• Nie Znaleziono Wyników

(18.04.2016, rozm. P. Lasota)

Pracowałam z Żydami, to byli po-rządni ludzie. Później, ten [19]68 rok, gdy zaczęła się nagonka na Żydów.

Ci, co byli w mojej pracy, to byli bardzo sympatyczni ludzie. Jak ja przyszłam do pracy w [19]54 roku, dyrektorem w naszym zakładzie był Żyd. Cukier-man się nazywał, ale spolszczone na-zwisko miał Cukrowski. To był czło-wiek w porządku, on naprawdę inte-resował się budową. Większość czasu spędzał ubrany w gumiaki niż w jakiś dyrektorski strój, przeważnie był na budowie. […] Główny księgowy, nazy-wał się Władysław Nachlik, też był Ży-dem. To był bardzo sympatyczny pan.

[…]I wtedy w zakładzie pracy było ze-branie. Sekretarz partii z mównicy powiedział takie słowa, które pierw-szy raz słyszałam w życiu. Do Żydów – ale ilu tam, dwóch Żydów było, nie bardzo było do kogo mówić, że: „Wy mówicie, że to są nasze ulice, wasze kamienice”. Czy coś takiego. Nie wie-działam bardzo, o co chodzi, no, ale takie hasło usłyszałam wtedy po raz pierwszy. I wtedy ta nagonka na nich, to była taka nieprzyjemna, zresztą zu-pełnie nie pasowała do tego pana, któ-ry był sekretarzem partii, bo znałam jego poglądy, takie prawdziwe. No, był tym sekretarzem partii, ale tak na pół gwizdka. Był żołnierzem Ludowe-go Wojska PolskieLudowe-go, przeszedł z ar-mią polską aż do Berlina. Wiele prze-żył, bo prawdopodobnie byli wysied-leni, tak że wiele przeżył. Ten głów-ny księgowy, na tym zebraniu taki był bardzo smutny, spuścił głowę i tak ca-łe zebranie przesiedział. Ze spuszczo-ną głową, tak jakby nie czuł się winny, ale taki jakby pokonany. Jeszcze przez jakiś czas był tym księgowym, a potem zniknął, nie wiem gdzie.

Michał Hochman

XLIII

(22.10.2015, rozm. W. Wejman)

Jak tata szedł ulicą, to niektórzy odwra-cali głowę, bo nie chcieli mieć [z nim kontaktu], bali się. Ale tata z kolei miał dużo takich przyjaznych ludzi, bo opo-wiadał mi, że jak prowadził sklep, to przyszedł taki pan do niego i mówi:

„Panie Hochman, bardzo proszę, żeby pan się nie wypowiadał na temat Izra-ela”, bo został wysłany, żeby sprowoko-wać, tak że to był przyjazny człowiek.

A parę osób było nieprawdopodobnie solidarnych z nami: pan Sendecki, pan Giertycz, który odwoził na lotnisko najpierw rodziców, a potem mnie. Ju-rek Księski też odprowadzał mnie.

Roman Litman

XLIV

(16.07.015, rozm. T. Czajkowski)

[1968 rok] był dla mnie też trudny, ale nie najgorszy. Widziałem co się dzie-je. Brat mój został wyrzucony z poli-techniki. Ludzie zaczęli wyjeżdżać.

Ale do mojego biura [projektów] przy-jęto w tym czasie dwóch Żydów. Dy-rektorem biura był podpułkownik czy pułkownik z Wojska Polskiego, ale on wcześniej już opuścił wojsko.

Leszek Gzella

[Jeżeli chodzi o przejawy antysemity-zmu, to] myślę, że byli ludzie, którzy byli pośrednio przymuszani do opusz-czenia Lublina. W gronie dziennikar-skim to był jeden [Henryk] Izraelewicz, fotoreporter, który wyjechał wtedy do Szwecji. Ale dziennikarze [raczej nie].

Gogołowska została. Sara Nomberg wyjechała, o niej się opowiadało du-żo, ponieważ jej mąż, Przytyk, był do 1954 r. szefem UB i dyrektorem czy kierownikiem więzienia na  Zamku.

Czyli niektórzy mówili „no, przecież to on tam aresztował, on  tam coś”.

XLII Zofia Siwek (1937),

od 1954 roku pracow-nica sektora budowla-nego, zaangażowana m.in. w budowę mia-steczka akademickie-go UMCS, pod koniec

lat 60. zaprojektowa-ła beton wykorzystany

do budowy pomnika Walki i Męczeństwa na Majdanku.

XLIII Michał

Hoch-man (1944), syn Gołdy Hochman, jako nasto-latek zaczął śpiewać w zespole jazzowym, zdobył liczne nagrody i wyróżnienia w kon-kursach i plebiscytach (m.in. na Festiwa-lu Artystycznej Mło-dzieży Akademickiej w 1967 roku w Świno-ujściu). W 1962 spo-pularyzował w wersji

bigbeatowej piosen-kę Konik na biegu-nach. W 1968 roku wstrzymano wyda-nie jego płyty i emisję programu

telewizyjne-go z jetelewizyjne-go piosenkami.

W 1969 wyjechał z ro-dziną do USA.

XLIV Roman

(Szlo-ma Chaim) Lit(Szlo-man (1933), po ucieczce w 1939 roku na tere-ny zajęte przez ZSRR, rodzina została ze-słana na Syberię, po-tem do Kazachstanu.

W 1945 roku wróci-li do Lubwróci-lina. Ukończył Politechnikę

Warszaw-ską. Przez wiele lat

184

WSPOMNIENIA

nr 47 (2018)

Ich dwaj synowie chodzili do  Lice-um im. Zamoyskiego i opowiadano wtedy, że się bali nauczyciele tych Przytyków, bo oni byli niebezpieczni i tak dalej. I oni, ci Przytykowie, wy-jechali. Ja nie wiem czy stary Przy-tyk żył wtedy, ale w każdym razie Sara Nomberg wyjechała i ci dwaj chłopcy wyjechali. Później tak opo-wiadano, że gdzieś tam jeden z nich zmarł nieszczęśliwie w tym Izraelu.

Czyli Izraelewicz i Nomberg-Przy-tyk ze środowiska dziennikarskiego opuścili Lublin. Do niej miano ciągle pretensje, do Sary Nomberg-Przy-tyk, bo ona w „Sztandarze Ludu” by-ła sekretarzem redakcji, sekretarzem POP-uXLV, przez nią Jerzy Dostat-ni stracił pracę, przez pięć lat musiał pracować w innym niejako zawodzie.

Ale ona miała często rozmowę ze swo-imi pracownikami: „Czy ja  mam za-dzwonić do Przytyka?”, to  był szan-taż i o takim jej zachowaniu opo-wiadał mi parokrotnie Stefan Pio-trowski, który pracował w „Sztanda-rze”, był w dziale miejskim, a później był u nas sekretarzem. Również ten Welcz, tylko Welcz miał takie trochę tendencje do przerysowywania, więc tak nie zawsze wprost mu wierzyłem, ale to było coś [na rzeczy]. On potra-fił te scysje z sekretarzem Sarą Nom-berg [opowiadać], a ona szantażowała tych swoich młodych chłopaków ta-kim właśnie odnośnikiem: „Czy mam zawiadomić Przytyka?”, „Czy chcesz się spotkać z Przytykiem?”, czyli sze-fem niejako.

Przede wszystkim po 1956, 1957 r. ona jako ta dziennikarka w „Sztan-darze Ludu”, która [dotąd] tam trzę-sła całą redakcją, mimo że nie by-ła szefem tej redakcji, tylko jednym z członków kierownictwa bezpośred-niego, ona raptem traci pracę. Czyli ją się zwalnia, a zwalnia się bo to by-ła osoba, która no w jakiś sposób byby-ła

związana z Urzędem Bezpieczeństwa poprzez tego swojego męża. Czyli to tak wyglądało. Odeszła ze „Sztan-daru Ludu”, „Kurier Lubelski” po-wstał w 1957 r., a pewnie rok później ten „Głos Ziemi Lubelskiej”, który ona redagowała. Czyli jak gdyby dla złagodzenia jej nowej sytuacji dano jej możliwość pracy nadal w redakcji.

I tak dotrwała do tego 1968 r. Bo ja nie umiem powiedzieć, czy jej wyjazd był po 1968 r. i jak długo po 1968 r. Tak mi się wydaje, że  dziesięć lat trwał ten tygodnik „Ziemia Lubelska”. […]

I wtedy wyjeżdżali. Izraelewicza ko-jarzę sobie z tą datą bardzo wyraźnie, to było dosyć takie w naszym środo-wisku czytelne, jednoznacznie czy-telne. Wszyscy wiedzieli, że on jest Żydem, nikt tego wcześniej nie ukry-wał, śmiano się z niego, jakoś dowcip-kowano, bo on miał taki sposób za-chowania rzucający się w oczy. Nietu-zinkowy fotoreporter, potrafił doma-gać się, żeby w prezydium jakaś osoba się uśmiechnęła w czasie uroczysto-ści. Był taki bezpardonowy. Jego wy-jazd był taki znaczący i bardziej ko-mentowany niż Sary Nomberg-Przy-tyk, która już była poza redakcją ga-zetową, no bo tam w piśmie to inaczej to wyglądało. Czyli była jak gdyby na

„outsidzie” wśród sztandarowych po-staci prasy lubelskiej. Ona należała do takich na pewno i nie była lubiana.

Była krytykowana cały czas i nie cie-szyła się autorytetem wśród dzienni-karzy. Nie mówię u czytelników, bo to wtedy inne były relacje. Dopiero później nazwiska dziennikarskie też zaczynały coś znaczyć dla opinii spo-łecznej. Ale wtedy na początku to się może mniej też dziennikarze afiszo-wali się swoimi nazwiskami. Zawsze przypominam sobie Zygmunta Mi-kulskiego, który używał tyle rozmai-tych pseudonimów, że właściwie sam się w nich gubił.

Następne strony:

Studenci pod Chatką Żaka.

Zdjęcia operacyjne SB z wiecu z 11 marca 1968 roku pod Chatką Żaka.

Zbiory IPN w Lublinie (AIPN Lu, 010/430 t. 3.)

XLV Podstawowa Orga-nizacja Partyjna.

pracował w Woje-wódzkim Biurze Pro-jektów w Lublinie, gdzie kierował zespo-łem projektującym mosty i drogi. Pełnił funkcję przewodni-czącego Filii Lubelskiej Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warsza-wie. Jest członkiem To-warzystwa Społeczno--Kulturalnego Żydów w Lublinie i wicepreze-sem Fundacji

Franciszek Piątkowski

Wtedy temat żydowski, do połowy mar-ca, przynajmniej w Lublinie, w kręgach, w których ja się obracałem, na dobrą sprawę nie dyżurował. Myśmy mówili – „A tam!”. Ja byłem kilka razy w życiu przesłuchiwany i pytano mnie – nie będę wymieniał nazwisk, bo to nie ma nic do rzeczy – o nazwiska moich zna-jomych, moich przyjaciół, moich kole-gów, o których wiedziałem, bo nie mu-sieli przede mną tego ukrywać. Ja by-wałem w domach, gdzie zachowywa-no pewne tradycje, bywałem w dwóch takich domach, miałem dużo kolegów.

Ja byłem zaskoczony, ja byłem głupi, ja byłem niedojrzały, ja byłem jakiś ta-ki zapędzony, mnie interesowała poe-zja przede wszystkim, filozofia, ba, sy-stemy filozoficzne tworzyłem, pisałem poezję, napisałem piękny wiersz po-święcony przyjaźni polsko-radzieckiej – dostałem serię pytań i nim ta seria wybrzmiała do końca, dowiedziałem się na Narutowicza co jest grane, że wszystkie nazwiska były z tej listy. Py-tano mnie o opinie, ocenę.

Powiązane dokumenty