• Nie Znaleziono Wyników

którego alfabet jest trudny do opanowania bez solidnej nauki

sza. Natomiast w przypadku zmiany w ciągu godzi-ny, nic się nie płaci.

W 2016 roku gruzińskie metro będzie obchodziło jubileusz 50-lecia istnienia – pierwsze stacje otwarto w 1966 roku (prace trwały 14 lat), a więc na dłu-go, zanim podziemne pociągi pojechały w Polsce.

Na poszczególnych stacjach napisy są w języku gruzińskim, którego alfabet jest trudny do opano-wania bez solidnej nauki. Ale już w trakcie jazdy słychać dźwiękowe komunikaty z nazwami po an-gielsku i w miejscowym języku, do tego pomocni są współpasażerowie. Na niektórych przystankach metra czuje się nieprzyjemny zapach, a to z powo-du – jak wyjaśniają Gruzini – obecności wód ter-malnych bogatych w siarkę.

Na pewno metro jest najszybszym i najwygod-niejszym środkiem transportu, chociaż głośnym.

Na jego głębokość zwracają uwagę wszyscy przy-jezdni, ale też należy zauważyć, że przez krótki, oko-ło 3-kilometrowy odcinek jazda odbywa się na po-wierzchni, na przykład na stacji Didube (kierunek Station Square – Th eathre Akhmeteli).

Łącznie tbiliskie metro ma około 28 kilometrów długości, a po zakończeniu trzeciej (drugą oddano do użytku w 1979 roku) linii wzrośnie do 33 kilome-trów. Pociągi kursują średnio co 2,5 minuty w szczy-cie i zdecydowanie rzadziej wieczorami. Ich maksy-malna prędkość wynosi 90 kilometrów na godzinę, choć oczywiście przeciętna jest sporo niższa.

Jeśli chodzi o język gruziński, warto poznać jego podstawy, aby rozumieć podstawowe komunikaty.

Trudność polega na tym, że ten język nie jest podob-ny do żadnego innego zachodniego lub słowiańskie-go. Posiada wprawdzie sporo internacjonalizmów, co pomaga w nauce, ale zestawienie ze sobą spółgło-sek, na przykład sadhegrdzelo – toast, stanowi poważ-ne utrudnienie. Jest też parę słów podobnych do pol-skich, jak kilo (kilogram), kartopili, kompiuteri (auto), botasebi (buty). Jeszcze trudniejsza jest pisownia, ale są pewne ułatwienia, na przykład nie ma dużych liter i podziału na rodzaj męski, żeński i nijaki.

Żółte autobusy, niebiescy kontrolerzy Gruzińskie autobusy marki isuzu są koloru żółte-go i kursują według rozkładu jazdy wyświetlane-go na każdym przystanku na nowoczesnej tablicy

elektronicznej. Kłopot tylko w tym, że nigdzie nie ma powieszonych rozkładów i trasy przejazdu. Zna-jomość rosyjskiego przyda się, kiedy chcemy zapytać starszych, angielski lepiej działa w przypadku młod-szych osób.

Trzeba przyznać, że powiało Europą Zachodnią, chociaż jesteśmy już w Azji, a przypominają o tym i kultura (a raczej jej brak) jazdy, i wszechobecne na-ciskanie klaksonu przez wielu użytkowników dróg.

– Mimo krążących wśród turystów żartów na te-mat funkcjonującej w Gruzji względności czasu, tak zwanego Georgian maybe time, trzeba uczciwie po-wiedzieć, że autobusy chodzą jak w szwajcarskim zegarku. Podobno zostały sprowadzone z Holandii, ojczyzny żony byłego prezydenta Michaiła Sakaszwi-lego – Sandry Elisabeth Roelofs – opowiadają pań-stwo Zarembowie.

Prawdopodobnie autobusy nie spełniały już stan-dardów unijnych, ale Gruzini i tak byli zadowoleni ze zmiany bardzo wysłużonego taboru. Stan tech-niczny holenderskiego nabytku pozostawia jednak sporo do życzenia, a główną zachętą jest cena i spo-ry wybór linii i tras.

– Bilety po 50 tetri można nabyć bezpośrednio w autobusie w automacie. Ma on jednak wadę, gdyż nie wydaje reszty. Oczywiście, o czym wspominałam, można korzystać z karty miejskiej. Specjalne miejsca do doładowania, tak zwane pay boxy są niemal na każ-dym kroku, to jest na ulicach, w sklepach, bankach, instytucjach publicznych i tak dalej. Służą też do ku-powania biletów na pociąg czy płacenia rachunków – wyjaśnia nasza rozmówczyni.

Nie ma możliwości kupienia biletu 20-minutowego, dobowego, tygodniowego czy miesięcznego, dlatego Gruzini muszą pamiętać o drobnych pieniądzach na doładowanie karty. Choć tamtejsi kontrolerzy są życzliwie nastawieni nawet do osób... niemają-cych biletów.

– Ubrani są w jednolite mundurki, obecnie naj-częściej niebieskie, kiedyś żółte. Nie ma żadnych tajniaków z prywatnych fi rm. Tutaj rola kontrole-rów jest inna niż w Polsce. Pełnią oni funkcję słu-żebną względem pasażera. Mają przypomnieć, po-uczyć o konieczności nabycia biletu, a nie od razu wypisywać mandat. W zatłoczonym pojeździe po-trafi ą na przykład kobiecie z dziećmi pomóc w przy-łożeniu karty do czytnika. Kontrole odbywają się w trakcie jazdy, a nawet zaraz po wyjściu podróżne-go na przystanku. I dopiero w tym momencie oso-ba bez biletu może mieć problemy – uważa Emi-lia Zaremba.

Mandat oznacza konieczność zapłacenia 15 lari.

Trzeba się przyzwyczaić, że w trakcie na przykład 20-minutowego przejazdu trzeba będzie kilka razy pokazać bilet, bowiem kontrole są częste. Rzadko nie ma ich wcale, albo... nie dotyczą osób z ple-cakiem ze stelażem. Ot, taki ukłon w stronę tury-stów. Kontrolerzy w ogóle się nie ukrywają, wręcz przeciwnie – po troje-czworo siedzą na przystan-kach lub okolicznych murprzystan-kach i czekają na auto-bus. Z przystankami zaś, przypominającymi bardzo schludne metalowe ławeczki w parkach, są pewne

komunikacja publiczna nr 1/2015

47

jak oni to robią?

problemy, nawet na głównych ulicach, bowiem czasem parkujący samochody nie dbają o zacho-wanie odpowiedniej odległości i zastawiają drogę umożliwiającą swobodne przejście do drzwi auto-busu czy marszrutki, czyli minibusa. Przeważnie nikt jednak nie narzeka.

Marszrutki na żądanie

Konkurencją – zwłaszcza dla taksówek – są wszędo-bylskie marszrutki. Busiki (fordy) są bardzo wygod-ną formą przemieszczania się po stolicy, gdyż zatrzy-mują się na żądanie. Podczas zwiedzania miasta wiele razy byliśmy świadkami, kiedy na skinienie ręki kie-rowca zatrzymywał się praktycznie na środku uli-cy. Wywoływało to natychmiastową reakcję innych użytkowników aut, którzy bez opamiętania trąbili.

Na prowadzącym marszrutkę nie robiło to wielkie-go wrażenia, najwyraźniej zdążył się przyzwyczaić, gdyż po kolejnych 40-50 metrach... znów zatrzymał się po następnego klienta. Nie wszystkie prośby pa-sażerów są spełniane, nie ma możliwości zmiany tra-sy na żądanie.

– Większość marszrutek kursuje do późnych godzin wieczornych. Jest ich bardzo dużo, dlatego stanowią podstawową formę komunikacji miejskiej w Tbilisi.

Jeżdżą po całym kraju i za granicę. Co do wyglądu – są to żółte busy tej samej marki, o podobnym stan-dardzie wewnątrz, nawet z telewizorem i klimatyza-cją. Jakiś czas temu pojazdy były w opłakanym stanie, z obdartymi siedzeniami, bo nie należały do jednej fi rmy, a właścicielami byli prywatni ludzie – wyjaśnia Marcin Zaremba.

Opłata za jeden przejazd w centrum miasta wyno-si 80 tetri, zaś na obrzeżach jeszcze mniej, 60 tetri.

Płaci się dopiero przy wyjściu – gotówką albo kartą miejską. W godzinach szczytu marszrutki są zazwy-czaj przeładowane, niektórzy stoją, choć to wyjątkowo niewygodne w tak niewysokich autach. Lepsze to, niż czekanie na kolejny pojazd. Przepełnione oczywiście się nie zatrzymują. Wciąż widać mocno podniszczo-ne pojazdy, ale ratują je kolorowe reklamy, którymi są obklejone. Furorę robią te z jajkami-niespodzian-kami i zabawjajkami-niespodzian-kami dla dzieci.

– Inna sprawa to bezpieczeństwo w trakcie takiej podróży. Przepisy ruchu drogowego są przestrzegane w niewielkim zakresie, kierowcy jeżdżą szybko, bez-trosko, nadużywają klaksonu, palą papierosy i roz-mawiają przez telefon, do tego wyprzedzają na trze-ciego – mówią moi polscy rozmówcy.

Żółtymi i białymi busami warto zwiedzić ten pięk-ny zakaukaski kraj, na przykład za pokonanie 130 kilometrów z Tbilisi do Lagodekhi zapłacimy 7 lari (14 złotych). Warto pamiętać, że obowiązuje roz-kład, ale jeśli autobusik się zapełni, wtedy po pro-stu odjeżdża.

W Tbilisi działają trzy główne dworce autobuso-we. Najważniejszy (Centralny) znajduje się na Gulia Street, łączy stolicę z miastami w Kachetii i Adżarii, kolejny jest na Placu Vagzali, zaś ostatni w dzielni-cy Didube, blisko stacji metra o tej samej nazwie i ogromnego targu warzywnego. Z niego jeździ się do miejscowości głównie zachodniej Gruzji.

Pociągiem do Baku i Erywania

Poza miasto kursują też pociągi, a dwa składy dziennie ruszają do Azerbejdżanu i Armenii. Natomiast pro-mami z Batumi (o tym mieście śpiewały „Filipinki”) i Poti można się dostać na Ukrainę czy do Bułgarii.

Ogromny, zmodernizowany przed dziesięcioma laty dworzec kolejowy pełni dziś funkcję kilkupiętro-wego centrum handlokilkupiętro-wego. Są tam butiki z odzieżą znanych marek, sklepy z biżuterią i kosmetykami oraz również ze sprzętem RTV i AGD, a także – na sa-mej górze – hotel.

Ząb czasu widać po peronach i stanie niektórych pociągów. Oczekując na przyjazd składu trzeba bar-dzo uważać, aby nie wpaść do jakiejś dziury i nie skręcić nogi, ponieważ perony są koszmarne. W nie-których miejscach wystają pręty, bowiem stary beton się pokruszył, a kilka metrów dalej pod stopami jest tylko ubity piach. I lepiej za mocno się nie

wychy-Gruzińskie autobusy marki isuzu są koloru żółtego i kursują według rozkładu jazdy wyświetlanego na każdym przystanku na nowoczesnej tablicy elektronicznej. Kłopot tylko w tym, że nigdzie nie ma powieszonych rozkładów i trasy przejazdu

komunikacja publiczna nr 1/2015

48

jak oni to robią?

lać, bowiem wysokość od szyn do krawędzi peronu to dwa metry.

– Pociągami jeździłam najwięcej w 2005 roku, jeszcze jako turystka indywidualna. Wtedy nie były w najlepszym stanie, zwłaszcza klasa „obszchia”, czyli wspólna, bez drzwi w przedziałach. Miejsca do spa-nia były rozkładane też na korytarzu. To najtańsza opcja – dla osób chcących poobcować z miejscowy-mi i dowiedzieć się czegoś o kraju. Klasa wyżej to tak zwany kupe, czyli przedział zamykany, dla 4-6 osób.

Najdroższa jest klasa lux, z 2 miejscami sypialny-mi. Obecnie sporym powodzeniem cieszą się no-woczesne i szybkie pociągi na trasie Tbilisi – Kuta-isi – Batumi, szczególnie w sezonie letnim. Wówczas bilety trzeba kupować z dużym wyprzedzeniem.

W przeszłości sporo było zastrzeżeń do stanu pocią-gów międzynarodowych do Azerbejdżanu i Armenii – opowiada Emilia Zaremba, od dawna zajmująca się projektami unijnymi.

Pociągów lokalnych, odjeżdżających ze stołecznego dworca nie jest zbyt wiele, raptem kilkanaście w cią-gu dnia. Przykładowo, podróż do Gardabani zajmu-je 65 minut, do Borjomi cztery godziny i 10 minut, a do Kutaisi niespełna sześć godzin. Zaledwie dwa są połączenia z lotniskiem – rano i popołudniu, a czas jazdy wynosi 35 minut.

Dla wytrwałych są codziennie kursujące pociągi do stolic azerskiej i ormiańskiej. Skład relacji Tbili-si – Baku odjeżdża o 16.30, a cel oTbili-siąga następnego dnia o 9.10 – jedzie aż 16 godzin i 40 minut. Z kolei pociąg do Erywania rozpoczyna bieg o 20.20, a pla-nowo powinien dojechać o 6.55, a więc po ponad 10,5 godzinach.

Co łaska w taksówce

W przeszłości po Tbilisi jeździły też trolejbusy i tram-waje, dziś tym, którzy bardzo się spieszą, pozostają taksówki. Z pewnością mogą ponarzekać turyści, któ-rzy są zmuszeni skoktó-rzystać z tego transportu w godzi-nach nocnych, ale nie miejscowa ludność. W niemal każdej rodzinie jest taksówkarz. To zawód, do które-go prawie wszyscy mają dostęp. Nie potrzeba spe-cjalnych kursów, egzaminów z topografi i i tak dalej.

Wystarczy auto i prawo jazdy.

– Gruzja to państwo z chyba największą na świe-cie liczbą taksówek, a już rekordowe pod tym względem jest Tbilisi. Co drugi obywatel Gru-zji to taksówkarz, bynajmniej nie zawodowy. Jest to zdecydowanie najpopularniejszy zawód w Gru-zji. Niestety, nie z wyboru. Tym zajęciem parają się byli inżynierowie, lekarze, nauczyciele, poli-cjanci, biznesmeni i tak dalej. Z nostalgią wspo-minają lepsze czasy. Opłaty pobierają według wła-snego uznania, nie wydają żadnych rachunków.

A w związku z tym, że taksówek jest mnóstwo, przejazdy są stosunkowo tanie. Przeciętna trasa, licząca kilka kilometrów po mieście, to wydatek około 5 lari. Zdarzało się, że na nasze pytanie: ile płacimy, odpowiadano „ile państwo uważają”. Ta-kiego pytania nie usłyszy się przy lotnisku, gdzie stoją białe, profesjonalne taxi. Ceny za ich usługi są wyższe – opowiadają państwo Zarembowie. Mają oni 6-letniego syna. Wszyscy oczywiście starają się mówić na co dzień po gruzińsku, choć porozumie-wają się też po angielsku i rosyjsku.

Jedno jest pewne, mniej zapłacą ci, którzy mają zdolności negocjacyjne. Wtedy zamiast 25-35 lari, trzeba wyłożyć ledwie 20.

Uważać trzeba na przejściach dla pieszych – zielo-ne światło nie oznacza całkowitego bezpieczeństwa...

Dość łatwo o potrącenia, bo i ludzie potrafi ą przemy-kać po ulicy na czerwonym świetle. Panem i wład-cą w Tbilisi generalnie jest ten, kto ma mocniejszy klakson albo wielki samochód i nie obawia się poru-szania pod prąd. Albo też ci, którzy szybko potrafi ą przebiec kilkanaście, kilkadziesiąt metrów po asfal-cie. Na niektórych skrzyżowaniach odmierzany jest czas do zmiany świateł, dlatego ci bardziej niecier-pliwi zmotoryzowani mogą się uspokoić. Przynaj-mniej na chwilę.

Kolejką do Matki Gruzji

Karty miejskiej możemy też użyć do wjazdu kolejką linową tuż pod górujący nad Tbilisi ogromny pomnik Matki Gruzji oraz twierdzę Narikala, składającą się z dwóch otoczonych murem części, która jest usytu-owana na stromym wzgórzu pomiędzy łaźniami siar-kowymi i ogrodami botanicznymi. Na niższym

dzie-komunikacja publiczna nr 1/2015

49

jak oni to robią?

dzińcu znajduje się odrestaurowany kościół Świętego Mikołaja. Gondolą ze szklaną podłogą, jak w kuror-tach górskich, jedzie się krótko, tylko dwie minuty (do pokonania jest 500 metrów), przejazd kosztuje 1 lari, a już na miejscu rozciąga się przepiękny wi-dok na całe miasto. W ciągu godziny wagoniki mogą przetransportować około 600 osób.

W 1990 roku dwa wagony kolejki linowej spadły z wysokości 20 metrów, zginęło 15 osób, a 45 zosta-ło rannych. Ale od tego czasu zadbano o bezpieczeń-stwo podróżujących.

Druga kolejka – tym razem szynowa – wiedzie na szczyt góry Mtatsmindy, gdzie znajduje się wieża telewizyjna oraz park rozrywki, kiedyś jeden z najpo-pularniejszych w Związku Radzieckim. Były jeszcze dwie, ale już nie funkcjonują.

W Gruzji wszystko działa w miarę sprawnie, tak-że jeśli chodzi o transport publiczno-prywatny, je-śli jest prąd. Wielokrotnie w ciągu ostatnich 20 lat stolica była pogrążona w ciemnościach – elektrycz-ności pozbawione były wszystkie dzielnice. W tej sytuacji nie jeździło metro, co szczególnie odczu-wali mieszkańcy. W latach 90. agencje zagraniczne pisały, że pasażerowie usadawiali się nawet na da-chach przepełnionych autobusów. To już jednak mroczna przeszłość.

Mieszkające od 2010 roku w Gruzji małżeństwo Zarembów na zakończenie naszego spotkania

zapra-sza na kolejną podróż, tym razem po całym kraju i kulinarnych zakątkach. – Codziennie życie wyda-je nam się tu przywyda-jemniejsze, korzystamy z długiego lata i gorącego słońca, celebrujemy wspaniałe gruziń-skie wino i jedzenie w towarzystwie naszych przyja-ciół. Otaczają nas dobrzy i życzliwi ludzie. Kuchnia gruzińska jest bardzo różnorodna, kolorowa, bogata w warzywa i w przyprawy, przyjazna dla lubiących mięso, ale i dla wegetarian. Podstawowymi daniami, których powinni spróbować ludzie przyjeżdżający po raz pierwszy do Gruzji, są: khachapuri, czyli tak zwana gruzińska pizza, khinkhali – pierożki z mięsem, przyprawami i bulionem w środku w kształcie sakie-wek. Dla wegetarian proponuje się khinkali z grzy-bami albo z serem lub z ziemniakami. Polecam też szaszłyk (mtsvadi) z wieprzowiny albo z jagnięciny, sery, bakłażany z orzechami lub czosnkiem, lobiani – fasolę z zieleniną i przyprawami w glinianym dzba-nuszku podawaną z mchadi, czyli chlebem kukury-dzianym i serem. Warto skosztować też socivi, to jest

kurczaka w sosie orzechowym. „

Radosław Gielo | Dziennikarz Polskiej Agencji Prasowej Na pewno metro jest najszybszym i najwygodniejszym środkiem transportu, chociaż głośnym.

Na jego głębokość zwracają uwagę wszyscy przyjezdni, ale też należy zauważyć, że przez krótki, około 3-kilometrowy odcinek jazda odbywa się na powierzchni

Do końca zbliża się proces budowy