• Nie Znaleziono Wyników

Ignacy Stępniowski w czasach studenckich

która miała urzeczywistnić nie-spełnione marzenia młodości na-szego – zresztą bardzo szanowa-nego i lubiaszanowa-nego – profesora Jana Wesołowskiego. Hodoskop to było urządzenie, które mieliśmy zbudo-wać od podstaw. Trzy lata wącha-nia smrodu topionej kalafonii. Trzy lata lutowania przewodów, dobie-rania parametrów blisko stu lamp elektronowych i liczników G-M kupowanych „własnoręcznie” w Warszawie (jeden nocny pociąg – 8 godzin jazdy często na stojąco w tłoku w korytarzu…).

Równocześnie dostaliśmy mieszkania przy Matejki 12. Pra-wie równocześnie zmieniliśmy stan cywilny. Uczestniczyliśmy w

życiu Uczelni, zostaliśmy opiekunami grup studenc-kich, różnych sekcji kół naukowych, uczestniczyliśmy w Żakinadach i pierwszomajowych pochodach.

Mnie od hodoskopu wybawiło w 1961 roku stypen-dium w USA. Poznawałem system oświaty w wolnym kraju. Ale też i zobaczyłem tam hodoskop wielkości podręcznej walizeczki – podczas gdy nasz ledwie mógł się mieścić w dużym pokoju.

Ignaca wziął pod swoje skrzydła nowy szef Kate-dry Fizyki. Od tego czasu nasze drogi zaczęły się roz-chodzić

Ostatnią wspólną „akcją” było zorganizowanie wiel-kiego przedstawienia z okazji Zjazdu Absolwentów na 10-lecie WSP w Opolu.

Po występie zdekompletowanego SZS-u , w błyska-wicznym plebiscycie wybraliśmy wyróżniających się w 13 kategoriach absolwentów studium stacjonarne-go i zaocznestacjonarne-go. Rozdaliśmy 13 imiennych śmiesznych dyplomów za: wiek (najmłodszy i najstarszy), wzrost (kolos i krasnoludek), ilość potomstwa, trwałość mał-żeństwa, stopień wyłysienia, wagę (ciężka i piórkowa) itp.

Ignac zrobił doktorat z fizyki doświadczalnej, ja miałem po powrocie z USA zająć się dydaktyką (co mi nawet bardzo odpowiadało).

Ignacowi dydaktyka nie odpowiadała, ale wierny szefowi, przyjął propozycję objęcia kierownictwa Za-kładu Dydaktyki Fizyki na Uniwersytecie Wrocław-skim. Wyjechał z Opola.

Przestał zajmować się fizyką.

Ignaca lojalność i przywiązanie do człowieka, które-mu zaufał, spowodowała, że cały potencjał, cały Jego talent, wszystkie naturalne zdolności w kierunku na-uk ścisłych zostały odstawione w kąt. Zwalczana do-tąd przez Ignaca z pasją „Metodyka fizyki jako Nauka”

miała stać się Ignaca specjalnością.

Determinacją, pracowitością, niespotykanym upo-rem dołączył Ignacy fizyk, Ignacy doświadczalnik,

Ignacy najściślejszy z umysłów, do grona liczących się dydaktyków fizyki. Nie miał już do końca życia kontaktu z laboratorium fizycznym. Ale też i niewiel-ki kontakt z rzeczywistym nauczaniem, z uczniem, z klasą. Został urzędnikiem, a szczytem Jego kariery za-wodowej było stanowisko dyrektora Ośrodka Dosko-nalenia Nauczycieli w Warszawie. Serce boli, jak się o tym myśli.

Nie pisał do periodyków naukowych na temat swo-ich odkryć w fizyce, nie został pracownikiem któregoś z wielkich światowych laboratoriów, jak CERN, Bro-okhaven czy Dubna, czy choćby w Warszawie w In-stytucie Fizyki PAN-u. Został w urzędzie oświatowym blisko MEN-u na ul. Spasowskiego.

Kiedy w roku 1970 proponowałem Ignacowi zajęcie mojego miejsca w Międzynarodowej Szkole ONZ w Nowym Jorku, odmówił, podając jeden argument. Po-wiedział: Wojtek, ja nie mogę zawieść tych, którzy mi zaufali. I nigdy nie zawiódł.

Wierszowane pożegnanie Ignaca zakończyłem tak:

Już pewnie spotkałeś z „naszych” niejednego Misia, Kuca, Dunina czy G. Białkowskiego Cierpliwie przeczekasz aż zegar w y t i k a Czas, gdy zaśpiewamy znów „Zabiłem Byka”, My pełnosprawne duchy, nie jak tu – kaleki Znowu będziemy razem – tym razem na wieki.

A oto szybko zebrane fragmenty telefonicznych lub e-mailowych wypowiedzi kilkunastu osób, z którymi udało mi się skontaktować. Osób, które spotkały Igna-cego Stępniowskiego na swojej drodze.

Stasia■Denys-Sochacka (z młodszych lat polonist-ka/koleżanka/sąsiadka): Życie Ignaca nie było usłane różami. Splot okoliczności czy lojalność wobec ludzi, do których miał nieograniczone zaufanie spowodowa- ły, że Jego talent nie został wykorzystany. To był praw-Na bagażniku służbowej „Warszawy”, jako obsługa filmowa Żakinady (od lewej): Ro-man Krajewski, Ignacy Stępniowski, Wojciech Dindorf i Mieczysław Jachimowicz

szych Ludzi.

Jadwiga■Salach (Uniwersytet Pedagogiczny w Kra-kowie): Moja pierwsza myśl była taka: wielka szko-da, że po roku 1989 Ignacy Stępniowski wycofał się już całkiem z działalności dydaktycznej, przestał pisać i bywać na konferencjach, szkołach itd., bo przecież zrobił tyle dobrego w tej dziedzinie i mógł jeszcze zro-bić wiele. Ja Go wspominam bardzo ciepło, mimo że w wielu sprawach nie zgadzaliśmy się i po dyskusjach dochodziliśmy do wniosku, że każdy zostanie przy swo-ich przekonaniach.

Cześć jego pamięci!

Tadeusz■Bednarczuk (kolega ze studiów, polonista, rok wyżej): Ignaca znałem dobrze, głównie z korytarza uczelnianego PWSP na Poniatowskiego we Wrocławiu.

Między fizykami i polonistami panowała ciepła atmos- fera. Ignaś był członkiem kabaretu, w którym prym wo- dził Wojtek Dindorf, grający na fortepianie i układa-jący teksty. I ja brałem udział w występach w ramach

„kultury dla mas”. Spektakl odbył się w dzielnicowym domu kultury na Nowym Dworze. Oczywiście przedsta-wienie nie mogło się odbyć bez Ignaca, który rozbawiał publiczność nie zmieniając kamiennego wyrazu twarzy.

pamiętam Go również z zajęć na studium wojskowym.

umiał kpić z tego szmacianego wojska w kombinezo- nach, tak, że wszyscy zrywali boki. Emanował od nie- go jakiś spokój i widać było, że do wszystkiego ma po-błażliwy dystans. Mało jest takich ludzi. Jaka szkoda, że Ignasia nie ma już w śród nas.

Jurek■Mirecki (kolega z roku): Ignac, człowiek wielu talentów i niezwykłej

oso-bowości! W czasach studenckich dla wielu z nas był nie tylko kole- gą z roku, był autorytetem i wzo-rem do naśladowania. Dlatego bez trudu, po upływie ponad pół wieku od czasu kiedy ostatni raz Go wi- działem, przywołuję w pamięci Je- go pogodną, czasem uśmiechnię-tą twarz. Takich ludzi jak Ignac po prostu się nie zapomina. Żal że od-szedł, ale na zawsze pozostanie w mojej pamięci.

Barbara■Biskup (doradca me-todyczny fizyki z Bytomia): Z p.

Ignacym Stępniowskim miałam okazję spotykać się na organizowa-nych dla metodyków i konsultantów ODN-ów na ogólnopolskich konfe- rencjach odbywających się w No- wym Sączu. Byłam wtedy począt-kującym doradcą i zapamiętałam go jako człowieka wymagającego, zasadniczego, ale przez wszystkich

spekt i szacunek. Utkwiło mi w pamięci to, że juz pierw- szego dnia pobytu prosił uczestników o składanie w de-pozycie u Niego druków „delegacji”, które można było odbierać w ostatnim dniu konferencji. Było to celowe posunięcie, aby nikomu z uczestników nie przyszło do głowy urwać się wcześniej. Była to forma „zastawu”

za kilkudniowy pobyt na szkoleniu. Potem spotkałam się z drem Stępniowskim na Studium Podyplomowym dla Metodyków Fizyki organizowanym przez ODN w Kaliszu, na którym był wykładowcą i egzaminatorem.

Ze smutkiem i niedowierzaniem przeczytałam w prasie wiadomość o Jego śmierci.

Józef■Musielok (prof. Instytutu Fizyki UO, współ-pracownik): Jak ten „profesjonalny” świat wokół nas się zmienił. Taki to obraz stanął mi przed oczyma: 44 lata temu Ignacy Stępniowski, siejący postrach wśród studentów na II pracowni (nie byłem u Niego w gru- pie, tylko w równolegle prowadzonej), do bólu wyma- gający, oraz… zderzenie tego obrazu ze stanem obec-nym: cierpliwie uczymy kilku studentów, takich, którzy w tamtych czasach nie przebrnęliby ćwiczeń u Wojtka Dindorfa na I roku. Miało być spontanicznie, wiec tak zrobiłem, im dłużej się zastanawiam, tym więcej myśli przychodzi, ale pierwsza „odruchowa” myśl jest dość znamienna.

Jan■ Heffner (wykładowca/kolega): Ubywa nas.

Przypominam sobie was montujących hodoskop. Syzy-fowa praca, chyba stracone lata.. Czasy były ciężkie, ale byliśmy radośniejsi… Szkoda, że to już tylko wspo-mnienia.

Laureaci plebiscytu „trzynastu najlepszych” zorganizowanego podczas Zjazdu Absol-wentów na 10-lecie WSP w Opolu (od lewej): Danuta Tokar, Zygmunt Łomny, X, X, Michał Lis, Stanisława Sochacka. Oraz organizatorzy plebiscytu (leżą): Ignacy Stęp-niowski i Wojciech Dindorf

15 maja br., na skutek obrażeń odniesionych w wypadku samochodowym, zmarł Wiesław Malicki – opolski poeta, tłumacz, a przede wszystkim aforysta, zaliczany do krajowej czołówki tego trudnego gatun-ku. Jego aforyzmy są obecne w najważniejszych an-tologiach polskiej aforystyki. Opublikował m.in. na-stępujące zbiory aforyzmów: Z dna soczewki (1986), Wędrówki do ludzi (1987), Wyłuskane z czasu (1987), Słowa owocujące (1989), Słowa pod wiatr (1997), W koleinach dłoni (1999), Myśli codzienne (1999), Abe-cadło aforystyczne (2002), Myśli na wynos (2005). Ja-ko poeta debiutował arkuszem Kamienne ryby (1967), a kolejne tomiki wierszy miały tytuły:

W stronę ufno-ści (1989), Gdy milczy stół (1991), Bez mitu (1995), Pobłyski (1997), Lot nad przegraną (2000), Rozpisy-wanie snu (2008).