• Nie Znaleziono Wyników

W grupie osób, która z odległości kilku metrów mogła oglądać moje areszto-wanie, był m.in. Grzegorz Leopold Se-idler i moi koledzy z Rady Okręgowej ZSP. Aresztowano mnie pod Chatką Żaka wtedy, kiedy zażądałem od do-wodzącego akcją płk. Stanisława Ra-ja zwolnienia zatrzymanych studen-tów KUL-u, których przedtem przeli-czyłem, wszedłszy do sali widowisko-wej Domu Nauczyciela, gdzie ich prze-trzymywano. A po to, żeby tam wejść, dla dodania sobie powagi zaopatrzy-łem się w teczkę. Nigdy nie nosizaopatrzy-łem żadnych teczek, ale pomyślałem so-bie, że jak będę miał teczkę, to nawet pomimo wyglądu, który mnie wyróż-niał – bo ja już wtedy nosiłem bro-dę, co było rzadkością, to może mnie

tam wpuszczą. No i wziąłem od ko-goś teczkę, rozpędziłem się i minąw-szy straże wszedłem do środka. Prze-liczyłem wszystkich. Na około 50-ciu zatrzymanych osób, ponad 30 było z KUL-u. Po wyjściu z sali, ratowałem kogo mogłem przed zatrzymaniem bo młodzież, przekonana o  słuszno-ści protestu zachowywała się w sto-sunku do milicjantów ( część z nich była uzbrojona w broń długą ) i esbe-ków pasywnie, dając się łapać.

Ryszard Setnik

Z KUL-owców [można było] zrobić statystykę, nie było żadnych proble-mów. Wystarczyło [wyłapać] chłopa-ków, którzy mieli troszeczkę dłuższe włosy, a’la Beatles. Pamiętam, że wte-dy była moda na długie, męskie wło-sy. Nie tylko takie a’la Rolling Sto-nes, że na pazia, ale dłuższe. Nato-miast to znaczyło, że dana osoba nie ma studium wojskowego, bo na stu-dium wojskowym bardzo trudno by-ło uchować długie wby-łosy. Ja w swojej kompanii miałem jednego, który bar-dzo długo walczył i przychodził na każde spotkanie, co wtorek, z  odażowaną szyją, pod którym to ban-dażem próbował uchronić długie wło-sy. A tak to było 454, czyli 4 palce nad jednym uchem, 5 na karku i 4 palce nad drugim uchem. Włosy miały pra-wo dopiero powyżej tych palców się zaczynać. Nawet mieliśmy takiego dowódcę, który przychodził i włas-noręcznie sprawdzał, czy żołnierz jest poprawnie ostrzyżony. Więc jak ktoś miał krótkie włosy, to wiadomo, że z UMCS. Jak ktoś miał długie włosy, to na 100 proc. albo na 90 proc. z KUL.

Chyba że z UMCS, ale był zwolniony ze studium wojskowego, a tych było bardzo niewielu, bo to ze względów wyłącznie zdrowotnych bodaj moż-na było. Ja nie pamiętam zresztą

ta-XXVI Franciszek

Piąt-kowski (1946-2016), dziennikarz, repor-tażysta, krytyk tea-tralny, wykładowca.

W 1968 roku student prawa na UMCS. Pod-czas studiów związa-ny z teatrem Gong 2.

W  1969 roku pod-jął pracę w redak-cji „Sztandaru Ludu”.

Od 1977 roku związa-ny z białostockim mie-sięcznikiem „Kontra-sty”, w latach 80. i 90.

ponownie ze „Sztan-darem Ludu”, następ-nie z „Kurierem Lubel-skim” i „Dziennikiem Wschodnim”. W mieści-ła się siedziba Komen-dy Wojewódzkiej MO w Lublinie.

167 RELACJE

nr 47 (2018)

kich przypadków. Dlatego też potem na liście osób, które były zatrzymane po poniedziałkowym wiecu ulicznym, było bardzo dużo studentów z KUL.

Janusz Bazydło

KUL skupiał wtedy niewielką ilość studentów. Było nas około dwóch ty-sięcy, mniej więcej wszyscy żeśmy się znali. Na moim roku było kilkanaście osób. To nie to, co dzisiaj, kiedy na Wydziale Prawa na UMCS-ie studiuje dziesięć tysięcy osób. Więc znakomita większość uczestników tych manife-stacji to ludzie innych uczelni, a szcze-gólnie UMCS-u, ale ci, dla władzy, byli mniej interesujący niż kulowcy, którzy mogli posłużyć do oskarżania Kościo-ła o organizowanie wrogich demon-stracji . Do tych, którzy szli w pierw-szych szeregach należeli, jak to potem można się było dowiedzieć, studenci humanistyki UMCS-u. Mówił o tym chętnie późniejszy poseł Unii Wolno-ści, w tej chwili radny miejski, poloni-sta i filozof, Rysiek Setnik. Tak że by-ła to manifestacja spontaniczna, po-dejmująca hasła oczywiste, acz, mo-że tak powiem, przedpolityczne, ty-pu „Prasa kłamie”, „Precz z cenzurą”, itp. Zakres tych roszczeń, słusznych roszczeń młodzieży, był wtedy bardzo ograniczony. Czymś liczącym się był sam fakt wyjścia z protestem ... […] Ja-kie były konsekwencje [manifestacji], trudno mi powiedzieć, bo poszedłem siedzieć i to w takich rygorach, któ-re nie pozwalały mi na żaden kontakt z rzeczywistością. Trzy tygodnie po-tem miałem rozprawę odwoławczą od wyroku Kolegium.

Ryszard Setnik

[Po wiecu] niektórzy dostali cynk, że  zaczynają się zajęcia po prostu, bo  to był zwykły dzień,

poniedzia-łek. Ja miałem lektorat chyba języ-ka rosyjskiego, bo takowy był jeszcze na pierwszym roku studiów. I pobie-głem na zajęcia. W trakcie zajęć przy-szedł jakiś pan i skrupulatnie, ku na-szemu zdziwieniu, ale i uległości pani, która była wykładowcą, sprawdził ko-go nie ma w danej grupie i spisał sobie.

Jakiś starszy pan, plus minus emeryt, który miał takie zadanie. To było ta-kie lekta-kie popołudnie, więc jakąś go-dzinkę, półtorej po wiecu.

Wiesław Skrzydło

XXVIII

(12.02.2013, rozm. Ł. Kijek)

Seidler miał trudną sytuację w '68 roku.

Pamiętam nawet, że doszło do rozmo-wy z osobą, którą władze bezpieczeń-stwa uważały za [jednego z] prowody-rów różnych wieców koło Chatki Ża-ka, próby wejścia do centrum miasta, pod rektoratem jakieś demonstra-cje chcieli robić na placu Litewskim.

[Seidler] bardzo się bał i nie chciał do-puścić do tego, żeby były aresztowa-nia. Mówił: „Wiesiu, jedziemy – jeź-dziliśmy razem – będziemy nawoły-wali do spokoju, do tego, żeby nie by-ło aresztowań, żeby nie byby-ło potem wyrzucania z uczelni i tak dalej”. Po-tem mu jedni zarzucali, że tutaj gasił pewne próby protestu, a przecież je-mu szło nie o gaszenie dla gaszenia, tylko dlatego, żeby [nie było areszto-wań]. I wiem, że takich dwóch, któ-rych za prowodyrów uważano, [przy-prowadzono do Seidlera]. Seidler we-zwał mnie, w swoim gabinecie przy-jął szefa bezpieki lubelskiej, to był puł-kownik Mozgawa, i przyprowadzi-li studentów, którzy byprzyprowadzi-li zatrzymani przez milicję. Seidler przed tym roz-mawiając z Mozgawą, ustalił, że  [je-den z oskarżonych stu[je-dentów] nie bę-dzie karany przez władze sądownie, nie pójdzie sprawa do sądu, ale że bę-dą tylko jakieś apele. I Seidler

oświad-XXVIII zob. biogram, s.113.

168

WSPOMNIENIA

nr 47 (2018)

czył [oskarżonemu]: „Proszę pana, gdyby powiedzieć dzisiaj studentom, kto ich do tego wszystkiego organi-zował, to pana by może pobili, wie-dząc o tym, jakie konsekwencje by-ły, ale odstępujemy od [tego]. Jest pan w młodym wieku, nie będzie pan ka-rany ani przez sąd, ani też i przez uniwersytet, zostaje pan studentem w dalszym ciągu, nie będzie pan re-legowany”, bo grożono mu, że zosta-nie skreślony i tak dalej. Więc [Seid-ler] szukał różnych sposobów.

[W czasie protestów] studen-ci go  opluli nawet. Szliśmy razem od strony kościoła KUL-owskiego i na tym skrzyżowaniu, gdzie jest ulica Ło-pacińskiego, stała grupa młodzieży, były jakieś próby okrzyków, coś takie-go, i on podszedł do nich, mówi: „Słu-chajcie, rozejdźcie się. Ja was bardzo proszę”, apelował właśnie, chciał re-alizować tę swoją politykę uspokoje-nia, rozładowania napięcia i uniknię-cia aresztowań. Wtedy jeden ze stu-dentów opluł go.

Nikt nie identyfikował, kto to był.

Seidler poszedł dalej. Ja [mu] cały czas towarzyszyłem, poszliśmy dalej, [stu-dent] został w tłumie. Nie wiem, czy ktokolwiek miał okazję podejmować konsekwencje, ani go nie zidentyfiko-wano, ani prześladowano. Nie wiado-mo, czy on był naszym [studentem];

były głosy, że to był student KUL-u, nie nasz. Uważam, że [Seidlera] to za-bolało bardzo, on nie chciał tego ko-mentować, nie chciał o tym przypo-minać, bo to nie jest przyjemna rzecz oplucie, a już jak student zrobił to wo-bec profesora... On się nie miał czym chwalić i do tego tematu nie wracał w ogóle. Ale kiedyś mówił: „Mnie oplu-li” – nie mówił kto go opluł, w jakich okolicznościach, ale „Mnie opluli” raz kiedyś usłyszałem z jego ust.

Studentkę pamiętam jedną, bo krzy-czała bardzo [głośno], to była córka

ówczesnego dziekana Wydziału Far-macji, ona bardzo duży krzyk podnio-sła, bo ciągnięto ją do tej suki – tak nazywano wtedy samochody, który-mi wożono zatrzymanych studentów.

[Poszliśmy] chyba pod Chatkę Ża-ka. Apel był, że będzie wiec i pochód spod Chatki Żaka na miasto. Kiedy młodzież się już ustawiała w kolum-nę do marszu, to ja mówię do Seidle-ra: „Panie profesorze, jedźmy na plac Litewski, będziemy na miejscu, żeby tam zadziałać, żeby nie doszło do ja-kichś rozrób, zobaczymy, czy tam si-ły milicyjne też są czy nie”. I myśmy pojechali. Stanęliśmy przy „Lubli-niance”, ale nie nadchodzą. Dlaczego – bo się okazuje, że w miejscu mię-dzy dawnym [Komitetem Wojewódz-kim PZPR] a Teatrem w Budowie by-ła barykada i nie puszczano studen-tów, oni zresztą stali przy Domu Na-uczyciela, tu zablokowano ich. Mó-wię: „W takim razie, panie rektorze, jedźmy tam, bo jak ich tu nie ma, to znaczy, że zatrzymani zostali i wobec tego [mogą być] jakieś kłopoty”. Poje-chaliśmy i nas milicjant zatrzymuje:

„Nie wolno jechać” – w stronę [ulicy, która] Nowotki dawniej się nazywa-ła. Wysiadam z samochodu, mówię:

„Proszę pana, jedzie rektor Uniwer-sytetu, chce się spotkać ze studenta-mi, chcemy pacyfikować, uspokajać tutaj, żeby nie doszło do jakichś róż-nych incydentów. Musi być tam rek-tor na miejscu”. Zgodził się nas puś-cić. Koło kościoła KUL-owskiego sta-nął samochód, a myśmy poszli pieszo do Chatki Żaka. Myśleliśmy, że oni może wrócą, [że] nieudane wyjście na plac Litewski może spowodować, że dalsza część będzie obradowała [w Chatce Żaka], bo w przeddzień na sa-li teatru Chatki Żaka był wiec, które-mu przewodniczył Korobowicz.

Następne strony: Aresztowanie uczestnika wiecu pod akademika-mi Amor i Babilon.

Zdjęcia operacyjne SB z wiecu z 11 marca 1968 roku pod Chatką Żaka.

Zbiory IPN w Lublinie (AIPN Lu, 010/430 t. 3.)

169 RELACJE

nr 47 (2018)

WIEC W CHATCE ŻAKA

Powiązane dokumenty