• Nie Znaleziono Wyników

Łam ię się z Wami dziś opłatk iem białym, W y w szy scy moi, dalecy czy bliscy:

W y , co za błędnej g w iazd y ideałem Po świecieście się rozprószyli całym;

W y, co pijecie z rzek lo d o w y c h zdroi, D u ch a nie dając p o d troski naw ałem ,

W y w ierni, mocni, w y trw ali — W y w szyscy, K tó ry ch rząd ja sn y p rzed w zrokiem nie stoi.

Zw iązani ze m ną w ęzłem wiecznie trw ały m , Z W am i się łamię dziś opłatkiem białym.

I z Wami, k tó rz y w życia ciężkim trudzie O rzecie ziemi naszej zago n tw ard y ,

C z y s te g o serca i u c z y n k ó w ludzie,

W k tó ry c h duch mieszka na p o d ło ść za hardy;

W y , co grodzicie się m urem p o g a r d y O d tego, co jest pełzania zakałem, W ż a d n e g o b ło ta nie starzani brudzie, K tó r y m B ó g za to da dziś sen o cudzie, U każe niebo z je g o blaskiem całym — Z W ami się łamię dziś opłatkiem białym.

Z wszystkimi, k tó r y c h nieskalane dłonie, Z w szystkimi, k tó ry c h postacie niezgięte,

P rzez to, co k o ch am w w łasnem m ojem łonie I w każdej ludzkiej piersi jest mi święte;

D la C h ry stu so w e j G w iazd y , co dziś płonie, D la Boga, k tó r y w ludzkości się rodzi, G d y d u ch y ludzkie idą w niebo w zięte,

Dla te g o , co nam w n ęd z i trosk p o w o d zi Z o staje jasnem , czystem i w spaniałem Lam ię się z W a m i dziś opłatkiem białym.

Boże Narodzenie.

„Oto opowiadam wam wesele wiel­

kie, które będzie wszystkiemu ludowi, iż się wam dziś narodził Zbawiciel, który jest Chrystus Pan w mieście Da- widowem." (Łuk. 2, 10, l i . )

NO w esele w ielkie, jakie zapanow ało w sercach p a s te ­ rzy B etlejem skich, odzywa się dzisiaj i w naszych sercach. Z nieba na ziem ię spuszcza się jakieś tchnie­

nie Boże, budząc w duszach ludzkich radość, a radość św iętą, radość czystą, radość dusz dziecięcych. I jak za lat naszej m ło­

dości staw am y i dzisiaj chętnie przed jasełką, p atrzy m y na sta je n k ę B etlejem ską, na dziecinę Bożą złożoną n a sianie, na M arję, na Józefa i pastuszków , co przychodzą w itać Zbawiciela.

I choć co rok ta sam a się w raca tajem nica, m y zawsze chętnie słucham y opow iadania ew angelji św. o tej dziw nej, o tej św iętej nocy Bożego Narodzenia. Posłuchajm y go i dzisiaj.

W edług proroctw a m iał się Zbawiciel narodzić w m ieście Dawidowem Betlejem .

Ale jak się to stanie, gdy M arja i Józef m ieszkają w Na­

zarecie? A tu już dziew iąty zbliża się m iesiąc od Z w iastow a­

nia, zbliża się chw ila, w k tó rej M arja m a porodzić dzieciątko.

O patrzność Boża czuwa nad w ykonaniem odwiecznych swych planów , a ludzkie zam ysły i Czyny w zadziw iający spo­

sób um ie w platać w łańcuch nieodm iennych swych po stan o ­ wień.

Oto wychodzi d e k re t od cesarza rzym skiego, aby doko­

nano spisu ludności w e w szystkich częściach niezm ierzonego p aństw a. Ludność k ra ju w różnych czasach w różny spisyw ano sposób. Obecnie zapisują każdego tam , gdzie się w łaśnie w dniu popisu znajduje. W cesarstw ie rzym skiem stosow ano się pod tym w zględem do zwyczajów, panujących w poszczególnych częściach p aństw a. Otóż u n a ro d u żydow skiego był podstaw ą obliczenia ludności podział na dw anaście pokoleń. Każde poko­

lenie dzieliło się na rody, każdy ród na poszczególne rodziny. Ro­

dzina Józefa i Marji należała, jak w iem y, do rodu Dawidowego.

Żeby te d y zliczyć, ile ludności posiada k raj żydowski, w ydął ów czesny sta ro sta rzym ski, K w iryn, rozkaz, aby każdy m iesz­

117

118

kaniec u d a ł się do tego m iejsca, skąd jego ród pochodzi, i tam się dał zapisać. Ród Daw idow y pochodził z m iasteczka B etle­

jem , leżącego niedaleko od Jerozolim y. I oto jak Opatrzność

Boże N arodzenie .

pokierow ać um iała, że Józef i Marja, m ieszkajacy w N azaret, m usieli się udać do B etlejem na popis ludności w łaśnie w ten ­ czas, kiedy się dla Marji zbliżała chwila porodzenia, aby się

119 spełniło proroctw o M icheasza: „I ty B etlejem ziemio judzka nie jesteś bynajm niej najlichsze m iędzy k siążęty judzkim i, albow iem z ciebie w ynijdzie wódz, k tó ry b y rządził ludem moim Izrael­

sk im .“ (Mat. 2, 6.)

Ród daw ny królew ski D aw idow y był w ciągu wieków podupadł, jak to się nieraz i dzisaj dzieje z w ielkim i rodam i.

Do jednej z najuboższych rodzin jego należeli Józef i M arja.

Więc pieszo odbyw ali podróż z N azaretu do Betlejem , a przy- tem szli wolno dla brzem iennego sta n u M arji. P rzyszli praw ie ostatni. K iedy się zbliżali do m iasta Dawidowego, słońce już zachodziło i o statniem i prom ieniam i oświecało białe m ury m iasteczka, położonego ślicznie w śród zielonych w inogradów . Za­

pu k ał do niejednego dom u Józef, z jednej ulicy szedł na drugą, ale w szystkie w olne m iejsca były zajęte. Choć gościnność na wschodzie ta k jest pow szechna, że nikom u przyjęcia się nie od­

m aw ia, nie mógł Józef w całem m iasteczku znaleźć p rzy tu łk u . Dla p rzep ełn ien ia nigdzie ich przyjąć nie chciano. P rzy p o m ­ niał sobie w tedy Józef, że na końcu m iasta było schronisko dla karaw an , przechodzących tę d y do E giptu. Tam się więc u dał z M arją, a czas już był najw yższy, bo robiło się coraz ciem niej, noc się zbliżała. Owe schronisko była to szopa, lub praw dopodobnie jaskinia w skałach w y ku ta, gdzie w śród n ie ­ pogody nocowały zw ierzęta, a w razie ostatecznym także i lu ­ dzie. Otóż tu ta j, w śród ubóstw a najw iększego, na tw ard ej sło­

mie spoczęli Józef i Marja.

Do snu kład ł się ówczesny św iat pogański, nie przeczu­

wając, że odkupiciel jego ta k bliski; k ład ł się do snu rozko­

szą przesycony, obciążony grzechem , nie wiedząc, że tej nocy miało się stać zbaw ienie św iata, i że zdjęta będzie niepraw ość ziemi. W zam ku w spaniałym , zbudow anym dla siebie w ielkim nakładem , siedział może w łaśnie w tej chwili H eród przy sto­

łach zastaw ionych, wśród uczty zbytkow nej, w gronie dw orzan pochlebców. A tam w jaskini, przy m dłem św ietle słabego ogniska, czuwali Józef i M arja i m odlili się. Oni w tej chwili środkiem i sercem w szechśw iata, jedyne dwie dusze, co m od­

litw ą przygotow ują się na przybycie Pańskie. M odlitwa Marji staje się coraz gorętszą, duch jej coraz w yżej unosi się do Boga, coraz ściślej łączy się z Bogiem... porw ana zachw ytem nie widzi już św iata, ni nocy ciem nej, ni jaskini prostej... Przed

120

nią św iatłości w ielkie, a w nich widzi Boga-Zbawiciela. M arja w zachwycie... a gdy po chwili się budzi z zachw ytu — oto u stóp jej spoczyw a dziecina, k tó rą podnosi, otula, zaw ija w łasnem i rękom a i kładzie w żłóbku n a sianie.

B o że N arodzenie .

A tą dzieciną był Bóg. N azew nątrz, napozór niem ow lę słabe, jak każde in ne now onarodzone dziecko, tem się chyba różniące, że w najw iększem urodzone ubóstw ie. Ale gdy spoj- rzy sz fw życie w ew nętrzne te j m ałej dzieciny, spostrzeżesz ze zdum ieniem , że to życie Boga, wszechmocne, w szystko ogar- n ia ją c e li w szystko przenikające. N azew nątrz śpi m ała dziecina

121

— ale w ew n ętrzn e życie tego niem ow lęcia, to życie najżyw ot­

niejsze, najczynniejsze, odwieczne, nie m ające początku ni końca.

Ta m ała rączka — to stra szn a praw ica Boga, co grom y ciska, w szechśw iat cały dźwiga, co rząd y dzierży n ieb a i ziem i, te drobne u sta sądzą w te j chwili tysiące dusz.

¥ * $

Dla czego nasz Bóg, przy b ierając postać człow ieka, chciał się narodzić m ałem dziecięciem ?

O patrzność Boża, co postanow iła, ab y każdy człowiek przy ­ chodził na św iat jako niem ow lę, w dziw nie m ąd ry sposób po­

trzebom dziecka zaradziła. Ba najprzód w lała w serce każdej m atki czułą miłość, zniew alającą ją n iejak o do zajęcia się dziec­

kiem i dostarczenia m u w szystkiego, co potrzebuje. A potem obdarzyła dziecko tak im w dziękiem i urokiem , że n ik t m u się oprzeć nie p otrafi. N ajsilniejszą bronią dziecka, to jego uśm iech lub płacz, co serce każdego niew olą. Otóż pow iada św. B ernard, w iedział dobrze o tem w szystkiem nasz Bóg! Próbow ał z ludź­

m i w różny sposób. Za czasów p atrjarchó w obchodził się z nim i jako ojciec z dziećmi. A le ich tem nie pozyskał. Od Niego, Boga praw dziw ego, odwrócili się, a robili sobie bożki z drze­

w a i kam ienia, i oddaw ali im cześć bałw ochw alczą.

Za czasów zakonu M ojżeszowego w ystępow ał wobec ży­

dów w m ajestacie P a n a i Króla. D arzył ich dodrodziejstw y, ale z drugiej stro n y za niew dzięczność sm agał ich biczam i gniew u srogiego. Ale cóż, — ani d ary ani k a ry nie zdołały żydów utrzym ać w w ierności dla Boga. Cóż te d y m iał uczynić nasz Bóg, k tó ry przecież na to stw orzył człowieka, aby Stwórcę swego kochał i m iłow ał? W jakiż więc sposób Bóg cel swój osięgnie ?

Zna Bóg serce człowiecze; i jakżeby go nie m iał znać, kiedy sam je stw orzył? Otóż P an Bóg wie, że człow ieka to po­

ciąga, co widzi. Postanow ił zatem przy brać postać w idzialną.

W ie i to, że rów ny do rów nego ch ętn ie się zbliża, więc składa z głow y koronę chw ały niebieskiej i staje się nam rów nym , sta je się człowiekiem . W ie w końcu Bóg, że widok m ałego dziecka w szczególny sposób chw yta za serce, więc staje się dzieciną, by ty m sposobem podbić sobie nareszcie nasze serca, zjednać sobie miłość naszą.

122

Bo, powiedzcież, z jakiego innego powodu m iałby Pan Bóg stać się dziecięciem ? Czy dla tego, żeby pouczać narody, Kościół założyć, działać cuda, sa k ra m en ta ustanow ić? Nie, bo w łaśnie dla tych zam iarów w iek dziecięcy wcale się nie n a ­ daje, owszem zadanie Zbaw iciela w ym agało w ieku dorosłego.

A jeżeli pierw szego człow ieka P a n Bóg stw orzył dorosłym , dla czego nie m iał sam zstąpić na św iat jako dorosły m ężczyzna?

W ięc jeżeli m im o to chciał się narodzić dzieckiem , to dla zro­

zum ienia zam iaru Bożego nie znajdziem y innego w ytłum acze­

nia, jak jedynie to, że chciał nam odjąć w szelką wym ówkę, odzyw ając się n iejako w te do n as słowa: Oto m usicie m nie tera z miłować, bo przychodzę do w as jako m ałe, drobne dziecię.

Mogli jeszcze w S tarym Zakonie uniew inniać ludzie brak m iłości tem , że Bóg starego testa m e n tu , Jehow a, był dla nich ta k wielkim , że im ienia Jego św iętego w ym aw iać się bali, a m iłować Go się nie w ażyli. Ale dla nas niem a tłum aczenia.

Z djął Bóg w szelki m ajestat, w szelką wielkość, staje sie m ałą dzieciną, żebyś ty, człowiecze, m iał odw agę wziąć go w duchu na ręce swoje, przytulić do łona, i m iłow ać go całem sercem , całą duszą, w szystkiem i siłam i twem i. I żeby ci pokazać, że nikogo nie odrzuca, choćby najuboższego, choć najprostszego, patrz, kogo na pierw szem m iejscu pow ołuje do siebie: oto biednych, n iezn an y ch pastuszków .

Idźm y te d y dzisiaj razem z p asterzam i do stajenki B et­

lejem skiej! Niech w idok M atki m iłościwej, co nam podaje S yna now onarodzonego, w zrusza serca nasze, niech p ęknie na ten widok tw a rd a skorup a obojętności, otaczająca dotąd piersi n a ­ sze, i niech jako owoc św ięta Bożego N arodzenia zakw itnie na tw ard ej roli serc naszych kw iat szczerej, prostej miłości Boga.

Ja k od onych pasterzy , ta k i od nas nie żąda P an Bóg dzisiaj nic więcej, jak tylko tego jednego, abyśm y Go p rzy ­ jęli z siln ą w ia rą a gorącą miłością.

H U M O R Na ulicy.

—• Ty, cz e m u n i e k t ó r e d ru t y te l e fo n i c z n e są g r u b s z e a inne c ie ń s z e ?

— Te g ru b s z e są z a p e w n e dla głuchych.