• Nie Znaleziono Wyników

j) Utrzymać kurs

W dokumencie Mały podręcznik inestetyki (Stron 129-132)

Pogarszanie jest ciężką pracą, pomysłowym i męczącym urzeczywistnia-niem imperatywu mówienia. Utrzymanie kursu na najgorsze, jako iż jest wysił-kiem, wymaga odwagi.

Skąd pochodzi odwaga do podjęcia wysiłku? Jest to w moich oczach bar-dzo ważne pytanie, ponieważ, ogólnie rzecz ujmując, jest to kwestia wiedzy o tym, skąd pochodzi odwaga do utrzymania jakiejkolwiek procedury prawdy.

Finalnie to pytanie jest takie: skąd pochodzi odwaga do prawdy?

Odwaga do prawdy nie może, według Becketta, pochodzić od idei, którą zostajemy obdarzeni przez ciszę albo którą zostajemy obdarzeni poprzez zisz-czoną odpowiedniość z samym bytem. Widzieliśmy już, że nie będzie anulacji mówienia czy też pojawiania się pustki jako takiej. Tak zwane jeszcze jest nie-ścieralne.

A więc skąd pochodzi odwaga? Według Becketta odwaga pochodzi stąd, że słowa mają tendencję do tego, aby brzmieć prawdziwie. Ekstremalne napięcie, które jest, być może, powołaniem Becketta pisarza, wynika stąd, że odwaga jest związana z jakością słów, która jest sprzeczna z ich wykorzystywaniem podczas procesu pogarszania. Jest coś takiego w słowach jak aura adekwatności, z której czerpiemy paradoksalnie odwagę do zerwania z samą adekwatnością, czyli do utrzymania kursu na najgorsze.

Odwaga do podjęcia wysiłku jest zawsze czerpana wbrew własnej destyna-cji. Będziemy to nazywać wykręcaniem mówienia [la torsion du dire]: odwaga do kontynuowania wysiłku jest czerpana z samych słów, ale ze słów używanych wbrew ich prawdziwej destynacji, co nazywa się pogarszaniem.

Wysiłek – w tym przypadku wysiłek artystyczny bądź poetycki – jest jało-wą pracą na języku, mającą na celu poddanie go praktyce pogarszania. Ale taki jałowy wysiłek czerpie swoją energię ze sprzyjającego układu języka: język jest nawiedzany przez pewien rodzaj ducha adekwatności, do którego odwołujemy się, tak jakby było w nim jakieś miejsce umożliwiające czerpanie odwagi do odpowiedniego podejścia do samego języka, podejścia, które będzie całkowicie przeciwstawne do jego destynacji. Takie napięcie przyczynia się do bardzo ład-nych fragmentów w Hej na dno. Oto pierwszy z nich:

Słowa również czyjekolwiek. Co za miejsce dla gorszego! Jak czasem pra-wie brzmią prapra-wie prawdzipra-wie! Jak niedorzeczność czyni brak! Popra-wiedzieć noc jest młoda niestety i mieć odwagę. Albo lepiej gorzej to powiedzieć noc czuwania niestety jeszcze nadejdzie. Resztki ostatniego czuwania przybędą.

I mieć odwagę (s. 26).

O ile możemy powiedzieć coś, co brzmi prawie prawdziwie, o ile możemy powiedzieć, co w wierszu jest „jak” prawdziwe, i mieć przy tym odwagę, o tyle kurs na najgorsze jest utrzymany. „Powiedzieć noc jest młoda niestety i mieć odwagę” – jest to naprawdę wspaniałe zdanie! A oto wariacja na ten temat:

Jakie słowa na co potem? Jak niemal brzmią jeszcze. Gdy jakoś z jakieś miękkiej substancji umysłu wypływają. Poza nią w niej wypływają. Jak to wszystko prawie niegłupie. Aż po ostatnie niedające się pomniejszyć naj-mniejsze jak oprzeć się redukowaniu. Bo wtedy w ostatecznym półcieniu skończy się przez niewymówienie najmniejszego wszystkiego (s. 43).

To wszystko pokazuje, jak bardzo „opieranie się redukowaniu” jest jało-wym wysiłkiem. Opieramy się redukowaniu, ponieważ słowa są „prawie nie-głupie”, ponieważ są prawdziwe, ponieważ brzmią klarownie, i to właśnie stąd czerpiemy odwagę. Ale po co czerpać odwagę? Cóż, dokładnie po to, aby źle mówić, aby odrzucić iluzję o tym, że to brzmi prawdziwie, iluzję, która wzywa nas do odwagi. Wykręcanie mówienia jest zatem jednocześnie tym, co rozjaś-

nia jałowość takiego wysiłku (trzeba wznieść się ponad klarowność słów, idąc w kierunku najgorszego) i odwagą, z jaką podchodzimy do owej jałowości.

Jednakże utrzymywanie kursu na najgorsze jest trudne z innego powodu:

byt jako taki stawia mu opór, byt buntuje się przeciw logice najgorszego. Stop-niowe praktykowanie pogarszania na cieniach sprawia, że dobijamy w końcu do brzegu półcienia, do brzegu próżni, a tam kontynuowanie pogarszania jest coraz to trudniejsze. Tak jakby doświadczenie bytu było poświadczeniem nie tyle impasu pogarszania, ale trudności czy też powiększającego się i coraz bar-dziej wyczerpującego wysiłku potrzebnego do pogarszania.

Kiedy jesteśmy doprowadzeni na brzeg bytu za pomocą jałowej i uważnej praktyki pogarszania powierzchowności, pewien rodzaj niezmienności dekon-centruje mówienie i wystawia je na bolesne doświadczenie, tak jakby impera-tyw mówienia napotkał tam to, co jest najbardziej od niego oddalone, co jest najbardziej na niego obojętne. Ten fakt zostanie omówiony na dwa sposoby, w zależności od półcienia, jak i w zależności od próżni. A taka relacja zacho-dząca pomiędzy półcieniem, próżnią i imperatywem mówienia doprowadza nas do sedna ontologicznych kwestii.

Półcień, przypomnijmy, jest nazwą tego, co eksponuje byt. Stąd też byt nigdy nie może być totalną ciemnością, ciemnością rozumianą jako niemożli-wość imperatywu mówienia. Imperatyw mówienia, który pragnie najmniejsze-go, jest spolaryzowany przez ową ideę, głoszącą że półcień stanie się ciemny, absolutnie czarny. Tekst stawia wiele hipotez, zgodnie z którymi takie prag- nienie mogłoby zostać zaspokojone. Jednak są one ostatecznie odrzucone, po-nieważ zawsze istnieje minimalna ekspozycja bytu. Bytem pustego bytu jest eksponowanie się jako półcień, czyli bytem bytu jest eksponowanie się, a eks-pozycja wyklucza absolutność ciemności. Nawet jeśli możemy zmniejszyć ekspozycję, to nie możemy osiągnąć ciemności jako takiej. Powiemy o półcie-niu, że jest „najgorszym nie do pogorszenia”:

A więc kurs na najmniejsze jeszcze. Tak długo jak półcień kontynuuje jesz-cze. Półcień niezaciemniony. Albo tak zaciemnić, aby jeszcze bardziej ściemnić. Aby najciemniejszy półcień. Najmniejsze w najciemniejszym półcieniu. Ostateczny półcień. Najmniejszy w ostatecznym półcieniu. Naj-gorsze nie do poNaj-gorszenia (s. 42-43).

Myślenie może poruszać się w najmniejszym, w ostatecznym półcieniu, ale nie posiada żadnego dostępu do ciemności jako takiej. Zawsze istnieje coś, co jest jeszcze mniejsze, stąd też, powtórzmy, fundamentalny aksjomat brzmi tak:

„najmniejsze nigdy nie jest nicością”. Argument na to jest prosty: skoro pół-cień, który jest ekspozycją bytu, jest warunkiem kursu na najgorsze – będąc tym, co przedstawia mówienie – to sam nie może być w nim całościowo odda-ny. Nie możemy ustanowić kursu na nicość, a jedynie na najgorsze. Nie ma kursu na nicość dokładnie dlatego, że półcień jest warunkiem kursu. A więc możemy utrzymać jedynie quasi-ciemność, prawie ciemność, ale półcień pozo-staje w swoim bycie półcieniem. Ostatecznie opiera się pogarszaniu.

W dokumencie Mały podręcznik inestetyki (Stron 129-132)