudem m ogła ocaleć moja zagroda. W tem w iatr zmienił kierunek. Snopy iskier gnał w stronę łąk. O tu ch a w stąpiła w ratujących. Po dłu­

gich godzinach wytężonej pracy ogień ugaszono. Dom mój został nietknięty, za co składam serdeczne dzięki św. Dobroczyńcy.

K ronika zawiera kilkanaście podobnych podziękow ań, lecz z po­

wodu brak u miejsca ograniczam y się do dwu wyżej przytoczonych.

W ieki minęły, odkąd serce św. A ntoniego na tej ziemi bić przestało a oto jeszcze dziś zdum iewać się musimy nad rozgłosem Jego czci, jaką darzą G o wierni, nad ufnością, z jak ą do N iego się garną, nad błogim wpływem , jaki On wszechstronnie wywiera.

W ielką zaiste obdarzył Bóg chw ałą św. A ntoniego, skoro tak d o ­ broczynnym pozwala Mu cieszyć się wpływem na sprawy ludzkie.

Bóg jest przyczyną wszystkiej chwały, jak ą się cieszy św. A ntoni Padew ski, dlatego Bogu składajm y najżywsze dziękczynienie za to, że za życia uczynił Go gorliwym apostołem , opiekunem uci­

śnionych i niesłychanie wielkim cudotw órcą, a po śm ierci rozsław ił Go jeszcze głośniejszem i cudami. Sw. A ntoniem u zaś oddajm y cześć za to, że swoją anielską cnotą, pragnieniem męczeństwa, gorliw ością o chw ałę Bożą i zbaw ienie dusz na tak ie wywyższe­

nie zasłużył sobie u Boga.

Dla m iłości.

ŁO Ń C E chyliło się ku z a c h o d o w i. . . a on pracował skrzęt­

nie i radośnie snując się cicho po rozkwitłym wiryda-’

r z u . . . Smukła jego postać, w białym augustjańskim jasną sylwetką znaczyła się na tle zieleni wśród gąszczu krzewów różanych, jaśm inów i cyprysów ocieniających ścieżki klasztornego ogrodu.

Br. F ernando uśmiechał się łagodnie do swoich ulubień­

c ó w . . . cieszył się jak dziecko na myśl, że jutro te rozkwitłe okiście ozdobią złote ołtarze bogatego klasztornego kościoła, w onne zaś wiązanki oplotą wieńcem Krzyż J e g o ukochany w m a­

łej pustelnej kapliczce w zakątku o g r o d u . . .

C udny wieczór się p o c z y n a ł . . . z okrągłej ognistej tarczy słońce sy p n ęło ostatnią k ask a d ą złoto-fioletowych promieni na mury w spaniałego opactw a 0 0 . A ugustjanów w K o i m b r z e . . . i znikło za pobliskiemi g ó r a m i . . . W powietrzu rozeszła się bal­

samiczna w o ń . . . kwiaty czując zbliżającą się noc i ochłodę p o d ­ n iosły orzeźwione kielichy . . . gdzieś w gaju odezwał się słowik . . . Biały zakonnik odłożył narzędzia ogrodnicze i usiadł na dar­

niowej ł a w e c z c e . . .

Słodki pokój tej przedwieczornej ciszy rozlany w całej n a ­ turze zdawał się udzielać także ludzkim s e r c o m . . .

Br. F ernando począł marzyć . . .

Co on tu robi? Skąd się wziął tutaj tak daleko od stron r o d z i n n y c h ? . . . P o co zapukał do furty tego starego o p a c t w a ? . . , czy znalazł wreszcie to, za czem tęsknił i s z u k a ł ? . . . Czy s z c z ę ś liw y ? . . .

O taki Szczęśliwym się czuje mieszkając w cieniu przybytków P a ń s k i c h . . . szczęśliwym się czuje pogłębiając wiedzę, pracując wytrwale, by duszę, serce i um ysł przygotow ać jak najgodniej do bliskiego kapłaństwa ! . . .

Bo on niezadługo już zostanie kapłanem! Niedługo a z pło­

m iennego serca przeleje w bliźnich ten ogień żarliwości, co go pali s a m e g o . . . T o co przemyślał w samotności, co sam zgłębił, lub otrzym ał łaską, p oda to b ra c io m . . . tym biednym , którzy nie wiedzą j e s z c z e . . . nie rozumieją 1 . . .

habicie,

59 Nauczy ich k o c h a ć . . . głodne serca ludzkie wołają szczę­

ś c i a . . . oszukują się u ł u d ą ! . . . O n je oświeci, p o d n i e s i e . . . n a u ­ czy, że prawdziwe szczęście kryje się tylko w tej p rzeogrom ­ nej cudnej miłości Bożej, co jego w łasną duszą ow ładnęła już niepodzielnie!

Doprowadzi spragnionych do źródła!

I pocieszycielem będzie dla sm utnych i n ie s z c z ę ś l i w y c h ! .. . Tak serdecznie, tak głęboko czuje i rozumie wszystkie troski i niedole tej z i e m i . . . Pragnąłby wszystkim dobrze c z y n i ć ! . . . '

A dla siebie samego czy niczego nie p r a g n i e ? . . . O ! wiele p r a g n i e ! . . . lotem ducha wybiega poza granice dosiężone okiem, wznosi się n a w y ż y n y . . . dla m i ł o ś c i ! . . .

Myśl białego zakonnika uleciała daleko ... sni na jawie . . . jakieś piaszczyste rozpalone pustynie, jakieś ogrom ne puszcze szu­

miące, a w tych mrokach nieznanym jeszcze K r z y ż . . . niesły- szana E w a n g e lja . . . Światło prawdy Chrystusowej nie dotarło jeszcze do półdzikich plemion w s c h o d u . . . nie doszli tam głosi­

ciele „dobrej now iny“ . . .

Żal wielki wzbiera w m łodem s e r c u . . . w duszy odzywa się wieczna b o l e ś ć . . . Czy on napraw dę nigdy nie zostanie Mis­

jonarzem . czy n i g d y ? ! . . . A praca apostolska tak p o c i ą g a . . . tak nęci c z a re m !. . . Możeby śmierć m ęczeńską tam znalazł? m o ­ że przeznaczonemby mu było życie tam p o ł o ż y ć ? . . . O! on gotów i na m ę c z e ń stw o !. . . Śmierć dla Chrystusa byłaby słodką...

a posiew dobry użyźniony jego krwią wydałby owoce, choć je ­ go nie byłoby na z i e m i ! . . .

Zwycięstwo K r z y ż a ! .. . Zwycięstwo Miłości!...

Br. Fernando budzi się z m a r z e n i a . . . uśmiecha się trochę s m u t n o ! . . . gdzie też uniosła go myśl lotna a g o r ą c a ! . . . Zakon Św Augustyna nie wysyła swoich kapłanów na misje! pracują oni w kraju tylko . . . dla pożytku dusz ziomków... O n również nie zdoła urzeczywistnić sw ojego marzenia . . . m oże dlatego że takie piękne...

Skrzyp sandałów na żwirze ścieżki budzi Br. F ernanda ®do r e s z t y . . . Kto są ci dziwni zakonnicy stojący przed n i m ? . . . nie zna i c h ! . . . nie widział jescze p o d o b n y c h ! . . .

60

Stali nieco w cieniu w szarych grubych habitach prz epasa­

nych prostemi s z n u r a m i . . . zapylone s anda ły na bosych stopach świadczyły o długiej p o d r ó ż y . . . M łodszy z nich dźwigał na ra­

mieniu sakwę, z jaką zwykli chodzić proszący j a ł m u ż n y . . . Przez chwilę biały zakonnik i nieznajomi spoglądali cieka­

wie na s i e b i e . W spojrzeniu obcych mnichów malowała się ży­

czliwa prostota, wzrok Augustjanina obejmował z dziwnem zaję­

ciem ubogie postacie przybyszów s t a n o w i ą c e . . . dziwny kontrast z jasną p o g o d ą malującą się na ich t w a r z a c h . . . zdawali się mieć w sobie coś s ł o n e c z n e g o . . .

Kim oni są? czy nie słyszał nig d y o Franciszku z A ssyżu? . . . Głośno o nim już w św iecie. . . choć p o k o rn y i cichy gardzi czcią, chwałą ludzkich s ł ó w . . . oni właśnie są jego s y n a m i . . . co czynią ? .. Rybitwami Chrystusa być im kazano . . . łowić d u s z e ! . . . wszędzie już p r a c u j ą . . . naw et w dalekie pogańskie idą ziemie jako m i s j o n a r z e . . . Na wschodzie m ęczenników już m a j ą ! . . .

M ęczenników macie.^O m ó w c i e ! . . . mówcie mi o nich b ra­

cia!

I słuchał c h c i w i e . . . a potem długo w noc modlił się i roz­

m yślał. ..

Wkrótce potem Br. F e rn a n d o uzyskaw szy pozwolenie p rz e­

łożonych, złożył biały habit augustjanina, pożegnał klasztor w Ko- imbrze i jako ubogi s y n Franciszka z Assyżu, przybrawszy imię Antoniego, popłynął na Afrykańskie w y b r z e r z a . . .

Marzenia jego zdaw ały się urzeczywistniać . . . choć inne b y ­ ły w y r o k i . . . Boże, ale on nie wiedział o t e m . . .

A potem świętym z o s t a ł . . .

Z. G.

H U M O R W s z k o l e :

O j c i e c : (do M ięcia, k tó r y był p ie rw sz y ra z w szkole): I jak że ż ci się ta m p o d o b a ło ?

M i e c i o : W cale nie. N auczyciel m nie zaraz na p o c z ą te k w ybił.

O j c i e c : D o b rz e zrobił. O n jako p e d a g o g , m a cię w y ch o w y w ać.

M i e c i o : Ł ad n y mi p ed ag o g , k tó ry n a u k ę od ty łu zaczy n a.

61

Kolegjum Serafickie św. Antoniego