• Nie Znaleziono Wyników

Biblioteka Warszawska, 1861, T. 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Biblioteka Warszawska, 1861, T. 1"

Copied!
708
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

BIBLIOTEKA

WARSZAWSKA

1 \ . I

P IS M O P O Ś W IĘ C O N E

NAUKOM, SZTUKOM I PRZEMYSŁOWI.

f

1 8 6 1 .

Tom pierwszy.

P O C Z E T S O W Y , TOM I.

T

- W.,

WARSZAWA.

W DRUKARNI GAZETY CODZIENNEJ, p r z y u l i c y D nu i l o w i c z o w s k i ó j Nr. 619.

/ ' - ‘

1 8 6 1 .

I

(3)

W o ln o d ru k o w a ć , z w a ru n k iem ¡¡łożenia w K o m ite cie C e n zu ry , w y d ru k o w an iu , p ra w e m p rz e p is a n e j lic z b y e g z e m p la rz y .

W a rs z a w a , d n ia 2 3 G ru d n ia ( 5 S ty c z n ia ) 18 G°/1 r.

C e n zo r, r a d c a k o l l e g i a l n y

S ta n is ła w s k i.

(4)

#

R o k dwudziesty ubiega od chwili, kiedy w zupeł­

nej ciszy literackiej grono miłośników nauk, pragnąc rozniecić ognisko duchowe, zebrane w bratnie koło w r. 1840, postanowiło założyć pismo, któ­

re odpowiadałoby warunkom położonym za zasa­

dę. Warunki te były: utrzymanie w czystości języka ojczystego, podtrzymywanie upadającćj

nauki, wzmacnianie ogniw tradycyjnych.

Tak zawiązana Redakcya Biblioteki War­

szawskiej, podług przyjętego planu wydając pismo przez lat 20 bez przerwy i doprowadzając ogólny zbiór do 80 tomów, nie zrażała się żadnemi tru­

dnościami: szukała rękojmi istnienia pisma swego

(5)

II

raczćj we własnćj wytrwałości i gotowości do ofiar, niż w schlebianiu chwilowemu smakowi wyłącznie dla literatury lekkiej i bawiącej. Dążność ta stale utrzymana przez Bibliotekę Warszawską połączyła ją solidarnym poniekąd węzłem, jak z jednćj strony ze szczupłą liczbą poważnićj po- glądających na literaturę ojczystą, tak z drugiej ze stanem i możnością objawu inteligencyi krajo­

wej. To stanowisko i okoliczności z lat 20 ubie­

głych , .osłaniają Redakcyą od zarzutów, jakie pi­

smo to spotykały.

Przy braku u n a s, w dawniejszym mianowi­

cie czasie, pism szczegółowym kierunkom wiedzy poświęconych, Redakcya czuła się w obowiązku dawania przystępu do Biblioteki Warszawskiej wypracowaniom zbyt różnorodnej i nie dla

Avszy-

stkich czytelników pożądanej treści. W miarę wszakże powstawania u nas pism specyalnych, będzie w możności trzymania się ściślój granic właściwych miesięcznym przeglądom, ze wzglę­

dem na interes ogólny. .

Redakcya nie pomijała z uwagi odznaczają­

ce się zdolności i prace młodych poczynających pisarzy, którzy poraź pierwszy publiczności z kart Biblioteki Warszawskiej poznać się dali, a któ­

rych imiona obecnie zaszczyt literaturze naszej

przynoszą.

(6)

111

Pisma zbiorowe, pośrednie miejsce między literaturą książkową i dziennikarską trzymające, a tych zbyt małą liczbę posiadam y, stają się we wszystkich ościennych społeczeństwach coraz bar­

dziej potrzebniejszym organem zasad i dążności, które tu miejsce najwłaściwsze znajdują.

Redakcya przekonana o ważności swego pi­

sma, jak nie szczędziła dotąd starań, zabiegów i ofiar, dla postawienia Biblioteki Warszawskiej na równi z przeglądami zagranicznemi, tak i na przyszłość zwiększywszy znaczhie grono swoich współpracowników, nie omieszka korzystać już z przyjaźniejszych wydawnictwu okoliczności, już też z większego ruchu w piśmiennictwie naszem, aby uczynić Bibliotekę Warszawską pismem, tak przez dobor artykułów jak i przez ich obrobienie, dla wszystkich klass społeczeństwa naszego do­

stępnym i pożytecznem.

Redakcya, daleką będąc od jakićjbądź spe- kulacyi wydawniczej, od próżnej chluby co do pożyteczności pisma i zasług literaturze ojczystej oddanych, przyjąwszy od początku zasadę po­

święcania wszelkiej przewyżki z prenumeraty na ulepszenie pisma, sądzi mieć prawo odwołania się do większego jak dotąd dla jćj dążeń i ce­

lów współczucia publiczności. Biblioteka War­

szawska w długim peryodzie istnienia sw ego,

(7)

I V

wyjąwszy lat kilka, nie opłacała i dotąd, dla szczupłój liczby prenumeratorów, nie opłaca kosz­

tów nakładu. Uważając pismo swoje jako wspól­

ne krajowe ognisko duchowe , w którem przecho­

waną została nauka poważna, Redakcya Bibliote­

ki ma niewątpliwą nadzieję, że znajdzie poparcie należyte u swych współobywateli, tak co do po­

mocy w nadsyłaniu rozpraw bliżej nas i teraźniej­

szość obchodzących, jak też w powiększeniu gro­

na prenumeratorów, i na tak połączonych usiło­

waniach oprze dalszy rozwój swojego pisma.

(8)

O P O E M A C I E

WOJNA CHOCIMSKA

( W A C Ł A W A P O T O C K I E G O ) .

K . Mecherzyńskiego.

r oezya XV II wieku nie rozwijała się już j a k w poprzedniem stuleciu pod wpływem literatury starożytnej. Porzuciwszy da­

wne, poniekąd zużyte pojęcia i formy, bujała samopas, bez stćru i przewodnictwa, i obca wszelakich praw harmonii, przy­

zwoitości i smaku, wyradzała się w dzikie i potworne kształ­

ty. Mimo tego, geniusz narodowi właściwy wyciskał na niej swoje piętno i cokolwiek w społeczeństwie było żywotnem, znajdowało swój wyraz i odbijało się w poezyi z całą swo­

bodą i dowolnością formy. Głośne z wielkich wypadków cza­

sy Zygmunta III i Władysława, brzemienne klęskami i nie- bezpieczeństwy, a razem świetne powodzeniem oręża, podnio­

sły w narodzie ducha i zbudziły wieszczów, do wyśpiewania panujących wieku swojego wrażeń. Były to czasy pełne wiary i zapału: zapał i wiara czyniły je same przez się poetycznemi.

W obec rozwijającego się dramatu takiej wielkości, bujała świeżem życiem fantazya, napełniały się piersi liryzmem, pły­

nęły z ust opowiadaczy bohaterskie powieści. Pienia liryczno- opisowe, nastrojone do wyższych tonów epopei, podnosiły echo znakomitszych zdarzeń spółczesnych lub bliższych tej epoki.

W takich poezyach przedewszystkiem odbił się charakter

Tom L a ty c ie i 1861. 1

(9)

WOJNA

i oblicze wieku. Są to ważne pomniki dla dziejów, niemniej jednak obchodzą nas jako utwory poetyckie, natchnione i na­

piętnowane geniuszem swego czasu. Miały one dość siły po temu wstrząsać umysły spółczesnych, wśród ogarniających je przesądów wlewać w dusze gorejący zapał, i zaświecić swym blaskiem w apoteozie najwyższych potęg dziejowych.

Najważniejszą część wypadków historycznych tego wie­

ku, przedstawiają boje z pogańskiem toczone barbarzyństwem.

Przewodniczył im duch religijnej wiary i pobożności: jeden z pierwiastków, które Polacy wynieśli z cywilizacyi wieków średnich. Ten duch ofiary i poświęcenia stwarzał bohaterów nadzwyczajnych, wywoływał cuda odwagi, a ztąd tysiącznem echem odbijał się w pieniach poetów, głoszących z uczuciem narodowej dumy, świetne sprawy rycerstwa i wodzów tej pa­

miętnej epoki. Wyśpiewał je przed innemi Samuel Twardow­

ski, godny piewca takich przewag i takich ludzi. Sam on wy­

starcza do ocenienia literatury poetyckiej XV II stulecia. Po­

łączył w sobie Twardowski wszystkie własności równocze­

snych pisarzy, których zarówno charakterem ja k stylem i ję­

zykiem wyobraża, nie jak ideał najwyższego zepsucia, ale jak geniusz najcelniejszy swego wieku, okazujący, na co ów wiek przy właściwych sobie siłach i zasobach mógł się zdobyć, i jak wysoko wznieść się potrafił. Podziwienia godna jest płodność wyobraźni poety, której nic zdołał wyczerpać taki ogrom dzie­

jów rozebranych na szczegółowe obrazy, i mimo podobieństwa wielu zdarzeń, jako to: bitew, obrzędów, uroczystości, taką uderzających rozmaitością. Pisarz przesiąkły erudycyą, na­

wykły do wyrażeń i farb pożyczanych ustawnie od staroży­

tnych, nie skąpo wprawdzie sieje tem błyszczącem bogactwem:

obrazy swojskie potrząsa barwami mitologii; wszędy atoli świe­

ci w nim myśl czysto narodowa, swoboda w użyciu dowolnej formy okazuje poczucie się na własnych siłach i twórczość samodzielną. Język, wyrazami z łaciny wziętemi dość często - ponatylcany, ma jednak wszędzie tok właściwy i nie oddalają­

cy się od wzorów polszczyzny XVI wieku; owszem, powołany na narzędzie tłumacza wyższych natchnień, i namaszczony ge­

niuszem poety, wydaje się świetniejszym niż w Rej u, żywszym i bogatszym niż w Klonowiczu, pod względem harmonii naśla­

dowczej sposobniejszym niż język Piotra Kochanowskiego.

$ miało powiedzieć można, że w całym przestworze literatury

(10)

polskiej, aż do czasów Woronicza, żaden z pisarzy nie miał tyle w sobie siły epicznej, tyle twórczości i ognia, żaden z ta­

ką dzielnością językiem ojczystym nie władał, ja k Twardow­

ski. Jakoż on jeden może pod tym względem stanąć obok śpiewaka Sybilli, podobny mu natchnieniem prawdziwie epi- cznem, obfitością wyobraźni, liryzmem uczuć, zewnętrznym kolorytem obrazów, hiperboliczną śmiałością, siłą i potęgą wysłowienia.

Obok poezyj historycznych Twardowskiego, występuje nie mniej genialny i znakomity utwór spółczesnego mu, albo mało co późniejszego pisarza, którego nazwisko czas zazdro­

śnie u k ry ł przed nami. Jestto poemat historyczny pod napi­

sem W ojn a O kocim ska, nie dawno wydobyty z ukrycia, i przez wydawcę przyznany Andrzejowi Lipskiemu, a według świeższych domysłów mający być dziełem W acława P o ­ tockiego, autora F raszek i tłumacza A rg e n id y Barklaja.

Nie mógł poeta pod silnym wpływem narodowych uczuć i powszechnego usposobienia, szczęśliwszego wybrać przedmio­

tu nad wyprawę chocimską, która tak wielkie w obec spół- czesnych wyświeciła zdarzenia. Pod Chocimem to, uosobiła się niejako owa długowieczna walka Polski z barbarzyńską po­

tęgą Wschodu: tam ujrzano z podziwieniem ogromne, z trzech części świata zgromadzone wojska, z których rozsypką ocalała zagrożona całej Europy cywilizacja, a naród okrył się nową rycerstwa i dzielności sławą.

W roku 1621 dumny Osman, samowładca Wschodu, po zajęciu Multan i Wołoszczyzny, widząc zachodnią Europę ponurzoną w odmęcie wojen religijnych, wymierzył cios sta­

nowczy przeciw Polsce, stanowiącej główne przedmurze chrze- ściaństwa. Przyszło do krwawej i zaciętej walki, w której za­

machy straszliwego wroga rozbiły się o zwycięzkie wodzów polskich zastępy.

Ta wojna, stanowi treść poematu. Wyśpiewał j ą poeta z zapałem, godnym tego wielkiego ducha, który bohaterów jej unosił. Jestto skarb nie małćj ceny dla badacza dziejów, lite­

ratury i języka, przedstawiający zarazem ponętny i uroczej fai-by obraz przodków, których pierś pałała żądzą poświęcenia się dla kraju, a których charakter odbija się tu w żywym i dramatycznym obrazie zdarzeń. Wieje w nim to powietrze ojczyste, którćm oddychał autor, wierny typ i wyobraziciel

C H O C I M . S K A. 3

ś

(11)

swego wieku, mistrz prawdziwy w sztuce opowiadania i jedy­

ny z pisarzy, który geniuszem mogąc się mierzyć z Twardow­

skim, stworzył poemat treścią i znaczeniem podnoszący się do godności narodowej epopei. Nie widać tu wypracowania i sztu­

ki, artystycznego i foremnego układu. Autor, mający geniusz i usposobienie sztukmistrza, nie b y ł nim z powołania, i mimo znajomości wzorów, nie tak od ich szkoły, jak raczej od spo­

łeczeństwa i wieku swego zdaje się wychowany. W opowiada­

niu swojem idzie swobodnie za biegiem zdarzeń, które przecież same przez się jak pojedyncze rapsodye, stanowiąc całość h a r­

monijną i skończoną, zaokrąglają się w kształt foremnej i rzą- dnie uszykowanej powieści.

Głównego obrazu nie skreśla poeta w ogólnych tylko ry ­ sach, ale szeroko go rozprowadza, szczegółowo objaśnia i w pełne stroi kolory. Przy każdym z ważniejszych wypad­

ków z zamiłowaniem się zatrzymuje i na nim pędzla swojego doświadcza. Panująca w całym utworze spokojność i harmo­

nia, nadaje mu charakter poważny i pełen godności, której nie ubliża bynajmniej prostota myśli i wysłowienia, i ta wdzięczna humorystyka opowiadacza, co zdaje się tkwić w usposobieniu nie samego wyłącznie poety, ale całego narodu i wieku, do którego należał. Pisał podobno według takich prawideł, jak wojowali bohaterowie, których opowiada dzieje:

Jaka się droga poda, czy męztwem czy sztuką, Dosyć stawy, Polacy kiedy Turków stłuką.

Poemat składa się z dziesięciu części, czyli pieśni. Część 1-sza jest obszernym tylko wstępem, w którym poeta maluje wzrost poprzedni i potęgę Turcyi,' jej stosunki z Polską i dzieje wo­

jenne od wyprawy wołoskiej, aż do cecorskiej klęski. Ten sam duch religijnej wiary i pobożności, który był odznaczającą ce­

chą narodu i jego pisarzy, pożyczył farb poecie dó podmalo- wania pierwszych rysów obraza Mając za cel ożywić upada­

jące w narodzie cnoty i rycerskiego ducha, utyskuje tu autor nad zepsuciem wieku, zniewieściałością i zbytkiem, które ścią­

gnęły na Polskę większe niż kiedykolwiek klęski.

Nigdy męztwo w rozkoszy, a cnota we złocie, Nie może w doskonałej ostać się istocie:

Twarda stal, niechże jeno pójdzie między ognie, Tak zwolnieje, że ją młot jako łyko pognie.

(12)

o n or iMSKA.

Po wezwaniu zatem mitologicznych bogiń pamięci, zawię- zuje rzecz powieścią o wyprawie i wojennych przygodach Ste­

fana Potockiego, książąt Koreckiego i Wiśniowi eckiego, a po­

tem Żółkiewskiego hetmana. Od wtórej dopiero części poczy­

na .opowiadanie właściwej wojny chocimskiej, nie zrażony (jak mówi) losem Twardowskiego, który mu ukazywał palące się prace swoje i klęski sprawione zemstą wroga.

J a k wierny malarz dziejów, odrzucając wszelkie fikeye poetyckie, stara się raczej o historyczną prawdę. Przedmiot sam z siebie ważny i obszernego rozmiaru, tern więcej czyni zajmującym, że w rozprowadzeniu go na pojedyncze obrazy, do­

zwala przyjrzeć się szczegółowo i dokładnie fizyonomii swego wieku, wyrozumieć charakter, obyczaje i postać całkowitą społeczeństwa. Rzekłbyś, że z troskliwością Herodota, krząta się i dokłada pracy, aby wszelki, by najdrobniejszy rys dziejów i oblicza narodu przekazać wiedzy potomnej. Z upodobaniem spotyka tu czytelnik, żywe i pełne prawdy wizerunki ówcze­

snych wodzów, rycerzy i w ogóle szlachty polskiej, z właści- wemi jej zaletami i przywarami; owe historyczne i posągowe postacie Chodkiewiczów i walczących razem Sapiehów, Żóra- wińskich, Sieniawskich, Rozrażewskich, Lipskich, Zienowiczów, Opalińskich, którzy, nie pomni na tru d y i niebezpieczeństwa, biegli ochotnie kruszyć kopije za wiarę i ojczyznę, a których bohaterstwem naród zasłoniony, wTedle wyrażenia poety, spo­

czywał bezpiecznie ja kb y w znm .urzu. Zdaje się, że piewca ich czynów i przewragi, ten stojący pośród nich Homer ojczy­

sty, przelał w swoję pierś wieszczą wszystek ich zapał heroi­

czny, zespolił w sobie wszystkie ich myśli i wrażenia, i za geniusz przewodni wziął to wrzące uczucie patryotyzmu, które im przewodziło do tylu dzieł wielkich i zaszczytów. Ztąd ta gotowa w nim zawsze siła natchnienia, z którą przystępuje do skreślenia każdego pojedynczego obrazu, jakby rad co prędzej wylać z siebie przepełniający go zbytek liryzmu i spieszyć niecierpliwie do przeznaczonych geniuszów swemu zwycięztw i tryumfów. Ztąd w spisach i wyrażeniach, pewien stopień przesady, którą nie tak za nałogowy wadę pisarza, jako raczój za nadmiar siły i r unoszący zapęd uczucia uważać należy.

Sztuka obrazowania przedmiotów i przedziwna plastyczność, jest jego zaletą i misterstwrem. Przez ten przymiot, umie obrazy swoje obdarzać życiem, siłą i dramatycznym ruchem.

(13)

Dla tego, hie ja k martwe przedstawiają się dagerotypy, ale jak przyrodzone i ruchome życiokształty, w których dostrzegamy nie już pędzel malarza, ale prawdę samą i rzeczywistość.

Bujnej i nader obfitej wyobraźni dogodnie usługuje język, w który z łatwością, i odpowiednią siłą przelewa poeta swoje myśli i uczucia. Język to całego narodu potoczny, język posiedzeń towarzyskich, gawędy codziennej, swobody nie krę­

powanej żadnemi formami uczonóści; płynący z duszy otwartej, tchnącej szczerotą i jawnością charakterów; bogaty w przy­

słowia, przenośnie i epitety, nie zdaleka naciągane, ale czer­

pane z rzeczy samej i natury, że tak powiem, chwytanej na uczynku. Maluje się w nim najwłaściwiśj umysł i serce Polaka, opowiadającego w ten sposób rozmaite zdarzenia, jak je z upodobaniem powtarzał naród w swych domowych zebra­

niach z właściwym sobie humorem i fantazyą, z całem wyla­

niem uczuć, z całą swobodą i rozwiązłością języka. W żadnym obcym pisarzu nie znalazłbyś podobnego wysłowienia, bo żaden naród podobnych nie miał obyczajów; w żadnym nie zdołanoby powtórzyć i wyrazić tych uczuć i myśli, na które pisarz, ja k muzyk z własnem narzędziem oswojony, najstoso­

wniej umiał dobierać tonów. Jestto największa plastyczność, zatem poetyczność formy, która przedstawia w całej sile pię­

kność pojętego myśli ideału i przez urok rozlany zewnątrz nie już myśl samą w obrazowćm przezroczu, ale w wyrazach i pojedynczych brzmieniach osobne maluje obrazy. Cechą najwybitniejszą autora W o jn y C hocim skićj, jest ta przedziwna humorystyka, dowcip wesoły i prawdziwie narodowy, co tak wdzięczne rozlewa farby na podobne temu dziełu utwory Paska i wiekiem dawniejszego Reja. Ztąd nie razi bynajmniśj czytelnika, zwłaszcza oswojonego z dziejami i życiem domo- wem naszych przodków, owo trafne połączenie komiki z po­

ważnym nastrojem, tkwiącej w samym przedmiocie wzniosłości.

Wyborną są tu zaprawą poezyi, ja k były w to w a rz y sk im pożyciu pożądanym każdego opowiadania przymiotem, owe liczne, po większej części żartobliwe przysłowia, w których swoboda umysłu i fantazya mówiącego tak wdzięcznie wystę­

powały. Szlachta polska, jedyna do szabli i rozprawiania, z wyobrażeń dawnej gminności i swych społecznych urządzeń wyniosła była ten sposób życia towarzyski, bujny i gwarny, tę gadatliwość, właściwą ludziom w posiedzeniach ustawnych

6 W O J N A

(14)

wzrosłym i nawykłym do rycerskiego rzemiosła. Podzielał te narodowe usposobienia śpiewak W ojny Chocim skiśj. Obszerny w swoicli opisach, skory do zboczeń i ustępów, j a k tylko na­

darza się sposobność czyto przystosowania wybranego z dzie­

jów przykładu i przypomnienia rodakom budującego wzoru przodków, czy uderzenia ostrzem satyry w zniewieściałe, ze­

psute i wyrodne ich pokolenie; nie umie miarkować się w mó­

wieniu, ani przestać, póki wszystkiego nie wypowie, co w tej chwili czuł i myślał. J a k w każdym historycznym, tak i w tym poemacie, głównem było zadaniem ujęcie i uobrazowanie tych ważnych chwil wypadku i uderzających stron w charakterze osób, któreby żywy i ponętny widok dla wyobraźni przedsta­

wić były zdolne. Dokonał tego twórczy i godny sztukmistrza pędzel poety, zkąd za jednym rzutem oka poznasz w tym dziejowym dramacie powtórzone życie przeszłości, a w niem trafione wizerunki jej bohatśrów, zwłaszcza czynników głó­

wniejszej roli.

Takim jest przed innemi obraz Chodkiewicza, typ pra­

wdziwy polskiego wojownika, co starym obyczajem nie poczyna żadnego dzieła bez polecenia się gorącą modlitwą Bogu: ztąd pełen wiary i otuchy, gardzi największemi niebezpieczeństwy, uderza na najliczniejsze tłumy nieprzyjaciół, z tą spokojną rezygnacyą, z tym wesołym humorem, tą prawdziwie żołnier­

ską w mowie, ‘postawie i obyczajach nieociętością, co tak właściwie cechuje rycerza wzrosłego w obozach i przywykłego do trudów wojennego rzemiosła.

Choć starość lat poczesnych i trudu mu mnoży, Jednak serca wielkością siły swe wielmoży;

Twarz usławszy powagą i sędziwe skronie, Na statecznym przed wojski krzepi się hładonie.

Życzyłby, nim ostatnie przyjdzie oczy zmrużyć, Bogu się i kochanej ojczyznie zasłużyć.

Kiedy do obozu Chodkiewicza doszła wieść o zbliżaniu się Osmana, stary wojownik, dokończywszy modlitwy, zrywa się na nogi, ubiera do boju i mężne na polu ustawia szyki.

Komuż tajemnym ogniem nie opłonie serce, gdy z poetą unie­

sie myśl ku owym miejscom i czasom, i spojrzy na tę młódź ochoczą, która na hasło wodza, stawa na placu uczty krwawej, jakby do weselnego tańca?

CHOCI MSKA. 7

(15)

8 W O J N A

Już się ptastwo ozwało, już promiennćm kołem Słońce idzie do góry; jeszcze się kościołem Chodkiewicz bawił, kiedy szpieg na szpiegu jedzie, Że się Osman u niego kładzie na obiedzie.

A ten, skoro nabożne modlitwy odprawi,

Wstawszy z kolan na nogi: „Rad mu będę, prawi;

Tylko niechaj nie mieszka, niech nie kwasi grochu, Będzie bigos gorący, z ołowiu i prochu.”

Toż na się zbroje bierze i świetne paiże;

Rzekłbyś, że mu się nazad wróciły trzy krzyże, Ani lat siedmdziesiąt twarde blachy gniotły.

Wraz każe wsiadanego uderzyć więc w kotły, Larum głośne po wszystkich obozach się szerzy:

Ci do zbroi, drudzy się biorą do pancerzy, Wszyscy na koń wsiadają i wychodzą z szańca;

Rzekłbyś, że na wesele, rzekłbyś, że do tańca, Że już na skroń korony wdziali tryumfalne.

Grzmią bębny w regimentach i kotły tubalne.

O! chwalebna ochoto! O! kochana młodzi!

Serce rośnie patrzącym, gdy nakształt powodzi Blizkie pola osuli, a mężnemi czoły

Wyrażają z radością gniew zmięszany społy.

Na powietrzu, przybite do kopii złotćj, Goreją w słońca blasku wyostrzone groty:

Odymują się orły po chorągwiach tkane;

A konie pod pańskiemi nogami igrane Sforcują i pryskają, rżą i dostać w miejscu Nie mogą, czując serce i ochotę w jeźdzcu.

Po dniestrowych piechoty rozwlekły się brzegach, Niemieckie szwadronami, węgierskie w szeregach;

Rozlicznych barw kolory prezentując oku, Jakie słońce w wieczornym maluje obłoku.

Obok takiego Chodkiewicza, wiekiem i trudami styranego starca, co, według wyrażenia poety, ja k w z im n y m popiele, w piersiach nie przetom ionych żywi iskrę bohaterskiej dziel­

ności, tem wydatniej odbija postać Lubomirskiego, który mło­

dzieńczą ożywiony siłą, spadkobierca buławy hetmana, mógł na tem polu, j a k m io d y orzeł, lotnem i wybujać pió ry.

Igra krew w Lubomirskim, bo młodość krzemięzna Żadnych szwanków na ciele, żadnych razów nie zna,

(16)

C H 0 C 1 M S K A . 9 Jędrznie tnu we lwiej piersi ono serce żywe,

Im bliżej czuje pole sławy swćj szczęśliwe, i Pod nogami koń raźny, dzielny i chodziwy,

Co na łabędzim karku pojeżywszy grzywy, Widząc że złotem gore i co ma za jeźdźca,

Stać spokojnie nie może, lecz na miejsce z miejsca Stąpa, jakby kolące mrowie poczuł w nodze, Rzuca wodza i munsztuk upieniony głodzę.

Coż gdy razem wojskowe instrumenty krzykną, Wszystkim serca skruszone do gruntu przenikną:

Wszyscy ręce i oczy podniosą ku Bogu, Żeby przytarł hardemu pohańcowi rogu:

Żeby ten, który umić i może przez Tęce, Straszne one olbrzymy wywracać, dziecięce,

Pojrzał na wściekłe grozy tego Goliata, \

A naszego Dawida, którego armata

Pięć kamyczków i proca, lecz przy tój pomocy, Może ufać tym pięciu kamykom i procy.

Kto przytomny z poetą radzie hetmana (w pieśni V) nie' przypomni sobie owego w Homerze wielbionego bohatera, który błagał bogów o tę jedynie łaskę, aby mu użyczyli trochę światła i nie dopuścili bić się w nocnej pomroce?

W obec takich rycerzy truchlał zwątpiały, acz potężny w liczbie nieprzyjaciel. Kiedy wołano na Turków o nowe posiłki, o zasoby wojenne, o działa, powiedział jeden na radzie:

Nie Węgrzyn, tu nie Agier, nieme mury, ale Co piersi to forteca w twardej kuta skale;

Do każdćj dział burzących trzeba wam i miny, Takie przedtym rodziła Sarmacya syny!

Z drugiej strony, w obozie Osmana, równie zajmującym sposobem maluje piewca raz dumę i zaciętość wroga, natęża­

jącego mściwe ciosy przeciw Polsce i całemu z nią chrześciań- stwu, drugi raz, po doznanych klęskach, gniew, rozpacz i nik- czemność upadłego na duchu pogaństwa. W takich opisach, najwięcej rozlewa o ^ e humorystyczne farby właściwej sobie fantazyi, która wszakże tkwiła w usposobieniu ówczesnego Rycerstwa, rodząc z odwagi często butę junacką, a z pogardy

Ti>m I. Styczeń 1851, 2

(17)

10 W O J N A

i lekceważenia wroga satyryczne przekąsy, wesołe, czasem grube i zelżywe żarty.

Powiedział Skinderbasza: jak Polska nasiadła, Kiedyby pod twe nogi cesarzu upadła,

Ten wyrok już niech cała Europa czyta, Że cię monarchą, świata całego przywita.

Najciężćj ten płot przebyć i obarczyć skrzydła Orła białego, pójdzie ostatek jak z mydła.

Za namową przeto swojej rady, Osman postanowił zebrać wszystkie siły i uderzyć na Polskę.

Żabielały się góry i dniestrowe brzegi;

Rzekłby kto, że na ziemię świeże spadły śniegi, Skoro Turcy stanęli i prędkićj roboty,

Okiem nie przemierzone rozbili namioty.

Nie toczyli obozu, nie ciągnęli sznurów;

Ale tak małą garstką wzgardziwszy gaurów, Kędy kto szedł, tam stanął, na mocy się czują, Jeźli nas nie wystraszą, to pewnie zaplują.

Nie ma ich tu co bawić, nie chcą się rozgościć;

Wisła im głowę psuje, jako ją umościć?

Biedny Dniestr, acz przeciwko orłowi motylem, Śmie gardzić Eufratem, śmie się równać z Nilem!

Skoro Osman obaczył nasze szańce z góry, Jako lew krwi pragnący wyciąga pazury, Jeży grzywę, po bokach maca sig ogonem, Jeżeli żubra w polu obaczy przestronćm;

Chce się i on bić zaraz, zaraz chce na nasze Wsieść obozy, hetmany zwoławszy i baszę.

Straszne się bisurmanów z góry garną roje, A białe jako gęsi migocą zawoje.

Janczaraga we środku, utrzmiwszy w puch pawi, Ogniste swoje pułki na czele postawi.

Sam dosiadłszy białego Arabina grzbieta, Jako między gwiazdami iskrzy się kometa, W barwistym złotogłowie pod żórawią wiechą, Buńczuk nad nim z miesiącem, ottomańską cechą.

Konne wojska po skrzydłach podniosły swe dardy, Patrzą, rychło się do nich giaur przybliży hardy. ,

(18)

C H O C I M S K A . 11 Wszyscy siedzą od złota, od rzędów, od pukli,

Jak na strojne maszkary, turnierze wysmukli.

Nie widziałeś kirysów, nie widział pancerzy;

Każdy się złotogłowi, jedwabi i pierzy.

Ogromne skrzydła sępie, forgi, kity, czuby Nadełby się im trzęsą; a ono, nie tuby Te prezentować cienie i nikłe ozdoby, Kędy wróble takiemi z prosa straszą boby.

Wszystko znieśli i wszystko dziś na się włożyli, Z czego świat przez lat tyle zdarli i złupili.

Świćciły się od złota chorągwie gorące, Po których haftowane tureckie miesiące, Pod złocistą skofią strojnych ludzi grona Okryją, a żelazna szydzi z nich Bellona.

W opisie następnym programu tej potęgi, tern swobodniej buja wesoły dowcip poety, zdobywając się na rozmaite ucie- szne przysłowia, ostre żarciki i przygryzki:

Gdzież ślubione trybuty i z Po.lski dochody?

Tryumfu przed wyprawą, nie trąb panie młody!

Póki niedźwiedź w niej chodzi, nie przedawaj skóry, Zwłaszcza jeźli ma zdrowe zęby i pazury.

Takim zapewne językiem przemawiało wówczas rycer­

stwo polskie i naród wszystek; bowiem, jak sam poeta mówi:

Do tak lekkiśj uwagi przyszli już poganie, Że nasi wojnę z niemi mieli za igranie.

Wyborny jest między innemi opis spotkania się Turków 2 Kozakami, w którym podziwiać trzeba tę dramatyczną, szyb­

kość przedstawienia, ten zastosowany do rzeczy, silny, dziarski, w wszelkie obroty wćwiczony język, co sam przez się najdo­

skonalszą jest plastyką.

Szedł pułk jeden kozacki, oderwawszy się od wojsk het­

mańskich, i niebacznie (jak mówi poeta) wlazł Turkom w samo gardło, gdzie albo umierać, albo trzeba było środkiem bisur-

^ańskich przedzierać się taborów.

Więc skoro Osman na nich padnie z niedobaczka, Witaj, rzecze, nie brodząc do wieczerzy kaczka?

I

(19)

12 W O J N A

Rozumić, że ich połknie i już pićrwsze koty, K'\voli dalszćj fortunie wyrzuca za płoty.

Tryumfujesz Osmanie nie widziawszy trupa:

Ano się często wstydzi, kto przed skokiem hupa;

Jakbyś już na wygraną trzymał przywileje:

Częstoż gęsto omyła skutek stfe nadzieje.

Jakoż ci w niebezpiecznej widząc się być toni, W męztwo bojaźń obrócą, wszyscy zsiędą z koni:

Za śmiałemi fortuna obraca swe koła, Wszędzie tchórza namaca i na piecu zgoła;

To jest zdrowie w przegranej, z dawnego przysłowia, Nie mićć żadnej nadzieje żywota i zdrowia;

A kto swój żywot kładzie, kto go lekce waży, Już panem jest zwycięztwo, już siedź jak na straży.

Toż skoro się potwierdzą i popluną dłoni, Czoło przetrą i szłyku posuną po skroni, Śróty z ogniem i kule śmigną w on gmin gęsty, Lecą na wszystkie strony chłopy jako chmięsty;

Kurzą się pola w dymie, grzmią lasy w odgłosie:

Słyszy go durny Osman i proch czuje w nosie.

(Widząc swoich w ucieczce) włosy na łbie targa, Że się dziś giaur zuchwały w jego krwi uszarga;

Że jako lew dzierżąc się drogi przedsięwziętej, Idzie choć oszczekany drobnemi szczęnięty;

Zęby tylko pokaże, albo machnie chwostem, Aż mizerne skowery kładą się pomostem.

Bo Kozacy zebrawszy korzyści sowite, Idą, w drogę przez owe tułowy pobite.

Z podobną trafnością maluje poeta żal i zgryzotę sułtana' po zgonie Karakasza:

Co się porwie z pościeli, to go on żal zmoże, Źe się znowu porzuci szalony na łoże;

To się z gruntu ubierze, to szablę i łuki Wziąwszy na się, rozkaże wynosić buńczuki;

To znowu jakoby mu kto podciął goleni, Upada, mdleje i on pićrwszy zapał mieni.

Tak rozmaite i pełne obrazy, w którychby nietylko rzecz sama, ale i wszystkie jej szczegóły artystyczną, i godną epopei

(20)

C H O C I M S K A. 13 złożyć mogły piękność, nie w każdym znaleźć można czasie i nie z jakichkolwiek usnuć wypadków. Umiał śpiewak W o jn y G hocim skiśj pojąć epiczny charakter tej ważnej chwili w dzie- jowem życiu swego narodu, kiedy to życie, odbijające się w śmiałych, swobodnych, pełnych energii działaniach i poru­

szeniach, miało, dla oka zwłaszcza artysty, wyraźne a tak różnolice kształty; kiedy wolność chodziła w parze z swawolą, cnoty społeczne z wadami i zepsuciem, światło z mroczącym je coraz więcej cieniem przesądów i obłąkań czasowych. Oso­

bistość pojedynczych ludzi, górująca nad powszednią równo­

ścią, i całość społeczna, rozstrzelona na wyłączne stany i ro­

dziny, ukazywały mieniącą się i nader barwną rozmaitość.

W epopei żądamy skreślonych trafnie charakterów; wtedy zaś tylko skreślić takie wizerunki można, gdy ich życie społeczne 1 historya dostarcza: bo poeta epiczny nie stwarza charakte­

rów, ale je zdejmuje ze świata i rzeczywistości. Ztąd właści­

wie ku tej stronie dziejów zwracali się genialni nasi pisarze:

autor Pamiątek Soplicy, Chodźko, Mickiewicz.

Nie umiał zaś bynajmniej epicznej ich strony pojąć, a ztąd powołania swego zrozumieć Krasicki, którego W ojna Okocimska jest płodem wylęgłym raczej z dowcipu, niźli z uczucia, i więcej dogadzającym poetyce Boala, niźli dziejo­

wej prawdzie, językowi i narodowości polskiej. Nie poznaliby się w tym obrazie bohaterowie Chocima, jak my ich w nim nie poznajemy; ani zrozumieliby tego języka, który nie jest bynajmniej językiem ich społeczeństwa i wieku. Układał Krasicki swoją W ojnę O kocim ską z podobnych pobudek, jak autor Henryady, aby pokazać, że w języku polskim można także napisać epopeję. Nie by ł on powołanym na śpiewaka tych wielkich w narodowej hi stor j i wypadków, których bez silnego uczucia wypowiedzieć nie można. Jako malarz, nie

°dważyłby się był na te szorstkie i grubo plastyczne obrazy, które takiem tchną życiem w Wallensteinie Szyllera.

Błaha do wojny pobudka sennego widziadła, sprężyna

*nniej właściwie obmyślona do poruszenia tak wielkiego przed­

sięwzięcia, figuryczne uosobienia wojny, wiary, wolności, wzięte 2 francuzkich rymotworców, a mimo najbieglejszy pędzel sztukmistrza, zdolne tylko oziębić uczucie i przedmiot sam 2 siebie wielki kłamaną rzeczywistością zobojętnić; owe idylli­

(21)

14 W O J N A

czne opisy, przypominające nudny styl Floriana; epizody do­

wolnie wprowadzone, a opóźniające ruch i postęp dramatyczny bohaterskiej powieści: cóż dopiero malowidła głównych osób i charakterów, owe postaci mdłe i ledwo oznaczone, bez wy- datnśj różnicy, bez życia i koloru: sąto wady wewnętrzne poe­

matu, któremu i co do formy języka i wysłowienia nie więcej przyznać można zalety.

Dla porównania dość wejrzeć na obraz głównego boha- tćra, Chodkiewicza.

Poważny hetman dopiero co wszedł w śluby małżeńskie z Anną księżniczką Ostrogską, kiedy odbiera rozkaz od króla Zygmunta i stanów rzeczypospolitej, aby jako wódz stanął na czele wyprawy. Smutek napełnia zamek ostrogski: następują czułe pożegnania z małżonką.

Ten epizod, składający całą część III, użyty jedynie dla ozdoby poematu, chociażby miał za sobą prawdę historyczną, nie ma jej w obrazie poety i w odniesieniu do ducha i obycza­

jów ówczesnego społeczeństwa, do poważnej roli sędziwego wodza-bohatera (który, ja k wiadomo, dla starości nie mógł już dokończyć wyprawy i zdał przed śmiercią buławę Lubomir­

skiemu) razi Wielką niestosownością.

Ten co na srogie czuwa tylko boje, Mars, co orężem strasznym klęski miota, Bierze kwiecisty wieniec, rzuca zbroje;

Zgasła w nim niężność i dzielna ochota:

W oczach Wencry miękczy dzikość swoję.

Synu jej zdradny, twoja to robota!

W tryumfie matka brzmi Cytera w Knido, Zwycięzca bojów śmieje się Kupido.

Po takim ustępie, jakże maluje postać owego wojownika, który przestrojony jakby w miłosnego trubadura, traci m ę- żność % d zielną ochotę, zwierzchniem weselem okrasza lice i mimowolnie z biesiady w bitwę, z pieszczot w rycerskie prze­

rzuca się turnieje.

Osierocona bolesnćm rozstaniem, Nie słyszysz Anno okrzyków radosnych;

(22)

Ć H 0 C 1 M S K A . U

Płacz rzewny częstćm przerywasz wzdychaniem:

A zamiast wdzięcznych wyrażeń miłosnych, Napełniasz smutne miejsca narzekaniem, Dni pędzisz w płaczu i w myślach żałosnych;

Mieni się twoja uroda przecudna,

Błąkasz się smutna, błąkasz się odludna.

Gdzie nizki padół lub zarośle ciemne, Najskrytsze w puszczach sprawują zacisze;

Gdzie strumyk czyni mruczenia przyjemne, A wiatr gałęźmi pomału kołysze:

Tam przyrzeczenia wspomina wzajemne, Na miękkićj korze tam ich pamięć pisze:

Wiatr się ucisza, strumień słabićj brzęczy....

Po skończonej bezskutecznie bitwie z Osmanem, Chód*

kiewicz we śnie, uniesiony od ducha Władysława Jagiellończy­

ka do świątyń niebieskich, widzi z tych wysokości układ świata i marność rzeczy ziemskich.

Taką legendą w duchu ascetycznym kończy się pieśń X 1 przysposabia rozwiązanie wielkiego dramatu dziejowego W pieśni następnej. Tu hetman schodzi ze sceny prawie nie- postrzeżony. W czterech zwrotkach końcowych, jakby nie­

stało już dalszego dla epopei wątku, dośpiewał poeta dziejów Wiekopomnej wyprawy pod wodzą Lubomirskiego. W ogóle W ojna O kocimska Krasickiego, owoc wymuszony dowcipu 1 sztuki, zdradza ducha niewolniczego naśladownictwa. Dlate­

go poemat ten wydaje się tak bladym, pozbawionym prawdy 1 życia, gdy go zwłaszcza położymy obok utworu podobnejże treści bezimiennego autora.

Gdy poemat ten, ściśle dziejowy, jest opowiadaniem zda­

rzeń w ten sposób, ja k kolejno jedne po drugich następowały, zestawienie przeto pojedynczych obrazów, mających z sobą Związek bezpośredni, mniej wymagało sztuki i artystycznej 2ręczności. Przemiana jednakże scen w tak rozległym i peł­

nym rozmaitości dramacie, nie mogła obejść się bez pewnego Połączenia tych zewnętrznych spójni, które w powieściach 1 Poematach opisowych, przejściami nazywamy. Autor wpro­

wadza zwykle w takich miejscach ustępy treści obyczajowej,

^ których wyraża swą osobistość, tłumaczy własne myśli uczucia, rzucając światło na stan społeczny, ducha i charą-*

(23)

kter swego wieku. Sąto po większej części satyryczne zwroty, z rzewnem patryotyzmu wylaniem, często z goryczą i sarka­

zmem nastające na wady spółczesnych, zdrożności dostrzeżone w życiu domowem i publicznym. Z n ał poeta dobrze te uło­

mności wieku, zbyt podniesioną niestety cenę widoków osobi­

stych, o które w rządzie krajowym, w radach poselskich i na polu działań publicznych, rozbijała się częstokroć powinność obywatela; widział zbytki, niekarność i wiodące nieład we­

wnętrzny spory bratnie, które śmiało i z przyciskiem maluje.

J a k wszędy, taił i w satyrze, wylewając się z otwartością i gardząc farbą wszelakiego pozoru, daleki jest ironii, jak na­

wzajem złośliwego szyderstwa. Mimo dowcip i właściwe swojej fantazyi, donośne, zamaszyste, czasem grube nieco wy­

słowienie, nie traci nigdy poWagi, ani zniża się do płaskości i nieprzyzwoitości. Nawet gdy w celu zawstydzenia, obok wspaniałego obrazu przodków, spółczesnych wizerunek przed­

stawia, gdy bojaźliwszym i stroniącym od rycerskiego rzemio­

sła tchórzem i zającem plecy podszywa, gdy o nich żartobliwie powiada, że nie jeden w szyszak swojego przodka zmieściłby się z nogami, ostrogę jego ledwoby uniósł na ramieniu, a w strzemię oc\ kulbaki mógłby siąść ja k w krzesło wygodne;

jest w tej krotofilnej mowie, tej (że tak powiem) poważnej igraszce, wdzięczna i rzewności pełna szczerota, szlachetne pathos, z którem żart i najdoskonalsza komika tak właściwie łączyć się może w poezyi, jak częstokroć łączy się w życiu rzeczy wistem. Potrzeba jednak całość przeczytać, aby spra- wionem przezeń wrażeniem usprawiedliwić taki ton i. takie wysłowienie. Bo znajdziesz tam w podobnych miejscach przygrawki, dowodzące, że nie lekkomyślne szyderstwo, ale cel wzniosły, moralny, nastroił to poważne ridendo.

Przebóg! cóż nas w tak diobne przemieniło mrówki?

Zbytkami nieszczęsnemi, łakomemi garły, . Samiśmy się w pigmeów postrzygli i karły.

Co żywo na nas jeździ i wszyscy nas lubią, Wszyscy nas jako własne gąski swoje skubią.

Z upodobaniem przenosi myśl i Wspomnienia W ubiegłe czasy, opowiadając, jakichto ludzi miewała Polska, a jak przy nich wydaje się to nowe i wyrodzone plemię.

i ś WoJ ŃA

(24)

C n O C I M S K A . 17 Nie dziw, że mierznie wojna naszym galantomom,

Którzy samym nawykłszy od młodości domom, Słuchają rychło w polu będzie po harapie, Rychło im kto potrzebę przyniesie na mapie:

Więc żołnierzów obmawiać i hetmanów szczypać;

Da kopę na on pobór; długoż, prawi, sypać Darmo będziem pieniądze? wierę, zdaniem mojćm, Jużby czas Ukrainę widzićć za pokojem.

Drugi, nie godzien kijem mitręga za bydłem, Jagły mierzyć z maślanką, do targu tworzydłem, Że wiewiórczym ogonkiem dał opuszyć kołnierz, Aż już wąsy odyma! aż sędzia, aż żołnierz!

Wdajże się z nim w rzecz, chociaż nie był dalćj bursy, Historye i one usłyszysz dyskursy;

Już on wiadom porohów, czajek i Kudaku, Wiadom złotego, wiadom Kuczmańskiego szlaku, Gdzie Merło, gdzie Drzypolc, gdzie w bezludnej dziczy Sina woda z Ordami Polaki graniczy.

Wszystko wie: tego nie wić do siebie nieborak, Że sklep dziurawy ledwie stoi za półtorak.

Nie tak było przed laty, gdzie nie piśrwśj młody, Do szabelki przypadał, aż od wojewody

Albo króla samego, śród walnego festu, Do nićj był przypasany, koło lat dwudziestu.

To ozdoba, to mu strój, nad wsze aksamity!

Dotąd część domu, teraz część rzeczpospolitćj.

Brał i pierścień żelazny, charakter śromoty, Który musiał na palcu swoim nosić póty, Aż krwią nieprzyjacielską z obligu wyjęty, Złoty już nosił sygnet, już siadał z książęty.

Żelazny na pamiątkę ze zdobytym łupem

Kładł Marsowi w kościele, w święto przed biskupem.

Dopićro skoro odniósł na swćm ciele blizny, Prawić o wojnie, rządzić około ojczyzny

Godziło się. Dziś!., ale lepićj milczeć o tćm...

Podobny temu kreśli poeta obraa zniewieściałości swego

’wieku, wporównaniu z rycerskim dawnych przodków obyczajem:

Jest co widzićć w Krakowie, kiedy na trzy zbyty Drogieini poobija ściany aksamity,

T o ,n I . S ty c z e ń 1861. ^

(25)

1 8 W O J N A

Ubrawszy ono łoże na kształt katafalku, Śród pokoju postawi od samego balku.

W koło fraszki rozmaite od szkła i kamieni;

Tym pompa większa, im się która drożej ceni.

Nie łoże, nie łabędzie mchy, nie miękkie szaty, Przodki nasze a stare zdobiły Sarmaty:

Ziemia łóżko, mech barłóg, falandysz od festu;

Zwyczajnie kararyi, albo tćż breklestu Na kurty zażywano. Co większa, obok cię Posadził, chocieś oszył safianem łokcie,

Największy pan: gdzie cnota rycerska nas braci, Ani złotogłów, ani tam aksamit płaci.

Pójdźże z nim do rynsztunku; a nuż pełne gromu, Kirysy, jakiegoż snadź nabawią nas sromu,

Którym dziś szaty ciężkie, nie rzkąc twarde blachy:

Takeśmy się postrzygli z bohatćrów w gachy!

Wprowadzone tego rodzaju ustępy obok ideałów cnoty, wielkości i bohaterstwa, stawiać odcień i niby kontrast malar­

ski, czynią skutek przedziwny.

Po takich zboczeniach snadno dziej opiewcy trafić na tor ubity i pochwycić dalsze włókno opowiadania. Częściej je ­ dnakże daje uczuć czytelnikowi brak zręcznego połączenia obrazów. Przejścia jego w ogóle bywają prozaiczne i jedno­

stajne („Ale wróćmy do rzeczy,” „Nazbyt mnie pióro uniosło,”

„Nie ten jest mój proposit” i t. p.).

Nauka i znajomość pisarzy starożytnych, nie tłumi w nim, przyrodzonej zdolności; erudycya nie obciąża jego skrzydeł, które przy obfitym dla wyobraźni zasobie, tein śmielej poeta rozwija do lotu: razi przecież nadmiarem i do zwykłej pisarzom spółczesnym wiedzie go przesady. Nie rzadko natrafisz tu na przykłady i porównania, z dawnych czerpane wierszopisów, zużyte barwy mitologii, tak niewłaściwie mieszane z swojskie- mi i miejscowemi i psujące harmonią w obrazach, częstokroć dziwnem rażących przeciwieństwem. Takim jest np. obraz Trytonów, wychylających się z Dniestru na widok rycerzy polskich, którzy z barwistemi proporcami w ręku sforcują na bystrych koniach, dzielniejsi od kawalerów z Malty. Takim obraz Chodkiewicza, domawiającego swoje pacierze w poranku, kiedy nad nim Febus wywiesza purpurowe grzywy, a gładki Zefir, ostatnie spędza gwiazdy z firmamentu.

(26)

C H O C I J1 S K A. 19 śmierć z kostą na Musaty, nieszczęśliwa Parka,

Nie jednemu zbiegłego dotrząsa zegarka.

Takowa niewłaściwość, nałogowo za smak i modłę panu­

jącą ówczesnym pisarzom wszczepiona, więcej jeszcze uderza, kiedy poeta język i obyczaje swojskie przenosi pod obce niebo 1 zwyczajną rycerstwu naszemu fantazyą, zwyczajne mowie Polskiej kształty i przysłowia, tureckim bohaterom przywła­

szcza. Tak np. z obrazem Husseima nie najtrafniej rymują owe wyrażenia: że zgrzybiałemu starcowi przyzwoiciejby, miasto wojennych zapasów, przy ciepłym kominie ssać mokre grzanki w garncu. Kislar Aga w mowie mianej w senacie powiada:

Szkoda skóry przedawać, póki niedźwiedź chodzi, Szkoda łomać źrebięcia niźli się urodzi.

Radzi uderzyć na Kozaków, którym gdy się rogów utrze, Wszystko pójdzie smarownie, gracko i obrębnie, i Polak musi siedzieć jako groch na bębnie.

Skoro mu blizki sąsiad tak fałdów przysiędzie,

•Już czujnićj musi sypiać jako kur na grzędzie.

I za naszych chrześcian nikomu nie ślubię:

Pies psa kąsa, a iszczę; kruk choć kruka dzióbie, • Oka mu nie wykłuje i t. d.

Może w takich wyrazach zawierać się myśl komukolwiek właściwa, ale ten język tak wybitnie swojski i dla naszej tylko narodowości stworzony, nie da się tak snadno od niej oderwać i do obcej przywiązać fizyonomii.

Nie można przemilczóć, że się poeta często powtarza i mimo obfitości wyobraźni, na jedne wpada opisy. Z każdym dniem, nowe mającym wyświecić zdarzenia, Tytan nad światem dumną podnosi głowę, albo zażega swoję pochodnię nad hory­

zontem. Z każdą nocą, słońce pochyla się w ocean, nurzy i zatapia w morzu.

Język jego, nieco czystszy i poprawniejszy niźli w Ko- chowskim i Twardowskim, nie j e s t *jednakże wolny od po­

wszechnego wówczas skażenia: wśród makaronizmów łaciń­

skich, nawijają się już w pojedynczych wyrazach ślady wcho­

dzącej do nas francuzczyzny.

(27)

20 W O J N A C I I O c: I M S l i A.

Styl, ani kunsztowny, ani ogładzony, ale jak same malo­

widła, szorstki, barwny i wyrazisty, zgadza się najwłaściwiej z treścią, i charakterem rzeczy opowiadanej— płynie z obtitego i wezbranego uczucia, z pamięci zasobnej w szczegóły wypad­

ków i wrażeń, pod których wpływem poeta dzieło swoje układał.

B ył pisarz ten powołanym do wypowiedzenia w właści­

wym smaku i języku idei swojej epoki. Pod grubą warstwą nałogów i przyzwyczajeń, bije w nim tętno swojszczyzny. Mimo obcej i poniekąd fałszywej przykrasy, umie być wrszędy pol­

skim i narodowym.

Po d wielu względami autor W o jn y Chocimskiój podobny jest spółczesnemu Samuelowi Twardowskiemu. Obadwaj stoją na czele poetów XV II wieku, rzucając świetny blask na ten mierzchnący, lecz pełen znaczenia okres literatury ojczystej.

i

(28)

P O G L Ą D

NA STAN PIŚMIENNICTWA V WĘGRZECH.

D o redakcyi B iblioteki W arszawskiej.

K .iedy u n a ro d ó w o d daw n a s ły n ą c y c h tw o ra m i u m y słu i przew ażnym stanow iskiem politycznem , p iśm ien n ic tw o a m iano w icie też po ezy a i p o w ie ś c io p isa rs tw o w p a d ły w stan o d rę tw ie n ia i słabości, p o c h o d z ą c y z w y c z e rp n ię - cia za so b ó w m yśli i d u c h a ; in n e p o m n ie jsz e k ra je m ało znaczące w p o lity cz n y m ś w ie c ie , albo z u p e łn ie s a m o ­ dz ielnego istn ienia po zb a w io n e, zajaśn iały na w id o k r ę g u litera c k im . Belgia m a sw o je g o H e n r y k a C o n s i e n c e , D a n ia A n d e r s o n a , S z w e c y a p a n ią B r e m e r i p a n ią C arlen, H is z p a n ia a u t o r k ę p isz ą c ą p o d p s e u d o n im e m F e r n a n d a Caballero, S ta n y Z je d n o c z o n e A m e ry k i p ó ł n o c n e j E tn - nierso n a , L o ng fellow a i w ielu i n n y c h z n a m ie n ity c h au to­

ró w i a u to re k . R o z g ło s p o w s z e c h n y p r z y n ió s ł nam n a ­ zwiska d w ó c h p o e tó w n o w e g o k r ó le s tw a g r ec k ieg o , O r- fanidesa i Z a lo k o s ta s a , o k t ó r y c h pisaliśm y w Bibliote­

ce W arszaw skiej. L i te r a t u r a w ę g ie rs k a nie u p a d ł a , p o ­ mimo k a ta s tro fy , k tó r e j p r z e d laty dziesięciu d oz na ł ten n a r ó d , a k t ó r a b yłaby m o g ła w u m y sła c h nie t a k ro zb u d z o n y c h > c z y n n y ch , zrządzić d łu g o le tn ią n ie m o c 1 l|śpienie.

Z daje mi s ię , że n ik t z n a szych d z ien nik arzy nie Posiada języka w ę g ie rs k ieg o , n o w o g r e c k ie g o i szw edzkie- 8 ° i t. p., nie m oże w ię c z p ie r w o tn e g o ź ró d ła udzielać

^ a d o t n o ś c i o p o s tę p ie u m y sło w y m t y c h n a ro d ó w . T ein

(29)

2 2 P O G L Ą D NA S T A N

bardziej zatem nie p o w in n iśm y p o m ijać a rty k u łó w o ich litera tu rz e , zam ieszczanych w d z ie n n ik a c h f r a n c u z k i c h , n iem ie c k ich i angielskich. C z y ta ją c je s m u tn e g o w r a ż e ­ nia d o z n a łe m i z a p ew n e c z yte lnic y po d z ie lą je ze m ną.

C zem uż to u nas nie m a ani części tej gorliw ości, t e g o zam iłow ania, tej chętnej p o m o cy , o jakiej czytaliśmy w z a ­ rysie od ro d zo n e j litera tu ry n o w o g re c k ié j, a której p r z y ­ kład z n ajdziecie w rzucie oka na w s p ó łc ze sn ą lite r a tu r ę w ę g ie rs k ą ? C hciałbym zro b ić w yło m w ty m m urze c h iń ­ skim , k tó r y m nas o tocz y ła g n u ś n o ś ć , obojętność, a m o że d ro b n e bsobiste widoki, i dla t e g o prze sy łam do Biblio­

teki W arszaw sk iej P o g lą d n a stan literatury węgierskiej w c ią g u o s ta tn ic h lat dziesięciu od 1850 r. do 1S60, z R e­

vue C ontem poraine wyjęty.

F.S.D.

1

Pogląd na stan piśmiennictwa w Węgrzech od r. 1850do 1860. P o wojnie i k lęsk a c h r o k u 1849 m niem ano, że p rzy p o w s z e c h n y m u p a d k u m a t e ry a ln y c h z a sobów i d u c h a pub licznego , zaginie p iś m ie n n ic tw o w ę g ie rsk ie. L e c z inaczej się stało. Z c ie rp liw o ś c ią i w y trw a n ie m g o d n e m uw ielbienia, p rac o w ali W ę g rz y n a d p o d ż w ig n ię c ie m swo- jćj litera tu ry . Z astosow ali się do przepisów i o g r a n ic z e ń władzy c e n traln e j w W iedniu. D a re m nie d z ie n n ik ars tw o n iem ieckie bez m iłosierdzia i w zględu w yszy dzało p rac e a u to r ó w w ęg ie rsk ich , żeby ic h o d s tr ę c z y ć i do m ilczenia z m u s ić , a w to miejsce z a p ro w ad zić język i lite ra tu rę w ła s n ą ; a u to ro w ie w ę g ie rs c y nie zważali na sz y d erc z e k r y ty k i, a zaufani w w sp ó łc zu c ie ziom ków, pisali o p r z e d ­ m iotach, jakie im dozwolone były. P o m n o ż y ła się liczba p i s z ą c y c h , składali ją starsi i m łodzież, k tó ry m p r z e ­ m ia n a p o lity c z n y c h s to s u n k ó w k r a j u , z a m k n ę ła in n e d ro g i. N a w e t i kobiety p o rzu c iły d ro b ia z g o w e zajęcia i wzięły się do pisania. .Nie m ała je s t zaleta o g ó łu , że w s p ó łc z u c ie m i c z y n n ą p o m o c ą u trz y m a ł ten r u c h n a u ­

(30)

P I Ś M I E N N I C T W A W W Ę G R Z E C H .

k o w y i piśm ienny. P rz y o b o jętn o śc i pu b lic z n ej, wszelkie prace i ofiary z ta le n tu , czasu i p ien ię d zy p o je d y n c z y c h osób, b y ły b y p r ę d k o w y c z e rp a ły się i zgasły.

W e p oce z a b u rz e ń w W ę g rz e ch w 1849, dzienniki polityczn e z w ró c iły do siebie w szystk ich cz y te ln ik ó w . P o te m n a s tą p iła e p o k a o d r ę tw ie n ia i ciszy, lecz nie trw ała dhig o. F ra n c is z e k Czaszar, c złonek sądu a p p e l- tacyjnego, o d d a w n a znany jako p o e ta i pub licysta, o trz y ­ mał pozw olenie na w y d a w n ic tw o d zien nika P estki N a p lo (D ziennika p e ste ń s k ie g o ). Ze w s z y s tk ic h pism p e r i o ­ d y c z n y c h w ę g ie rs k ic h , d z ie n n ik te n najw ię k sz ą dziś ina w ziętość i g łó w n ie c z e rp ią z niego z a g ra n ic z n e gazety.

J e d n a k ż e nie o d razu s ta n ą ł na ty m s to p n iu . P a n de Czaszar położył n ie z a p rz e c z o n ą z a słu g ę p rze z to, że z g ro m a d ził w o k o ło siebie p isarzy i p u b lic y s tó w , k tórz y byli r o z p ro s z e n i po r ó ż n y c h s tr o n a c h k r a j u , a za j e g o z a c h ę tą wzięli się zn ow u do p ió ra i p otrafili ob u d z ić zajęcie p u b liczności. D zien n ik Pesteńslci k ilk a k ro tn ie p rze c h o d z ił z r ą k do rąk, a teraz jest właścicielem je g o i naczelnym w y d a w cą , baron de K em en s. O c u c ił on w czyte ln ik a c h zam iłow anie do dziel s ta ty s ty c z n y c h , h i­

s to ry c z n y ch , p o lity c z n y c h i litera c k ic h , a p rzy te m o d ­ znacza się r o z s ą d n ą i b e z s tr o n n ą k r y ty k ą . Z liczby jeg o W spółp raco w n ikó w , w y m ie n im y Maksymiliana F a lk a, z rę ­ c znego i d o w c ip n e g o pisarza i p. J o k a j p o p u la r n e g o a u to ra ro m ansó w . W ro k u 1851 zaczął w y c h o d z ić d z ie n ­ nik w y łą c zn ie literacki, założony przez p. Ig n a c e g o N agy, P- t.: lio e k /y -fu tu r ( K u r y e r D am ski). U m ieszczając wia­

dom ości bieżące i m od y , n ie m iał w ażnego w pływ u 1 znaczenia, lecz o tw ie ra ł pole m ło dy m tale nto m i godził Publiczność z p ięk n ą literatu rą, z a n ie d b a n ą od 1849 r.

Z najdują się w nim p r a c e wielu a u to r e k : w ym ienim y 2 p om ię d z y n ich C e c y lią M adarassy, R óżę K e m p le n , Atalę Kisfaludy i panią B u le o w sk ą a rty s tk ę d r a m a ty c z n ą , G ubio ną od p u b lic z n o ś c i, a któ rej sami n aw et N ie m c y ,

n iech ętn i W ę g ro m , p rz y z n a ją ta le n t wyższego rzędu.

Do ty c h t r z e c h pism p r z y b y ły inne, w zrastała c z y n ­ ność i n ik t się nie s p o d z ie w a ł tak szybkiego o d r o d z e n ia

'te ra tu ry w ęgierskiej. Sarnę n a w e t trudności w oddaniu, a r aczej w zasłanianiu myśli, p o słu ż y ły do w y r o b ie n ia

(31)

jęz y k a . Mimo klęsk i s tr a t p o n ie s io n y c h , m im o nizkiego k u r s u p a p ie r ó w i zub o żen ia kraju, liczba d zienników w y c h o d z ą c y c h w sto lic y W ę g ie r, doszła do s z e ś ć d z ie ­ sięciu.

P o D z ie n n ik u P e s te ń s k im najbardziej u p o w s z e c h n io ­ ne g azety są: M ag yar taiło ( P r a s s a w ę g ie rs k a ) i P o lity ka r U jd o nm g o k (W iad o m o ści polityczne): pierw sza p od r e - d a k c y ą p. K a ro la H a jnik , d r u g a p. A lb e rta P a k h . D izen- nik P e s te ń s k i i P ra ss a r o z c h o d z ą się w liczbie 5 ,0 0 0 egzem . W iadom ości polityczne, w y d a w an e raz w tydzień, liczą 10,000 p r e n u m e ra to ró w . I n n e dzienniki p o lity cz n e stolicy s ą : D zien n ik ludu węgierskiego, r e d a g o w a n y przez p. L u d w ik a Szabo, P osłaniec, p rze z p. K a ro la H ajnik, K u ry e r W ęgierski, p rze z K a ro la Vidal. Z liczby publi­

c y stó w najbardziéj z n a n y c h i s z an o w a n y ch p r z y to c zy m y Z y g m u n ta de Kem eny, J ó z e f a E o e tw o e s , M aksym iliana F alka C se n g e ry , M a u ry c e g o de Lukaes, J a n a de T o e re k , J e r z e g o U rk azy i księdza k a n o n ik a J ó z e fa Danielik. W ie ­ lu z nich dalo się p o z n a ć z w a żniejszy ch i o b sz ern iejszyc h p r a c o k t ó r y c h p o w ie m y poniżćj.

W idzim y zatém, jak z n a cz n a jest liczba d z ie n n ik ó w p o lity cz n y c h , n a do sy ć s z cz u p łą lu d ność m adziarską.

N ie będziem y wym ieniali d z ie n n ik ó w p r a w n y c h , eko- i n o m ic z n y c h , relig ijny ch , filozoficznych, n a u k o w y c h i w y ­

łącznie a rty s ty c z n y c h , k t ó r y c h b a rd z o wiele j e s t w W ę ­ g rze c h . D o s y ć na t é m , gdy p o w ie m y, że r o ln ic tw o i o g ro d o w n ictw o , h o d o w a n ie wina, w y c h ó w koni, p r z e ­ m y s ł , c z y ste u m ie ję tn o ś c i, m e d y c y n a i praw o, religia k a to lic k a i p r o t e s t a n c k a , n a w e t m etafizyka, m ają swoje- s p e c y a ln e dzienn iki. W ię k s z a ich część w y c h o d z i co ty d zie ń S ą także w W ę g r z e c h , jak w i n n y c h k raja ch e u ro p e js k ic h , zbiory m iesięczne, dw um iesięczne lub k w a r ­ taln e , z w a n e p r ze g ląd a m i.

N ajw ażniejszym z p o m ię d z y nich jest: P rze g lą d B u d o - P esteński, p o d d y r e k c y ą p. C s e n g e ry . N ow e M uzeum M a ­ dziarskie, w y d a w a n e g łó w n ie przez F r a n c is z k a T oldy. D o p a n a K isfa lu d e g o należy D zien n ik filozoficzny węgierski.

K a ż d y z ty c h p rz e g lą d ó w m a o s ob n y c h c z y te ln ik ó w d ość licznych i r e d a g o w a n y j e s t z d o b r ą d ą ż n o śc ią i talentem . R e d a k to ro w ie s ą to ludzie zasłużeni w piśm iennictw ie

24 P O G L Ą D NA S T A N

(32)

P I Ś M I E N N I C T W A W W Ę G R Z E C H . 25 krajow dm i wielu z n ich zajm uje z a szczy tn e s ta n o w is k o w s połeczn o ści. P a w e ł H u n fa ly y o d z n a cz a się g lę b o - k iem i badaniami n a d ję z y k ie m m adziarskim . Ballagi, d y r e k t o r T yg od nika protestanckiego, je s t a u to re m n a jle ­ p s z eg o d y k c y o n a rz a w ę g ie rs k o -n ie m ie c k ie g o ; pp.: T o e - r o e k i Szekaes, re d a k to ro w ie S k a rb u duszy, także dzien- n i ka p r o te s ta n c k ie g o , s ły n ą niety lk o ja k o pisarze i uczeni, lecz ja k o d o b rzy kaznodzieje, m ian ow icie t è i p. Szekaes zaleca się w y m o w ą , p e łn ą czucia i zapału.

K to uw ażał W ę g ry za kraj p rz e z p ó łb a r b a rz y ń s k i, niem ało zdziwi s ię , usłyszawszy, iż w k r a ju tym w y ­ c hodzi m n ó stw o pism p e r y o d y c z n y c h , p rz e z n a c z o n y c h dla ro z r y w k i płci piękndj i wszelkiego s ta n u c z y te ln ik ó w . Gazeta N ied zieln a, r e d a g o w a n a z wielkim talentem przez p. Pakli i p o ś w ię c o n a dla p o s p ó ls tw a , w y c h o d z i za bardzo n izką cen ę. P. Vas G e r c h e n w ydaje Iliu slra cyą . W y d a w c a G u s ta w H e c k e n a s t stoi na czele w s z y stk ic h przedsięw zięć, m a ją c y c h na celu ro zsz e rz e n ie o św ia ty m iędzy ludem i rozw ój języka i lite r a tu r y w ç g ie rs k iéj.

ie żałuje on n a k ła d ó w n a w e t w te n c za s, k ied y trz e b a Uczynić ofiarę p i e n i ę ż n ą , albo narazić się na stratę:

4pn z a c h ę c a m ło d y c h p isarzy, d o sta rc za im zajęcia 1 wydaje p o c z ą tk o w e ich prace.

N a p r o w in c y i nie wiele w y c h o d z i pism p e r y o d y c z ­ n ych i te nie zajm u ją się polityką: p u b lic z n o ś ć woli pisma w yd a w an e w stolicy. Z téj ogóło w ó j wzm ianki P°2nać m ożem y, ja k m o c n o r o zb u d z iło się d z ie n n ik a r ­ k o w ty m kraju.

II.

P o d z ie n n ik ac h , najliczniéj w y c h o d z ą w W ę g rz e c h l 0 tt)anse i powieści. P r z e d laty t r z y d z ie s tu p ra w ie nie 2nano ich w W ę g rz e ch . J e d e n lub d w ó c h pisarzy na- P,sj>ło coś tak ie g o p o d tém n a z w isk ie m , lecz były to c abe u siło w a n ia p i ó r n ie w p ra w n y c h , do w szystk iego kto z echce p o d o b n e , lecz nie do r o m a n s u tak iego, j. 1 o dd a w n a w świecie literackim istnieje. B y ły t o za- hysy i obrazy, k reślo n e n iek ie d y d osyć z rę c z n ie , lecz

2 całości i og ólnego zw iązku, a tern sam dm bez zajęcia

^ oni I. StyrzeA 1361. ^

(33)

26 P O G L Ą D NA S T A N

i d r a m a ty c z n o ści. T a k ie u tw o r y nie zyskały p ow odzenia, i o g ó l c z y te ln ik ó w w ó la l k u p o w a ć r o m a n s e a n g ie ls k ie , fra n c u z k ie i n iem ie c k ie w oryginale, lub w tłu m ac z e n ia c h . W r o k u 1836 t e n , k tó r e g o z o w ią d o tąd w W ę g r z e c h ojcem ro m a n su , b a r o n M ikołaj de J o s ik a , w y d a ł p ierw sz e dzieło sw oje p. t.: Abafi, p o w z ię te z h isto ry i T ra n sy lw a n ii.

J u ż u p ły n ę ło ć w ie rć wieku od p ie r w s z e g o w ydania, a j e ­ d n a k ż e r o m a n s ten nie p r z e s ta ł by ć p o p u la r n y m i w yszło p i ą t e je g o w ydanie. D w a n a s tę p n e u t w o r y tegoż au tora , z y s k a ły tak ież samo p rzy ję cie ; c z w a rty A d utolso B a to ry ( o s t a t n i z r o d u B a t o r y c h ) o t rz y m a ł w ielką n a g ro d ę ak adem ii, tćm z a sz c z y tn ie jsz ą , że p ie r w s z y raz udzielano j ą za u tw ó r w yobraźni n a p is a n y p ro zą . Od 1836 do 1844 p. J o s i k a n a p isa ł 35 to m ó w r o m a n s ó w i pow ie ści. P ó ­ źniejsze jeg o prace, za g r a n i c ą w y d a n e , są: Rakoczy I I , R o d z in a węgierska 10 ro ku 1849 i Estera. W iele je g o dzieł p r z e tłu m a c z o n o na języ k n ie m ie c k i, n ie k tó r e zaś n a francuzki. Ż e b y oczyścić ję z y k z cudzoziem czyzny, u ż y w a n o w y c h w y razó w , k t ó r e od in n y c h p i s z ą c y c h z osta ły p rz y ję te . In n i a u to r o w ie poszli za je g o p r z y ­ k ła d e m i w k ró tc e znalazło się k ilk u n a stu d o s k o n a ły c h p ow ie ścio -p isa rz y w W ę g rz e ch . N ajz n am ie n itsz y m jest:

baron J ó z e f E o e tw o e s . P ie rw s z y m jego u tw o r e m j e s t * r o m a n s K arlh ause ( K a r t u z ) , d ru g im Falu jecjyzzoys ( N o - t a r y u s z w ie js k i) (1). P r z e d w y d a n ie m t y c h p ow ieści, p. E o e t w o e s dal się także p o znać w świecie literackim , k ilkom a s z tu k a m i d ram a ty c z n e m i, dziełem o w ięzieniach w W ę g rz e c h i p ię k n e m i poezyam i ulotnemi. P u b lic z n o ś ć w ę g i e r s k a p o ró w n y w a p.' J o s ik a do W a lte ra S k o t ta , a p. E o e t w o e s p rz y p o m in a a u to r ó w fra n c u z k ic h , g łó w n ie p a n ią Sand. P o N o ta r y u s z u , nap isał r o m a n s h isto ry c z n y M a yy a ro ssa k 1514. ( W ę g r y w r. 1 514), dzieło g o d n e w ziętości ich a u to ra . P r z e d d w o m a laty wydal pow ie ść A . N oeverek ( S io s try ) z r o d z in n e g o ży c ia p o w z ię tą . C h o ­ ciaż a u to r, u b ie g a ją c się *za s e n ty m e n ta ln o ś c ią d opuśc ił się p rze s a d y w n ie k tó r y c h m iejscach , ro m a n s t e n zyskał

( 1 ) T ę je d y n y pc w ieśe w ę g ie rsk ą p o sia d am y w p rz e k ła d z ie p o l­

sk im . w y d an ą n a k ła d e m k się g a rz a p. N a tan s o n a. P o siad a o n a z n ak o m ite z a le ty .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wstydź się, jest to grzechem Przeciw naturze, przeciw niebu, przeciw Zmarłemu nawet; jest-to naostatek Wbrew rozumowi, który od skonania Pierwszego z ludzi, aż

lepsze ze wszystkich polskich, lubo z uw agi n a treść jego, więcej je pismem zbiorowem, niż czasopism em peryodycz- nćm bieżącem nazw aćby można. SłoIwiński,

W pierw szym peryodzie, który się z XII wiekiem już zam yka, juryzdykcya tylko kasztelańska (castellanatura) przechodzi w zakres sądow nictw a patrym onialnego z

nia, lecz rzeczy co się jego tycze tak się obróciły, iż chociaż spraw a wisiała jeszcze między nim a Banerera, on zastanowiwszy się może nad skutkami

te na stare lata pisał ascetyczno-mistyczne traktaciki, że Schelling w późniejszym wieku z gruntu odmienił swe poglądy i niemal wyraźnie odwoływał, co dawniej

poddaje się za pomocą, soczewki przez pewien czas na działanie promieni światła, przez przedmiot żądany odbitych, lecz nie nazbyt długo, ażeby jodek srebra

Tym sposobem założone, przez nich osady otrzym ały nazw y od ich nazw isk... ROK ZMARNOWANY W TEATRACH

Jakim sposobem znalazłem się na dworze tego nic niewiem.... Bardzo jeszcze było