• Nie Znaleziono Wyników

Mieszkaliśmy w polskiej części miasta i mówiliśmy tylko

po polsku, ale nie mieliśmy polskich kolegów i czuliśmy izolację i nieżyczliwość.

wietrzyła nasze pokoje. Źle płatni żydowscy nauczyciele uczyli nas dla idei i dlatego, że nie chciano ich w polskich szkołach. A byli wśród nich wybitni specjaliści. Jak Mandelkernowa – historyczka i pedagog. Zostałem jej ulubionym uczniem, kiedy napisałem referat o Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Historia była dla mnie żywą opowieścią, fascynującą grą przypadków i konsekwencji, jak w życiu poszczególne-go człowieka. [...] Mieliśmy także źle płatnych polskich nauczycieli, których gdzie indziej nie chciano. Jak Gralewski, znakomity polonista, autor artykułów o Żerom-skim. Przepięknie wykładał, ale w połowie lekcji wargi zaczynały mu drżeć, tracił wątek, przepraszał i wychodził do ubikacji wstrzyknąć sobie morfiny.

Chłopcy w chałatach do naszej szkoły nie chodzili, ale większość była z biednych domów, gdzie się nie mówiło po polsku, i często nie rozumieli, co się dzieje w kla-sie. Nie stać ich było na podręczniki, kupowali jeden na trzech albo czterech. Pelcio, najmniejszy w klasie, nie miał nawet na zeszyty. U nich w dwóch pokojach z kuchnią mieszkały trzy pokolenia, matka cały dzień szyła na maszynie, małe dzieci wołały jeść, do odrabiania lekcji miał krawędź chyboczącego się stołu. Krótkowzroczny Ro-tholc nie miał na okulary i bał się odezwać po polsku, ożywiał się tylko na lekcjach matematyki, w której nikt mu nie mógł dorównać, nawet nauczyciel. Przyprowa-dzałem ich do domu, ku wielkiemu niezadowoleniu służby, żeby wspólnie odrabiać lekcje i przy okazji ich trochę podkarmiać. Poprawiałem im, a raczej pisałem wy-pracowania z polskiego. Chodziłem również do nich, żeby zachować jakieś pozory, ale nie wydawali się tym zachwyceni. Bezręki Nisenbaum z Chełma utrzymywał się z korepetycji, podobnie jak Rotholc, ale korepetytorów było wielu, ceny spadały i za parę groszy biegali z jednego końca miasta na drugi. Zaproponowałem im, żeby się porozumieli jak kupcy i przemysłowcy i utworzyliśmy Komisję Pośrednictwa.

Uzgodniliśmy ceny minimalne, których nikomu nie wolno obniżać, ale ku mojemu zaskoczeniu natychmiast doszło do konfliktów z korepetytorami,

którzy najbardziej potrzebowali zarobku. Wtedy pierwszy raz zobaczyłem, jak brzydka praktyka zabija piękną teorię, [...]

Ojciec kupował u Polaków i sprzedawał do polskich bro-warów, ale żaden Polak do nas nie przychodził. Mieszkaliśmy w polskiej części miasta i mówiliśmy tylko po polsku, ale nie mieliśmy polskich kolegów – nawet chłopcy, co chodzili do pol-skich szkół – i czuliśmy izolację i nieżyczliwość. Spotykaliśmy się we własnym gronie na wieczorkach urodzinowych, a później

w każdą niedzielę: trzy Brikmanówny, najładniejsze, dziedziczki garbarni – jeździli-śmy dorożkami lub saniami do ich zamiejskiego domu; Bobek Tenenbaum, syn leka-rza; Kestenberg ze starszej klasy – oni mieli księgarnię z materiałami piśmiennymi na Krakowskim Przedmieściu; ja z Janką Bier – jej ojciec był zamożnym adwokatem, ale niezadowolonym z życia, bo wolał grać na skrzypcach, a matka przebywała w za-kładzie dla umysłowo chorych. Tańczyliśmy przy patefonie albo Szyja Frajdenberg nam grał na pianinie.

Janka bardzo dużo czytała i stawiała mi wysokie wymagania. To ona wskazała mnie Srulkowi Bursztynowi. Mówił ze mną godzinami o dyskryminacji i niespra-wiedliwości, a później o społeczeństwie bez klas i podziałów na religie i nacje. Sły-szałem o tym wcześniej od Reni, ale Bursztyn twierdził, że socjaliści nigdzie nas nie zaprowadzą, najlepszym dowodem Piłsudski. Socjaliści nie wierzyli, że proletariat może dojść do władzy w takim kraju jak Rosja, a bolszewicy pokazali, że może. So-cjaliści nie wierzą, że rewolucja może zwyciężyć w Polsce, a czemu nie, jeśli zwy-ciężyła w Rosji? [...]

Ludzie – pamięć – miejsce

Było nas trzydziestu kilku, Żydów i Polaków – Żydów trzydziestu, Polaków kilku – i nazywaliśmy się Związkiem Młodzieży Szkolnej. Spotykaliśmy się w opuszczo-nym browarze na przedmieściu. Bursztyn wygłaszał nam referaty i udzielał odpo-wiedzi na każde nasze pytanie, wszystko było jasne i proste. Przynosił nam również zadania. Najpierw wypisywaliśmy w nocy hasła na murach. Potem zarzucaliśmy czerwone chorągwie na druty elektryczne przy pomocy „żabki”, sznurka obciążo-nego kawałkiem metalu, który się okręcał na drutach i policja musiała wzywać straż pożarną, żeby je zdjąć. Po roku dostaliśmy zadanie, żeby założyć „technikę”. Kupi-liśmy powielacz, ale gdzie go ulokować? ZłożyKupi-liśmy się jeszcze raz i wynajęKupi-liśmy pokój z niekrępującym wejściem dla Nisenbauma, który nie miał na komorne, i dru-kowaliśmy ulotki KZMP, bo okazało się, że nasz ZMS jest szkolną przybudówką KZMP, który był z kolei młodzieżową przybudówką KPP. KZMP wykazywał wielką płodność i zadawał nam co miesiąc dziesiątki ulotek w tysięcznych nakładach, które wynosiły w walizkach dziewczyny. Nasze ulotki fruwały po ulicach Lublina całą je-sień, zimę i pół wiosny, a policja nie miała pojęcia, skąd się biorą. I pewno nigdy by się nie dowiedziała, gdyby nie Kestenberg, który pojechał na studia do Paryża i wpadł na pomysł, żeby przysłać nam statut i protokóły Kominternu, sześćdziesiąt stronic bibuły, pocztą, na mój adres! Przesyłkę przynieśli mi do domu dwaj mundurowi – po inwigilacji wszystkich moich kolegów, podczas której zatrzymano dziewczynę wy-chodzącą od Nisenbauma z walizeczką ulotek. Ojciec padł na podłogę w oczekiwaniu na atak serca.

Matka pobiegła do adwokata. Ach, szczeniacka zabawa w konspirację... Nic na szczęście nie zaszło... Dzięki naszej niezawodnej policji, która rzecz wykryła w za-lążku... Już rodzice sami sobie z nimi poradzą!... Taka wersja odpowiadała również władzom, które wolały nie rozdmuchiwać sprawy i nie przydawać komunistom roz-głosu. Na trop KZMP nie trafiono – albo nie chciano trafić – i wyszliśmy na wolną stopę do sprawy, ale szkole groziło zawieszenie, i to na parę tygodni przed egzamina-mi. Ojciec do mnie się nie odzywał, nie przychodził do stołu, unikał mojego widoku.

Mitek, który nie mógł mi darować, że go tak zdystansowałem, szepnął mi na stronie, że ma karabin maszynowy i dwa rewolwery.

– Mitek, co ty pleciesz, pokaż!

– Nie mogę, bo przysiągłem. Powiem ci tylko, że zaprasowałem w balot z chmie-lem...

Ojciec chodził do wpływowych osobistości, w razie potrzeby z kopertą, dzwonił pod wszystkie numery BBWR do Warszawy i dopuszczono nas – z wyjątkiem Nisen-bauma – do matury. Mandelkernowa zaciągnęła mnie w kąt korytarza.

– Salonowi komuniści, bawicie się w rewolucję! Dla was to jeszcze jedna roz-rywka, a płacą jak zwykle biedni i bezbronni! Dlaczego nie ustawiliście powielacza w swoich salonach? Dlaczego u Nisenbauma? Żeby on za was zgnił w więzieniu?

Na egzaminie skrzyczała mnie, że nie traktuję poważnie historii, i obniżyła mi ocenę.

Zaraz po maturze ojciec w milczeniu wręczył mi paszport i bilet do Wiednia. Matka mi spakowała walizkę. Nie robiła wyrzutów, tylko drżącym głosem i ze łzami prosiła, żebym na siebie uważał. Powiedziałem jej, że bardzo ją kocham i nigdy nie zapomnę, ile dla mnie i dla nas wszystkich zrobiła. Wiedziałem, że już nie wrócę do domu.

Fragmenty pierwszego rozdziału Memorbuch Henryka Grynberga.

Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2000.

Program „Historia Mówiona” realizowany jest od 1998 roku w Lublinie przez Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN”. Koordynatorami projektu są Marta Kubiszyn i Mar-ta Grudzińska, z którymi sMar-tale współpracuje kilkunastu uczniów, studentów, stażystów i wolontariuszy. W ra-mach programu zebrano i opracowano ponad 200 rela-cji mówionych dotyczących historii Lublina. Każda z nich trwa około 60 minut. Część z nich można znaleźć na stro-nie WWW Ośrodka www.tnn.lublin.pl. Powstająca w chwi-li obecnej komputerowa baza danych historii mówionych jest autorskim projektem Ośrodka unikalnym w skali eu-ropejskiej. Założenia Programu „Historia Mówiona” były konsultowane z prof. Jerzym Bartmińskim (Wydział Filo-logii Polskiej UMCS), stałą opiekę merytoryczną nad pro-jektem prowadzi profesor Wiesław Theiss (Wydział Peda-gogiki Społecznej, UW) – najwybitniejszy polski znawca problematyki oral history (członek International Oral Hi-story Association). Ośrodek pozostaje w bliskim kontakcie

Historie mówione zgromadzone w ramach pro-gramu zostały wykorzystane w wielu tekstach pra-sowych, reportażach radiowych i filmach oraz w edu-kacyjnych i artystycznych projektach Ośrodka (Mi-steria Pamięci, m.in. Poemat o Miejscu i stała wysta-wa „Portret Miejsca” w Bramie Grodzkiej, instalacja Shrine i wystawa Elementarz we współpracy w Mu-zeum Państwowym na Majdanku). Program jest re-alizowany we współpracy z nauczycielami szkół nadpodstawowych i uczelni. W oparciu o niego po-wstały trzy prace magisterskie, a w trakcie pisania jest praca doktorska pod kierunkiem prof. Wiesława The-issa. Od kwietnia 2002 Ośrodek zaczął nagrywać re-lacje osób z regionu lubelskiego. Dzięki zdobytemu doświadczeniu i wiedzy nagrywane i opracowywa-ne są dwie-trzy relacje tygodniowo. Ze względu na wartość, jakość i efekty programu, decyzją Archiwum Państwowego w Lublinie Ośrodek „Brama Grodzka –

Pytanie zawarte w podtytule jest charakterystycznym wyrazem zdzi-wienia ludzi, którzy zanim zetknę-li się z projektem „Krawiecka 41”, przyzwyczaili się do myślenia o hi-storii w stereotypowy sposób. Myślę, że byłoby bardziej zrozumiałe, gdy-by dziejami tej walącej się, pofabrycz-nej posesji, jeszcze przed wojną prze-znaczonej na wyburzenie i zamieszka-łej przez żydowską biedotę, zajął się dziennikarz lub historyk. Jeżeli zaś pracę na ten temat pisze student po-litologii, jest to intrygujące. Odrucho-wo szuka się jakichś motywów, kry-teriów wyboru. Tomek sam mówi, że była to kwestia przypadku. Był to chy-ba jednak przypadek zamierzony.

Wszystko, co w projekcie „Kra-wiecka 41” jest dla postronnych osób zagadką, znajduje logiczne wyjaśnienie w kontekście genezy i rozwoju Ośrodka.

Projekt ten może służyć jako „studium przypadku” dla zrozumienia naszej działalności. A tę trudno zrozumieć bez

potrafią nawet opowiedzieć o sobie. Są też tacy, którzy mówią tylko o sobie, o swojej ulicy, a opowiadają o całym świecie”. G RIGORIJ K ANOWICZ

odwołań do różnych tekstów i zdarzeń z przeszłości. Zgódźmy się więc, że nasza rozmowa będzie pełna dygresji, bo dopiero dzięki nim można zrozu-mieć wiele spraw związanych z tym, co robimy.

Zacznijmy wobec tego od początku.

W roku 1992 grupa osób tworzących Teatr NN rozpoczęła swoją działalność w samym centrum miejsca, które nio-sło ze sobą określoną przeszłość. O tej przeszłości wtedy jeszcze nic nie wie-dzieliśmy. Okazało się, że ze wszystkich stron otoczeni jesteśmy nieistniejącym lubelskim miastem żydowskim, a Bramę Grodzką – naszą siedzibę – zwano kie-dyś Bramą Żydowską. Było to dla nas zupełnie elementarne odkrycie, że puste przestrzenie obok nas zajmowały kiedyś synagogi, setki budynków, dziesiątki ulic, że żyło tutaj kiedyś kilkanaście tysięcy ludzi i to wszystko w czasie wojny zostało zniszczone. Wystarczy wyjść na te puste place i o tym pomy-śleć. Po wielkiej żydowskiej dzielnicy

Przypadek

O genezie projektu „Krawiecka 41” Tomasza Czajkowskiego i działal-ności Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” z jego dyrektorem Toma-szem Pietrasiewiczem rozmawia Marcin Skrzypek.

Na sąsiednie stronie: Brama Grodzka. Kolaż Tadeusza My-słowskiego.