• Nie Znaleziono Wyników

N abożna pieśń matki

„Ach, mężu! jakaż to szkoda!“ westchnęła pani Neyill. „Cóż teraz zaczniemy ? Czy naprawdę niema dzis innego pociągu ?

„Niema, moja d ro g a!“ odrzekł Jerzy Nevill. „Właśnie byłem w biurze, aby się dowiedzieć. Niema innej rady, ja k szukać no­

clegu. Nasz pociąg spóźnił się o całą godzinę i nie mamy więcej połaczenia. Starajm y się, abyśmy ze zwłoki ja k jiajlepszy użytek zrobili," dodał z uśmiechem, widząc ja k żona zmartwiona wyglą­

dała. „Mam nadzieję, że tu gdzieś znajdziemy schronienie, a może tu Pan Bóg zechce nas użyć, byśmy w jego służbie nieco uczynili.'

Jerzy Nevill i żona jego byli w Służbie misyi chrześcijańskiej, mieli stacyę w pewnem bardzo samotnem miejscu w Australii i prawie wracali na nie z Londynu, gdzie k ilk a miesięcy urlopu spędzili. Powracali do swej pracy wśród osadników i górników bardzo odległej i samotnej okolicy w głębi Australii, gdzie oprócz nich nie było człowieka, 'któryby na rozproszonych lepszy wpływ wywierał. Zwłoka tem przykrzejszą się o k a z y w a ł a , ponieważ do miejsca swego przeznaczenia mieli już tylko trzy godziny jazdy. Cieszyli się tem, że im chyba Pan Bóg tu pracę zgotował.

Miejscowość nazywała się Skalica; była taić nieznaczną, ze nie można było jej nazwać miasteczkiem. W środku był rynek, naokoło chaty, w których mieszkali górnicy, kopiący za złotem, a między chatami stały budy z chlebem, mięsem i wódką i z rozlicznemi

innemi rzeczami. _

„Powiadaja ludzie, że tu niebezpiecznie wśród samych wyrzutków ludzkiej społeczności," nadmienił Nevill, gdy się ze stacyi udali do miasta. „O mieszkańcach powiedział mi ktoś, że Boga nie znają, ani nadziei nie mają. Ale temu nie dziw, jeśli nikogo niema, ęoby ich lepszych rzeczy nauczył. Niech się Bóg zlituje i ześle robotników na to miejsce, które w przyszłości stanie się centrum całej okolicy.

Po upływie kilku m inut drogi stanęli w środku osady, niby na ry n k u otoczonym chatkami. W yszukali sobie najprzód schronienie na nocleg, a potem wyszli na rynek. „Urządzimy tu nabożeństwo pod szczerem niebem," rzekł Nevill do żony. „Ten rynek całkiem odpowiada, a koło chatek widać postacie próżnujące; może dadzą się zwabić. Zaśpiewaj ty pieśń, może się przybliżą."

Małgorzata Neyill miała prześliczną nutę i bardzo dźwięczny i miły głos, któ ry wyłącznie służbie Chrystusowej poświęciła. Po­

wstawszy tedy, zmówiła cichą modlitwę, wzdychając do Boga, i zanuciła:

„Miałem Jezusa w sercu kochanego . . .‘ ^

Melodya i słowa dziwnie się obiły o uszy mieszkańców. Ci co gawędzili, zamilkli od razu, zdumieni słuchają, co ten dźwięk znaczy.

— 102 —

Ludzie, będący w chatach, otworzyli drzwi, okna i słuchali śpiewu;

wielu ich zas pospieszyło na m iejsce; stanęli w około misyonarzy, ze wzruszeniem pochłaniając dźwięki nabożnej pieśni, która z lat młodocianych znali, a która im lepsze czasy przypominała.

Jeden ze słuchaczów przysunął się potajemnie i stanął z tyłu śpiewaczki; był to JanG rajson , jeden z najmłodszych, alen ajd zik - szych górników miejsca. Od k ilku lat bawił w miasteczku, lecz z każdym rokiem głębiej upadał w grzechy i zbrodnie wszelkiego rodzaju, do czego mu towarzysze wiernie pomagali. Od krótkiego czasu przesycił się jednak tem hultajskiem życiem, które sobie do gruntu zbrzydził. Serdecznie pragnął oderwać się od swych towa­

rzyszy i nowe,^ lepsze rozpocząć życie, ale mu siły moralnej brakło.

Ile razy wieczór wracał z karczm y do domu, w samotnym gąszczu za granicą miasta czynił to zawsze z tem postanowieniem, że już więcej nie skosztuje trunku, ni między hultajstwo nie wróci, tylko że pokusie nie mógł się oprzeć.

. »Jeszcze jed n ą godzinę, “ powtarzał u siebie, „a potem wszystkiemu koniec położę. “ To mówiąc, obracał w kieszeni rewolwer i ściskał go w dłoni, bo nim postanowił tego wieczoru sobie życie odebrać.

W tem usłyszał melodyę i słowa pieśni dobrze mu znanej i taka go jakaś dziwna ogarnęła tęsknota, taka boleść wewnętrzna, jakby go jaka tajemnicza ręka za serce ścisnęła.

Była to ulubiona pieśń m atki jego. Ileż to ona razy ją śpiewała.

M atki? Ach jakże on o niej zupełnie zapomniał w swem hu- laszczem życiu! Cóżby ona rzekła, gdyby go widziała w jego roz­

paczy i na tej drodze, po której kroczy? Z wybuchem rozpaczy zakrył twarz rękam i, oparłszy się o m ur płakał ja k dziecko. Me- lodya, słowa, pieśń zanucona całą mu jego przeszłość przedstawiła i całą zgrozę obecnego stanu ! Jak b y błyskawica otchłanie duszy nagle oświeciła, naraz obrazy popełnionych grzechów stanęły w pa­

mięci, obudziły się wspomnienia przeraźliwych rzeczy, o których myślał, że nigdy więcej w myślach nie odżyją. Przypom ina sobie, ja k stał u łoża bogobojnej m atki, gdy um ierała. Liczył wtenczas prawie lat dwanaście. K ilka chwil przedtem zanuciła z cicha swą pieśń ulubioną. Koło jej łoża upadł na kolana i gorzkie łzy żalu płynęły z oczu. M atka drętwiejącą na skroni jego położyła dłoń i z zapałem miłości macierzyńskiej żegnając go rzekła: „Janku ko­

chany, przyrzecz mi teraz, ach przyrzecz szczerze, że się na pewne

w niebie zobaczym y!“ '

On chciał odpowiedzieć, lecz taka boleść ścisnęła mu serce, że nie był w stanie twarz podnieść do m atki, a gdy w końcu wyrzekł:

„Przyrzekam, m am eczko!11 spostrzegł, że zasnęła.

Ach, gdyby żyła, jakże inaczej byłoby z nim teraz. T ak nie miał nikogo, coby go kochał, coby go bronił i w miłości serca

103

0 niego dbał. Miał ojca drugiego, ale ten się o niego me troszczył.

W końcu mu się pobyt w domu uprzykrzył i tak uciekł w świat.

Gdzie nie był, na morzu i lądzie, czego nie ukusił w krajach dale­

kich i w świecie obcym, trudno to spamiętać. W końcu żądza złota zaprowadziła go do Australii, gdzie go widzimy. W pamięci jego stanęły obrazy rozpustnego życia, jakie prowadził, stanęła pewność, że coraz głębiej upadał i tonął. A dokądże, dokąd dojdzie na tej

drodze! . . . .

Dreszcze go przejęły, gdy o tem pomyślał. „A ja jej przy­

rzekłem, że ją spotkam w niebie!“ dodał w przerażeniu, „ale teraz widzę, że się to nie stanie! “

„O, zmiłujże się, .Je zu mój, nademną! Racz w ostatecznej go­

dzinie być ze m na.“ Śpiewała pani misyonarzowa. — Czy to może być? Czy człowiek tak podły może w Jezusie jeszcze mieć na­

dzieję? Czy przez pokutę może dostąpić grzechów odpuszczenia?

Słuchał ostatnich zwrotek pieśni z uwagą, a gdy śpiewaczka śpiew zakończyła, światłość niebieska oświeciła duszę nieszczęśliwego i nowa nadzieja wstapiła do serca. Inni słuchacze przybliżyli się do misyonarza, poruszeni, ale nie przerażeni na sercu, gdy tymczasem Jan Grajson jeden szukał sam otności; cofnął się w głąb gąszczu, upadł na kolano i gorąco się Panu Bogu modlił. Potem ze spokoj­

nej korzystajac chwili, zebrał swe m anatki i nikomu słowa nie rzekłszy, uciekł z okolicy. Rewolwer odrzucił od siebie do gąszcza

1 w inne strony się udał. ( .

„Niech ci Bóg zapłaci!“ szepnął u siebie, m y ś l ą c o śpiewaczce;

niffdy sie nie dowie, co dla mnie dobrego swa pieśną zrobiła.

8 J * *

Od tego czasu sześć lat upłynęło. * Jan Grajson rzeczywiście szczerze się nawrócił i pobożne i cnotliwe prowadził życie. Bawił w Londynie, gdzie znalazł służbę dla siebie dobrą. Pewnego popo­

łudnia przechodzi przez miasto, koło E xeter Hall, dzień był surowy i deszcz bardzo padał. Słucha, w budynku śpiewają; we wielkiej sali miało towarzystwo m isyjne swe roczne zgromadzenie. Grajson wszedł na salę i usiadł na krześle. Na chórze stała młoda pani i przed zgromadzeniem śpiewała piesiu Miałem Jezusa w sercu ko- chanego! — „Ta postać, ten głos! gdzieżem ja go słyszał? “ łamie sobie głowę. Naraz przypomina sobie — ta sama śpiewaczka, co w Australii śpiewała pieśń m atki jego. Jakież to spotkanie,^ jakież przypomnienie. — Nie żałowała? że wtenczas na stacyi zamieszkali pociąg.

- 104

Powiązane dokumenty