• Nie Znaleziono Wyników

ludu ewang. na Śląsku

P ó źn ą je sie n ią ro k u 1663 w stał ciem n y , p o c h m u rn y dzień.

Nad ziem ią zw isało ciężk ie, ołow iane n ieb o , a z n a p ę c z n ia ły c h ch m u r lał g ę sty , je sie n n y deszcz. O ja k ie jś p ra c y n a p o lu n ie m ogło b y ć m ow y. P sa żal b y b y ło w y g n a ć w ta k ą n iep o g o d ę.

W p o c z e rn ia łe j izb ie n isk iej c h a łu p y siedziała cała S io strzo n - k o w a ro d z in a w m ilczen iu . N iew iele tam b y ło św iatła, ty le co się go p rz e d o sta ło p rz e z m a le ń k ie , z a p a d a n e s z y b k i — a dzień b y ł m ro c z n y i ciem n y . Ż ona S io strz o n k o w a p o ru s z a ła s ta ro ­ św iec k ą m a lo w a n ą k o le b k ę , w k tó re j u s y p ia ła n ajm ło d sze

dziec-100-lecie kościoła w U stroniu. — Pod zakrysti?.

ko. Na k le p is k u podłogi b aw ił się w k o sz u lin ie c h ło p a k ośm io ­ letn i, a s ta rs z y d w u n a sto le tn i J u r e k siedział n a z y d lu z a s łu ­ c h a n y w s z m e ry i p lu sk i g w a łto w n e j u le w y . U o g n isk a n a n a le p ie d rz em ał k u la w y p a ro b e k . W s z y s c y m ilczeli p rz e z w zgląd na m aleń stw o w k o ły sc e .

Ojciec ro d z in y p a trz y ł sm u tn y m w z ro k ie m w okn o.

— „D ziś to ju ż p e w n ie n ik t w d ro g ę n ie ru s z y , kied y za raz ra n o ta k a n ie p o g o d a ” — p o m śy lał. W stał i w y sze d ł n a p o d w ó rze. Po chw ili w rócił do iz b y , w y jął z pod z g rz e b n e j koszuli w ielk ą k sięg ę. Siadł sob ie pod m aleń k im o k n e m n a ł a ­ w ie, ch w ilę p rz e w ra c a ł k a r tk i w n a b o ż n y m s k u p ie n iu , ja k b y czegoś sz u k a ł, w re szcie za czą ł czytać p ółgłosem , pow oli, z w iel­

k ą p o w a g ą w g ło sie ro zd ział 15 E w a n g elii J a n a : u . . Ja m jest w in n a m acica a w y ście la to r o ś le ; k to m ieszk a w e m n ie a ja w nim , to p rz y n o s i w iele o w o c u ; bo b ez e m nie nic u cz y n ić nie m ożecie . . . W te m b ęd z ie u w ie lb io n y Ojciec m ój, k ie d y o b fity ow oc p rz y n ie sie c ie a b ęd z ie cie m oim i u c z n ia m i. . . Tom - ci w am p ow iedział, a b y w e se le m oje w w as trw a ło , a w esele

— 123 —

w asze b y ło z u p e łn e . . . W y jeste śc ie p rz y ja c ie le moi, jeśli czy n ić b ędziecie, co k o lw iek ja w am p rz y k a z u ję . . . Toć w am p rz y k a z u ję , a b y śc ie się sp o łecz n ie m iłow ali. Je śli w as św iat nien aw id zi, w iedzcie, żeć m ię p ie rw e j, niżeli w as, m iał w n ie ­ naw iści . . . W spo m n ijcie n a słow o, k tó re m ja w am p o w ie d z ia ł:

Nie je st słu g a w ię k sz y n ad p a n a sw ego. Jeśli m ię p rz e ś la d o ­ w a l i — i w a s p rz e śla d o w a ć b ę d ą . . . “ J a n S io s trz o n e k cz y tał nie u stam i, ale se rc e m i d u szą . Ż y ł ty m S ło w em B ożym w takiej chw ili n a b o ż n e g o c z y ta n ia , n ie w ied ząc zgoła, co się n ao k o ło n ieg o dzieje. A oto żona sp o g lą d a ła na d zieck o sw oje u śp io n e i o cierała łz y , k tó re jej po p o liczk a ch s p ły w a ły . . . a sta rs z y s y n J u r e k p a tr z y ł w o jca i po jm o w ał sw ojem m ło do cianym ro z u m e m o n e p e łn e m ocy i p o c ie c h y słow a E w ang elii . . .

G dy S io strz o n e k d o cz y ta ł rozdział do k o ń ca , n ie m iał siły za m k n ą ć i o d ło ży ć k sięg i. P o p a trz y ł ty lk o w o k n o i ro z p o czą ł ro z d ział n a s tę p n y : „ . . . W y łąc zać w as b ęd ę z b o ż n ic ; ow szem p rz y jd z ie g o dzina, że w sze lk i, k tó r y w as zal ije, b ę d z ie , jmnie- inał, że B ogu p o słu g ę cz y n i. A toć w am u c z y n ią , iż nie p o z ­ nali Ojca, an i m n i e . . . ”

100-lecie kościoła w U stroniu. — Pod kazalnicą na placu kościelnym .

W tem ro z le g ło się za w zięte u jad an ie p sa , d o b re g o w a rto ­ w n ik a n a p o d w ó rz u .

J a n S io strz o n e k zd rętw iał, w sta ł i trz y m a ł k u rc z o w o w z a ­ ciśn ięty ch rę k a c h św ię tą k się g ę . . .

Nim się o trz ą s n ą ł z p rz e ra ż e n ia , w zięła m u p rę d k o z r ą k B iblię S io strz o n k o w a, p o d n io sła z b ijący m se rc e m śp iące w k o ­ ły s c e dziecko ra z e m z p o d u szk ą i w ło ży ła k się g ę p od g łó w k ę m ałem u . A dziecko sp ało , u śm ie c h a ją c się b ło g o p rz e z sen .

— 124 —

W net też z ro b ił się ru c h n a d zied ziń cu i nim je s ic z e zdo ­ łał kto w y jrz e ć z c h a ty , o tw a rły się d rz w i i stan ęli w nich o ciek a jący d eszczem u z b ro je n i d ra b i p an ó w z a m k o w y ch . T uż za nim i w idać jak iś p rz e ło ż o n y w stąp ił do iz b y , p r z y m r u ż y ł oczy, a b y się lep iej ro z e jrz e ć , a z o b a c z y w sz y J a n a S io strz o n k a , rz e k ł tw a rd o : „C oście tu r o b i l i ? ” „C ośm y r o b ili! ” — p o w tó ­ rz y ł g ło sem lu p e łn ie sp o k o jn y m S io strz o n e k — co śm y ro b ili?

Na, n ic e śm y n ie ro b ili, bo i nie m ożn a w ta k i deszcz. A oni gdzież się w y b r a li? W a żn e w idać m a ją s p ra w y , k ie d y ich n ie ­ pogoda n ie o d stra sz y ła . O ficer p a trz a ł n ie u fn ie n a m ó w iąceg o, s trz e p y w a ł z sie b ie stru m ie n ie w o d y i r z e k ł : „T a k j e s t ; w a ż ­ n e rz e c z y n a s tu s p ro w a d iiły . D ow iedzieliśm y się, że p rz e c h o ­ w u jec ie u sie b ie k sięg i p rz e z n a jw y ż s z y u rz ą d surowo^ z a k a ­ z a n e , p rz y n ie ś c ie te k siążk i, in acz ej pójdziecie z n a m i.“

M łodszy c h ło p ak , k tó ry z p rz e s tra c h u w lazł po d ciężk i stó ł d ę b o w y , zaczął głośno p łak ać.

„N ijakich ja tu z a k a z a n y c h k s ią ż e k n ie m am “ — rz e k ł S io strz o n e k — „a jeśli w ielk o m o żn i p a n o w ie w ie rz y ć n ie chcą, p ro sz ę, m ożna w szęd zie szu k a ć.

„Do r o b o t y !” — d a ł k ró tk i ro z k a z o ficer sw oim d rab o m . Z araz ich k ilk u w eszło do k o m o ry i tam w sz y stk o do g ó ry n ogam i p rz ew ró c ili. W sta re j, m alo w an e j sk rz y n i, w p o ­

ścieli n a łóżkach, n a p ó łk a c h i p o w sz y stk ic h k ą ta c h szu k a li

— nic n ie zn aleźli. In n i ty m c z a se m w stodole i w e w sz y stk ic h za b u d o w a n ia c h sz u k a li, ale nic n ie zn a leźli.

P rz y s z li i m eldow ali to p rz e ło ż o n e m u , k tó r y s ta ra ł się p rz e m o k n ię te u b ra n ie do jak ieg o ta k ie g o p o rz ą d k u p rz y w ie ść . Zły b y ł p r z y ty m i z g n ie w a n y o k ro p n ie . Nie ty le m o że złość ile w sty d , że w ta k ą u lew ę m u siał p rz y jść , a oto ci lu d zie p a ­ tr z ą sp o k o jn ie n a je g o b ezsiln o ść — u n o siło go. M usiał dać u p u s t gniew o w i.

S łu ch aj, ty c h ło p ie p o d ły — ja k nie w y d a sz k sią ż e k , ta k cię zw ią zan e g o w ty m d esz czu n a za m e k za w lo k ą, a w iesz d o b rz e , co cię czek a.

M łodszy c h ło p a k s k ry ł się za su k n ię m a tc z y n ą i zn o w u zaczął p łak ać.

S p o jrzał o fice r na dzieci i w idać, ja k a ś m y śl strz e liła m u do g ło w y , bo ch w y cił s ta rs z e g o J a n k a za rę k ę , w e p c h n ą ł go do k o m o ry i dw om d ra b o m k a z a ł ta m p rz e d s o b ą w stąp ić.

D rzw i za so b ą z a trz a sn ą ł.

S io strz o n e k zb lad ł jak ch u sta. M ałżonka zn ie ru c h o m ia ła , tu lą c do sieb ie m łodszego chłopca.

Z k o m o ry sły c h a ć b y ło o s try , ro z k a z u ją c y g ło s : „G dzie m acie k s ią ż k i? ” N ic! I jeszc ze ra z to sam o p y ta n ie : „G dzie

12*

m acie k s ią ż k i? ” N ic! R o zleg ły się u d e r z e n ia : ra z, dw a, t r z y . . . m o cn e, o k ru tn e . L ecz k r z y k u n ie b y ło sły c h a ć . T y lk o Sio- strz o n k o w a nie w y trz y m a ła , b o się w niej se rc e m a tc z y n e rw a ło i zaczęła się do d rz w i dobijać . . .

P u ścili chło p ca.

W y sz e d ł b la d y , lecz nie p ła k a ł. Nie zdrad ził, nie p o w ie ­ dział. R aczej ścierp iał. W szak ci w iedział, że g d y b y pow ied ział p ra w d ę , w te d y ojciec i m atk a i w sz y sc y , szlib y n a p o n ie ­ w ie rk ę . . .

O ficer n a k a z a ł od w ró t. Nie po w ied ział ju ż an i słow a. W y ­ szli z c h a ty w sza le jącą ciąg le u l e w ę . . . K o ły sk i nie tk n ęli.

W k o ły sc e pom im o k rz y k ó w sp ało n ajm ło d sze d zie c k o ,i ■uśmie­

chało się p rz e z s e n . . .

100-iecie kościoła w U stroniu. — G rupa środkow a.

Długo to tr w a ło nim d om ow nicy o trz ą sn ę li się z teg o w sz y stk ie g o .

„B olało b a rd z o ? ” — p y ta ła z a p ła k a n a m atk a starsz eg o J u r k a .

C h ło p ak og ląd ał sin e n a b o sy c h n o g a c h p a s y i r z e k ł : —

„ P a n a J e z u s a b ard ziej b ili”.

P o te m u k lę k li w sz y s c y n a g lin ia ste j p od łod ze i d zięk o ­ w ali B ogu za d ziw n e d ro g i Je g o .

Z ł y m i ś w i a d k a m i s ą o c z y i u s z y d la l u d z i , k t ó r z y d u s z e m a j ą b a r b a r z y ń s k i e . ZKeraklit (r. 540 przed Chrystusem).

— 126 —

Z acn y kam ień .

U rocza w ieś b e sk id z k a , Is te b n a , w d z ię czy ła się do sło ­ n e c z k a w p o g o d n y c z e rw c o w y dzień. Cała w io sk a s k ą p a n a b y ­ łą w sło ń cu a zato p io n a i z a s łu c h a n a w o n ą d ziw n ą m a je sta ­ ty c z n ą ciszę g ó r . . .

Był czas p ie rw s z y c h sian o k o só w . Z o sad y iste b n ia ń sk ie j Jasn o w ie , w y b ra ła się w s tro n ę O lzy H a n u la od C h ra śc in y , dziew czę hoże, o n ie b ie sk ic h oczach a se rc u d o b ry m i szc ze­

ry m . S zła z g ra b ia m i w r ę k u n a łą k ę pod lasem , w czo raj sk o szo n ą . Z d a le k a do jej u sz u dochodziło s tu k a n ie od lasu . J a k o b y tam k to ś k o są k l e p a ł . . . .

K iedy w y sz ła z la su n a p o lan ę, p a trz y , na p rz e c iw le ­ głym k o ń c u łąk i, pod lasem , siedzi g ó ra l i p iln ie coś k u je .

— K tóż te ż to m oże b y ć ?

T w a rz y n ie w idać z pod sz e ro k ie j „ k a n i” (k a p e lu s z gó­

ra lsk i), ty lk o b ia ła p łó c ie n n a k o sz u la odbija się jasn o n a ciem ­ n y m tle la su

— A m oże to .lano, c h ło p a k u k o c h a n y , tu n a m ię cz ek a od ra n a a te ra z udaje, że jej n ie widzi. S e rc e H an u li zaczęło bić m ocniej.

Z bliżała się pow oli, choć ją słodka ciek a w o ść n ap rzó d popęd zała. L ecz im b y ła bliżej od n iezn ajo m eg o , ty m bard ziej się u p e w n ia ła , że to nie on, a in n y .

K ie d y sta n ę ła tu ż , z a trz y m a ła się i r z e k ła : „Daj B oże d o b ry d z ie ń ” !

„Daj B o ż e !” o d p o w ied ział. W y p ro s to w a ł się i p rz e s ta ł k u ć.

Nie b y ł to Jan o , ale s ta ry M ichał Ś liw k a z Jasn o w ie.

— Na cóż w y tu ro b icie u jc u ? — p y ta ciek a w ie d ziew ­ c z y n a , siadając o p o d al n a tra w ie .

— H a ! d ziew czę — rz e k ł g ó ra l — d łu g o b y trz e b a o p o ­ w iadać o ty m , co tu ro b ię .

— A to opow iadajcie p ro sz ę , bo m n ie m a m u lk a p o słali siano u g ra b ić , a tu jeszcze ro s a n ie w y sc h ła .

— W idzisz dziew czę te n k a m ie ń ? — zaczął g ó ra l, o cie­

ra ją c rę k a w e m p o t z czoła — p o w iad o m ci, to je st zacn y k a m ie ń !

H a n u la te ra z d o p ie ro za u w a ż y ła , że u jec Ś liw k a o b ra b ia m ozolnie jak iś s p o ry k a m ie ń , w y ró w n u je i d łu te m w y g ład z a.

— B y ł ze m n ie w te d y h olec, m oże w ty c h ro k a c h , co ty te ra z , ja k e śm y tu w zim ie sm re k i ścinali. Bo tu w idzim , gdzie ta p o la n a jest, b y ł w te d y jeszc ze las. P am iętam d o b rz e, jak m i s ta r y K a w u lo k m ów ił — ty g o ju ż n ie b ęd ziesz p a ­

m iętać — s y n k u , ja k d rz e w o ścin ają, to się n ie pięć, bo an i się p ozdo sz a m oże b y ć n ieszc zęśc ie . A jo ta m oc n ie zw ażol.

M nie się zaw sze zdało, n a d y ć u c ie k ę . I o b cin o łec h g ałęz ie z p o w a lo n y c h sm re k ó w . A tu ci ro z ta tu le k — b o też tu b y li

— k rz y k n ę li na c a ły g ło s : J e z u s ie ! M ichoł! a tu już n a m nie p ra w ie n a ty m oto m iejscu o g ro m n y s m re k leci. Uciec już cz asu n ie b y ło , alech tu jak isik ie j k o p ie c z e k zm iark o w o ł i p ra s n ą łe c h w edla. B yło b y w te d y p o m n ie, b o p ra w ie , ja k e c h leg n ó ł, sm re k na m n ie z o k ro p n y m trz e sz c z y n im zg ru szo ł.

T a tu le k i d ru d z y chłopi m yśleli, żech jest z a b ity a jo za chw ilę, b o c h s ię * jy n y s tra s z n ie zląk ł, w y la z u ję z po d sm re k a . J a k e c h się w y g ra m u lo ł, o g ląd o m y to m iejsce, o d k u ta li m y śn ieg , a tu ci te n k a m ie ń |b y ł. S m re k tra fił p r a w i e j n a te n

— 127 —

100-lecie kościoła w U stroniu. — Na tle kościoła.

k a m ie ń i ta k się mi nic nie stało. S ta ry K aw u lo k p o w ia d o : w idzisz, s y n k u , co ch ci m ów ił, p o d z ię k u j P a n u B o gu, że je s z ­ cze ż y j e s z . . .

T a k e c h tu p o tem na to m iejsce za w d y chodził, ja k e c h m ioł ja k ą sta ro ś ć alb o u tro p ę , n a ty m k a m ie n iu że ch siodo- w oł, do P a n a B oga się m odlił, a on m n ie z a w d y p o ciesz y ł, ja ­ k o i w te d y p rz e z te n k a m ie ń m i ż y c ie za ch o w o ł. —

Zdjął z g ło w y — u jec Ś liw k a — s z e ro k ą „ k a n ię ” i p o ­ ło ż y ł ją o b o k n a tra w ie . W ło sy m iał d łu g ie, ró w n o o b c ię te , p rz y p ró s z o n e siw izną; n o s orli, czoło i tw a rz całą z m a rs z c z ­ kam i g łęb o k im i p o o ra n ą . Z pod k rz a c z a sty c h , o b fity c h b rw i p a trz y ły ła g o d n e oczy h e n gd zieś d a le k o p o za g ó ry , p oza las. P o b ie g ł m y ślą s ta ry g ó ral, co od m alu cz k a w s e rc u nosił u m iło w an ie w ia ry ew an g elick iej, n a ono w z g ó rz e c ie sz y ń s k ie ,

— 128

n a o n a W y ższą B ram ę, g d zie stał k ościół z łask i d a n y , k o ś ­ ciół J e z u so w y . M inęło w ła śn ie 12 la t od o n ej chw ili rado snej, k ie d y lud e w an g elick i zgrom adził się tam z całego k ra ju na p ie rw sz e n a b o ż eń stw o , k tó re o d b y ło się w d re w n ia n y m k o ś­

ciele J e z u so w y m n a W y ż szej B ram ie, dnia 2 cz erw c ę 1709 r o ­ k u . P am iętał te n dziń M ichał Ś liw ka, ja k b y to w czoraj było.

T y sią c z n e rz e sz e lu d u e w an g elick ieg o ra d o w a ły się. D aw ne k rz y w d y p o sz ły w n iep am ięć. A se rc e m p rz e p e łn io n y m w d z ię ­ cznością słu ch ał lu d w n a b o ż n y m sk u p ie n iu słów k a z a n ia , g ło ­ szo n eg o p rz e z p a sto ra J a n a M u th m an n a. W łaśn ie m inęło lat. A p rz e z te n czas naok o ło p ierw szeg o ko ścio ła d re w n ia n e ­ go kład zio n o p o d w a lin y i w z n o sz o n o m u ry n ow ej, w sp an iałej św iąty n i. L ecz p ra c a p o stę p o w a ła pow oli, bo dzieło b y ło , ja k na ow e [czasy, o lb rz y m ie , a choć gorliw o ści nie b ra k o w a ło , b r a k b y ło g ro sz a n a w y k o ń c z e n ie D om u B o ż e g o ...

S łu c h aj H a n u lo ! — p rz e rw a ł m ilczenie u jec Ś liw ka ty ś takim oto d ziew czackiem b y ła w ted y , k ie d y do n a s p r zY“

szło pism o p an ó w ew an g elick ich , cz y c h c em y k o ścio ł n a W y ż ­ szej B ram ie b u d o w ać. J a k ż e b y też nie — d ziew czy n o m iła . Ze łzam i w o czach m y słu ch ali onej ra d o sn e j w ieści. A fo jt n a sz z lste b n e g o B a rte k K u lh a n pism o podpisali, że c h c em y do tej p ra c y r ę k ę sw oją p rz y ło ż y ć w e d łu g u b ó stw a sw ego . A ta k zrobili w sz y sc y z radością. Za J a w o r z y n k ę p o d p isał się lo jt J u ro s z e k a p otem fojci z in n y c h w s i: J u r a Z oń z B uk ow ca, A dam K a n to r z M ilikow a, J u r a B ocek z P io sk u , J u r a M arsza­

łek , fojt z M ostów p r z y Ja b ło n k o w ie i ta k je d e n za d r u g im . . . C óż m y g o ro le b ied n i m ieli dać n a b u d o w ę Dom u B ożego / Z eb rało n a s się z 10 ch ło p ó w m o cn y ch , a ciesie lsk ą ro b o tę w sz e lk ą d o b rz e z n a ją c y c h i szliśm y z Iste b n e j z cieślicam i na ra m ie n iu p r z y b u d o w ie p o m ag ać. A z nam i szły b a b y z l s t e b ­ nego, n io sące n a p leca ch b rz e m io n a szędziołó w , cośm y ich tu w Is te b n e m n a s tru g a li i śp iew a liśm y p o dro d ze p ieśn i n a b o ż ­ ne a w se rc u b y ła ja k a ś ra d o ść w ielk a, n ie o p isa n a . Z d ru g ich dziedzin te ż szli. R obiliśm y p o tem rz e te ln ie a p rę d k o , bo w sz y sc y chcieli p rę d z e j w idzieć kościół g o t o w y . . . Dzis tam staw iają św ią ty n ię n o w ą w o koło tej sta re j, nie z d rz ew a, a e z k am ien ia . . . z k am ien ia c io s a n e g o . . . A ta k że ch se m ysloł, te n k a m y c z e k m ój m iły ta m do C ieszy n a zaniosę, p ię k n ie o b ro ­ b io n y , n iech o n zaw d y k u ch w ale B ożej s ł u ż y . . .

T a k m ów ił M ichał Ś liw ka, g ład zą c s p ra c o w a n ą d łon ią k a ­ m ień, k tó ry tu w le sie od n ie p a m ię tn y c h czasó w z w oli Bożej leżał a jem u w m łodości ży c ie u ra to w a ł.

S łu c h a ła H a n u la tej opow ieści a w s e rc u jej ro dziło się p o stan o w ien ie, że o n a te ż do C ie sz y n a z u jcem pójd zie i tez p rz y c z y n i się do p o w s ta n ia D om u B ożego . . .

W stała i r z e k ła : — Z B ogiem zo stań c ie u jcu — a p o ­ w iedzcie m i, k ie d y pójdziecie, b o i ja b y m ra d a z w am i s z ł a . .

-_ 129 —

„Z Panem B o g iem !” — rzekł góral, dobrze, dyć ci p o ­ wiem, lepiej jak nas będzie więcej. ^ _ >

Młodo jeszcze jest — snuł swoje myśli dalej

wie, jakośmy stary kościół na W yższej Bramie stawiali. Opo­

wie kiedyś młodszym o moim kamyczku, jak mnie już na tym

św iecie nio będzie. .

A po Św iętym Janie wybrała się i c h c a ł a gromada z cięż­

kimi brzemionami na plecach do dalekiego C iesz yn a^ Michał Śliwka szedł raźno z nimi, niosąc swoj sp ory »kamy c*®*

i ciesz ył się w gorliwości wiary swojej, ze tam w m u row any będzie w potężne mury świątyni. I szli zn ow u Istebm am e ze śpiewaniem nabożnym , złożyć na bud ow ę podziw u go n ry ofiarności i przywiązania do sp raw y Boże].

Kościół J e z u s o w y z samych takich kamieni zacnychi zb u ­ dowany jest. Bo go lud ew angelicki z w d zięczności_ ku Bog , z miłością w sercu, z gorliwością p raw ych ew angelik ów wznos ł.

A k iedy staniesz, bracie, dziś, kiedy wieki u p łyn ęły, w tym k ościele Jezusow ym i spojrzysz na to budowanie, na te sklepienia, na te p otężne mury, dreszcz wzruszenia prze]- mie serce twoje. Odczujesz tchnienie dawnych w iek ów . Pokrze­

pisz się w w ierze swojej i u m o c n i s z w gorliwości ewangelickiej.

Rozraduje się w tobie duch T w ó j ! . . .

* 1 = __________

%

Służymy ojczyźnie, a służba jest niczem innem, jak słu­

chaniem praw przez ojczyzną dla ojczyzny ustanowionych.

b a

Jest dziwny czar wielkiej przyrody, gdy człowiek czaru nie zakłóca.

■ ■ ■

Tylko ten człowiek jest wart nazwy człowieka, który ma pewne przekonania i potrafi je bez względu na skutki wyzna wać czynem.

■ ■ ■

Tłum jest zawsze niesprawiedliwy i zna tylko dzisiaj dzień wczorajszy dla niego nie istnieje.

— 130 —