• Nie Znaleziono Wyników

Twórcy Izby odczuwali potrzebę jej powołania, odkąd tylko zrzeszyli się w Lelowskie Towarzystwo Kulturalno-Historyczne. Przez wiele lat gromadzili pamiątki przeszłości – naczynia, narzędzia związane z pracą w gospodarstwie wiejskim, dokumenty, mapy, elementy garderoby – z nadzieją, że znajdzie się miejsce do ich zaprezentowania. Pytani o moment, w którym narodził się ten pomysł, odpowiadali, że było to dla nich oczywiste – powołanie izby było, obok organizacji uroczystości patriotycznych czy przygotowywania publikacji, jednym z głównych celów, które wyznaczyli sobie na pierwszych spotkaniach.

Oprócz tych działań, które sobie tam nakreśliliśmy, a więc pisanie notek, różnych innych działań na rzecz... Organizacja imprez patriotycznych, no również powiedzieliśmy sobie, że będziemy starać się o zorganizowanie Izby Pamięci, bo Lelów zasługuje na to, przez 400 lat był powiatem, no ma tą ciekawą przeszłość historyczną i zasługuje na Izbę Pamięci, żeby utrwalić w jakichś rzeczach, które służyły dawniej do codziennego życia, do pracy, żeby to zachować potomnym, bo te rzeczy zostały zastąpione innymi, nowymi, a żeby poznać życie przeszłości, no to niech się zachowa te wszystkie elementy, które służyły kiedyś do codziennego życia, to ta przeszłość odżywa bardziej tak praktycznie (2015, M., ok. 60 l.).

Jednak zanim Izba Tradycji Ziemi Lelowskiej oficjalnie powstała pod skrzydłami gminnej biblioteki w 2014 roku, okazja do zgromadzenia i wy-stawienia przedmiotów, jak mówi jeden z rozmówców, „pokazujących historię”, nadarzyła się w roku 2006, podczas corocznego pobytu w Lelowie chasydów świętujących jorcajt. Nieopodal rynku, na terenie cmentarza żydow-skiego stały jeszcze pawilony Gminnej Spółdzielni, o których przejęcie chasydzi zabiegali, by móc zbudować w ich miejsce grobowiec dla szczątków cadyka Dawida Bidermana, spoczywających pod zabudowaniami. Ówczesny

wójt Lelowa, jak sam opowiada, wpadł wówczas na pomysł, aby w pustych pomieszczeniach zaaranżować wystawę pod tytułem Lelów dawniej, znaną też jako Izba Pamięci. Oto niektóre trudności, z którymi zmagały się osoby odpo-wiedzialne za organizację przedsięwzięcia:

Jak żeśmy zaczęli podłogę myć, to wszystko marzło. Na minusie ponad 20 stopni. Woda zamarzała w jednej chwili […]. Ściany były brzydkie, obskrobane, do niczego się nie nadawały, więc całość wykładaliśmy materiałem, a powierzchnia sklepu [Gminnej Spółdzielni – A.D.] była duża, płótno wieszaliśmy na listewkach, listewki trzeba było przybić do ścian. […] Bardzo dużo pracy i mało czasu (2015, K., ok. 40 l.).

Mroźna zima nie sprzyjała zagospodarowaniu pustostanu, warunki były surowe, ale pomysł udało się zrealizować. Przedsięwzięcie miało przede wszystkim służyć promocji Lelowa i pokazywać osobom zainteresowanym chasydzkimi pielgrzymkami lokalny kontekst tych przyjazdów. Ówczesny wójt tak mówi o swoich motywacjach:

Zapragnąłem, żeby na naszym terenie powstało kiedyś muzeum, nie? Izba Pamięci, niektórzy mówili „muzeum” na to, żeby móc cofnąć się o trzysta lat czy ileś i wszystko, co było słowiańskie i co się udałoby załatwić żydowskie, wszystko to scalić do jednego pomieszczenia. A była okazja, żeby mieć frekwencję i zapromować Lelów z racji tego, że zawsze chasydzi ściągają widownię, dziennikarzy, telewizję, była i Jedynka, i jakaś regionalna, TVN, Czwórka, i każdy wchodził i łapał te klatki, miał ujęcie, na czym mi zależało. Nie każdego Żydzi wpuszczali do synagogi, a oni szukali tematów. To jest takie, według mnie, pojęcie promocji – czym więcej pani puści w eter, tym jest lepiej. To jest takie bardziej ściągające. Na zasadzie paradoksów, no – przy synagodze jest to muzeum. Można zobaczyć w nim drewniany pług, drewniane brony rolnicze czy zgrzebła, mówimy o stronie polskiej. A po stronie żydowskiej – menorę i żydowskie zdjęcia (2015, M., ok. 60 l.).

Koncepcja ekspozycji zaproponowana przez wójta polegała na zaprezen-towaniu obok siebie eksponatów reprezentujących polskość i żydowskość. Jednak relacja obu kultur i religii jest w Lelowie dużo bardziej złożona i ma wyraźnie palimpsestowy charakter: jedyne, co po wojnie zostało z cmentarza żydowskiego, to kości w ziemi; w PRL-u powstał na nich spółdzielczy sklep; na przełomie lat 80. i 90. na zapleczu sklepowym odkryto grób cadyka; sklep przestał działać i na chwilę zamienił się w przestrzeń wystawy lelowskich pamiątek; wreszcie został zburzony, aby ustąpić miejsca nowemu ohelowi i pustce po nagrobkach na cmentarzu. Miejsce to mówi nam wiele o polsko--żydowskiej historii Lelowa. Pokazuje, jak wielka polityka kształtowała przestrzeń małego miasta – od II wojny światowej, która dramatycznie

zmieniła lelowską rzeczywistość społeczną i kulturalną, przez czasy PRL-u, kiedy to działania lokalne były ściśle uzależnione od oficjalnej polityki historycznej państwa, aż do współczesności, która stworzyła warunki do powstania wystawy Lelów dawniej. Zmaterializowaną na niej „dawność” przedwojennego sztetlu ówczesny wójt rozumie następująco:

Puściłem fantazję, że chciałbym to wszystko w jednym miejscu, co było przed wojną, a uchowało się do teraz. I co ktoś ma przedwojenne, historyczne, to mu nie zginie (2015, M., ok. 60 l.).

Tylko jak taką fantazję o dawnym lelowskim mikrokosmosie zrealizować? Wójt zaczął od tego, że sam przekazał na potrzeby ekspozycji „starosłowiań-ską” skrzynię i wielkie koryto do uboju świni. W realizacji projektu pomagali także członkowie Lelowskiego Towarzystwa Historyczno-Kulturalnego.

To była taka akcja na szybko, co wtedy przyjechali właśnie ci chasydzi. Członkowie Towarzystwa i ich znajomi, pracownicy urzędu, poprzynosili, co mieli. Myśmy [członkowie Lelowskiego Towarzystwa Historyczno-Kultural-nego – A.D.] szereg tam działań podejmowali, pytali, ale nie było odzewu mocnego. […] Teraz sporadycznie ktoś coś przyniesie [do Izby Tradycji działającej obecnie – A.D.], (2015, M., ok. 60 l.).

Wystawa Lelów dawniej działała przez „tydzień albo dwa” – niejako towarzyszyła pielgrzymce chasydów. Po jej zamknięciu zgromadzone przedmioty trafiły do podziemi Gminnego Ośrodka Kultury, gdzie odbywały się spotkania członków Lelowskiego Towarzystwa Kulturalno-Historycznego i kilka lat, w zimnie i wilgoci, czekały na odpowiednie wyeksponowanie. Dzi-siejsza Izba Tradycji Ziemi Lelowskiej powstała w 2014 roku w ramach struktur administracyjnych gminnej biblioteki. W obecnej formie działa więc krótko, ale jej istnienie jest wynikiem długiego i ciekawego procesu kon-struowania dziedzictwa.

W izbach regionalnych widać różnorodność prezentowanego w nich ma-teriału, na co zwraca uwagę Marian Pokropek w Przewodniku po izbach

regio-nalnych w Polsce(1980, s. 9). W Lelowie narzędzia rolnicze, sprzęty kuchenne, obrazy, mapy, kilka przedmiotów związanych z rzemiosłem, strój ludowy oraz fragmenty macewy, świecznik, współczesne fotografie przedstawiające chasydów i wiele innych drobnych rzeczy należą do wystawy stałej. Czasowo w Izbie eksponowane były zabytki archeologiczne, stare monety, militaria i fotografie dawnego Lelowa.

Ja się akuratnie zajmuję militariami, […], [ale inni donatorzy – A.D.] zaczęli przynosić różne takie rzeczy stare, z domu tam. No mam na myśli o, coś takiego jak kołowrotek, masielnica, na przykład, no, pług, taki stary, drewniany.

No coś z takich gospodarstwa domowego dawnego. No i gromadziło się to, gromadziło (2015, M., ok. 60 l.).

To, co uderza w tej wypowiedzi jednego z członków Towarzystwa, to wrażenie częściowej samorodności powiększających się zbiorów – tego, że eksponaty same się gromadzą. Wybrzmiewa ono również w wypowiedziach innych moich rozmówców. Jeden z nich dłuższą chwilę zastanawiał się, co odpowiedzieć na pytanie, skąd wzięły się przedmioty eksponowane w Izbie Tradycji, aż w końcu wyjaśnił:

Myślę teraz, na pewno było tak, że ktoś dał nam cynk i jechaliśmy po to, albo sam przywiózł, bo te eksponaty musiały się tam jakoś znaleźć (2015, M., 44 l.).

Niektórzy członkowie Towarzystwa nie zwracali więc uwagi na stopniowe powiększanie się zbioru przedmiotów przechowywanych w miejscu ich spot-kań – stanowił jego niezmienną scenografię, musieli być do niego przyzwyczajeni. Zbiór ten wydawał im się do pewnego stopnia samoistny, jak skład niepotrzebnych rzeczy, których nie wiadomo skąd ciągle przybywa, na strychu czy właśnie w piwnicy.

I zbieraliśmy takie rzeczy głównie z obejścia gospodarskiego: jakiś obraz maryjny się trafił, jakaś walizka stara… Nie powiem, że to było bez ładu i składu, ale co kto miał i wiedział, że może nam dać, to przekazywał. W pewnym momencie, jak siedzieliśmy na naszych spotkaniach w lokum w piwnicy GOK-u, to ponad połowę miejsca zajmowały już te eksponaty, trochę to zamieniało się powoli w tę rupieciarnię. Ale dobrą stroną było to, że był zaczyn tej Izby. […] Początkowo, dopóki to się nie zapełniło, to pobraliśmy chyba więcej rzeczy niż trzeba […]. Chodziło o ratowanie przed wyrzuceniem, zniszczeniem, nie było tak, że ktoś mówił „oddam wam tę łopatę do wsuwania chleba, tylko czym ja teraz będę go robił?”, to były rzeczy, które leżały na tych strychach – niestrychach, ich wartość była jako śladu tej ludowej kultury materialnej (2015, M., 44 l.).

Warunki, które musiały spełnić przedmioty, by móc stać się eksponatami, na początku nie były ściśle określone. Nie były to rzeczy specjalnie po-szukiwane, ale te, które się „trafiały”: już nieużywane, kojarzące się z ludowością i dawnością, pochodzące z Lelowa lub okolic. Efektem braku zdefiniowanych norm klasyfikacji eksponatów do zbiorów były sytuacje, w których eksperci, członkowie Lelowskiego Towarzystwa Historyczno--Kulturalnego, musieli wykazać się umiejętnościami dyplomatycznymi i odmówić przyjęcia oferowanych przedmiotów. Kilka razy zdarzało się, że darczyńcy chcieli wzbogacać zbiory Towarzystwa rzeczami zupełnie zepsutymi, zużytymi czy „niedostatecznie starymi”. Jak opowiadał mi jeden

z członków Towarzystwa, gdy kiedyś ktoś zaoferował swoje stare grabie, usłyszał, że musi jeszcze trochę poczekać, aby stały się one atrakcyjne. Jednak wśród osób związanych z Towarzystwem spotkałam też osoby, które uważają, że należy gromadzić pamiątki „na zapas” – przyjmować przedmioty, co do których możemy domniemywać, że okażą się ciekawe, bo wkrótce wyjdą z użytku4.

Efektem braku szczegółowych norm dotyczących przyjmowania przed-miotów do zbiorów jest również wielość opinii na temat wartości poszczególnych eksponatów. Zapytany o najcenniejszy element kolekcji jeden z darczyńców wskazał przedmiot najstarszy, czyli belkę z jednego z ostatnich drewnianych lelowskich domów. Dla innego był to eksponat najbardziej wzruszający – żydowski lichtarzyk, który jest jedynym pozostałym w Lelowie przedmiotem z przedwojennej synagogi. Kolejny, zawodowo związany z rolnictwem i rozwojem wsi, wymienił natomiast całą grupę przedmiotów związanych przede wszystkim z jego zainteresowaniami:

No te narzędzia rolnicze w zasadzie ja sobie najwyżej cenię, jak również tą kuchnię, te stroje też, ale narzędzia pracy na roli to jest dla mnie no największy... tu po prostu mnie, zwłaszcza, że jak mówię, ja studiowałem, też to mnie to nastraja pozytywnie do tych działań. Na moich oczach ta praca na roli się szybko zmieniła, przecież tą kosą ja ileś hektarów skosiłem w życiu i kosiłem trawę, i kosiłem zboże, potem te wszystkie ręcznie robiłem i nagle stało się tak, że te narzędzia są nieużywane, niepotrzebne i nikt już nie umie. Mało kto umie dzisiaj na przykład poklepać kosę taką czy w ogóle kosić nią. Coraz mniej osób, te moje chłopaki [synowie rozmówcy – A.D.] to już nie bardzo tą kosą by mogli kosić nią właściwie, ale to nie jest takie koszenie, jak to przedtem kosiarze szli i każdy ileś tam dziennie skosił (2015, M., ok. 60 l.).

Wspólne jest natomiast przewijające się przez wypowiedzi moich roz-mówców przekonanie o konieczności doceniania tego, co uniknęło zniszczenia w wyniku wojen i pożarów.

Wiecie, drogie panie, Lelów ma bogatą przeszłość, tylko śladów tej przeszłości za bardzo nie widać. To wszystko zostało poniszczone, popalone. To może jest taka historia bliższa, mniejsza, ale też pokazująca, że świat się zmienia, a my

4

Co ciekawe, w opinii jednego z członków Towarzystwa do Izby Tradycji powinien trafić drewniany pomnik Króla Kazimierza, który stoi na lelowskim rynku, a w jego miejscu powinien zostać postawiony pomnik trwalszy. Rozmówca argumentuje, że ten jest już brzydki i zniszczony, poza tym wygląda przecież na stary, więc Izba Tradycji to dla niego idealne miejsce. Pokazuje to, że mimo przeniesienia Izby do biblioteki rozmówca dalej postrzega ją jako przechowalnię rzeczy zniszczonych i niepotrzebnych, jakby wraz z przenosinami i uroczystym otwarciem jej status niewiele się zmienił.

chcemy te pewne rzeczy, które mają wartość nawet emocjonalną czy sentymentalną, że to tutaj ci rolnicy tym robili, chcemy to jakoś zachować (2015, M., 44 l.).

Wydaje się, że kataklizmy i wojny w paradoksalny sposób dostarczają eksponatów – redukują potencjalną liczbę pamiątek. To, co uratuje się przed zniszczeniem, staje się cenniejsze i bardziej nasycone znaczeniami. Przed-mioty, które przepadły na zawsze, łatwo obrastają w legendy i stają się „wielkie”.

Podobne słowa padają w wypowiedzi prezesa Towarzystwa:

Jestem zadowolony z tego, że ta Izba jest. Znając jej historię i wszystkie słabości, czy niektóre słabości, jest o czym rozmawiać. Jak oprowadzam po Lelowie, to nieustannie mówię o tym, co tutaj było, opowieść o miejscach, których już nie ma. Był zamek, ale go nie ma; był klasztor ojców franciszkanów, ale go nie ma; było wspaniałe miasto średniowieczne, ale go nie ma; były mury średniowieczne, ale ich nie ma. To cała opowieść, że kiedyś było tu coś wielkiego, a teraz nie ma. No to jest, Izbę Tradycji mamy (2015, M., ok. 45 l.).

Zarysowuje się kontrast pomiędzy wielką historią, której ślady zostały, często celowo, zniszczone, trwale usunięte z publicznej przestrzeni, a malutką Izbą, w której ślady przeszłości, pochodzące z prywatnych domów i gospo-darstw, „same się zgromadziły”. Wobec utracenia dziedzictwa królewskiego miasta należy cieszyć się z dziedzictwa „z odzysku”, na które złożyły się przedmioty wyciągnięte z piwnic i strychów, z „historii bliższej”.

Podobne rozróżnienie – na przedmioty klasy narodowej, które powinny znaleźć się w prestiżowym miejscu i przedmioty nadające się do Izby Pamięci – stosuje inny rozmówca w następującej opowieści:

– Bardzo wiele tych, tych militarii zostało wygrzebanych. I one wszystkie, bo wszystkie takie znaleziska muszą zostać zawiezione najpierw do tego, do, no, konserwatora zabytków.

– A potem można sobie zatrzymać część, czy? Dla siebie?

– Nie, i potem… Nie, on je, teoretycznie, on powinien, chyba, że mają jakąś szczególną wartość, powiedzmy, no, klasy narodowej już, prawda.

– Uhm.

– Powiedzmy, że to jest jedyny pieniądz, jakiś tam, moneta jedna z czasów, no, Chrobrego, na przykład, nie? No, i ona ma wartość ogólnonarodową, więc, w związku z tym, nie będzie tu w takim, w takim, no, w takiej Izbie Pamięci, prawda. Tylko musi gdzieś znaleźć swoje godne miejsce w muzeum dużym (2015, M., ok. 60 l.).

Rozmówca jest przekonany, że przedmioty reprezentujące „historię bliższą” o mniejszej randze powinny znaleźć się w małym muzeum, a przed-mioty reprezentujące historię „dużą” w dużym muzeum.