• Nie Znaleziono Wyników

Jed en będzie wzięty, drugi zostaw iony

Pewnego dnia, opowiada lekarz bogobojny, wezwano mię do domu przyjaciela mego, kaw alera w podeszłym wieku, który w pięknem mieszkaniu przebywał i spokojne życie prowadził. Żyl ze swoim sługą od lat kikunastu, a sługa i pan bardzo się z sobą zgadzali i dobrze im było. Od k ilku tygodni zaczynał sługa naraz niedomagać i nie było wiedzieć, co z tego wyniknie. Choroby jakiejś ciężkiej nie było, lecz były oznaki, że wieczór nadchodzi.

Wszedłszy do pokoju, w którym chory leżał, spostrzegłem od razu, że się znacznie zmienił i że się podobno koniec jego zbliża. Niej omieszkałem mu o tem nadmienić.

„Może pan nie długo z nami pobawi. Czy pan się na wie­

czność dobrze przygotow ał?"

„Czy pan doktor myśli, że nie wyzdrowieję?" — „T ak mi się wydaje, może się mylę. Ale w każdym razie trzeba na wszystko być przygotowanym."

Chory milczał chwilę, potem na zapytanie te słowa powiedział:

„Pan mój i ja żyliśmy lat kilkanaście bardzo szczęśliwie. Nikomu nigdy najmniejszej krzyw dy nie wyrządziliśmy. J a każdej niedzieli od lat kilkunastu zawsze chodziłem do kościoła na nabożeństwo;

a raz w miesiącu do W ieczerzy Pańskiej. Gdzie miałem sposobność, pragnąłem ludziom uczynić dobrze, a modlitwy moje zawsze regu­

larnie rano, w południe i wieczór zmawiałem."

„Jeśli to jest wszystko, co uczyniłeś, to chyba nie ma lepszej nadziei dla twojej duszy niż dla twego ciała. Przez uczynki zakonu żadne ciało nie będzie usprawiedliwione; a choćby było, to tych uczynków dobrych nie widzę dużo co do życia pana."

Chory się trochę zaniepokoił. — „Cóż mogę, biedny, więcej uczynić ? Proszę mi powiedzieć! J a się lękam śmierci. Czy mi pan doktor nie może pomódz?"

„Ja jutro przyniosę panu niewielką książkę do czytania." Od­

szedłem dalej, ale sumienie miałem niespokojne. Chorującemu po­

kazałem tylko, że stan duszy jego jest niebezpieczny. Ale na tem koniec. Gdy trzeba było wskazać mu drogę do zbawienia duszy, odszedłem od niego, obiecując przynieść niewielką książkę do prze­

czytania. J a mu pokój serca w niwecz obróciłem, lecz źródła po­

koju nie pokazałem. J a go zostawiłem w rozpaczy i nędzy, a po­

90

- 91

ciechy żadnej mu nie podałem. T ak czynić nie można. Musiałem się wrócić i uzupełnić, co rozpocząłem.

„Otóż znowu jestem ," rzekłem do niego, wstępując do domu.

„Przychodzę panu pokazać drogę, wiodącą do Boga. Gdy stróż w więzieniu w Filipi zaw ołał: „Cóż mam uczynić, abym był zba­

wiony od razu dał mu apostoł odpowiedź, k tó ra i dla pana ma równe znaczenie, a m ianow icie: ,W ierz w Pana Jezusa Chrystusa, a będziesz zbawiony ty i dom tw ó j/11

„Mój drogi panie! J a wierzę w Je­

zusa Chrystusa, a tę wiarę swoją co­

dziennie pow tarzam /1

„Nie wątpię o tem, że pan wierzysz.

Ale wierzyć głową jest co innego, niż wierzyć sercem. Stróż we Filipi wierzył nie głową, ale całem sercem, a oto, co się stało. Gdy słońce onego dnia za­

chodziło, był jeszcze grzesznikiem tw ar­

dego serca, bez troski i myśli o swej przyszłości. Wobec swych więźniów był nader srogim. G dy w przyszły poranek słońce wschodziło, był ten sam człowiek zupełnie zmieniony. Paw ła i Sylę wrzu­

cił do więzienia, nogi ich w kłodę zam­

knął — to było wczoraj. Dziś ich z wię­

zienia prowadzi, rany im zadane omywa wodą i zawiązuje. Nie wie, czem najlepiej

im się przysłużyć; stół dla nich nakryw a, karm i i poi, a co naj­

ważniejszą, z całym swym domem jest wierzącym w Pana. Pan widzi, ja k wiara serce człowieka przemienia. Stróż ów więzienia był ocalony — czy pan też jesteś?“

„O nie, nie," odrzekł chory, „tak przemieniony, jak on był, nie jestem /1

„Gdy człowiek jest zbawiony,“ mówiłem dalej, „to mu wszyst­

kie grzechy są odpuszczone, a sam jest szczęśliwy w Panu Bogu swoim."

„Grzechy odpuszczone?" rzekł chory z zdumieniem,

„T ak jest, nie inaczej. W szak pan sam codziennie powtarzasz, mówiąc: W ierzę w grzechów odpuszczenie. O czyich grzechach jest tam więc m owa? Czy o grzechach Pawła, czy grzechach stróża?"

„Ach, teraz widzę, ja wyznania w iary nie rozumiałem, ani ze serca się nie modliłem. Cóż teraz uczynię?11

„Ja panu powiem; postąp pan prawie tak, ja k wobec mnie czynisz, gdy jesteś chorym. P an nie czekasz, aż będzie lepiej,

Jenerał-pułkownik Mackensen.

92

a potem dopiero wołasz lekarza. Owszem przeciwnie; pan mię wzy- f wasz, gdy się chorym czujesz, i w tem położeniu oddajesz się mojej i lekarskiej opiece. Równym sposobem postąp pan także wobec le­

karza dusz naszych, Pana Jezusa. On jest obecnym. On pana może ocalić, zbawić, grzechy odpuścić i na prawdziwego chrześcijanina { zmienić. Proś go pan o jego D ucha św iętego; on pana nauczy, s jakim sposobem i o jak ie rzeczy prosić powinniśmy. “

„Lecz na to nie mam osobnej m odlitwy; ja tylko k ilk a mo- i dlitw powtarzam, które na pamięć umiem. "

„Ja pana nauczę modlitwy krótkiej, której sam Pan Jezus nas nauczył. Jest k ró tk ą i prostą, że ją sobie łatwo dobrze zapa­

miętać i z serca powtarzać m o żn a: ,Boże, bądź miłościw mnie grze­

sznemu !‘“ — Staruszek zamknął oczy i powtarzał. J a otworzywszy Nowy Testament czytałem przed nim podobieństwo o faryzeuszu i celniku. On słuchał z uwagą i na mnie patrzał. „Do kogo z oby­

dwóch jesteś pan podobny w tej chw ili; do faryzeusza czy do cel­

nika ?“ — Nie dał odpowiedzi. — „Gdy mi pan mówiłeś, że do kościoła chodzisz, Wieczerzę Pańską przyjmujesz, modlitwy odma­

wiasz i wyznanie w iary powtarzasz, to byłeś podobnem do fary­

zeusza. Do kogóż teraz jesteś podobnym ?” Chory był wzruszony;

zakrywszy rękam i oblicze swoje, nie rzekł już słowa. — jjCzy mam już odejść i o tych rzeczach więcej nie mówić ?" zapytałem z współ­

czuciem.

„Ach, proszę pana; niech pan nie odchodzi; ja jestem istotnie jako ów celnik. Nie mogę oczu wznieść w górę ku niebu, bo tam nic nie mam. Czy się Bóg dobry nademną zlituje?"

„Proś go pan o to ; on sam rozkazał, byśm y go wzywali.

Niech się pan nie lęka. Bóg pana przyjmie i usprawiedliwi."

„Cóż to znaczy, że mię usprawiedliwi?"

„To znaczy, że pana sprawiedliwym uzna. Skoro Bóg panu winy odpuści i sprawiedliwym ogłosić raczy, to już wszystko dobre.

Bóg winy nasze włożył na Jezusa, a na nas chce włożyć jego spra- j wiedli wość."

Tak z chorym wespół modliłem się Panu, aby słowom moim pobłogosławił, na co chory z głębi serca swego wypowiedział:

Amen, A m en ; niech się tak stanie. Odchodząc od niego, przy­

rzekłem, że jeszcze dziś wieczór przybędę. Ja k wszystko w pokoju znalazłem zmienionem! Dawniej m yśm y z sobą o obojętnych rze­

czach rozmawiali — teraz mówiliśmy o sprawach Bożych, a to tak serdecznie, iżeśmy czuli, że P an jest blizkim. O jak że świętem było to miejsce. Bóg był obecnym i długo czułem, ja k wpływ onej chwili był błogosławionym. Łatw ą mi było i miłą sprawą za niego [ się modlić i prawie tęskniłem za wieczorną porą, w której go , znowu odwiedzić miałem. Przyszedłszy jed n ak znalazłem go całkiem

- 93

przynębionego i złamanego pod ciężarem grzechu. Narzekał boleśnie na życie swoje, dotąd zmarnowane. _ ...

„Ach, nędznyż ja g rzesznik! Jużci nie ma dla mnie żadnej nadziei!

”A dlaczego nie?" odpowiedziałem. „Czy pan jest zdania, że grzechy pana większe są, niż Jezus? Nie na siebie patrzaj, na swoje grzechy i swoje życie, ale na Jezusa! Za kogóż on um arł?

Za pana um arł i dla grzechów pana. Z a pana um arł i w zastęp­

stwie pana. On krew swą wylał i na krzyżu umarł, aby tych zba­

wił, co byli zginęli. T a k więc mu razem za tę łaskę jego i dobroć niezmierną podziękujmy. Im niegodniejszymi się jej czujemy, tem więcej winniśmy za nią dziękować.

Dziękuj tedy Panu, że za cię u m a rł!“

— On jednak nie mógł wznieść się do wdzięczności, tylko w przygnębieniu serca zawołał, mówiąc: „Boże! bądź miłościw mnie grzesznemu!"

„On panu łaskę swoją objawił i wszystko darował!" rzekłem .

„B oże! pomóż mi tej prawdzie uwie­

rzyć!" westchnął w upragnieniu. Bóg też to jego błaganie wysłuchał, bo wkrótce potem radość niebieska w serce jego weszła, tak że P anu Bogu gorąco dziękował. Pierwsza myślą potem było u niego: Gdzież też jest mój pan?

Czy może zechce przyjść do mnie cho­

rego? Rzeczywiście przyszedł i znalazł g 0tton Weddif?en.

sługę swego wesołym.

„Jakże się cieszę, że cię tak szczęśliwym znajduję," rzekł pan do sługi. „Zawsze cię miałem za wiernego i dobrego człowieka.'"

„O nie, drogi p a n ie ! J a jestem wielkim grzesznikiem przed Bogiem." Lecz pan na to nie miał ani ucha, ani oka, ani wyro­

zumienia, bo o niebieskie rzeczy się nie troszczył. Po kilku tygo­

dniach przyszła dla sługi ostatnia godzinka. W wierze Pana swego, w nadziei zbawienia zasnął spokojnie i uroczyście był pogrzebany.

„My wszyscy wkrótce za nim pójdziemy," zauwazył pan jego.

„Czy” ja też kiedy tego przyjaciela swego jeszcze^ ujrzę?" j,On już jest szczęśliwym, a ty mu pewnie tego szczęścia życzysz.

„O niewątpliwie! Sam się będę starał, abym się dostał, gdzie on przebywa, do Boga mego." — „Ale czy myślisz, że własna swą moca siebie ocalisz?u — „Zapewnie myślę, lecz dlaczego nie.

„N ikt nie będzie zbawiony, gdy własną siłą zbawienia szuka.

Każdy jako grzesznik musi przyjść do Boga i w jego łasce szukać zbawienia." Moje wywody były nadaremne; pan sługi wiernego szukał zbawienia przez własne zasługi, ale go nie znalazł.

94

Powiązane dokumenty