• Nie Znaleziono Wyników

„nagrywaniem relacji”,

jest w istocie ocalaniem

niematerialnego dziedzictwa

kultury. Wciąż wiele osób nie

potrafi tego zrozumieć.

obraźcie sobie, że żyło tu 43 000 ludzi i nie ma po nich śladu”. Przeszukiwanie archiwów jest czymś zupełnie innym niż czytanie podręcznika. Dotyk, zapach, autentyczność dokumentu – budzą emo-cje. Jest coś atawistycznego w tym do-tykaniu dokumentów. Bez tego poznanie przeszłości jest niekompletne.

Uczestnictwo, poczucie sprawczo-ści, poszukiwanie – to bardzo ciekawe zagadnienia, jeśli się spojrzy na nie z perspektywy teatru, z którego prze-cież wyrastają Twoje misteria.

W misterium Dzień pięciu modlitw wpisałem działanie polegające na tym, że ludzie brali specjalnie przygotowa-ne gliniaprzygotowa-ne tabliczki z odciśniętymi przypadkowymi numerami więźniów i potem mieli możliwość podjęcia próby dowiedzenia się w archiwach muzeum, kto krył się za danym numerem. Trzeba mieć świadomość, że numery w obozach koncentracyjnych nadawano więźniom nie tylko po to, aby ich policzyć. Był to akt symboliczny. W każdej kulturze bardzo mocno zakorzenione jest znacze-nie imienia, nazwiska, jako czegoś silznacze-nie związanego z człowiekiem. Hitlerowcy stworzyli precyzyjny system zabierania ludziom tożsamości. Robili z nich nume-ry. Zaproponowałem sytuację odwrotną, również symboliczną. Mamy konkretny numer i odnajdujemy ludzi, którzy się za nim kryli. W ten sposób oddajemy tym ludziom twarze. W taki właśnie sposób można wejść w sferę emocji i na płasz-czyznę symboliczną.

To działanie odsłoniło skalę strat w materiałach archiwalnych. W wielu przypadkach nie można było przypisać nazwiska do numerów. Ale przynajm-niej zadało się pytanie, do kogo nale-żał wybrany numer. Ktoś zaczął sobie wyobrażać, że za jakimś konkretnym numerem stał rzeczywisty człowiek.

Każdy uczestnik misterium stawał się w jakiś sposób osobiście odpowiedzial-ny za pamięć o daodpowiedzial-nym człowieku. To już TY jesteś odpowiedzialny. Nie jakaś

instytucja, która realizuje „cele statuto-we” i która pewne rzeczy „wykonuje w ramach swoich obowiązków”. Jeżeli ty teraz osobiście nie weźmiesz odpo-wiedzialności za tę pamięć, nie myśl, że ktoś cię wyręczy. Cóż z tego, że uporządkuje się materiały archiwalne, że będą one wszystkie w teczkach, pose-gregowane i ponumerowane.

Misteria były moim powrotem do działań artystycznych, bo czułem, że odnalazłem formę, język do mówienia o tym miejscu. Misterium Jedna ziemia – dwie świątynie wyglądało, posługując się opisem Joanny Podgórskiej, mniej więcej tak:

Po chrześcijańskiej stronie Bramy, po-cząwszy od miejsca po zburzonej 150 lat temu na polecenie władz carskich farze, stanęli Sprawiedliwi wśród Narodów Świata.

Po żydowskiej stronie, od miejsca po wysa-dzonej przez Niemców w powietrze synago-dze, stanęli ocaleni z Holokaustu. W jednym momencie – po stronie chrześcijańskiej abp Życiński, a po stronie żydowskiej rabin Micha-el Schudrich – kapłani wykopali garść ziemi

Misterium Dzień pięciu mo-dlitw odbywające sie w ra-mach Kongresu Kultury Chrze-ścijańskiej 7 listopada 2000.

Widoczne gliniane tablicz-ki z numerami więźniów. Fot.

Marta Kubiszyn.

Post scriptum

z miejsc po zburzonych świątyniach. Ziemię w glinianych naczyniach przekazywali sobie z rąk do rąk – po jednej stronie Sprawiedliwi, po drugiej Ocaleni. Dzięki nagłośnieniu po obu stronach Bramy było słychać historie tych, którzy ratowali i tych, którzy zostali uratowani. Gdy przekazywane z rąk do rąk naczynia dotarły do Bramy Grodzkiej, ziemię z nich wymieszał ks. Romuald Jakub Weksler, ocalony z Holokaustu żydowski chłopiec, któ-ry, nieświadomy swojego pochodzenia, został katolickim księdzem. Dziś mówi o sobie: Żyd od Jezusa. W tej ziemi licealistka z Lublina i jej rówieśnik z Izraela, wnuk urodzonego w Lu-blinie Icchaka Karmi, posadzili dwa drzewka winorośli: jedno z Lublina, drugie przywie-zione z Izraela. Arcybiskup i rabin spotykają się w Bramie. Wokół Bramy zgromadziło się ponad 2 tys. osób, ale panowała przejmująca cisza. W tej ciszy wypowiedziane w stronę Żydów słowa abp. Życińskiego: „Ja jestem Józef, wasz brat”, zabrzmiały w niezwyczajny sposób8.

Misterium Jedna ziemia – dwie świątynie było wynikiem bardzo świa-domych fascynacji i poszukiwań na

pograniczu teatru i dokumentu. Przy okazji gromadzenia zdjęć do wystawy o dawnym Lublinie i zapisanych na taśmach relacji dawnych mieszkańców miasta zacząłem stykać się z historiami konkretnych ludzi i zrozumiałem, że to może być baza dla teatralnych działań.

Na przykład proste, banalne wykorzysta-nie relacji zebranych w ramach „Historii Mówionej” w wystawie Portret Miejsca z jednej strony uteatralniło ekspozycję, a z drugiej nadało jej posmak autentycz-ności. W misterium Jedna ziemia – dwie świątynie wpisałem w formę teatralną żywych świadków historii. Z indywi-dualnych losów ludzi, z historii miejsca utkałem przestrzeń symboliczną. Po-wstał rodzaj teatru na styku dokumentu radiowego, widowiska plenerowego, wydarzenia ulicznego – coś, co jest naj-bliższe misterium. Forma była teatralna, ale treścią stało się samo życie, czyli hi-storie opowiadane przez ludzi niosących ziemię oraz ich i nasze, widzów-uczest-ników, autentyczne emocje.

Dobrym komentarzem do działań Ośrodka i kolejnego misterium pt. Listy do getta 9 mogą być słowa Joanny Pod-górskiej:

Teatr NN już od dawna wykroczył poza ramy zwykłego teatru. Wykroczył także poza przestrzeń Bramy. Dzięki dobrej współpracy z władzami miasta udaje się co roku, w rocz-nicę likwidacji getta, zaciemnić na dwie godziny całą przestrzeń żydowskiej dzielnicy.

Z rozświetlonej, tętniącej życiem części Stare-go Miasta przez Bramę Grodzką wchodzi się w ciemność i ciszę. Lublinianie przychodzą tu co roku ze świecami. Członkowie Ośrodka

„Brama Grodzka – Teatr NN” rozdają mieszkań-com spisy lokatorów i adresy z przedwojenne-go żydowskieprzedwojenne-go Lublina z prośbą, by wysłali do nich list. Ludzie wysyłają zasuszone kwiaty, puste kartki albo piszą. Trzynastoletnia Ola napisała do Marii Dwojry Bojm z ul. Szerokiej 47, bo od sąsiadów dowiedziała się, że córka Marii Rachela grała na skrzypcach: „Zwiedza-jąc muzeum, zobaczyłam w gablocie skrzypce Misterium Jedna ziemia – dwie

świątynie odbywające sie w ra-mach Kongresu Kultury Chrze-ścijańskiej 16 września 2000.

Droga z Placu po Farze do Bra-my Grodzkiej. Fot. Marta Ku-biszyn.

8 Joanna Podgórska, Nawróceni na Bramę,

„Polityka” nr 47 z 22 listopada 2003.

9 Informacje o misterium Listy do getta można znaleźć na stronie 28 [przyp. red.].

z inicjałami R. B. znalezione po wojnie przy od-gruzowywaniu Lublina. Pomyślałam, że może mieć to związek z pani córką. Czy są to jej pierwsze skrzypce?” Listy wracają z pieczątką:

„zwrot”, „adresat nieznany” albo ręczną adno-tacją: „nie dotyczy”, „przy ul. Browarnej nie ma żadnego adresu”. Kolejne dotknięcie pustki 10.

Następnym dużym misterium pa-mięci był Poemat o miejscu. Oto jego opis z materiałów prasowych:

12 października 2002 roku o godz. 20.00 odezwał się dzwon z kościoła na Wzgórzu Czwartkowym, dając znak do rozpoczęcia Misterium. W całej przestrzeni wokół Zamku zgasło światło, tworząc „scenę” do dalszych działań. Droga uczestników Misterium rozpo-częła się na Starym Mieście – rozświetlonym i tętniącym codziennym życiem. Następnie przeszli oni przez Bramę Grodzką w ciemność po jej drugiej stronie – tam, gdzie kiedyś było Miasto Żydowskie i gdzie stoi Zamek – a dalej od Bramy Grodzkiej do Zamku, przez Plac Zamkowy, następnie wzdłuż ulicy u podnóża Wzgórza Zamkowego, do miejsca, gdzie stała dawniej synagoga.

Przewodnikiem na tej drodze było światło zapalające się w kolejnych, mijanych otwar-tych studzienkach kanalizacyjnych, z których wydobywały się głosy-opowieści więźniów Zamku (z okresu okupacji i lat powojennych) oraz wspomnienia mieszkańców Lublina o dzielnicy żydowskiej i jej zagładzie. Odsła-niały one ukryte i niewidoczne na co dzień sensy i znaczenia zawarte w pustej przestrzeni wokół Zamku.

W miejscu dawnej synagogi droga uczest-ników Misterium została przecięta wiszącą w poprzek czarną kotarą. Było to nawiązanie do kotar z fresków ze ścian Kaplicy Zamkowej.

Kotary te wskazują na istnienie tajemnicy, której nie można przeniknąć.

Motyw opowiadania i słuchania przewija się w naszej rozmowie po raz kolejny. Przypadek?

Nie, skutek tego, że rozmawiamy o roli Pamięci i naszej obecności we

współczesnym świecie zdominowanym przez media. W pracy Ośrodka wciąż trafiamy na nieprawdopodobne opo-wieści i historie, które często stają się inspiracja dla dziennikarzy. Pracując nad programem „Historia Mówiona”, odkryliśmy, że medium, które doskonale do niego przystaje, jest radio. Zbierane przez nas historie są idealnym mate-riałem do reportażu. Opowieść o czy-imś życiu, poprzez nadanie jej formy dokumentu i emisję, nabiera nowego społecznego wymiaru, stając się często symbolem naszych zbiorowych do-świadczeń. Czasem odnajdujemy w niej też coś z naszego własnego życia. Słu-chanie przez radio różnych historii, bez względu na to, czy jest to dokument czy teatr, ma w sobie coś bardzo archaicz-nego i pierwotarchaicz-nego. Dotykamy czegoś, co możemy nazwać kulturą słuchania, która, niestety, ginie na naszych oczach.

Stąd wziął w Ośrodku wziął się cykl spotkań z radiem i filmem dokumen-talnym.

Konsekwencją tych doświadczeń było zainteresowanie tradycją

opowia-Misterium Poemat o miejscu, 12 października 2002. Widocz-ne studzienki kanalizacyjWidocz-ne, z których wydobywały się gło-sy więźniów Zamku i wspo-mnienia o żydowskich miesz-kańcach Lublina. Fot. Marta Kubiszyn.

10 Tamże.

Post scriptum

dania historii. Zacząłem zastanawiać się, czy można jeszcze doprowadzić do autentycznego spotkania widza wy-chowanego na nowoczesnych mediach z człowiekiem opowiadającym jakąś historię. Człowiekiem, który przychodzi do innych ludzi i mówi: „Słuchajcie – chcę wam opowiedzieć historię!” Jak to zrobić, żeby ich zaciekawić. Od same-go początku czułem, że sposób opowia-dania będzie musiał być poddany jakiejś formie teatralizacji. Aż w końcu trafiłem na opisy bajarzy z teatru ludowego.

O jednym z nich pisze Piotr Bogatyriew w Semiotyce kultury ludowej:

Biełkow angażuje prawie wszystkie środki sceniczne. Izba jest dla niego obszarem scenicz-nym; piec jest organiczną częścią opowiadania, albowiem wciąga go w grę, to zdejmując z niego kosz, to wyciągając gorący sagan itp. Mimiką co prawda posługuje się ostrożnie. Obawia się zapewne śmieszności: nie naśladuje twarzy staruchy, do mimiki ucieka się tylko przy odtwa-rzaniu rozgniewanego starca. Powściągliwość tę rekompensuje natomiast pantomimika. Wyko-nawstwo Biełkowa nie ma charakteru epickiego

– nie opowiadał bowiem o staruszkach jako o osobach trzecich, lecz od samego początku podawał opowieść w pierwszej osobie, ciągle przeistaczając się to w starca, to w jego żonę.

Tu, jak widać, opowiadanie baśni stało się czynnością teatralną. Nie każdy bajarz – ma się rozumieć – tak dramatyzuje i teatralizuje tekst baśni, ale dla bajarza w rodzaju Biełko-wa, dla bajarza-aktora, by tak rzec, podobne odtwarzanie opowieści jest czymś zwyczajnym i typowym. Dodajmy jeszcze, że w wykonaniu ustnych opowieści dużą rolę odgrywa zaanga-żowanie publiczności, która tutaj, jak i w ludo-wym teatrze, bierze aktywny udział 11.

Trochę później przeczytałem o „śpie-wakach brodskich”, przedstawieniach teatralnych w formie monologów, w których aktor wcielał się w różne postacie: nauczyciela, kantora, swata, pastucha i z użyciem rekwizytów oraz przebrania śpiewał na smutną nutę o własnej doli i niedoli. Po jakimś czasie występy te przekształciły się w wykonywanie piosenek satyrycznych i prześmiewczych. Mając formę do opo-wiadania historii osadzoną w tradycji i kilka pięknych opowieści zaczerpnię-tych z folkloru żydowskiego, można było na nowo rozpocząć pracę w sali teatralnej Bramy Grodzkiej. W latach 2001-2002 powstał w ten sposób tryptyk Opowieści chasydzkie, na który złożyły się przedstawienia: Był sobie raz, O tym, jak Fajwł szukał samego siebie oraz Tajbełe i demon. Rolę bajarza wciela-jącego się w różnych bohaterów gra mój przyjaciel i wicedyrektor Ośrodka Witek Dąbrowski, któremu za każdym razem towarzyszy inny akompaniator:

akordeonista, kontrabasista i klarneci-sta – muzycy znani słuchaczom folku z zespołu Się Gra. Przedstawienia nie wymagają żadnej scenografii. Dobrym miejscem do ich grania jest kawiarnia, gdzie bariera między sceną a widownią znika w naturalny sposób, dzięki czemu łatwiej o to, aby aktor zmienił się w ga-wędziarza, a publiczność w słuchaczy Witold Dąbrowski i Bartek

Stańczyk w przedstawieniu Był sobie raz. Fot. Marta Kubiszyn.

11 Do dziś w bardzo podob-ny sposób grupy kolęd-nicze na Huculszczyźnie opowiadają po domach historię Bożego Narodze-nia. Głównym „bajarzem”

jest w nich osoba grająca postać Żyda, który „śmie-szy, tumani, przestrasza”, szczególnie młode dziew-częta i dzieci. Trzymany przez niego kostur raz może być drabiną, raz strzelbą, a chwilę później rzeką [przyp. red.].

opowieści. Te nowe przedstawienia Teatru NN mogą być tematem na odręb-ną rozmowę 12.

Można powiedzieć, że interdyscy-plinarność działań Ośrodka pomaga odkrywać nie tylko nowe metody pra-cy, ale także zapomniane obszary kul-tury. Nazywanie „Historią Mówioną”

przywołanych z niepamięci obrazów jest przecież celową nobilitacją nie tylko wspomnień, ale i samej sytuacji osobistego spotkania, dzięki któremu w ogóle mogą one być przez kogoś opowiedziane i przez kogoś drugiego wysłuchane, co znalazło odbicie we wspomnianych trzech przedstawie-niach.

Trzeba zdać sobie sprawę, że to, co zdawkowo nazywamy „nagrywaniem relacji”, jest w istocie ocalaniem niema-terialnego dziedzictwa kultury. Wciąż wiele osób nie potrafi tego zrozumieć.

Towarzyszące takiej nagranej relacji emocje i osobisty ton mają wielki wa-lor autentyzmu, a aspekt osobistego spotkania sprzyja swoistej „spowiedzi”

rozmówcy. Tak więc staliśmy się „za-pisywaczami” tego morza opowieści, współtwórcami „Wielkiej Opowieści”

o przedwojennym polsko-żydowskim Lublinie. Czasami myślę, że jesteśmy współczesnymi lirnikami, opowiadacza-mi, którzy przenoszą pamięć o tragicz-nej często historii w przyszłość i którzy poprzez to „opowiadanie” ją ocalają.

Metafora „Wielkiej Księgi Miasta”

użyta kilka lat temu w odniesieniu do wystawy zaczyna żyć swoim własnym życiem. Powstaje „księga”, która jest rodzajem zielnika z życiorysami, wspo-mnieniami, rodzinnymi fotografiami, fo-tografiami domów, ludzi, ulic, mieszkań, poetyckimi opisami miasta, legendami.

Rodzi się opowieść o życiu mieszkań-ców, opowieść o mieście, którego już nie ma. Trzeba mieć świadomość, że jest ona częścią konkretnego miejsca, wynika z jego historii, z jego ukrytego kodu genetycznego. Ma współtworzyć

i odczytywać jego genius loci. Jest krokiem w kierunku tworzenia legendy miejsca, o której Stefan Chwin, jeden z autorów tekstów tworzących legendę Gdańska, napisał:

Miasto staje się w pełni legendą, kiedy zostaje tematem wielkiej opowieści. Każde

„mądre miasto” zabiega o własną legendę i o legendę krążącą po świecie. Miasto bez legendy wegetuje. Legenda obdarza je ży-ciem. Podkreśla, że miasto jest nadzwyczajne i że warto je na własne oczy zobaczyć. Miasto, które nie tworzy własnej legendy, które nie zabiega o własną legendę, które nie wzmac-nia własnej legendy, podcina gałąź, na której siedzi. [...] Krążąca po świecie legenda miasta sprawia, że ktoś, kto słyszy daną nazwę, doznaje radośniejszego bicia serca. Czuje, że zbliża się do tajemnicy i marzy, by do niej fizycznie dotrzeć.

Lublin też może mieć taką legendę, może mieć wspaniałą opowieść, która będzie ciekawa i ważna dla przybysza z Europy i z dalekiego świata.

Na przykład jaką?

Może to być opowieść o Lublinie jako miejscu spotkania kultur. Przecież właśnie tutaj zawarta została Unia Lu-belska, wówczas wielki eksperyment na drodze dialogu kultur i szukania kompro-misów w budowie nowego organizmu państwowego. Unia połączyła świat chrześcijaństwa zachodniego (Polska) ze światem pogańskim (Litwa) i światem kultury bizantyjsko-słowiańskiej (duża część Ukrainy i Białorusi). Wspólna Rzeczpospolita polsko-litewsko-ruska stała się tyglem narodów, w którym było miejsce dla różnych kultur, języków i wy-znań, również dla Żydów, którzy tworzyli tu swoje główne skupisko i odgrywali wielką rolę w tej części Europy. Dlatego nie dziwmy się ich obecności w Lublinie i temu, że jego historię przez stulecia w tak wielkim stopniu określało współ-istnienie obok siebie Polaków i Żydów.

To jest wspaniały materiał na legendę, na

12 Więcej o tryptyku:

www.tnn.lublin.pl/

spektakle/tryptyk [przyp.

red.].

Post scriptum

opowieść, ale pod warunkiem, że przy-wrócimy pamięć o żydowskich miesz-kańcach miasta, którzy są nierozerwalną częścią historii Lublina.

Mamy ułatwione zadanie, bo opo-wieści o żydowskim Lublinie już krążą po świecie. Kto jest najsłynniejszym i najbardziej znanym lublinianinem?

Oczywiście Jasza Mazur, bohater książ-ki Singera, Sztukmistrz z Lublina. Dzięksiąż-ki niej miliony ludzi na całym globie zna nazwę naszego miasta. Niedawno usły-szałem opowiadaną w Nowym Jorku przez legendarnego rabina Schlomo Carlebacha opowieść o Widzącym z Lu-blina. Czy to nie wspaniałe, że pamięć o dawnym Lublinie Żydzi przenieśli aż za ocean? A my wciąż nie potrafimy zna-leźć we współczesnym Lublinie miejsca dla jego przeszłości.

Nie może być tak, że w mieście zawarcia Unii Lubelskiej zgubiliśmy jej ducha i przesłanie. Tu nie wystarczy żadne fasadowe i deklaratywne działanie podkreślające ważność Unii. Czyż nie jest zastanawiające, że właśnie na Placu Litewskim w pobliżu pomnika Unii sta-nął pomnik Józefa Piłsudskiego, ostatnie-go przedstawiciela idei wielkiej, otwartej Rzeczpospolitej? Tak jakby pewien okres w historii Polski został zamknięty. Pod-czas obchodów żałoby po Marszałku w 1935 sami Żydzi podkreślali, że był on wielkim reprezentantem wspaniałej idei wielonarodowej, wieloreligijnej Rzecz-pospolitej i nie dał się nigdy wciągnąć w sieć nienawiści wobec innych narodów i ras. Mamy w samym centrum Lublina, pomnik Unii Lubelskiej i pomnik Józefa Piłsudskiego, tylko czy przyswoiliśmy sobie przesłanie, jakie one niosą? Czy nie jest tak, jak powiedziała w którymś z wy-wiadów prof. Maria Janion, że „Sprzenie-wierzyliśmy się całkowicie idei Rzeczpo-spolitej”? To wielkie zadanie próbować tę polsko-żydowską przeszłość wydobyć z zapomnienia i ją sobie przyswoić. Nig-dy nie zrozumiemy historii Lublina bez uwzględnienia obecności w nim Żydów.

Przywołajmy jeszcze raz prof. Janion:

„Nie możemy iść do Europy, wypiera-jąc z pamięci naszych Żydów, naszych wspólnych skotłowanych losów”.

Niedawna historia powstania na Placu Zamkowym pomnika ku czci partyzantów Hieronima Dekutow-skiego „Zapory”, pokazuje, że są tacy, którzy chcieliby o wszystkim zapomnieć i skojarzyć z tym miejscem zupełnie inną pamięć.

Bardzo dobrze naświetlają tę sprawę słowa dziennikarza z „Gazety Wybor-czej”:

Na placu Zamkowym koparka ścięła frag-ment nasypu, po którym biegnie ulica Zam-kowa. Od strony placu Zamkowego stanie tu pomnik polskich patriotów pomordowanych na Zamku w czasie II wojny światowej i tuż po niej. [...] Podczas robót ziemnych, w miejscu, gdzie stanie cokół pomnika, koparka odsłoniła dobrze zachowane piwnice i fragmenty mu-rów. W takim przypadku inwestor powinien przerwać prace i zawiadomić archeologów, którzy muszą zgodzić się na wznowienie prac.

Tymczasem ekipa z firmy inżyniersko-budow-lanej [...] samowolnie zburzyła odkryte frag-menty dawnej kamienicy. Gdy archeolodzy interweniowali, spotkały ich inwektywy. – Nie chcę nawet powtarzać, co oni mówili. Kiedy odchodziliśmy, powiedzieli ze śmiechem:

szalom! – relacjonuje archeolog. [...] W końcu prace wstrzymano13.

W tej sprawie został również opubli-kowany list kilku osób, którzy postawili pytanie, czy to miejsce jest odpowiednie dla nowego pomnika14:

Ciągle mówimy o pamięci, staramy się ją ożywić, ale czy nie jest to rozdwojona pa-mięć? Zniszczenie nigdy nie zbadanych przez archeologów i konserwatorów fragmentów Szerokiej 1 zdaje się być tego przykładem.

Ufundowanie pomnika ofiarom Zamku jest ze wszech miar chwalebnym pomysłem, ale wybór miejsca pod pomnik już raczej nie.

Zwłaszcza teraz, gdy wiemy, że można tam

13 Grzegorz Józefczuk, Koparka nie lubi pamię-tać, „Gazeta w Lublinie”

z 11 października 2003.

14 Pomnik stanął w pew-nym oddaleniu od Zamku.

Został wbudowany w skarpę przy przejeździe pod ulicą Zamkową, biegnącą dziś sztucznym nasypem powstałym po zniwelowaniu części ul.

Szerokiej i dawnej Zamko-wej [przyp. red.]

znaleźć materialne ślady po innych ofiarach, wciąż, mimo wszystko, nie do końca opłaka-nych i należycie wspominaopłaka-nych. Czy ofiary Zamku nie mogą mieć swojego miejsca wła-śnie na Zamku, tam, gdzie dokonywał się ich los? [...] Mając świadomość, co znajdowało się na terenie Podzamcza, chcielibyśmy zwrócić uwagę, że należy bardzo ostrożnie ingerować w przestrzeń placu Zamkowego czy całego Podzamcza15.

Wszystko odbywało się bez szero-kiej konsultacji społecznej, a przecież przestrzeń publiczna nie jest własnością

Wszystko odbywało się bez szero-kiej konsultacji społecznej, a przecież przestrzeń publiczna nie jest własnością