• Nie Znaleziono Wyników

yło i jest duszą wzorowych w tym przedmiocie utworów, Przy

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1861, T. 1 (Stron 166-179)

Dział VI obejmuje oznaki godności wojskowych i cywilnych

yło i jest duszą wzorowych w tym przedmiocie utworów, Przy

160 KRONIKA

takiej zasadzie przewodniczącej, mnićj lub więcej wytworne wyko­

nanie szczegółów czyni o tyleż mnićj lub więcćj doskonałym obraz etycznćj prawdy, jaki na dnie tćj zasady spoczywa. Przeciwień­

stwa, jako element komiczny, wyradzają się albo z powikłania okoliczności, które indywiduum przyjmuje, albo, co jest lepsza, tworzy je sobie sam charakter tegoż indywiduum. Postacią, więc komiczną nie może być żaden charakter dziwaczny i śmieszny, bo będzie to tylko karykatura, ale raczćj musi to być postać, rodzajowi ludzkiemu wspólna i posiadać pewną właściwość powszechnie uznaną, w stopniu wyższym nad pospolitą miarę, tak, ażeby przeci­

wieństwa miały w nićj dostateczny odpór. Bohater komedyi w sta­

nowczych chwilach życia walczy z temi przeciwieństwy, które albo spadły nań mimo jego przyczynienia się, jako obca potęga, a wy­

stając nad miarę jego sił i usposobień, stawiają go w falszywem położeniu i czynią go śmiesznym, alboli tćż on sam niewłaściwym czynem lub kierunkiem sprowadził je na siebie i w walce z niemi odbywa ekspiacyę. W każdym razie jest 011 tylko ofiarą fałszywego alarmu, pozoru, wije się pod jego ręką, dopóki jćj czyto siłą woli nie odeprze, czy się z podeń zbiegiem szczęśliwych okoliczności nie dobędzie; a szamotanie to jego tćni jest rzeczywistsze i dokuczli­

wsze, im więcćj i dłużej dozwolił złudzeniu nad sobą zapanować.

Bohater tćż taki nie może być żadną miarą człowiekiem bez­

względnie złym, ale jedynie tylko złudzonym lub obłąkanym, ina­

czej traci całą sympatyę i nikt już z niego śmiać się nie będzie, lecz owszem oburzać, i cel komedyi chybiony. Komedya, jak i w ogóle sztuka, nie jest bynąjmnićj poplecznicą ani tubą moralności, jak to niektórzy koniecznie w nas chcą wmówić; ona stawia tylko ludziom przed oczy piękno w rozmaitych postaciach; postawi je i milczy, i dziej się wola Boża. Zrozumić kto ten milczący wyraz, dobrze;

nie zrozumić, mniejsza o to. Użyteczność komedyi mieści się w wesołości samćj, w doprowadzeniu do tego, aby wrodzona zdol­

ność nasza wykryła komiczne strony i potrafiła je wynaleźć wszę­

dzie, czyto w majowćm obliczu dziewicy, czy pod uroczystemi zmarszczkami starca. Ale postać komiczna musi być zarazem sympatyczną. M izantrop, jestto wielce uczciwy człowiek: pomimo swą ułomność, każe się nam szanować; gdybyż nie to, gdybyto był nikczemnik, spróbujmy się rozśmiać z jego usterków. Będą one wtedy odpychające, obrzydliwe, ale nie komiczne. Więc tćż Tartuffe Moliera i F a lsta ff Szekspira stoją już na tćj ślizkićj pochyłości, która wiedzie do unieważnienia komedyi, i słusznie powiada znako­

mity krytyk niemiecki Mundt, że Falstaffa ratuje tylko w sferze

komedyi ten nieporównany dowcip i humor, jaki poeta szczodrze zlał na tg postać. Temu tćż samemu zarzutowi ulega jedna z lepszych prac dzisiejszego komedyopisarza francuzkiego, Emila Augier, p. t.: Un Jiomme de bien, w której poeta chciał wznowić Tartuffa.

To tćż z téj strony dobrze p. Korzeniowski pojął swojego P lotkarza. Nie jestto człowiek złych absolutnie zasad, ani bawi się plotką dla bezecnéj przyjemności oszczerstwa, jak to czynią plotkarki vulgares, któremi świat jest napełniony. On tę wadę podniósł w umyśle swoim do godności uczciwéj zasady, do stano­

wiska powinności obywatelskićj i chrześciańskiego posłannictwa;

stawia się on nie jako prosty potwarca lub intrygant, wywołujący nienawiści i zwady, ale jako kontroller towarzystwa, pragnący postrachem zmusić je do porządnego prowadzenia rachunku z su­

mieniem. Żeby pod tym względem oddalić wszelaką wątpliwość, autor dwojakiego używa środka. Naprzód ukazuje nam jego auto­

graf: Bartek w ten sposób sam siebie określa, odzywając się do tych, co niby nic pojmują jego stanowiska:

C z e m u ż j a m a m n a r ó w n i k ła ś ć s ię z p lo tk a r k a m i, K ie d y w ie m o tć m d o b r z e i w y -p ie c ie sa m i, Ż e n ie d la t e g o g a d a m , a b y m le ć j ę z y k ie m , A l e , ja k k o g u t, ś p ią c y c h m ym o s t r z e g a m k r z y k ie m ; J a k w y ż e l d o z d r o ż n o ś c i i g łu p s tw lu d z k ic h s ta ję , A b y k a ż d y , c o g r z e s z y , k t ó r e m u s i ę z d a je , Ż e m o że ś m ia ło b r o ić , b o s i ę d o b r z e s c h o w a ł . G d y p o c z u je , ż e j e s t e m , le p ie j s ię p i l n o w a ł ....

A że m n ie n ie c e n i c i e , t o t y lk o d o w o d z i,

I ż w a m t o w s z y s t k o je d n o , c z y k to d r u g im s z k o d z i, C z y n ie s z k o d z i. M ó w ic i e : n ie c h a j s o b ie broją!

J a to m a m z a z a s łu g ę , ż e s i ę m n ie ź li b o ją .

To co tu Bartek mówi sam o sobie, stwierdzają i drudzy o ty­

le przynajmniej, iż nie approbując, przekonani s ą jednak o jego dobréj wierze. Drugim środkiem autora jest żywe przeciwstawienie n*ePospolitemu Bartkowi pospolitych dewotek jadowitego języka, które obmawiają bezinteresownie dla saméj rozkoszy obmowiska.

akiemi tu są Podsędkowa i panna Flora. '

Bartęk przywiązał się całą duszą do tćj myśli swego posłan­

nictwa, zaślepi zupełnie na jćj ujemną stronę, uległ tym sposobem rzemocy złudzenia, niewolniczo poddał pod jego panowanie naj- eP»zą część istoty swojej, komedya zatém powinna go wydobyć o c n teg° fałszu * P °g °dzić 55 Prawdą: jakim sposobem, to rzecz nego wykonania, lecz sama już przodkująca postać w

pierwo-Tottl I. S ty ctcá 1861. ^ 1

L I T E R A C K A . 161

162 KRONIKA

t,nym swym zarysie jest przedziwnie pomyślaną. Bartek pomimo tego obłędu, zaleca się dobrą wiarą i pewną dobrodusznością: ztąd ma on pewne nawet zachowanie śród lepszćj części obywatelstwa, porządniejsi ludzie chętnie przyjmują go w dom i podają mu rękę, łając wprawdzie plotkarza, ale lubiąc oryginała. W tym charakterze występując bohater przez całą sztukę, nie pozbawia się żywiołów jednających mu sympatyę widza, usterki więc jego i skrzywienia moralne wzbudzić mają to żal, to śmiech, nie zaś obrzydzenie. Na­

rzucając ten estetyczny a nieodzowny tu koloryt na postać naczel­

ną, autor nie uchybił jednak w niczćm moralnemu prawdopodo­

bieństwu: wszak dosyć często zdarza się nam spotykać w święcie osoby, które rozmaitemi stronami życia i charakteru przyćmiewają pewne śmieszności swoje i anomalie, jeśli im nie towarzyszy obłu­

da. Jużci szuler naprzykład nie będzie przedmiotem żadnego utwo­

ru artystycznego, bo odeń trąci zawsze jakiś wyziew kryminału; ale plotkarz, taki zwłaszcza co się ma za nieomylnego społecznego cenzora, ten gwałtem doprasza się do galeryi obyczajowćj, bo w nim spotęgowana jest tylko wada, która w wielu bardzo sercach po małćj cząstce spoczywa. Nie jestto stan zepsucia, tylko niedo­

skonałości: sprawa zupełnie ludzka, nie wyjątkowa.

Rzecz komedyi dzieje się w Humaniu, a nie wiem dlaczego autor udał się aż w tę krwawą okolicę, bo miejscowego prócz na­

zwisk,' kontraktów i błota nie ma tam nic i nie widzę żadnej różni­

cy, gdyby ta sama rzecz odbyć się m iała w Warszawie; ale to ka­

żdy autor ma swoje predylekcye miejscowe. Rzecz ta owszem jest, bez względu na żadne parafialne szczególności, prowadzona tak z ogólnego stanowiska charakterów i obyczajów, iż można powie- dzićć, że się odbywa na świecie; świat ten jednak nie jest znowu nakrćślony bladym ołówkiem kommunału, wygląda owszem po pol­

sku, dobrze nawet z szlachecka. Myśl główna ujęta jest w formę bar­

dzo prostą, daleką od tćj, jaką odznaczają się komedye tak zwane intrygowe, miano które istnieje de facto, ale jeszcze nie wyszło z granic proletaryatu.

Młody szlachcic Stanisław Z b icki, starał się o rękę K la r y , córki obywatelskićj i był nią szczerze zajęty,, nie tyle jednak aby to zajęcie wypełniało wszystkie serca komórki. Awanturnica jakaś odkryła miejsce nieopatrzone i przez nie odciągnęła ku sobie cały zapał młodzieńca. Klara kochająca go naprawdę, przebolała zawód serdeczny i po niejakim czasie, ujęta szlachetnym uczuciem hrabie­

go Antoniego, oddała mu rękę. Stanisław zaś wytrzeźwiawszy po narkotyku, ocalał moralnie przez zachowanie wyrzutu sumienia,

L I T E R A C K A . 163 który dozwolił mu zrozumieć położenie rzeczy, rozmierzyć głębo­

kość upadku, uczuć żal za straconém szczęściem i wstyd z jego utraty. W takiém usposobieniu młody winowajca skazał się na kil- koletnie wygnanie, zdała od miejsca występku. Za powrotem cho­

dził ze spuszczonćm czołem, na którćm pokuta nie zatarła jeszcze śladów winy; ale dawni przyjaciele, a w liczbie tych hrabia Antoni i Klara, przyjęli z otwartém sercem marnotrawnego syna. Wszystko to odbywa się jeszcze przed otwarciem kortyny, a dowiadujemy się o tém wkrótce po jéj otwarciu, tojest w pierwszym akcie. Stani­

sław codzienny gość w domu hrabiostwa, był świadkiem ich domo­

wego szczęścia: widział jasno, że jemu należało się to szczęście, jakie Klara z nieprzebranego źródła w sercu swćm zlewała na m ę­

ża, który uczucie jej szczerze odwzajemniał. Gryzło go to, bo do- piéro poznał, co stracił i jakie serce zakrwawił. Lecz Stanisław, jako prawdziwy pokutnik, nie m yślał zamącić im tego szczęścia;

w obejściu Klary widział aż nadto dobrze, że z dawnego jéj dlań uczucia, pozostała tylko sympatya i przyjaźń, a najgorętszy jego zapał przeszedł na męża; mógł więc bez narażenia i jej i siebie, czerpać pociechę i siłę powstania z téj dłoni, którą doń serdecznie wyciągano. Stosunek ten inaczéj jednak wyrozumował sobie Bartek w swćm sceptycznćm zapatrywaniu się na społeczeństwo: on wziął je za występne porozumienie się dawnych kochanków, zasłoną przyjaźni zręcznie utrzymane przed mężem i światem, i to swoje odkrycie pospieszył znajomym udzielić. Zaszczyt pićrwszeństwa spotkał dwóch obywateli, ludzi wyższego towarzystwa, z których K a zim ierz Jańshi, przedstawia po prostu człowieka zwyczajnego, szanowanego powszechnie dla zalet towarzyskich, bez żadnych szczególnych właściwości; drugi W incenty Grot ma oprócz tego barwę jakiegoś filozofa epikurejskiego. Rozumié się, że ci znając dobrze charakter dwojga małżonków i ich stosunki domowe, roz­

umieli się z przypuszczeń Bartka, ale ten nie dał się zachwiać w zdaniu, zapowiedział im owszem wkrótce, co najmniéj pojedynek.

Ale dobrze powiada jeden moralista francuzki: „ Calomniez, calo- inniez\ il en restera toujours quelque chose." Wincenty po obszer- » niejszéj rozmowie ze Stanisławem, w której ten odmalował mu stan swojego serca, żal za przeszłością i boleść z bezpowrotnej utraty szczęścia, zawahał się w swéj pewności i powiedział sobie: czy tylko Bartek nie ma istotnie racyi po części. I był to pierwszy kiełek, jaki wypuściła plotka.

W drugim akcie rozwija się w pełnym blasku piękny chara- kter Klary. Zlitowała się ona nad nieszczęśliwym pokutnikiem,

164 KRONIKA >

nie chciała, ażeby zmarniał do ostatka pod ciężarem grzechu, a wi­

dząc iż pragnie powstać, podała mu rękę. Mieszkała przy niśj młoda krewna Cecylia, którą Stanisław dzieckiem jeszcze odjechał:

przez nią tedy zamierzyła Klara odbudować to życie, które nadwe­

rężyła płochość: w rozmowie z Cecylią przekonała się Klara, że środek ten nie jest niepodobnym; w postępowaniu, smutku i skru­

sze Stanisława miała rękojmią tego, że nie naraża Cecylii na zawód swemu podobny. Zamiar ten oględnie zrazu prowadzony zbliżył ich jeszcze bardziej, co tem więcej zwróciło czujne oko plotkarza, który wietrząc tu i owdzie, wywnioskował sobie, iż Stanisław na­

głym zwrotem do Cecylii, chce tylko lepićj zamaskować istotne cele.

N ie możemy tu nie wskazać jednćj sceny,— rozmowy Stanisława z Klarą, w którćjto, pod tą chrześciańską zemstą zacnćj kobiety, uroczyście powstaje jakby z grobu dusza Stanisława i ockniona, rozpatruje się na nowo radośnie w znanych- sobie przedmiotach, które przed chwilą ponure i czarne, teraz śmieją się doń wesoło.

On zszedłszy się oko w oko z Klarą, oczekiwał wyrzutu, który miał go pognębić do ostatka, a ona tymczasem powiedziała mu: dosyć już cierpienia, wyprostuj się i żyj. Zbudziło się na te słowa zasty­

głe serce Stanisława, wstał i błogosławiąc rękę podającą ten oży­

wczy napój miłosierdzia, odezwał się z wdzięcznością:

C h ę c i p a n i p r z e n ik a m , w o l ę je j z g a d u ję , W id z ę , j a k ie le k a r s t w o p a n i m i g o tu je . I je ś li czas p otrafi tę sło d k ą dziew icę P rz e k o n ać , że to zw iędłe i schorzałe lice N ie je s t oznakę se rca , co ju ż całkiem zgniło;

J e ś l i tał>żc u w ie r z y , ż e m ił o ś c i s ilą ,

K tó r ą m i p e w n ie n a t c h n ą je j c n o ty i w d z ię k i, O d ż y ję , to mi p an i nie odm ów je j ręk i, I u p r z e d ź A n t o n i e g o , c o j e s t o jc e m d la n ie j, O c h ę c i, c o ta k ś w i ę t a , ja k j e s t s e r c e p a n i.

Cały ten stosunek tych trzech osób: Stanisława, Klary i Cecy­

lii, obejmujący większą część drugiego aktu, prowadzony jest z wielką umiejętnością artystyczną. Bez żadnych monologów i dłu­

gich a p a rte komentujących co się ma stać, cały proces psychologi­

czny wywija się jak z kłębka, w którym nić dramatyczna nie za­

trzymuje się na chwilę ani zahacza, ale snuje się bez przerwy w coraz żywszych i rozmaitszych barwach. Jak z jednej strony roz­

wija się tu obraz uczuć, tak z drugiej rozwija się plotka za pod- dmuchem Bartka i żeńskiej czeladzi, i to z tćm większą siłą, im fałsz jćj w umyśle widza staje się jawniejszym. Plotka popićrana kilku błędnie wytłumaczonemi pozorami, rośnie, wzbiera jak fala,

L I T E R A C K A . 165 czepia się coraz innych ust, coraz innych uszu, niebawem napełnia odorem swym całą. atmosferę i zaraża męża, który dotąd nic nie wić o zamiarach Klary. Bartek zwija się czynnie, korzysta z każ- dój sposobności, aby swym odkryciom nadać większe znaczenie, tak, iż całe towarzystwo zostaje pod wpływem miazmatów plotki.

Trzeci akt przedstawia już najwyższe jćj rozwinięcie. Liczna zgraja trutniów żywo i głośno rozbićra tę niegodziwość ludzi oble­

kających się szatą powagi i cnoty; kobićty wzdychając ubolewają nad upadkiem Klary, nad smutną rolą Cecylii, która jest tylko parawanem zgorszenia; mężczyźni ubolewają nad sromotą i nie- czujnością Antoniego, podziwiają jak Stanisław dobrze skorzystał z rekolekcyj paryzkich. Tylko młoda jedna dziewica oburza się na tę całą nikczemność, tylko Kazimierz zżyma się na Bartka za ten nędzny i niebezpieczny wymysł, podtrzymuje wiarę w Wincentym, który się widocznie zachwiał; a Bartek zacićra ręce, dowodzi swój nieomylności i jako arcykapłan plotki pragnie pobudzić najscepty- czniejszc umysły do wiary w to bóstwo, któremu służy. Już ziarna przez niego zasiane wykielkowały należycie, już wydają owoc; py­

tanie kto go spożyje. Odpowiedź nie może być wątpliwą: wszak komedya ma za cel zrzucenie fałszu i pozoru, pojednanie człowieka z prawami moralnemi i obyczajowemi bez narażenia indywiduum.

Pomimo tej pewności, groza, jaka ciąży nad bohaterami tej komedyi, udziela się i czytelnikowi: autor stan niebezpieczeństwa i wątpli­

wości doprowadził do ostatecznego naprężenia, ale tak kunsztownie 1 zręcznie, iż wywołując wrażenie niepokoju i obawy, nie przeszedł jednak po za granice zakreślone komedyi, nie wpadł w płaczliwy mclodramatyzm. Ukazuje się smutna i zamyślona postać Antonie­

go: nie m ógł on przyjmować obojętnie tego co się na około niego działo; wybuch był nie przyzwoity, niezgodny z powagą i szlache­

tnością jego charakteru; poddanie się trąciło znów nikczemnością:

wyjście było trudne. N ie śm iał on postawić żony na równi z w ie­

ściami^' akie obiegały, jednakże nie mógł nie przypuszczać jakiegoś 2 jćj strony powodu; serce jego tembardzićj z niechęcią i goryczą odwróciło się od Stanisława. Żeby zacząć coś działać w tćm tru- dnćm położeniu, począł robić mu przymówki w obcc żony; naj­

mniejsze zapalenie się z jednćj lub drugićj strony, ostrzejszy wy- raz> zadraśnięcie honoru, już mogło zniszczyć tę budowę, lctórćj plan tak po chrześciańsku obmyśliła Klara i nadto wywołać wielkie nieszczęście: przewidywany przez Bartka pojedynek m ógł przyjść

atwo do skutku lubo z iunój przyczyny. Lecz dostrzegła Klara

°n tragiczny moment; w samę porę oddaliła Stanisława z Cecylią

166 KRONTKA

i z ufnością, żony, z miłością, kochanki przemówiła do serca mał­

żonka, odkrywając mu zamiar swój, który był jedyną jćj winą. Tu koniec już z uczuciami, domawiać nic n ie potrzebujemy; ale nie koniec z plotką, a to podobno najtrudniejsza sprawa, boć ona była tćj komedyi zadaniem. Wreszcie jeżeli przez taki obrót rzeczy plotka upadła z całćj wysokości, na jaką wyniósł ją Bartek, to cóż robić z plotkarzem?

Hrabia Antoni, który równie jak wszyscy, nie był nigdy nieprzychylnym Bartkowi, tak się o nim wyraża (akt I, scena IV):

...W B a r t k u j e s t i d o b r a s tr o n a ,

\ N i e m a o n z łe g o s e r c a i n i e b r a k m u g ło w y : , , D l a t e g o c h c ia łb y m , ż e b y w y p a d e k j a k o w y

S p lą ta ł j e g o d o m y s ły i ta k z ła m a ł p y c h ę , B y p o z n a ł, j a k n i e g o d n e m ę ż c z y z n y i lic h o R z e m io s ło , w k tó r o w d a ł s ię .

Słowa te mamy prawo uważać za program autora, za zało­

żenie utworu i wyraz estetycznej op in ii.1 Zdaniem naszćm, utwór w dosyć ważnćj części niezupełnie odpowiada założeniu. Dotą,d wszystko, z czego zdaliśmy sprawę, trzymało się żelaznemi klam­

rami loiki i harm onii: charaktery przeprowadzone były tak żywo i odmalowane z taką prawdą, a jak Klara, Bartek i Stanisław, z takićm bogactwem kolorytu, że autor nie pozostawił najmniejszej wątpliwości co do idei, jaką wyobrażać miały. Sytuacya i słowo były prawdziwym i artystycznym wyrazem myśli. W ciągu trzech aktów skończył zupełnie z każdą z postaci pierwszorzędnych, nie skończył tylko 'z najgłówniejszym bohatćrem i dlatego poświęcił mu jeszcze akt czwarty.

Bartek, jako typ komiczny, ma przed sobą zwalczenie fał- szywćj id e i, która nad nim panuje; zwalczenie to nastąpić może albo własnemi jego siłami, albo siłą okoliczności, które przychodzą mu w pomoc: w każdym jednak razie środki muszą być równie szlachetne jak stanowisko, na którćm autor stanął przy pierwotnym pomyśle. W końcu trzeciego aktu, Bartek znajduje się właśnie w tym stanowczym momencie życia, który rozstrzyga w alkę; zbli­

żył się do ognia, od którego cofnąć się nie może, ale musi przejść przezeń za karę i wyjść z niego pojednany z obyczajami, równy innym ludziom, od których oddzielał go fałsz. Fakta, które dzia­

łalność jego pod przewagą tego fałszu nagromadziła, muszą go wyprowadzić na drogę prawdy. Teraz jest on figurą najkomi- czaiejszą.

L I T E R A C K A . 167 Rozwiązanie to następuje w ten sposób: Antoni udaje, jakoby nie wiedział o niczćm, daje plotce swobodne ujście, czyni przybory istotnie jakby do pojedynku ze Stanisławem , a Bartek stąpa tryumfująco, w idząc, jak się spełniają jego domysły; toż samo czyni reszta plotkarskiej rzeszy. Tymczasem w chwili, kiedy wszy­

scy spodziewają się upragnionego wybuchu, Antoni zmienia front i po porozumieniu się ze Stanisławem wyzywa, rozumie się żartem, na pojedynek Bartka, oznajmując mu całą rzeczywistość. Bartek zestraszony na śmierć, wyprasza się , m olestuje, zaklina, że póki życia żadnćj więcej plotki nie zrobi; Antoni przebacza i ściska mu rękę, i tem się rozwiązuje komcdya. Owoż ten pojedynek, jako siła obca zjawiskom moralnym, jest środkiem niepotrzebnym, nieodpowiednim tym żywiołom , jakie panują w całej komedyi.

Mógłby on być tylko użytym w chwilowćj farsie, nie zaś tu gdzie cały przebieg odbywał się w ściśle psychicznych karbach. Plotka powinna była w umyśle Bartka upaść samą brzydotą swoją i wi­

dokiem deprawacyjnych konsekwencyj, uledz skutkiem zajęcia stron moralnych, nie zaś przez postrach natury fizycznej. Postrach śmierci oddziałał tylko na tchórza, nie zaś na człowieka. Pojedy­

nek ten wreszcie jestto oczywisty deus ex machina: przypuśćmy, że Bartek jest odważny i przyjmuje go: a toż byłby figiel, w cóż się wtedy obróci komedya? Nie jestto zatem wyjście harmoni­

zujące z ogółem ; szczegół ten jeden w ygląda, jak część odmien­

nego a niższego stylu, sztucznie ale nie kunsztownie spojona z kształ­

tnej i jednostajnej budowy całością.

Pomimo to jednak, komedya, którąśmy przejrzeli, rozległością myśli, wychodzi ze sfery powszednich w tym rodzaju a współczesnych nam produkcyj. N ie potępiamy ich bezwzględnie; talent uzacnia nie- tylko kolosy ale i filigrany: wszystko może być pięknem, gdzie powio- nie tchnienie talentu. A le z drugiej strony, stawiając sztukę drama­

tyczną na szczycie poezyi, uważając formę jćj za najwyższy wyraz piękna, sięgający głębin ducha ludzkiego, nie możemy wchodzić w żadne układy z temi skarłowaconemi kształtami, w jakich obe­

cnie najpowszechnićj przedstawia się dramat. Treści pospolite, potykające życia z powierzchownej strpny, mogłyby sobie wynaleźć inne formy, nie skradać się pod ten królewski płaszcz dramatu, który zwyczajnie służył tylko wielkim zadaniom i wielkim ideom.

Zniżenie się twórczości do drobnych rozmiarów, niby usprawie­

dliwia się pragnieniem i potrzebą mass. D aw nićj, kiedy lite­

ratura była prerogatywą szczupłego kółka wybranych, gdy prze­

mawiała tylko do umysłów uprawionych nauką, wtedy starała się

168 k r o n i k a

trzymać poważniejszych kształtów; dziś, kiedy w massach różnego ukształcenia objawia się pragnienie estetycznych wrażeń, literatura chcąc im dogodzić, zstępuje z klassycznego piedestału, aby swo­

bodniej i lżćj przcbiedz po szerokićj przestrzeni. Ztąd tworzą się rozmaite formy lekkie, przez nadużycie swobody posuwające częstokroć lekkość aż do bańki mydlanćj, często znowu kilką

bodniej i lżćj przcbiedz po szerokićj przestrzeni. Ztąd tworzą się rozmaite formy lekkie, przez nadużycie swobody posuwające częstokroć lekkość aż do bańki mydlanćj, często znowu kilką

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1861, T. 1 (Stron 166-179)