• Nie Znaleziono Wyników

Przemyśl zdobyliśmy. Udałem się w tamtejsze okolice, by na własne oczy widzieć spustoszenia, które zdobycie twierdzy spowo­

dowało. Widziałem zniszczenie, jak ie nasze działa wielkie sprawiły.

Było to tak ja k w Belgii. Stały fortece; mówiono niezdobyte, a dwa, trzy wystrzały z naszych moździerzy 30-centymetrowycli wystarczyły, aby wszystko rozbić, rozmieść w perzynę. Spustosze­

nia nie do opisania. Co mię oprócz tego zastanowiło, to były masy zabitych Rosyan, nie pogrzebanych, leżących na polu. Przedemną na ziemi leżał trup żołnierza ogromnej wielkości. Ciało było całe wyprężone w śmierci, był to człowiek młody, pięknej postawy i du­

żego wzrostu. G ranat przeleciał i zerwał mu czaszkę. Mózg z niej wypłynął, a w pustej głowie miliony czarnych much osiadło, kar­

miąc się na krw i i na zgniliźnie. Odwróciłem oczy i myślałem so­

bie, tak to wygląda z naszą Italią. Była kw itnąca i nader powabna, lecz od zasad prawdy i poczciwości odstąpiła — a tak się jej może za to powiedzie, ja k tem u pięknemu synowi Azy i, co trupem leżał przed nami na ziemi.

Na miejscu tem śmierci było mi przykro, więc dalej w drogę- Piękniejszych widoków pragnęło serce. Niestety, na polu walki o nie trudno. Pojechaliśmy autoomnibusem w okolice miasta, mię­

dzy wioski i sioła, oglądając, co tu i ówdzie zostało po wojnie.

Poboczną drogą dostaliśmy się w pola i skrom ne wioski. Pod zie- lonemi koronami drzew stały chaty, stodoły, obory; w koło było wojsko, pułki bawarskie. W tem nad głowami odezwał się szelest — latawce rosyjskie; były naraz trzy. A tuż niespodziewanie już się sypia bomby i ogień na wojsko, na domy i stawy. Jedna bomba spadła do gęstego błota i masę brudu rzuciła w powietrze, naszych Bawarczyków opryskując błotem. Śmiali się i złorzeczyli, ale przerażenia nie było żadnego. Na takie widoki są przyzwyczajeni.

Lecz gdy wojsko wcale bomb się nie boi, inaczej było co do wie­

śniaków. Nędzne ich stajnie pokryte słomą w niemałem były nie- bepieczeństwie. Na jednej stodole było koło wozu do dachu stodoły przymocowane. Na kole miała para bocianów gniazdo. Pani bocia­

nowa siedziała na jajkach, a jej małżonek znosił na pokarm różne owady. Naraz w pobliżu stoi dom w płomieniach; ogień się roz­

szerza, gorąco bije, jest niebezpieczeństwo, że płomień ogarnie przy­

ległą stodołę i gniazdo bocianie stanie w płomieniach. Pani bocia­

nowa roztacza pióra i chce koniecznie płód swój zabezpieczyć. Mał­

żonek się patrzy przez czas niejakiś; wtem, gdy mu zaczyna być trochę gorąco, bierze się i leci w bezpieczniejsze miejsce. Zrobił prawie tak, ja k Italia. Śtała w trójprzym ierzu, póki było dobrze.

Gdy się nadarzyła dobra sposobność, poleciała sobie, jak ten pan

57

bocian, ba, daleko więcej, przeciw nam stanęła i bój zacięty prze­

ciwko nam stacza. — G dy wieśniacy widzą, źe rodzina bociania jest w niebezpieczeństwie, nie, zważają więcej ani na swe mienie ani na zabiegi, aby je ratować. Spieszą z pomocą dla nieszczęśliwej bocia­

nowej. Między innemi przybiegła staruszka wątłego zdrowia, przy­

niosła sikawkę, jakiej często na wsi używają, gdy bydło cierpi na niestrawność, i czerpie wodę i sika w górę, aby ugasić pożar sto­

doły a tym sposobem uratować gniazdo młodych bocianów. Nie­

strudzona w pracy zawsze na nowo rzuca krople wody na dach stodoły. W końcu pożar opadł i niebezpieczeństwo minęło. Staruszka myślała, że to są skutki sikania w słomę, gdy tymczasem pomoc

Marszałek polny Arcyksiążę Fryderyk.

z innej strony nadeszła. Bawarczycy wszelkich sił dołożyli, aby płomień stłumić. Przekopali rów, napełnili wodą i tak rozszerzeniu pożaru zapobiegli. Skoro się powietrze znów chłodniejszem stało, opuściła bocianowa roztoczone pierze, usiadła na gnieździe i znów troskliwie ja jk a ogrzewała. Dziwną jest rzeczą, ja k każde stwo­

rzonko płodu swego broni i z poświęceniem go pielęgnuje. Bomby i wystrzały nie wypłoszyły bocianowej z gniazda.

58

Do w idzenia!

Między stolicą i przedmieściem Rajem kursowała kolej elek­

tryczna; na jednym z powozów stał Jan Zaw adzki jak o konduktor, sprzedając bilety i utrzym ując porządek między podróżnymi. Wóz był pełny a konduktor patrzał, aby z podróżnych nikt bezpłatnie nie jechał. „Czy wszyscy podróżni m ają bilety?a woła konduktor.

Gdy się nikt nie głosi, zajął swe miejsce spokojnie w tyle wozu.

Była to niedziela, a dzień piękny, pogodny i dużo ludzi robiło wy­

cieczki. Jan czeka wieczoru; po skończonej służbie może późno wieczór wracać do domu. Czeka nań małżonka, jego droga Kasia, i dwoje pacholąt o rum ianych licach i niebieskich oczach, istny obraz ukochanej Kasi. Była to dzielna młoda kobiecina, zdrowa i pilna i pięknie umiała swemu Jasiowi prowadzić dom i mile zdobić ich drogie mieszkanko, tak że najpiękniejsze chwile życia swego u boku kochanej żony swojej spędzał i najszczęśliwszym czuł się w tych chwilach, gdy z miłymi swymi razem przebywał.

Na myśl mu nie przyszło, żeby się kiedyś od nich oderwać i szu­

kać zabawy w gronie towarzyszy. W domu, w rodzinie, z żoną i dziećmi było mu najlepiej i każdą chwilę, gdy był wolny od służby, razem z nimi spędzał. Był to piękny obraz rodzinnego życia.

Prawie pod wieczór owej niedzieli zdziwił się niemało, widząc, że jeszcze tyle ludzi jeździ i tak na ulicach wielki ruch panuje — nie wiedzieć dlaczego. Powóz elektrycznej kolei był szczelnie na- pchany, co nie bywało. Na ulicy stoi chłopiec, ma jakieś, gazety i woła głośno: „Nowe wiadomości! Mord w Serajewie! Następca tronu i małżonka jego zam ordow ani!u Wieść ta nadzwyczaj prze­

raziła serce naszego konduktora. T ak mu jak o ś było, ja k b y wielka klęska nad nim i nad światem wogóle zawisła. Wreszcie przyszedł koniec jego dziennej pracy i mógł spokojnie wracać do domu, gdzie go małżonka oczekiwała, bo dzieci ju ż poszły do spoczynku.

„Podoficer Jan Zawadzki powinien w razie mobilizacyi na trzeci dzień po ogłoszeniu wojny stanąć tam i tam o 6. godzinie z rana.

Kto się czuje niezdrowym, powinien tego samego dnia o 5. z rana stanąć przed komisyą sanitarną. Na placu zebrania nie można więcej zgłaszać choroby. “ Właściciel tego przepisu nie wiedział, dlaczego mu te polecenia zawsze w głowie leżały i zawsze na nowo oglądał tabliczkę, na której były wypisane. Miał takie przeczucie, że się na coś okropnego zanosi i zawsze sobie wszyskie przepisy przypo­

minał, które na wypadek wojny były ogłoszone. Było polecono, aby każdy wezwany do broni przyniósł z sobą łyżkę do jedzenia i papier i szpagat do zawinięcia cywilnego ubioru, żeby go z koszar można było do jego mieszkania przesłać. Co do pożegnania się

59

-z rod-ziną, istniały pr-zepisy, aby się takowe odbyło w domu wśród czterech ścian mieszkania, a w żadnym w ypadku nie na ulicy albo na dworcu. Uczuciowe wzruszenia nie należą przed oczy publiczności, nie powinne też rozczulać innych żołnierzy.

Ilekroć na te rzeczy wspomniał, ściskało się serce i nie był w stanie obronić się myśli, że niebawem trzeba będzie się żegnać z rodzina swoją. W takiej chwili wziął swych chłopaków, posadził jednego na jednem kolanie, drugiego na drugiem i tak ich kołysał,

Następca tronu Arcyksiążę Karol Franciszek Józef (x) odznacza walecznych oficerów przemową.

śpiewając piosnkę na ich zabawkę. T ym sposobem odpędzał żałosne myśli, które się garnęły.

Niekiedy w służbie mówił z kolegami o politycznem położeniu mocarstw, nadmieniając, że się na wielką wojnę zanosi. Ci się śmiali z niego, tłómacząc się tem, że w naszych czasach tak cywilizowa­

nych wojny być nie może. Jan Zawadzki innego był zdania; nie mówił dużo, lecz sam się w duszy często uśmiechał, widząc, co się dzieje.

W końcu nadeszła stanowcza chwila; wojna powstała, narody v stanęły około cesarza. Jan Zawadzki nie czuł już w sercu zaniepo- o kojenia. Ojczyzna wola, trzeba iść do broni. Czule się pożegnał b z małżonką i dziećmi. Na czole złożył ciepły pocałunek, uścisnął s rękę, rzek ł: „Do widzenia!" i pędził na miejsce wskazane prze- ; pisem. W oczach Kasi ciepłe stanęły łzy. Chłopcy trzym ali się jej r fartucha, nie wiedząc, co ten płacz ma za znaczenie. Ona boleśnie s z soba walczyła, aż w pamięci mocno stanęły słowa jego pożegna- j nia, jego ostatnie odezwanie się: „Do widzenia!“ T ak jej powiedział, j j kiedy odchodził. On więc pewnie wróci i obietnicę swoją wykona, t Od chwili odejścia Zawadzkiego upłynęły dwa całe tygodnie, i potem nadeszła pierwsza wiadomość, z daleka, z zachodu. Wynikało i z niej, że znajduje się w Belgii, koło twierdzy Luttich, gdzie ope- ( racye wojenne rozpoczęto. Zdrow ie Jana było nienaruszone i ,wy- s raził niewątpliwą nadzieję, że szczęśliwie do domu wróci. Żona 1 usiadłszy, napisała mu długi list, donosząc o najdrobniejszych wy- \ padkach w domu. Opisała, ja k grzecznie dzieci się zachowują, jak : się za tatka modlą i każdej pory o nim wspominają. Potem oddała list na pocztę, z bijącem sercem czekając odpowiedzi. Za kilka dni przyszedł list na pow rót; na kopercie był napis: „Padł na polu walki.“ Biedna K atarzyna boleśnie jęknąw szy, padła na ziemie zemdlała i tylko sąsiadki zaniosły ją z żalem do jej izdebki.

Baterya artyleryi stała przygotowana, z niecierpliwością czekając rozkazu do dania wystrzału. Major oddziału stoi przed frontem, j z zadowoleniem przeglądając szereg swoich podwładnych. Z taka drużyna na koniec świata podążyć można. W tem nadjeżdża ordo- nans od komendanta, przynosząc jakiś piśm ienny rozkaz. Major go odebrał i ordonans z salutem odwrócił się, odszedł. Major zatopiony czyta rozkaz szefa, a oczy wszystkich na niego zwrócone czekają skinienia do dania wystrzału. Nim przyjdzie do strzału, m a się wznieść okręt powietrzny nad miasto i kilkanaście bomb zrzucić na nie. Do tego trzeba dwunastu mężów odważnych i pewnej ręki, ; którzy z wysokości upatrzą cel swój i spuszczą bomby na pewne mocne pozycye twierdzy. „Któż dobrowolnie do tego się zgłosi ?“ : pyta z powagą m ajor bateryi. W szyscy ja k jeden mąż naprzód wystąpili. Z zadowoleniem patrzy na to major. Tego oczekiwał.

Ani jeden się nie namyślał. „Ponieważ wszyscy jesteście gotowi, więc ja sam wyznaczę, kto z was po j odzie. “ Stanął przed frontem i największych ludzi na ten cel wyznaczył. Przyszedłszy do pierw ­ szego, pyta się o imię. „Jan Zaw adzki,“ odpowiada zagadnięty.

Idzie od jednego do drugiego i każdego imię pisze na tabliczce. ; Gdy piąty się głosi, podał swe imię także: Jan Zawadzki. „Czy dwóch jest u was tego imienia ?“ z uśmiechnięciem pyta oficer.

„Tak jest,“ odrzekli. — W okamgnieniu wszyscy zajęli miejsce i

61

w okręcie powietrznym i wznieśli w g ó rę ; między nimi byli obydwaj Zawadzcy. G dy w pewnej wysokości stanęli, posypały się bomby i ogień na fortece miasta, nip .małe wszędzie robiąc spu­

stoszenia. "

Dla biednej Kasi ciężkie czasy nastały. Mąż w grobie żoł­

nierza; dzieciom się chce jeść. Trzeba się zwyciężyć i wszystkich sił dodać, by zastąpić ojca rodziny i zapracować na chleb dla dzieci.

Nie można było długo lamentować, bo nędza groziła, bzukała więc pracy i przyjęto j ą do służby przy elektrycznej kolei, gdzie do tego czasu maż jej pracował. Rano, oczyściwszy dzieci, wychodziła z dom u; w południe miała kilk a chwil czasu, pośpieszyć do domu a dopiero wieczór po skończonej pracy mogła odpocząć. l a k płynął dzień za dniem. Chłopców oddała opiece pewnej sąsiadki. Lrdy sobie wspomniała, ja k dotąd szczęśliwą bywała, ja k ta wojna straszna wszystko jej szczęście wniwecz obróciła, serce się krajało. JNie mo­

d a uwierzyć, że Jana swego już nie zobaczy. Zawsze się zdawało, że z którejś strony się zjawi. G dy na kolei zjawił się żołnierz trochę do iei Jana w postaci podobny, zawsze jej było, jakbyś sztyletem trafił do serca. T ak ją coś przejęło, uczucie bolesne po straconem szczęściu. W tem położeniu pełniła służbę, bo srodkow nie było, a dzieci głód miały.

W tem usposobieniu pełniła swą służbę bez wszelkiej odmiany przez dni czternaście. G dy dnia pewnego idzie przez wóz do szczętu zapchany pasażerami, gdy przegląda bilety, by się prze­

konać, czy wszystko w porządku, spostrzegła, że z tyłu trzej męż­

czyźni w wojskowem ubraniu weszli do wozu. Gdy się obróciła, przebóg! cóż to znaczy? Ledwie nie zemdlała, cała pobladła. Jej Jan stał przed nią. Na piersiach wisiał Żelazny krzyż, oznaki ield- webla miał na kołnierzu. Postać jego wygląda pełniejszą, cera opa­

lona i broda zarosła. „Czy zaiste jesteś, mój Janie, przedem ną.

Czy mi się widmo stawia na oczy?“ drżącym pyta głosem. „Ja sam to jestem , mam urlop dni kilka i pośpieszyłem aby was wi­

dzieć. W tej chwili z oczu rzuciły się łzy, drżąca od radości padła na szyję kochanego męża i chwilę trwało, nim przyszła do siebie.

Gdy znowu nad soba moc odzyskała, zaczęła się pytać, dlaczego żadnej wieści o sobie'nie dał. Tyle do niego razy pisała, tyle choć drobnych prezentów wysłała i najmniejszej w ieści! Moja kochana rzecze małżonek, „temu poczta winna! P odarunki twoje odebrał przyjaciel mój Jan Zawadzki, bośmy w kompanii mieli jeszcze drugiego żołnierza tegoż imienia. Obydwaj byliśmy Janowie Za­

wadzcy i bardzo często nas przemieniano. Lecz jeśli dary twoje odebrał, to też za mnie niecoś uczynił, względnie ucierpiał. Byliśmy w okręcie nadpowietrznym, stojąc prawie jeden obok drugiego, trzymając bomby, które na fortecę chcieliśmy rzucic. Wtem leci

62

kula, do nas wystrzelona. Zamiast mnie, trafiła mego towarzysza, Jana Zawadzkiego, i tak mię wyręczył od śmierci żołnierza, bo sam padł trupem , a ja jestem zdrowy. W ypełniło się z łaski Bożej moje przeczuwanie, że się tu jeszcze zobaczymy i powitamy. Do widzenia! rzekłem, gdym z domu odchodził. A dzięka Bogu; On mie ocalił.41

Powiązane dokumenty