• Nie Znaleziono Wyników

Ostatnimi czasy było znacznie ciepło i ludzie się zdumiewali, co to ma znaczyć. Czy w listopadzie nowa wiosna będzie i £ago- dny, ciepły w iatr wionął od morza, pędząc przed sobą chm urki po niebie. Na łąkach ostatnie zakwitały kw iaty, ja k gdyby istotnie jeszcze lato było, z czem obywatele byli spokojni.

Inaczej o tem myśleli rybacy, którzy wiedzieli, że takie pozne łagodne czasy wielkie na morzu burze przynoszą. W iatr się naraz zmieni, z jednego kierunku przejdzie na drugi i burze szaleją. l a k się też stało. W iatr kierunek zmienił i bardzo się podniósł, w po­

wietrzu złowrogi dał się słyszeć huk i takie dziwne szumieme na­

stało, jakby w obłokach wojna panowała. Z północnego wschodu wionęły wiatry, orkan się wzmagał, a morze Bałtyckie okropnie szalało. W ały się piętrzyły i coraz mocniej o brzeg uderzały. Na.

wierzchołkach bałwanów były białe czapki, rosnąc i znikając, ja k na morzu bywa, gdy jest spienione. W odne ptastwo, mewy, latało jakby szalone, piszcząc i kwiląc ja k w wielkiej trwodze. Latało z wiatrem i przeciw ' niemu, jak b y w zawody, to wznosząc się

64

w górę, to spadając na dół, ja k b y w żywiołach szukało schronienia.

Chudy owiesek, rosnący na piaskach, zupełnie przeciwnie w burzy się zachował; ugiął się przed wiatrem, położył na ziemi i ta k po­

nad siebie przeszumieć pozwolił. W tem położeniu nie trudno mu było burzę szalejącą spokojnie przetrwać.

Było to na brzegu pomorskiego k r a ju ; w pobliżu morza była skromna wioska, z prawej i lewej wznosiły się piaski, porosłe trawą i tak od burzy wioskę zasłaniały. Nie pierwsza była to jesienna burza, która groziła; wszystkie szczęśliwie dotąd przechodziły. Była więc nadzieja, że i ta przeminie, a wielkiej szkody w koło nie wy­

rządzi. Groble i wały stoją w obronie.

Wzdłuż brzegu morza idą dwaj mężczyźni krokiem poważnym i niezachwianym, widać, że są z sobą w poważnej rozmowie. W racali z miasta gospodarz K arol i stary sędziwy nauczyciel wioski. Nau­

czyciel, człowiek wysokiej postawy, nie był ju ż m łodym ; od lat 28 pracował w szkole i niejednej rzeczy w swem życiu doznał.

Praca wśród ludu twardego k ark u nieraz mu trudną się wydawała, lecz powołanie nauczyciela uważał świętem. Ludność pom orska nie jest uległą; przeciwnie upartą i charakteru dosyć odpornego. A co jest u starych, to też u młodzieży. Biedny nauczyciel niejeden miał orzech tw ardy do zgryzienia, ale tem się cieszył, że Pan Bóg wszystkie rzeczy tak urządził, iż obok radości położył cierpienie.

Na każdej roli są wśród zboża ciernie, a nie mniej na roli, aktora jest szkoła. Gdy cierpliwość jego wśród szkolnej młodzi na wielkie próby była narażona, tem się pocieszał, że nauczyciel więcej się mus! w życiu nauczyć niż jego uczniowie, a że sam pewnie lekcyi swojej co do cierpliwości jeszcze nie umie, przeto ją tyle razy po­

wtarza. Miał przytem zasadę polecenia godną. T a w tem zależała, że trzeba nie tylko wyrywać korzenie chwastu i ciernia, ale więcej jeszcze sadzić dobre roślinki i siać dobre ziarno. Trzebe sobie serca młodzieży pozyskać, a z ich pomocą krzewić, co je st dobrej Jeśli ogrodnik to zadanie spełni, to na dobrą chwilę będzie miał spokój.

Mimo to rosło w wiosce dosyć zielska i ciernia, choć go nikt nie pielęgnował. Nowe nauki i nowe pojęcia nawet na brzegach Bałtyku się rozszerzały, a nie tylko ludzie uczeni, ale i wieśniacy niemi się przejmowali, chcąc religii i nabożności śmiertelny cios za­

dać. Niektórzy ludzie tak radykalnie postępowali, że o Panu Bogu ani słyszeć nie chcieli.

Do liczby takowych należał Jerzy Klaus, który miał dom znaczny i gospodarstwo piękne tuż w pobliżu morza. Z natury był to mąż silny i zdrowy, a 'ta k im mocnym okazał się także we swem niedowiarstwie i w przestrzeganiu swych nowych zasad. Gdzie się tylko sposobność nadarzyła, dobywał miecza swych nowych idei i „zacofanym", ja k się wyrażał, dokuczać pragnął. Pana Boga nie

zuał i nie potrzebował, bo wszystkie rzeczy czyni przyroda. Biblię chętnie byłby oddalił, ba nawet odrzucił, bo na jej miejsce czytał gazetę. Ta mu Pismo święte wcale zastąpiła. A w dalszym ciągu myślał o swej sile, o swojem bydle, o swojej roli i o swym rozu­

mie, na którym spolegał. W niedzielę po południu siedział w go­

spodzie, gdzie ową nową mądrość sprzedawano i spożywano litrami, na przekór księdzu i nauczycielowi. Gospodzki z tego był zadowo­

lony, bo im więcej chłopi filozofują i polityzują, tem więcej

szkla-Jenerał kawaleryi Arcyksiąże Eugeniusz.

nek do siebie leją. T ym razem Klaus pragnął nauczycielowi wio­

ski pokazać, jak i filozof z niego się wyrobił.

Najprzód mówili o morzu i wietrze, ja k prędko się zmienia tak co do kierunku, ja k co do siły. Dziś jest łagodnym a za chwilę mroźnym.

„Pogoda jest rzeczą bardzo niestała, mój panie nauczycielu.

Na nią się nigdy spuścić nie m ożna.11

„To prawie ja k z ludźm i,11 odparł nauczyciel z łagodnym uśmiechem. „Oni też są zmienni, szczególnie co do swych zapa­

trywań. Dziś m ają pewne zdanie za prawdę, a ju tro przyjdzie jakiś

K a le n d a rz E w a n g e lic k i. 5

66

półgłówek, wszystko zniweczy, czego się trzym ali, i o przeciwnem zdaniu ich przekona. “

„Prawda się da znaleźć/' odparł na to Klaus, ..gdy człowiek stary zabobon uprzątnie. Powoli ludzie na to przychodzą/1

Nauczyciel westchnął spokojnie, wsparł się na lasce, oczy swe jasne zwrócił na Klausa i z pewnym uśmiechem odezwał się, mó­

wiąc: „Mój miły bracie! nie gadaj tak dziwnie. Co o zabobonach nadmieniasz, to nie jasnem. W iem, co masz na myśli. Lecz wiara chrześcijańska ma lepsze podstawy, niż ci się wydaje. “

Klaus buchnął śmiechem, poprawił czapkę i tak zaczął mówić:

„Brednie, mój panie ! W iara chrześcijańska jest tyle warta, co wiara żydowska. A już Biblii zupełnie nie wierzę. Co ona mówi, nie da się pogodzić z rozumem człowieka. Myśmy już dawno Boga stra­

cili. W tych nowych czasach zupełnie przepadł. “

Musiał głos podnieść, bo w iatry huczały, a ze strony morza taki ry k szalał, że jeden drugiego nie mógł zrozumieć. W ały mo­

rza biły o brzegi i piaski, iż się zdawało, że wszystko rozrzucą.

Ilekroć bałwan uderzy o brzeg, wydaje huk wielki, ja k b y za­

grzmiało i pryska ja k wściekły.

„Mój m iły sąsiedzie!“ rzekł nauczyciel, „ty mówisz ja k dzie­

cko. Bóg wiekuisty nie podlega czasom ; ponad ludźmi stoi i nad szalejacem morzem niedowiarstwa. Oto się popatrz na wzburzenie morza. Szaleje bardzo, lecz lądu stałego nie może zniszczyć, bo według woli wszechmocnego Boga zamierzonych granic przekroczyć nie może. Podobnie m ają się rzeczy w dziedzinie umysłu. Duch człowieka może się sprzeciwiać, przeciw Bogu burzyć, lecz staro­

dawnego zniszczyć nie potrafi. Bóg na szaleństwo ludzi spoglądając, uśmiecha się, mówiąc: Tylko aż pot ad, ale nie dalej. T u się twa duma w niwecz obróci. “

Klaus wybuchnął śmiechem, patrząc na morze. „Mój nauczy­

cielu! Wyście człowiek stary. W nowych ideach trudno wam się znaleźć, bo myśli wasze w dawnych czasach żyją. Tylko jeden przykład. W Biblii gdzieś stoi, że człowiek wierzący może rzec tej górze: Podnieś się i wrzuć się w m orze!“

„Tak jest, mój panie. Stoi to w Biblii."

„A więc dobrze. P an wierzysz Biblii; spróbuj tej wiary. Oto jest wzgórze, za niem ma stodoła' Mój m iły panie; przenieście je w morze, jeśli potraficie.“

Uśmiech zwycięzcy osiadł na ustach zuchwałego męża. Ręką wyciągniętą wskazuje na wzgórze, zuchwałem spojrzeniem mierząc sąsiada. Starszego mężczyznę dreszcze przejęły. P atrzy przed siebie na wzburzone morze i słucha m uzyki wezbranych żywiołów. Jakże się człowiek może tak odezwać? Ja k może z wszechmocą Boga naigrawać i jej się sprzeciwiać, gdy takie potęgi w służbie Boga stoją ?

„Mój m iły b ra c ie !“ rzecze nauczyciel z powagą i smutkiem, gdy wiatr wyjący biały włos starca na głowie podnosi, „nie gadaj bzdurstwa, bo się P an Bóg nie da z siebie naśmiewać. Onci zaiste jest wielkim, wszechmocnym i bez granic świętym. Czy czasu swego przy stworzeniu świata nie wywiódł gór i skał z głębokości morza?

Czy nie ma być w stanie kupę morskiego piasku zatopić w prze­

paściach głębokiego morza ? “

Lecz rolnik naprawdę chce się popisać i dlatego rzekł: „Mój nauczycielu, jeśli pan tego powiedzieć nie chcesz, to ja sam powiem.

Proszę tylko słuchać." To rzekłszy podniósł twardą dłoń rolnika w górę k u niebu, krzycząc zuchwale: „Oto się podnieś i rzuć się w morze!" W piersi staruszka serce zadrżało. Na taką zuchwałość nie wie, co powiedzieć. W milczeniu podał mu rękę na pożegna­

nie, wskazując na czarne chm ury na niebie. Klaus go zrozumiał, lecz się w nim serce bardzo zatwardziło i dusza niezmiernie od­

porna była. Zwrócił swe kro k i do domu swego j odszedł spokojnie.

Dom jego był nowym i w posadach swoich mocno zbudowa­

nym. Nie jest to wadą, gdy kto swe mieszkanie mocno zfunduje.

Łatwiej będzie w stanie oprzeć się wpływowi złowrogich potęg, które nań nastają, aby upadek jego wywołały. Lecz błędem jest Zawsze nieuniknionym , gdy kto jest zdania, że za ścianami ze skał i granitu od ręki Boga będzie bezpiecznym. Bo cóż na świecie zna- cza pałace z najtwardszej skały, gdy żywioły świata działa swe skierują i ognie zwrócą na ziemskie budowy, aż ziemia cała w po­

sadach zadrży!

Dziś prędzej się zmierzcha i nad morzem gruba ciemność pa­

nuje. T ak jest dziś gęstą i nieprzeniknioną, że światełka ni gwiazdki nigdzie nie ujrzysz. Ciemno ja k w grobie. Burza się wzmogła, do najwyższego stopnia się podniosła i huczy, szaleje, jak b y głębie pie­

kła się poruszyły. W ały się piętrzą, jak b y do nieba chciały wy­

stąpić, a między nimi otchłanie wodne się otwierają. Burza porywa okręty ludzi, gdzie ja k ie znajdzie i dnem do góry przewraca. Ma­

szty i ściany okrętów kruszy, ja k silny mężczyzna małe zapałki w palcach rozkruszy. A jednak te belki, to nie zapałki, to mocne kłody ze silnych dębów, które przez setki lat wyrastały. Dziś sie piorunami rzuciła na morze, a morze się wzmaga i piętrzy szalenie i chce ujść pogoni i pędzi i huczy, a co jest na niem, czy łodzie, okrę­

ty, ludzie lub ptastwo i ryby morskie, to wszystko pędzi przed soba naprzód ja k w strasznej ucieczce. Może się uda, że jeden wał wody przeskoczy drugi. Jakże to straszne, gdy te wały idą jeden z drugim razem, ja k b y ogniwa wielkiego łańcucha. Wtem się obi- jają, prysną i białą pianą się okrywają. N a brzegu pewnie jest naj­

okropniej. W ały ja k pałace wznoszą się nad ziemią i jakby biały- mi językam i liżą nasypane piaski. Te by dziś musiały być z twar­

68

-dej stali i wielkich pokładów twardego granitu, gdyby się sile bał­

wanów oparły. Straszny był wieczór i straszna noc po nim. Jerzy Klaus spokojnie zjadł swą wieczerzę jakby nic nie było. „Nie do­

bra burza,“ rzekł do swej żony, która wśród wojny żywiołów stała blada, truchlejąca. „A, cóż to szkodzi? Niech tam szaleje. My tu jesteśmy wcale bezpiecznik

W tem z okropnym trzaskiem rozerwał w iatr okiennice i znów zatrzasnął. Klaus podszedł do okna i otworzył je. Z hukiem zadął wicher i zagasił lampę, aż isk ry buchnęły. Chciał zamknąć z pola okiennice, ale choć silnym był mężczyzną, wszystkich swych musiał dołożyć sił, aby je zamknąć. To było istne pasowanie się z wiatrem.

„Okropna burza,“ m ruknął gospodarz, ocierając z tw arzy rę­

kawem koszuli wielkie krople potu, którem i się okrył. Żona za­

paliła światło, lecz z wielką trudnością, bo jej ręce drżały. Dzieci oboje usiadły na ławce około pieca, całe przerażone, a serce każde­

mu ze wzruszenia biło.

„Mężu!“ pyta żona, „czy nie mam czytać nieco z Biblii Wiedziała o jego poglądach, lecz w tej okropnej chwili jed n ak się pytała. Sama pragnęła wyższej obrony tej okropnej nocy, niż ręka człowieka może użyczyć. Któż ich ocali z burzy i zginienia, jeśli nie sama obrona Boża?

„Ty się lękasz,“ rzekł Klaus do żony. „Zrób, jak o chcesz;

ja się spać położę!“ Ja k rzekł, tak uczynił. Położył się w łóżko, a gdy ciepłą kołdrę aż na głowę wsunął, czuł, ja k mu jest dobrze.

Niech mu burza śpiewa do snu swą piosnkę, a jutro pewnie będzie dzień lepszy. Ja k mądrze człowiek uczyni, gdy sobie nad głową mocny dom zbuduje.

Wśród takich myśli zasnął spokojnie; żona atoli i córki obie, jedna lat 10, druga 12, nie miały atoli spokoju. W ytężonem uchem słuchały huku, ja k i ta walka żywiołów sprawiała. Niekiedy się zdało, że dom w posadach nieco się zatrząsł.

„Boże się zlituj !u westchnęła m atka, a córki obie złożyły ręce do modlitwy. One mądrości ojca nie przyjęły i wierzą mocno, że jest nad niemi wszechmocny Pan Bóg, który i tej burzy i ży­

wiołom świata zaradzić zdoła. W końcu zmęczone biorą się do łoża i próbują zasnąć. Dzieci nie długo na sen czekały, wkrótce zasnęły i cicho spały, lecz m atka nie spała. Leżąc na łożu z wytężoną siłą słucha przeraźliwego w yku morskiego; a im bliżej północ przycho­

dzi, tem przeraźliwiej te głosy wyją. Północ obecna okropną trwoga serce napełnia. Klausowej się wydaje, jak b y te godziny całą wie­

czność trwały, jakby się poranku nie doczekała, ja k b y ta noc stra­

szna się nie skończyła. Czy też jeszcze kiedy zorza poranna zaja­

śnieje, a po nocy takiej zawita poranek? Albowiem potęga żywio­

łów się wzmaga. T ak chyba podczas potopu było, że się z obłoków

69

-strumienie wody na ziemię polały i ja k kaskady wśród gęstej ciem­

ności na ziemię lunęły. Przecież kilkadziesiąt przeżyła już lat, lecz takiej burzy i takiego huku jeszcze nie pamięta. Niebo i piekło bój z sobą wiodą, które z nich ziemię posiędzie, ogarnie. Jak gdyby duchy piekielne wyły, tak huczy i świszczę koło domu. Czy wszystkich chcą porwać i z sobą zagarnąć? Wsto-ząśnienia domu się powtarzają, dom się porusza, a sprzęty trzeszczą, nawet i łoże, na którem spoczywa. Serce ogarnia trw oga na myśl, co ich czeka.

W tem na zegarze wybiła godzina — pierwsza po północy, pierw­

sza godzina nowego dnia. Czy go dożyjem y? Serce Klausowej ściska się w trwodze. Rzeczy tak p ra­

wie wszystkie wyglądają, jak b y Panu Bogu lejce rządów świata z ręk i

wy-p a d t y ^ •,

Na zegarze wybiła druga. Go­

spodyni zerwawszy się z łoża patrzy w noc ciemną, lecz ani śladu świa­

tłości nie widzi. Na dole w sieni słyszeć głosy ludzkie, słyszy, ja k imię Klausa wołają. Byli to parobcy ze stajni od koni. Gdy się Klaus ocknął, słyszy, ja k wołają: ,,W stawać! rato­

wać! Powódź zalewa! Morze już u nas! Wieś naszą zalew a!“ Mieszkańcy domu wstają przerażeni i jak na prędce dało się zrobić, się ubierają. Jerzy Klaus pierwszy wychodzi z domu z tem postanowieniem, że się nie za­

straszy. Idzie do stajni bydło zaopa­

trzyć. D obry gospodarz na pier- wszem miejscu pamięta o bydle — potem o rodzinie. To ju ż tak w na­

turze gospodarza leży. Bydło tej nocy okropnie ryczało. Ani łańcuchów nie

można rozpuścić, tak się rwie, skacze, szarpie łańcuchami, ja k gdy­

by wściekłe. Staje na dwóch nogach, zerka nozdrzami, pieni się, nadyma i ledwie spuszczone w yryw a się z ręki i pędzi w ciemność jakby opętane.

„Nazad do dom u!“ krzyczy gospodarz. Ludzie ledwie mogą usłuchnąć rozkazu; morze się leje ulicami wioski, białe się czubki pienią wśród budynków ; wały okropnie wyją jak z radości, że się udało przerwać zapory i w ulicach stanąć. H uk się wydawał ja k okrzyk zwycięstwa, że po latach wielu zostały panami tych brze­

gów i piasków, których morze nanosiło, a ludzie mu je wielkim mozołem odebrali. Teraz już zdobyczy więcej nie wyda.

Karol I., król Rumunii.

70

Gospodarz i służba wracają do domu, wszyscy do nitki prze­

siąkli wodami. Wtem straszny łoskot, ja k b y coś pękło. Cóż to więc znaczy? Cóż ten huk i grzm ot? Czy niebo zapada? czy ziemia się pęka? Straszne skrzypnięcie i huki grzm otu! Skutkiem wiel­

kiego uderzenia wałów dom się nachyla, a szyby okien pękaja z łoskotem — otwierają fali drogę do domu. Pokój mieszkalny stoi pod wodą, która masę mułu i piany przyniosła. Mieszkańcy co tchu uciekają na strych, biorąc ze sobą, co ocalić mogą. Znowu uderzenie, jak b y taranem chciał rozwalić m ury. Znów szyby okien pryskają, lecą, i masy wody leją się do wnętrza mocnego dom u;

meble roznoszą, rzucają o ściany, i czarną masą ściany oblewają.

Wtem pękają krokwie, dach się wali na dół, a m ury domu chwiać się zaczynają. „Już teraz po n a s !“ krzyknęła matka, a razem z nią dzieci. Jerzy Klaus te same powtarza słowa, a twarz jego blada wy­

gląda ja k chusta. Jego odwaga, siła i odporność stanęły u końca.

Trwoga śmierci serce jego ogarnia i dziwnie je wzrusza. Dotąd był twardy i niezachwiany, teraz m iękki i chwiejny. Teraz sam widzi, że człowiek tylko jest ja k robaczek, ja k nic na świecie, gdy przyjdą klęski, które posadami życia zachwieją. Teraz żałuje, że tak zuchwale mówił do Boga, a serce nauczyciela zranił. Żal mu, ja k dziecko krnąbrne się zachował i przeciw Bogu wiecznemu blu-

źnił. Gdy się bram y śmierci i wielkiej wieczności przed nim otwie- - rają, błędne światełko własnego rozumu i mądrości gaśnie, nieszczę­

śliwego zuchwalca w ciemności, w rozpaczy i wiecznej zagubię po­

zostawiając. W sercu i sumieniu odbija się prawda, do szpiku ko­

ści całego przekrusza, że niema ucieczki przed Panem Bogiem jak tylko do Niego.

Oto biedna żo na; swe dzieci kochane tuli do serca, aby przy­

najmniej z niemi umarła. Młodsza córeczka złożyła ręce i ze łzami w oczach modli się wzdychając.

„Rozszerz swe skrzydła obie, O Jezu mój w tej dobie; Weź i mię w swe okrycie. Chce mię szatan już strawić, Każ aniołom swym prawić: W pokoju ma być to dziecię.“

Dla m atki te słowa były ja k głos nieba. Gorące łzy lejąc j woła z głębi serca: „Zmiłuj się nad nami, o Boże! a okaż nam miłosierdzie swoje!“ M atka zabrała z sobą kancyonał, uciekając na strych, a gdy na poddaszu do siebie córeczki swe tuli, gdy kro ­ kwie i łaty trzeszczą się i gna, a każdej chwili w nurtach walą­

cego się morza pochłonięte będą, czyta m atka z dziwnem uspoko­

jeniem : „Kto się w opiekę podda Panu swemu, A całem sercem stale ufa jem u, Śmiele rzec może, mam obrońcę B o g a; Nie będzie \ u mnie straszna żadna trw o g a ! — Ciebie On z wielkich przykrości j wybawi, I w zaraźliwem powietrzu zastawi. W cieniu swych skrzy­

deł zachowa cię wiecznie; Pod jego pióry odpoczniesz bezpiecznie.11

71

Jerzy Klaus stał z odwróconą tw arzą i wzruszenia swego utaić nie zdołał. Na sercu mu było, jak b y z ciężkiego przebudzał się snu.

O belki dachu musi się opierać, bo mu nogi drżą i wnętrzno­

ści serca są przerażone. Spogląda pod siebie i widzi nurty wzbu­

rzonego morza, ja k pod nim wirują, bo gdzie podłoga domu dotąd była, tam się wody morza pod nim pieniły. Lecz przez wody pa­

trzy i widzi głębiej w otchłanie piekła, które przed nim paszczękę swą otwierało, aby pochłonąć bluźniercę, k tó ry majestatowi odwie­

cznego Boga zuchwale urągał. Zimne poty występują na twarz i na skronie, a choć je rękaw em koszuli ociera, jedn ak ich obe­

trzeć nie może.

W tem do wzruszonego podchodzi żona. Dziwny ją jakiś spo­

kój ogarnął i więcej żadnej trwogi nie czuje. Taka jest bowiem natura kobiety. Gdy małe walki życiu jej grożą, traci często spo­

kój i równowagę umysłu swego. Lecz gdy wielkie klęski i dopu­

szczenia chcą człowieka zniszczyć, gdy ciemne skrzydła bolesnych nieszczęść duszę ocieniają, wtenczas się jej dusza do dziwnej świa­

tłości podnosi, wtenczas niespodzianie w nowej wielkości zwycięsko jaśnieje. W szystkie zamęty w wierze zwycięża, największe ciosy

w sile swej w iary mężnie ponosi.

Klausowa objęła szyję swego męża przyjazną ręką, te mó­

wiąc słowa: „Nie trwóż się, mój mężu; m y nie zginiemy. Jakiś wewnętrzny głos mi zapewnia, że się szczęśliwie stąd ocalimy. “ Ach, ja k okropnie morze szaleje! J a k gdyby te słowa było zro­

zumiało, tak naraz szumi i podwaja swe usiłowania, aby dom za­

walić i zniszczyć bez śladu. Pomiędzy cegły ciśnie się woda, try ­ ska ja k z sikawki. Mimo to wszystko jest gospodyni pełna ufności.

walić i zniszczyć bez śladu. Pomiędzy cegły ciśnie się woda, try ­ ska ja k z sikawki. Mimo to wszystko jest gospodyni pełna ufności.

Powiązane dokumenty