• Nie Znaleziono Wyników

KRONIKA PARYZKA

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1861, T. 1 (Stron 97-115)

1, 1 T E R A C K A, N A I) K O W A I A R T Y S T V C Z NA.

/

C h a te au b ria n d et son groupe littéraire sous l’E m pire, przez pana fSaint- Beuve. — D zieła zupełne pani de G ir a rd iu . — B u n t S y p o jó w , przez pana Po rgues. — Ilis to ryu ruchu umysłowego we F r a n c y i w X V I i połowie X V I I wieku przez Juliusza Jolly. — Nowy d ia n ia t D um asa „la Danie- de

Mon soreau.” — W iadom ości literackie.

L isto p a d zwykle nie płodny w poważne m yśli, bo wyłącznie poświęcony literaturze kolendow éj, tego roku dostarczył P a ­ ryżowi mądrego i treściwego dzieła: autorem jego sławny akademicki k ry ty k , Saint-Beuve; ty tu ł książki C h a tea u b ria n d et son g rou pe litté ra ire sous l’E m p ire.

Je st to kurs prelekcyj literackich, które pan Saint-Beuve w ykładał w 1848 roku w Liège, dokąd się udał po ogłoszeniu rządu tymczasowego we Francyi.

Stworzony na akadem ika, żyjący wyłącznie w krainie a b stra k c y i, miłujący nad wszystko wygodny spokój i sprzyja­

jącą myśleniu ciszę, Saint-Beuve nie mógł się zgodzić z po­

rządkiem rzeczy zakłócającym wszystkie jego nawyknienia.

Konserw ator biblioteki M azarina, k tó ry , jak sam powiada, chciałby b ył żyć w X V II wieku, pośród owego ugrzecznionego i eleganckiego społeczeństwa, które mając zapewnione jutro, od­

dawało się spokojnie umysłowym i zmysłowym uciechom , nad­

to , osobisty przyjaciel Ludwika F ilip a , m usiał uciekać przed rzeczpospolitą; em igrował więc do Belgii i tam urodziło się dzieło, o którem mowa. (

Umyślnie zapisuję na wstępie m etrykę dziecka i charak­

terystykę ojca, ażeby pogląd jego uwolnić zupełnie od

za-KRONIKA PARYZKA. 9 1

rzutu stronniczości; żeby nikt nie posądził go o radykalizm , nie m y ślał, że wyrok pana Saint-Beuve o geniuszu Chateau- brianda wypada z ust przysięgłego sędziego przeciwnego obozu.

Jego 'krytyka dzieł Chateaubrianda je s t gruntow na i śm iała: nie znam obosieczni ej szego skalpela, ja k ten, którym pan Saint-Beuve dyssekuje płody literackie: ta strona jego roz­

bioru je s t więc znakomita; pragnąćby tylko można w..tym kursie obszerniejszego poglądu historycznego, bez którego nie można osądzić sprawiedliwie najburzliwszej epoki dziejów F ra n cy i, ani ludzi działających wtedy. Pomiędzy tymi ludźmi jedno z pierwszych miejsce zajmuje Chateaubriand; ale, ja k ­ kolwiek ustaloną je s t sław a dziś do imienia jego przywiązana, ocena literacka dzieł jego, nie tłum aczy ani rozgłosu, jaki mia­

ły w początku tego w iek u, ani następstw jakie wywołały.

Są pisarze, których dzieł nic można sądzić oderwanie:

ażeby je należycie ocenić, trzeba wziąć pod rozwagę okoli­

czności, w jakich się pojawiły a które je poniekąd w yw ołały, nie rozdzielać tworów od towarzyszących im w ypadków , pam iętać w jakim celu były po częte, nawet położyć na szali osobiste zamiary autora. Zanim został wielką figurą literacką 1 polityczną, Chateaubriand b y ł narzędziem w ręku anti-rewo- lucyonistów; pierwsze jego utwory uwielbiane z jednej a po­

tępiane z drugiej strony, były częścią planu ogromnej re- akcyi przeciw dokonanym reformom , i tojest właśnie co im nadaje daleko większą wagę niż talent, z jakim są napisane.

Zaraz po 18 brum aira, w samym początku bieżącego stulecia, zasady wielkiego ruchu 1789 r., stały się celem najza­

ciętszych pocisków. Zuchwalstwo długo do milczenia zmusza­

nych przeciwników rewolucyi, wybuchło z zaciekłością stra­

szną. N iechętni, rachując na znużenie powszechne, powzięli nadzieję odrobienia wszystkiego co się s ta ło ; łatwowierni za­

d ę li się bać p iek ła, słabych opanowało z n i e c h ę c e n i e , a podli służalce rewolucyi osądzili, że bezpieczniej będzie przejść do lnnego obozu. W chwili kiedy filozofia sama jedna mogła P°jednać poróżnione na śmierć um y sły , przodownicy stronnic-

•Ta 'Vstecznego poczęli spotwarzać i szkalować wielkich mę-2 w i wielkie dzieła będące chlubą XVII i wieku. Wszyscy zna <omits i , wówczas działający ludzie publiczni we Francyi, w.ykształcili się na tych dziełach; przeciwnicy wiedząc jak

92 K R O N I K A

bardzo urok tego stulecia potrzebnym jest rewolucyi, w Y ol- tairze, Montesquieu’m, Russie, Diderocie i D’Alembercie, poczęli atakować zasady będące zasadami wszystkich zdolnych i wier­

nych sług rzeczypospolitej. Ponieważ wiedziano, że zbez- czeszczanie sławy owych geniuszów zm arłych, ■ jest wyda­

nie wojny żywym, poszczuto zatem filozofią X V III wieku, zgrają lichych pamflecistów, z których najtęższy nie mógł się mierzyć z najsłabszym z tych, których nierozumiejąc kąsał.

W krotce filozofia w języku tych krytyków , stała się jednoznacznikiem bezrządu, rozboju, buntu i rzezi: ogłoszono ją za przyczynę wszystkich zbrodni rewolucyjnych; poczęto utrzym yw ać, że na miejscu, rozumującej filozofii trzeba posta­

wić zapal: daleko wyższy od rozumu: tylko w iara, ślepa wiara mogła, zdaniem tych zimnych zapaleńców, wyprostować skrzy­

wione rozumem umysły. Zam iast więc używać uciążliwej władzy myślenia i obserwowania, zdrowiej i pewniej było zdać się na natchnienie, które od wszelkiego badania uwalnia.

W yznać należy, że powyższa teorya, niebawem do lite­

ratu ry zastosowana, była zręczną: tyle zbawienną dla głoszą­

cego j ą stronnictwa ile dla ludzkości fatalną. Któż nie w ie , iż ułożony w system at capal, wykluczający z człowieka naj­

wyższą władzę jego, władzę m yślenia, b ył powodem naj­

większych nieszczęść ludzkości? Każdy wie o tem , a wtedy więcćj niż kiedy pojmowano tę praw dę; byli jednak tacy , co dowodzili z zaciętością, że tylko w takim systemie dusza może odzyskać swe praw a do nieśmiertelności a serce utraconą dzie­

wiczość; że na tej d ro d ze, błędy nawet nie będą zupełnie obrane z cnoty i moralności.

J a k łatwo zgadnąć, powyższe twierdzenia wywołały gwałtowne polemiki. Nie trudno było obrońcom filozofii do­

wieść jej przeciwnikom, że ten system dąży tylko do odurzenia w yobraźni, zaćmienia św iatła i tworzenia fanatyków. W ojna co dzień zaciętsza w rzała, a reakcya ciągle szła w górę. Przy­

szło do tego, z razu nieśmiało przez jej koryfeuszów głoszone zasady wypowiedziano bez ogródki, jasno i wyraźnie.

W takiej to chwili ukazało się sławne dzieło Chateau- brianda le G enie du C h ristia n w n e , którego rozbiór głównie pana Saint-Beuve zajmuje.

Z tego cośmy powiedzieli, pokazuje się, że opinia publi­

czna długo przysposabianą była do przyjęcia tego utw oru;

PA RYZKA. 93 wyw ołał on też zapał sztuczny, tém hałaśliwszy, że płytki.

Z apał ten pan Saint-Beuve wybornie tłum aczy i ocenia ; wy­

kazuje czarno na b iałć m , na czém polegał 'wtedy a co dziś 0 nim trzymać wypada.

„Książka sama przez s i ę , powiada autor, nie jest ani wielką księgą, ani prawdziwym pomnikiem, pomnikiem takim, jakim by było dzieło Pascala, gdyby autor M yśli był je dokoń­

czył, nie ma porównania; nawet w stanie ułamków, w jakim nam M y Hi z o sta ły , byłoby, zdaniem mojćm, świętokradztwem porównywać z niemi to świetno-płoche dzieło. Ale było ono w istocie, un coup d e théâtre et d'.avtel., dobrze wycelowaną arm atą, strzelającą w stanowczéj chwili”.

Kiedy wyszło to dzieło C hateaubrianda, naczelnik pań­

stwa ogłosił się już wrogiem filozofii : dzienniki zatém ówcze­

sne trafiając w ton jeg o , trą b iły śm iało, że G eniusz C h rysty- a n izm u otwiera światu nową drogę, rozpoczyna szczęśliwą reakcyą przeciw zgubnym ustawom 1 7 8 9 .ro k u ; a co najmilsze­

go w tém zjawisku, to to, „że tę księgę m ającą zwrócić szczytne uczucia sercom filozofią spodlonym , natchnęła religia: Chateau­

briand napisał dzieło now e, z wiarą starożytną !,”.

Obaćzymy zaraz z pomocą pana Saint-Beuve, jak a to była ta starożytna w iara tak zręcznie eksploatowana przed sześćdzie- sięcią laty przez nieprzyjaciół rzeczpospolitej.

Przeczytawszy dwa tomy napisane przez najpoważniejsze­

go dziś kryty ka F ran cy i, czytelnik zostaje przekonany, z do­

wodami w r ę k u , że ów rycerski obrońca ortodoksyi politycznej 1 religijnej, nie m iał ani wiary politycznej, ani religijnej; że czuły autor A ta li i R en eu sza , b y ł tylko zimnym samolubem;

że wahający sięum ysł jego, nie podparty żadną stałą zasadą ani Podstawą m o raln ą, słuchał każdego podszeptu próżności i gniew u, że pycha była jedynym motorem wszystkich jego po­

rywów i pragnień : że nakoniec, długa karyera je g o , była je ­ dną ciągłą i nieustanną pozą.'

A jed n ak , pan Saint-B euve nie je s t stronniczym sędzią.

zala, na której zalety i wady swego bohatera w aży, częściej za • niż przeciw Chateaubriandowi się przechyla. N ieraz, czu- zd°bi historya pisarza, żeby jego geniuszowi nie Ubliżyć

Nikt nigdy nie zaprzeczał Chateubriandowi żdolności P’sarskich. Talent ten przyznali mu jeszcze w 1802 i 1803 r.

9 4 KRO NIKA

najsurowsi krytycy G eniusza C hrysłi/anizm u. W yrzucano mu tylko wtedy rażącą zmienność jego zasad religijnych, w czém pan Saint-Beuve przyznaje zupełną słuszność ówczesnej kry- ty c ë , a nawet nowemi ją dokumentami popiera. Dowody te wyszukane skrzętnie we własnych archiwach Chateaubrianda, tworzą nie -wyczerpaną kopalnią studyów dla psychologa.

AV 1802 roku Chateaubriand chcąc dowieść, że religia chrześciańska jest nąjpoetyczniejszą z wszystkich, między in- n é m i, oskarżał filozofów X V III wieku: iż zwrócili umysły ku greckiej i rzymskiej mitologii, „iż żałowali tego haniebnego ku ltu , który czynił z rodzaju ludzkiego trzodę bezwstydników, lub dzikich bestyj”. Krótko przed napisaniem tego Chateau­

briand chlubił się, że je s t uczniem filozofów i pod niebiosa ich wynosił. W Essae sur lis R évo lu tio n s, ogłosił się bez ogród­

ki , fatalistą, m ateryalistą, antychrystem i ateuszem.

Saint-Beuve wydał także dokument wykazujący jeszcze dokładniej, jaki b y ł w owym czasie prawdziwy stan zasad i w iary autora M ęczenników. Dokument ten , jest to egzem­

plarz tychże samych E ssai s u r l e s Révolutions, poprawiony przez autora w chwili, kiedy m iał wydawać drugą edycyą tego dzieła. „C hateaubriand, powiada Saint-Beuve, pisał na mar­

ginesach poprawki, które zamyślał wprowadzić, a zapomnia­

wszy, że egzemplarz m iał iść do druku, dodawał noty do not, cżyli komentarze najskrytszych swych, myśli”.

Z tej dystrakcyi świat dziwnych dowiedział się rzeczy.

I tak naprzykład, powiada Chateaubriand w piérwszém wy­

daniu: „Religie rodzą się z naszych obaw i słabości, rosną w fanatyzmie a um ierają w obojętności. Bóg, fatalizm, mate- rya, to je d n o .” Obok tych słów drukowanych, dopisał na marginesie: „Oto mój systemat, oto, w co ja wierzę. Tak!

wszystko je s t trafem , przypadkiem lub fatalizmem na tym święcie: sława, zaszczyt, bogactwo, nawet cnota.... I jakże tu wierzyć, że Bóg nas prowadzi? M oże je s t Bóg, ale to Bóg Epikura, zbyt wielki, zbyt szczęśliwy, żeby się zajm ował naszémi interesami; a my pozostawieni jesteśm y na tym globie, żebyśmy się wzajemnie zjadali.”

Tyle co do Boga. Co się tyczy duszy, w E ssai su r les R évolutions, stoi wydrukowano: „O, ty! której nie znam! którćj nie wiem nazwy, ani mieszkania, byłażbyś tylko tworem fan- tazyi..., tylko złotym snem szczęścia? Dusza moja rozpadnie-li

P A R Y Z K A . 95 się wraz z ciałem? Grób jest-li przepaścią bez wyjścia, czy też przedsionkiem innego świata?” Obok tego ustępu, autor dopi­

suje na marginesie: „Czasem mam ochotę wierzyć w nieśm ier­

telność duszy.... ale mi rozum nie dozwala tego uczynić.

Zresztą, na cóż m iałbym pragnąć nieśmiertelności? Zdaje się, że są kary umysłowe, zupełnie oddzielone od cielesnych, jak nP- boleść po stracie przyjaciela i t. p. Otóż, jeżeli dusza cierpi niezależnie od ciała, przypuścić można, iż będzie cier­

piała również w inném życiu; z czego wypływa, żc ten drugi świat nie więcej w art od tego. Nie pragnijm yż więc przeżyć naszych popiołów, umrzyjmy lepiej cali z obawy cierpień po­

śmiertnych. To życie powinno uleczyć z manii istnienia” (de la nianie d’être).

Co do chrystyanizmu i jego obrońców, Chateaubriand powiada w drukowanym tekście: „Przykro mi, że mój przed­

miot nic dozwala mi przytoczyć argumentów, którymi Abbadie, H outeviU eiW erburtonpobijali swoich przeciwników i ich dzieła.”

A na marginesie: „Tak, gadali oklepanki (des platitudes), ale musiałem to napisać z powodu głupców.” A dalej wydruko­

wano: „Bóg, mówicie, uczynił nas wolnymi, to nie racy a; ale czy przewidział, że upadnę, że będę nieszczęśliwym? Pewnie:

więc wasz Bóg je s t tyranem!” A na boku dopisał: „Ta uwaga jest bez odpowiedzi i wywraca cały systemat chrześciański:

zresztą, n ikt j u ż w eń nie w ierzy

„Nikt wćń nie wierzy.” I zapisawszy te słowa, najśmie­

szniej szćm twierdzeniem uwieńczywszy najpowszedniejszą nie­

wiarę, Chateaubriand niebawem w ydał le Génie du C hristu»- n s me, a pocldebcy krzyknęli, że napisał księgę nową ze sta­

rożytną wiarą.

Saint-Beuve oddaje należne pochwały formie dzieła, ale na treść często się zżyma. Przypomniawszy rozdziały, w któ- r ych Chateaubriand porównywa praw a moralne rozmaitych narodów i usiłuje dowieść wyższości tra d y c ji Mojżeszowej nad nniemi kosmogoniami, Saint-Beuve powiada: „Te miejsca, jak

^ lele innych, szerokie otw ierają pole krytyce; dla umysłu

°2oficznego, nieco surowego, są tam rzeczy, które mogą wytrącić książkę z ręki. Łatwo pojąć słowa, które Sieyes Pisał do Koedera, odsyłając mu ją: „Zwracam ci szpargał a eaubriand’a o tilozoiicznych pretensyach. O to szarlatan!!

zy mogłeś przeczytać do końca?” Szpargał ten m iał jednak

9 6 K R O N I K A

wpływ ogromny w restauracyi społecznej, z której wychodzi­

my.” Prawda; aleby można dodać, z której wychodzimy z za­

niepokojonym um ysłem , sercem próżnem , wielką obłudą i kłamliwemi zwyczajami; z obliczem, które jest m aską tylko, i zasadami, które są tylko rolą. Saint-Beuve sam w końcu to przyznaje w tych słowach:

• ....„W X V II wieku wierzono religii i praktykowano ją;

w X V III walczono z nią z podniesioną przyłbicą; w XIX niby do niej powrócono, ale uważając ją już jako rzecz różną od praktyki życia. W kościele, ja k w muzeum, poczęto wołać:

ach! jakie to piękne! Jestto romantyzm chrystyanizmu, religia iniaginacyi, głowy, nie serca. H asło do niej d ał G eniusz C hry- stya n izm u : onto rozpoczął restauracyą religijną w tym bły­

szczącym a powierzchownym kierunku, czysto literackim i ma­

lowniczym, najdalszym od prawdziwego odrodzenia serca.”

Cóż dodać do powyższej definicja? To chyba, co z niej wypływa, że wielkiemu i uwielbionemu Chateaubriandowi za­

wdzięcza świat wszystkich neo-katolików salonowych, wszyst­

kich tych złoto-ustych deklamatorów, którzy powtarzają wciąż nadarem nie imię P an a Boga swego i urągają niegodnie świę­

temu duchów ewangelii. *

Rozpoczęto wydawnictwo „Dzieł Zupełnych” pani Emi- lowej Girardin. Zawsze utalentowana, a często genialna ta au to rk a, w chwili najszczytniejszego natchnienia w ydarta z" przybytku literatury ojczystej, w sławiła się, jak wiadomo, w każdej gałęzi nadobnego piśmiennictwa: z równym talentem pisała poemata, tragedye, komedye i powieści. W szystkie te utw ory cechuje smak wykwintny i wyborny dowcip; w nie­

których przebija głębokie czucie, nader rzadkie w wielkiej p an i, otoczonej od kolebki chórem bałwochwalczych po­

chlebstw, a przez współczesnych monarchów intelligencyi dziesiątą m u zą przezwanej.

Pierwszy tom Dzieł zupełnych zawiera część „Listów paryzkich,” tę właśnie, z której sław a pisarska autorki wy­

rosła. Są to szkice obyczajowe salonów paryzkich, naówczas błyszczących plejadą ognistych przodowników wielkiego buntu romantycznego, który jednocześnie zrew olucyą lipcową w umy­

słowej dziedzime Francyi wybuchnął: są to niby buletyny

wo-1 'A U Y Ż K A . 97 jennc dowcipu, rzuconego w w ir świetnych zabaw, których areną były złociste pałace Aten nowożytnych.

. Później, skoro cała ta kaskada dyamentew wypłynie, pomówimy tu o niej obszernie; dziś zajmiemy się przeglądem Teatru pani Girardin, którego wydanie zupełne mamy przed sobą..

Dzieło dramatyczne dziesiątej 'muzy rozpoczyna się tra- S°dyą a kończy krotochwilą, w prost odwrotnie, jak życie ludzkie. Pomimo tego przew rotu zwykłego porządku rzeczy, autorka nie odstępuje od prawdy, a idealizuje tyle tylko, ile trzeba, żeby obrazowi zbyt brutalna nie ubliżała rzeczywistość.

Czytając te utwory sceniczne pierwszy raz zestawione razem, zdaje się, iż pisanie dla te a tru było istotnem powoła­

niem autorki: wyrazistość jej stylu, zdolność improwizątorska, szybkie poczucie każdej śmieszności i niewłaściwości, talent rozmawiania, który posiadała do najwyższego stopnia: wszyst­

kie te wrodzone przymioty wprowadzały ją instynktownie w tajniki sztuki dramatycznej, w które inni dopiero z pomocą długiej nauki wnikają, Że ten talent był pani G irardin wro­

dzony, dowodzi najlepiej postęp, ja k i znać w jej utworach scenicznych: ostatnia sztuka, k tó rą czytasz, jest zawsze o szcze­

bel wyższa od poprzedniej; im dalej zagłębiasz się w ten tom, chronologicznym ułożony porządkiem, tem szerszy napotykasz pogląd, trafniejsze obrysy, styl silniejszy i głębsze myśli;

w końcu ta wielka dama, co tylko uśmiechać się umiała, p ła­

kać naw et umie.

Dramatyczny swój zawód pani G irardin rozpoczęła od J u d y ty , Przedm iot to zużyty: wdzięczny dla malarza, ale dla pisarza trudny. Owa niewiasta w stroju nierządnicy, jedną r ęką odchylająca zasłonę namiotu, a w drugiej trzym ająca uciętą głowę; ów tru p bez głowy, rozciągnięty w głębi na wschodnim dywanie; ta służąca, z szatańskim uśmiechem po­

dająca pani worek, niby sieć na' schowanie nocnego połowu:

jVszystko to tworzy w yrazistą grupę dla pędzla; malarstwo

°wiem nie m a skrupułów poezji: obojętne na czyny, dba 5 ko o piękne linie i żywe kolory. Dlatego malarze rozmiło- się w Judycie, dlatego ukochali Herodyadę, ową niecną

‘; ; c^ i c ę , co głowę Ja n a Chrzciciela podaje obojętnie na

uusku, niby melona na talerzu. i

T on > I. S ty c to ń )8 0 (, 1 3

9 8 KRONIKA

D ram at więcej ludzki, więcej też jest wymagający: nie przypuszcza on obojętności teokratycznych zbrodni, brzydzi się krw ią bez namiętności przelaną.

Pani G irardin subtelnym swym rozumem pojąwszy te wymogi sceny, Judytę biblijną, zarzynającą spokojnie satrapę ja k b a ra n a , podniosła do godności ofiary: bezmyślną jój zbrodnię zmieniła w ciężki, sprzeczny z uczuciem obowiązek, spełniony dla powszechnego dobra. Ażeby jaskrawiej odcie- niować położenie, autorka w serce Judyty włożyła nam iętną m iłość dla Holofernesa,

Bardzo nie słusznie, zdaniem naszem, wyrzucano pani Gi­

rardin, iż nie właściwie przedstaw iła tę biblijną scenę. W iek nasz, wielki eklektyk, chętnie przypuszcza, że Holofernes nie był obrzydłym barbarzyńcą i wyobraża sobie często assyryj- skiego wojownika w wspaniałej postawie granitowych rycerzy, wyżłobionych na pomnikach Niniwy. Judyta, jako córa upa­

dającego już Izraela, nie czująca w duszy grozy przykazań Jehowy, m ogła powziąć dla przybysza skłonności, które pani G irardin tak zręcznie w jej serce wsunęła. Miłość Judyty autorka zam knęła w surowej formie: zdradza ją więcej gra fizyonomii, niż słowa; czujesz miecz drżący w dłoni anioła niszczyciela... i dlatego cios straszniejszym ci się wydaje: Judyta pani G irardin, słaba i drżąca, dla zbawienia narodu i ocalenia swej cnoty, zabija Holofernesa.

D ruga tragedya, K leopatra, już wielki postęp znaczy.

Jestto także przedm iot drażliwy i trudny: bo jakże tę szaloną rozpustnicę, której w historycznych ramach za ciasno, utrzy­

mać w najsurowszej formie sztuki? Ja k przytwierdzić na niej czystą draperyą, któ rą tragiczna namiętność może zaledwie oddechem swym poruszyć? Ja k posadzić na wyniosłym tronie tę, k tórą wyobraźnia widzi ciąg]p uwiniętą w dywanie, z któ­

rego napół-naga w ypadła pod stopy

Cezara?-Pani G irardin i z tej trudności w ybrnęła szczęśliwie.

Tragedya, nie obrana z właściwej powagi, ma w sobie życie dram atu. W ojny domowe i wygnania, usunięte w k ąt obrazu, ustępują miejsca rozrzewniającej bajce. Antoniusz i Kleopatra, napół wyjęci z historyi, odżywają tu w namiętnym romansie;

scen poetycznych pełno; styl uwolniony od lirycznej miękkości, Jjrzmi jak miedziana struna; mnogość prawdziwie Jdassycznych

ustępów, zdumiewa czytelnika; wiersze wspaniałe m aszerują ja k rzymskie legie.

Lad}/ T artu ./ pokazuje talent pani Girardin na komi- cznem polu: wiadomo, ja k zręcznie a śmiało uwydatniła na nićm mieniący typ obłudy niewieściej. Lady Tartuf, rodzona siostra T a r tu f a, jest żywym dowodem, ile obłuda kobieca, okryta wdziękiem i osnuwająca niedostrzeżoną pajęczyną, nie­

bezpieczniejsza jest od męskiej, zawsze grubszej i nie nadobnej.

Prócz tego uczącego zestawienia, które czytającemu ciągle na myśli stoi, są w tej komedyi sceny, malujące żywo, jak kłam ­ stwo kłamiącemu cięży. Odegrawszy komedyą miłości ze starym m arszałkiem, lady T artu f zrzuca duszącą maskę i oddy­

cha głęboko: „co za męka, woła, zawsze oszukiwać, zmyślać, udawać.... O! jakże ciężko duszy w pożyczanym stroju!”

W chwili, kiedy to mówi, widz także, czując niemniej doku- czliwość tego ciężaru, oddycha swobodniej.... Któż mniej- więcej nie doznał tego uczucia? kto nie poczuł rozkoszy, zrzu­

cając z siebie przebranie, wymogami światowego życia narzu­

cone? kto nie radow ał się, wracając do formy, zastosowanej do

cone? kto nie radow ał się, wracając do formy, zastosowanej do

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1861, T. 1 (Stron 97-115)