• Nie Znaleziono Wyników

Chciałoby się powiedzieć, że nie ma nic bardziej fa-scynującego jak odkrywanie nowych miejsc, poznawa-nie kolejnych zakątków świata. Jest jednak coś o wiele bardziej fascynującego – muzyczne podróże. Nie każ-da podróż może być absolutnie spontaniczna, co jed-nak wcale nie wyklucza tego, że podróż planowana może zaskakiwać…

Kiedy przygotowywaliśmy się do wyjazdu, nastro-je wśród ludzi były różne, a uczucia wielu chórzy-stów mieszane. Biełgorod w Rosji… Gdzie to wła-ściwie jest? Czy to jeszcze Europa, czy…? Mówi się jednak, że słowo, okazja i strzała – nigdy nie wracają.

Czy można zatem marnować tak niebywałą okazję i nie odbyć muzycznej podróży na wschód? Przecież sztu-ka nie zna granic!

Godziny prób, chwile zwątpień i wyścig z czasem, żeby dopełnić wszelkich formalności – a to zaledwie

niewielki procent ogromu pracy wielu osób, włożonej w przygotowania. Wszystko po to, by dźwięki wybra-nego repertuaru były w nas niczym wizy w paszportach – jasne i klarowne – bo przecież ten wyjazd to nie tyl-ko wielka przygoda, ale tyl-kolejna muzyczna wizytówka naszej Alma Mater i całej ziemi opolskiej.

Rankiem 5 maja byliśmy gotowi do wyjazdu, a emo-cje nie opuszczały nas ani na chwilę. Któż nie zna tego dreszczyku niepewności… Czy aby na pewno wszyst-ko wzięte? Czy wszystkie paszporty są? Wizy w po-rządku? Mamy nuty? Czy nasze piękne, nowe togi spa-kowane? Ale na pewno wszystkie? Wreszcie autokar ruszył… Witaj muzyczna przygodo! Po kilku godzi-nach dojechaliśmy do pierwszego przejścia granicz-nego. Chwile niepewności i graniczny szlaban został za nami. Jesteśmy na Ukrainie! Więc tak wygląda ta zielona kraina – skrawek świata, z którego pochodzą

dziadkowie wielu z nas. Patrząc na te widoki, których słowami opisać nie sposób, nietrudno odnieść wraże-nie, że czas zatrzymał się tam w miejscu. Piękno nie-naruszonego ludzką ręką krajobrazu łączy się z roz-dzierającym widokiem niszczejących domków… Ba!

Chałupek! „Żywy skansen” – padły słowa w autoka-rze, wyrywające ze snu na jawie. Niezliczone hekta-ry pól, armia biednych domów, pośród któhekta-rych raz po raz wyrastały świetliste bryły cerkwi – kopuły błysz-czące niczym blask chwały Bożej. Wrażenie niesa-mowite! Podróż przez Ukrainę ciągnęła się bez koń-ca. Kraj przemierzony od granicy do granicy – dniem i nocą, by wreszcie zbliżać się do jego granic. Zaled-wie kilkadziesiąt kilometrów od granicy stanęliśmy w korku. „Droga zamknięta – nikogo nie puszczają!” – powiedział kierowca. „Ale jak to?! Przecież już dzwo-nili, że czekają na nas!” – usłyszeliśmy głos pani dyry-gent. Sytuacja zrobiła się nerwowa, jednak po krótkiej rozmowie z przedstawicielem ukraińskich służb mun-durowych, które zablokowały przejazd, udało się nam sprawnie przejechać i ruszyć dalej. Okazało się, że dro-ga została zamknięta nie z powodu wypadku – jak po-czątkowo sądziliśmy – ale ze względu na przejazd gru-py kolarzy… Nasz autokar mknął niemal pustą drogą, mijając pojedynczych ludzi na rowerach i samocho-dy z zapasowym sprzętem dla zawodników, wreszcie

Jeszcze zanim wjechaliśmy na terytorium Federa-cji Rosyjskiej, doświadczyliśmy niezwykle serdecznej gościnności i prawdziwej otwartości ze strony rektora Państwowego Uniwersytetu w Biełgorodzie Leonida■

Jakowlewicza■Diatczenki oraz jego współpracowni-ków. Kiedy kierowca otworzył drzwi, by wyjść z do-kumentami do służb granicznych, do autokaru wszedł wysoki, przystojny mężczyzna w garniturze witając nas rosyjskim: „Здравствуйте!” [zdrastwujtie]. Był to Wladimir – asystent pana rektora, który przyjechał na granicę, aby powitać nas w imieniu władz Uniwersy-tetu Biełgorodzkiego i pomóc nam w sprawnym po-konaniu granicy ukraińsko-rosyjskiej. Ten niezwy-kle serdeczny i zadziwiający gest okazał się jedynie preludium do tego, w jaki sposób zostaliśmy przyję-ci w Biełgorodzie. Kilkadziesiąt minut po przekrocze-niu granicy minęliśmy tablicę z napisem „Белгород”

[Biełgorod], ukazaną nam przez Wladimira. Więc to jest ten tajemniczy Biełgorod… Ponadtrzystupięćdzie-sięciotysięczne miasto osadzone nad rzeką Doniec, za-ledwie kilkadziesiąt kilometrów od granicy z Ukrainą.

Wrażenie wywołane widokiem ogromnego kompleksu uniwersyteckiego zatarło zmęczenie ponadtrzydziesto-godzinną podróżą.

Wchodząc do budynku akademika, w którym mie-liśmy mieszkać przez najbliższe kilka dni, zauważyli-śmy przypięty do filaru uroczy transparent w kształ-cie serca z napisem „witamy”. W środku przyjęła nas grupa osób, wśród których znaleźli się m.in. prorek-tor Tatiana■Wikprorek-torowna■Nikulina oraz profesor An-driej■Walisiejewicz■Połoncki (pracownik wydziału dziennikarstwa wcielający się w rolę naszego tłuma-cza), którzy towarzyszyli nam podczas całego pobytu w Biełgorodzie. Tego dnia otrzymaliśmy jeszcze drob-ne upominki.

Po nocy niezbędnej na zregenerowanie sił i przesta-wienie się na czas lokalny nastał dzień, który upływał pod znakiem zwiedzania. Po śniadaniu wyruszyliśmy obejrzeć ważniejsze części uniwersytetu. Zadziwienie nie opuszczało nas ani na chwilę. Nieustannie towarzy-szyła nam także gościnność i serdeczność współpra-cowników rektora Diatczenki. Prężnie działający ośro-dek akademicki, w którym funkcjonuje 21 wydziałów (każdy liczący kilka kierunków i specjalności!), któ-rego sercem – jak podkreślali pracownicy – jest ob-szar budynku przeznaczony na muzeum prezentujące historię i najważniejsze projekty związane z funkcjo-nowaniem uczelni. Prócz muzeum mogliśmy podzi-wiać także m.in. salę przeznaczoną na obrady, waż-ne konferencje oraz tę, w której odbywają się obrony prac dyplomowych. Niezwykłe wrażenie zrobił na nas także niewielki, ale urokliwy ogród botaniczny umiej-scowiony na dachu uczelni. Jednak najwięcej emo-cji wzbudziła wizyta w pomieszczeniach przeznaczo-nych dla studentów stomatologii… wyposażoprzeznaczo-nych niczym najlepsza klinika. Nie trudno stwierdzić, że w takich warunkach można wykształcić fachowców!

Uroczysta kolacja. Za stołem „prezydialnym” (od lewej): pro-rektor ds. edukacji prof. Wiktor N. Tkaczow, Lidia Serwecińska, rektor prof. Leonid J. Diatczenko, dr Elżbieta Trylnik, prof. An-driej Połoncki

znaczonego na ten pochmurny i chłodny dzień by-ło zwiedzanie Państwowego Wojenno-Historycznego Muzeum-Rezerwatu Prochorowskie Pole upamięt-niającego wydarzenia związane z bitwą pod Procho-rowką. Najważniejszymi obiektami tego muzeum są:

okazała dzwonnica ozdobiona płaskorzeźbami, upa-miętniająca zwycięstwo Armii Czerwonej w 1943 ro-ku, budynek muzeum, w którym znajdują się liczne eksponaty związane z działaniami wojennymi oraz przepiękny sobór pw. Świętych Piotra i Pawła zbudo-wany w latach 1994–1995 na cześć poległych w bitwie pod Prochorowką. Zwiedzanie muzeum-rezerwatu by-ło doświadczeniem równie ciekawym, co trudnym. Jak bowiem słuchać opowieści Rosjan na temat wydarzeń II wojny światowej, gdy opowieści te różnią się od te-go, co sami znamy? Zapewne większości z nas – chó-rzystów – ta wizyta uświadomiła, że trudna i bolesna historia pozostawi pewne blizny na długo. Czy jednak nam to oceniać – młodym, którzy okrucieństwa wojny nie doświadczyli? Ludzie próbują oceniać historię, a tym czasem to ona nas oceni. Trzeba jednak przyznać, że dbałość o pamiątki z tamtych czasów i sam pomysł utworzenia takiego muzeum są godne uznania.

Oczywiście nie obyło się bez tradycyjnego śpie-wania we wnętrzu świątyni. Na dworze padał ulewny deszcz, a nasz chór ustawił się w środku

wspomniane-rodice Djewo Rachmaninowa. Wrażenie niezatarte, bo gdzież utwór ten mógłby piękniej rozbrzmieć i poru-szyć duszę, jeśli nie w rosyjskiej świątyni, pośród ikon i zapalonych świec? Jeszcze teraz na wspomnienie o tym przechodzi mnie przyjemny dreszcz… Tym spo-sobem symbolicznie wyraziliśmy, że ponad politykę i historię kochamy muzykę, która jednoczy ludzi. Praw-dziwa, wartościowa i szczerze wykonywana muzyka nie zna nieporozumień religijnych, rasowych czy poli-tycznych. Muzyka sama jest wartością.

Wieczorem spotkaliśmy się z ludźmi należącymi do akademickich zespołów artystycznych na imprezie in-tegracyjnej obfitującej w rozmaite zabawy i gry, którą zakończyła dyskoteka. Warto nadmienić, że prorektor Tatiana Wiktorowna Nikulina towarzyszyła nam nie-ustannie.

Drugiego dnia naszego pobytu w dalszym ciągu po-dziwialiśmy miejsca związane z uniwersytetem, ale już w mniej oficjalnej formie. Najpierw zwiedzali-śmy uniwersytecki ogród botaniczny, gdzie zasadzili-śmy kilka drzewek i sprawdzilizasadzili-śmy także te, zasadzone przez rektorów naszej uczelni w ubiegłym roku. Przy-jęły się! Następnie udaliśmy się do parku krajobrazo-wego, w którym spędziliśmy resztę dnia. Tam zasadzi-liśmy dwieście tuj. Oprowadzał nas osobiście rektor Diatczenko – pomysłodawca i gospodarz tego centrum

Spontaniczny występ chóru podczas zwiedzania soboru pw. Świętych Piotra i Pawła w Biełgorodzie

rekreacyjno-wypoczynkowego. Nazajutrz w godzi-nach przedpołudniowych obserwowaliśmy, jak miesz-kańcy Biełgorodu obchodzą swoje święto – Dzień Zwycięstwa. Wieczorem gospodarze zaprosili nas do wspólnego występu młodzieżowych zespołów arty-stycznych. Występ opolan bardzo się podobał stupięć-dziesięciotysięcznej widowni!

Ostatni dzień naszego pobytu w Biełgorodzie roz-począł się spotkaniem z merem miasta. Było ono o ty-le zaskakujące, że w programie naszego pobytu taki punkt nie był przewidziany! Nieoczekiwane spotka-nie odbyło się jednak w miłej atmosferze, przy udzia-le przedstawicieli regionalnej teudzia-lewizji. Z siedziby mera udaliśmy się do budynku Wydziału Teologiczne-go, gdzie oczekiwała nas już licznie zgromadzona pu-bliczność. Wśród niej znalazło się wielu biełgorodz-kich muzyków, którzy owacją na stojąco i gromkimi brawami dziękowali za koncert. Łatwiej było meloma-nom zrozumieć utwory śpiewane w innych językach, bowiem koncert prowadzili nasi chórzyści – Izabela■

Masłowska i Michał■Misiaszek – którzy przedstawia-li genezę prezentowanych utworów i historię zespołu.

Tego dnia odbył się jeszcze jeden koncert – tym ra-zem wspólnie z zespołami artystycznymi Uniwersyte-tu w Biełgorodzie. Na ten wieczór bilety publiczność wykupiła dużo wcześniej. Obecni byli także dzienni-karze radiowi i telewizyjni. Mieliśmy ponownie okazję przekonać się o serdeczności oraz gościnności rektora względem naszego zespołu. Rektor Państwowego Uni-wersytetu w Biełgorodzie Leonid Jakowlewicz Diat-czenko to nie tylko gospodarz ogromnego i prężnie działającego uniwersytetu, osoba dbająca o wszech-stronny rozwój uczelni i najwyższą jakość kształcenia studentów – przede wszystkim to człowiek miłujący

muzykę klasyczną. Szczególnie zaś ukochał muzykę organową i chóralną – co podkreślał przy każdym spo-tkaniu z nami. Porównywał nasz chór do wspaniałych organów złożonych z wyjątkowych piszczałek, które razem stanowią instrument o niezapomnianym brzmie-niu. Szczególnym wyróżnieniem dla nas, chórzystów, był fakt, że rektor tak bardzo docenił wkład pracy, twórczy zapał i niezwykłą wrażliwość muzyczną Elż-biety■Trylnik, która „gra na nas jak na szlachetnym in-strumencie”. W głosie rektora dało się wyczuć nawet nutkę zazdrości, że to Opole – a nie Biełgorod – może się szczycić takim chórem akademickim!

Wizyta w Rosji była niezapomnianym przeżyciem.

Nie sposób nie podkreślić, iż bez zaangażowania wie-lu osób, przygotowań muzycznych i ogromu admini-stracyjno-logistycznych działań, w które bardzo moc-no były zaangażowane m.in. dwie niezwykłe kobiety – Elżbieta Trylnik i Lidia■Serwecińska – a przede wszystkim gdyby nie bezcenne wsparcie rektor Kry-styny■Czai oraz prorektora Piotra■Wieczorka■mu-zyczna wizyta umacniająca współpracę uniwersyte-tów z Biełgorodu i Opola nie doszłaby do skutku. Jako chórzyści jesteśmy dumni, że możemy odbierać dowo-dy uznania dla naszej kochanej pani dowo-dyrygent oraz na-szej Alma Mater, kierowanej przez ludzi kochających i wspierających naszą muzyczną pasję! Bo muzyka na-prawdę nie zna granic i dociera do ludzkich serc bez względu na to, gdzie mieszkają, w co wierzą i jakim ję-zykiem się posługują… A kiedy spacer po pięciolinii, przechadzka między akordami łączy się z rzeczywistą wędrówką po Europie – to jest dopiero COŚ!

Małgorzata■Ślusarczyk Po wizycie w merostwie. W pierwszym rzędzie (od lewej): prorektor ds. studentów prof. Tatiana W. Nikulina, dr Elżbieta Trylnik, mer Biełgorodu Wasyl W. Potriasajew, Lidia Serwecińska

(…) Telewizja nie jest medium myśli, ale medium bycia: to, co ist-nieje jako obraz, traktowane jest ja-ko istniejące faktycznie. Widz, sku-piając się na obrazie, przestaje się zastanawiać nad tym, co obraz ten znaczy. Problem referencji obrazu przestaje zatem być problemem, co tłumi obecność pierwiastka kryty-cyzmu – czyli tego elementu, któ-ry ukształtował dziennikarski etos.

Formował się on jednak w czasach prasy i radia: telewizja, ewoluując

w stronę medium czysto rozryw-kowego, traktując świat jako sce-nę, na której urządza się wyłącznie spektakle – pierwiastek ten prak-tycznie wyeliminowała. A raczej:

sprowadziła do możliwie najbar-dziej spektakularnej formy – agre-sji, prowokacji, ekstrawaganckiego lekceważenia wobec wszystkiego i wszystkich.

Dodać tu trzeba tę sytuację – co najwyraźniej odbija się w strategii TVN – gdy samo to medium

doko-nuje redukcji dziennikarza do roli aktora widowisk rozrywkowych, w których gra obok gwiazd show biznesu, polityków czy innych zna-nych postaci. Ta szczególnego ro-dzaju konwergencja ostatecznie ni-weluje dystans, jaki dziennikarz powinien zachowywać wobec me-dium po to, by w ogóle mógł peł-nić swoją rolę. Zapewne – mieści się to w koncepcji familiaryza-cji przekazu i może być atrakcyj-ne dla samego dziennikarza,