• Nie Znaleziono Wyników

Młode lata w Żółkiewce

W dokumencie Z Żółkiewki do Izraela (Stron 49-54)

Mój ojciec nazywał się Josef Zylberklang (z niem. „srebrny dźwięk", stąd też potocznie nazywano go „dzwonkiem"). Miał znajomości z kupcami z Hali Mirowskiej, z którymi handlował owocami. Zresztą na Pradze mieszkał brat mej mamy. Moimi dziad-kami ze strony ojca byli Juda i Łaja; matki - Bejrysz Choryn i Sara. Pierwszą żoną ojca była Necha, rodzona siostra mojej mamy, z którą mieli trzech synów: Arona, Szaję i Bejrysza, któ-rzy zmarli w młodym wieku. Po s'mierci pierwszej żony, ojciec ożenił się z jej siostrą Zysel, która urodziła szes'cioro dzieci: Jud-kę, Leję, Szprincę, Moszka, mnie Chaima i najmłodszego Icka. Sio-stra Leja w 1937 r. wyszła za mąż za Josifa Hochmana i wyjechała z nim do Argentyny, dzięki czemu uratowała się od śmierci i udręk przez jakie myśmy przeszli. Mieli oni troje dzieci - Tobę , Szmula i Cici. Leja zmarła w 1995 roku. Druga siostra Szprinca, po polsku Bronisława, brat Moszek i ja przeżyliśmy wojnę w ZSRR. Bronia niedługo po powrocie z Rosji do Polski wyjechała dalej do Niemiec, aby w 1950 r. ostatecznie osiąść w Argentynie, gdzie też zmarła w 2000 r. Bronia pozostawiła troje dzieci - Tobę (Teresę), Leona i Josi-fa.

Rodzice z dwoma synami oraz wszyscy inni z naszej dalszej i bliż-szej rodziny zostali zamordowani w obozie zagłady w Sobiborze.

W 1939 r. mój ojciec miał 66 lat, mama - 54, Szpryncia - 24, Judka - 30, Moszek - 21, ja Chaim - 17, a Icek - 13. W dokumencie, jaki wystawiła mi polska ambasada w Moskwie, widnieje jako data mego urodzenia 2 stycznia 1921 roku i w ten sposób uczyniono mnie star-szym o dwa lata i dlatego w opisie zdarzeń z mego życia, niekiedy mój faktyczny wiek nie jest zgodny z tym jaki miałem w dokumen-tach. Natomiast po przedostaniu się na Zachód, przedstawiciele ONZ

w dokumencie tożsa-mości wstawili rok 1923 jako datę mego urodzenia. obarczo-na tak licznym potomstwem, będąc głęboko religijną, wywierała duży wpływ na nasze wychowanie jako dobrych ludzi i dobrych Żydów. Jej marzeniem, podobnie jak każdej religijnej Żydówki, było wykształcenie któregoś z synów na rabina. Przy wielu różnych oka-zjach, matka zawsze powtarzała, że ma nadzieję, że to właśnie ja nim zostanę.

Przed 1939 r. Żółkiewka była gęsto zabudowana drewnianymi domami. Przy uliczkach bez nazwy, między domami, były zaledwie

Rodzina Chaima Zylberklanga w 1937 roku. W środ-ku siedzą rodzice - Josef i Zysel. Stoją od lewej do prawej: brat Moszek, brat Judka, siostra Leja, autor oraz dzieci brata Szaji Necha i Jaków.

szanującym wszy-stkich, bez względu na wyznawaną religię.

Nato-wąskie ścieżki. Nasz dom z ogro-dem znajdował się między polski-mi sąsiadapolski-mi. Z jednej strony wspólny płot oddzielał nas od go-spodarstwa starszej pani Szersze-niowej jej córki, pani Saganowej.

One żyły z nami w wielkiej przyja-źni, służyły radami, co i jak sadzić w ogrodzie, a my odwzajemniali-śmy się pomagając w pracy w ich ogrodzie. Drugim sąsiadem był pan Michał Merski. Był wysokim, po-stawnym mężczyzną wzbu-dzającym respekt, otwartym, prawdomównym, koleżeńskim, za-wsze gotowym przyjść każdemu z pomocą, krótko mówiąc był do-brym człowiekiem i sąsiadem. Nie

posiadał ziemi, był woźnicą, handlował mięsem i w tym celu skupo-wał na wsi bydło i trzodę chlewną. Mieli córkę Heńkę (obecnie w Lublinie mieszka jej córka). W zasadzie na przemian przebywaliśmy w naszych domach, raz my u nich, a raz oni u nas i wprost trudno so-bie wyobrazić lepszego sąsiedztwa.

W 1938 r., jeden z polskich mieszkańców, poszedł doić krowę i zabrał ze sobą do obory lampę naftową. Gdy ta się przewróciła wy-buchł groźny pożar, który strawił większą część osady. Chociaż pożar ten ominął nasz dom (wiatr wiał w inną stronę), to niemniej pożoga wojenna unicestwiła nasze rodzinne gniazdo tak, że nie ma po nim śladu i tylko dzięki wskazówkom przyjaznych sąsiadów mogłem zlo-kalizować miejsce, w którym on stał.

Mieliśmy duży drewniany dom i pomieszczenie na olejarnię. Po-nieważ ojciec handlował owocami, posiadaliśmy konia, dla którego składowaliśmy na strychu stajni stojącej bliżej łąk, świeżo skoszone siano. Całe lato spałem na sianie i jeszcze do dziś czuję jego odu-rzający zapach. Nasz ogród ciągnął się w kierunku łąki, którą

przeci-Starszy brat autora Berko, w Wojsku Polskim w Zamościu.

nała rzeczka, a za nią była położona wieś Zaburzę. Na tej łące było źródełko, z którego piliśmy czystą, zimną wodę, zaś na łąkach zrywaliśmy piękne kwiaty, grali-śmy w palanta, a w rzeczce kąpali-śmy się. Zanim mogłem pływać musiałem się tego nauczyć. W tym celu ścinaliśmy rosnące na brzegu trzciny, które są w środku puste i wiązaliśmy je sznurkami. Na tego rodzaju prymitywnej tratwie, nawet dziecku trudno było by utonąć. Z gałęzi wierzbowego drzewa robiliśmy fujarki, które ku własnej i innych uciesze wy-dawały różne dźwięki. W piękne słoneczne dni opalaliśmy się na słońcu i takim pogodnym, beztroskim życiem, nie raz tak byłem zaabsorbowany, że zapominałem o jedze-niu i wówczas mama musiała przywoływać na obiad.

Gdy już nieco podrosłem, chodziłem z braćmi do lasu zbierać cza-rne jagody, grzyby, runo leśne itp. Pewnego dnia z Moszkiem poszli-śmy do lasu, który był daleko za folwarkiem panJanisławskiego zbierać czarne jagody. Szliśmy nad rzeczką obok stawów w którym się kąpali młodzi dworscy robotnicy. Spytali nas: „żydki idziecie się kąpać?" Gdy powiedzieliśmy, że nie, powiedzieli, to my was wykąpiemy i wrzucili Moszka do wody. Nie czekając co się z nim bę-dzie dalej działo, pobiegłem do domu krzycząc, że Moszka utopili.

Był to dystans około 2 km. W mieście powstała panika i każdy kto mógł, biegł w stronę stawu wyciągać topielca. Po przybyciu na miejs-ce, ani Moszka, ani nikogo innego już tam nie było. Okazało się, że woda w stawie nie była głęboka i nie można było się w nim utopić.

Ktoś mądrzejszy powiedział, że Moszek wcale się nie utopił, inni twierdzili, że gdyby żył to by wrócił do domu, a jeszcze inni uważali, że Moszek po prostu poszedł do lasu zbierać jagody. Jedna grupa

Brat autora - Judka.

wróciła do domu z niczym, a druga za-częła go poszuki-wać w lesie. Każdy z nas krzyczał: Mo-sze! MoMo-sze! Lecz on myślał, że to gajowy chce go złapać i ukryty w krzakach nie odzywał się. Do-piero gdy po głosie poznał, że jest z nami brat Aron, wy-szedł z krzaków z garnkiem jagód któ-re w tym czasie uz-bierał. Podobnymi humorystycznymi przygodami było ubarwione nasze dzieciństwo.

Koledzy autora w Żółkiewce przed wojną. Siedzą: autor i Abram Rozenblat. Stoją: Kalman Tejder, Pinkas Helfman oraz Noach Glikman

W dokumencie Z Żółkiewki do Izraela (Stron 49-54)