• Nie Znaleziono Wyników

Ostatni nabój

W dokumencie Wśród lodów polarnych (Stron 24-42)

P on iew aż m róz doch odził do 40 stopni, a In iegu nie było, przeto Johnson w p row adzi!

do schroniska lo d o w ego również i psy aby je uchronić od zmarznięcia.

Stary m arynarz spróbow ał karmić zw ierzę­

ta mięsem foki i ku wielkiej je go radości, psy jadły je chętnie.

P rzed udaniem się na spoczynek, doktór objaśnił towarzyszów, że zapasy prowiantów m ają się ku końcowi, należy przeto tembar- dziej spieszyć się w podróży.

C ieśla Bell najwięcej przygnębiony ze wszy­

stkich, p oczą ł pow ątpiewać o istnieniu okrę­

tu, Alt&mont jednak, który p ow oli zaczyna]

mówić, potw ierdził swoje poprzednie opow ia­

danie i zaręczał, że okręt musi być niedaleko, B y ł to piątek.

W s ob o tę, Johnson obudził wszystkich wcześniej niż zwykle. Zaprzęg ruszył dalej w kierunku północno-wschodnim .

P o g o d a był piękna, pow ietrze czyste ale zim no niezwykłe, dochodzące do 42 stopni.

D októr ze strzelbą krążył d oo k o ła sań; ma­

jąc wszystkiego cztery ładunki prochu i trzy kule, strzelał on do przebiegającego lisa lecz chybił.

Wieczorem posiliwszy się nieco, podróżni udali się, ha spoczynek.

Dnia następnego, wyczerpani i opadli z sił, zaledwie się już wlekli.

Psy po zjedzeniu resztek foki, były również głodne. Przebiegło kilka lisów, do których doktór strzelił, lecz chybił; strzału nie po­

* 2f2i e*r*a

wtarzał, nie chciał bow iem ryzyisować osta­

tniej kuli.

W niedzielę zjedzono resztki prowizji na wieczerzę.

Johnson zastaw ił na noc sidła, lecz naza­

jutrz, pom im o licznych śladów, nic w nich nie zastał. G dy stał zmartwiony, naraz spo­

strzegł niedźwiedzia. Szybko pochw ycił fuzję doktora I aby tem pewniej wymierzyć, zdjął rękawice.

N agle z piersi jego w ydobył się okrzyk b o­

leści i ciepłe palce przylgnęły do przemar­

zniętej lufy, strzelba wypadła mu z rąk i je ­ dnocześnie nastąpił wystrzał, n iedźw iedź zaś oddalił się spokojnie. N a huk wystrzału przy­

b iegł doktór, a zobaczyw szy co się dzieje, zrozum iał wszystko.

Tymczasem marynarz rozpaczał i klął sa­

m ego siebie, nie zwracając uwagi, że ręce je ­ go poczynają marznąć.

D októr widząc na co się zanosi, wciągnął Johnsona do namiotu i rozkazał mu natych*' miast zanurzyć ręce w wodzie, która się ro z­

puściła wskutek ciepła w piecyku, lecz miała temperaturę zaledw ie kilka stopni ciepła, W oaa p oczęła się natychmiast ścinać, trzeba w ięc było rozcierać Johnsonowi ręce śnie­

giem, aby przyw rócić praw idłow e krążenie krwi

gdSzinie pracy doktora niebezpieczeń­

stwo minęło, ale nie w iele brakowało] aby biedny Johnson stracił, obydwie dłonie.

D októr za lecał staremu marynarzowi, aże­

b y nie zbliżał się do pieca, gdyż to m ogłoby szkodliwie nań działać. Dnia tego musiano się obejść bez śniadania; nie b yło juz ani pemikanu, ani solonego mięsa, ani też sucha­

rów, p ozostało zaledwie p ó ł funta^kawy; trze­

b a b yło poprzestać na gorącym tym napoju,

;zem ruszono w drogę.

D nia tego przebyto zaledwie 3 mile, w ie­

czo rem nie miano co jeść, w alczono darem­

n ie z głodem. N ie widać b yło żadnego zw ie­

rzęcia, na c ó ż by się to wreszcie zdało? N o - Sami p rzecież polow ać nie można.

Johnsonowi zdaw ało się, źe w o dległości m ili postępuje olbrzymi niedźwiedź, czatujący

|ia podróżnych. N ic o tem nie m ów ił swym towarzyszom ; wieczorem , jak zwykle zatrzy- imano się na spoczynek.

IWieczerza składała się tylko z kawy. N ie ­ szczęśliwi czuli, źe ćmi im się w oczach, a Jnózg słabnie, dręczeni głodem nie spali ani godziny; straszne jakieś widziadła trapiły ich umysł.

Praw ie z nadludzką siłą puścili się w dro"

jgę> popychając sanie, których psy już ciągnąć tue m ogły.

P o dwugodzinnym p och odzie opadli jednak na siłach, Hatteras chciał iść jeszcze dalej;

zawsze energiczny, przedstawiał, nalegał, pro­

sił towarzyszy, aby pow stali — lecz żądał rzeczy niem ożliwej.

P rzy pom ocy Johnsona w ydrążył otw ór w górze lodow ej, przy pracy tej ci dwaj ludzie wyglądali, jakby kopali grób dla siebie.

P o strasznych wysiłkach schronienie było g o to w e i wszyscy doń weszli.

Tak przeszedł dzień. W ieczorem , gdy wszy­

scy spali, Johnson dziwne m iał widzenie, w ciąż m ajaczył o olbrzymich niedźwiedziach.

C zęsto pow tarzające się m ajaczenie o niedźwiedziach zw róciło w reszcie uwagę d o­

ktora. Zapytał on prżeto starego marynarza, dla czego wciąż wspomina o niedźwiedziach i o jakie niedźwiedzie tu chodzi.

— O tego, który nas ściga, znajduje się on po za nami, o dwie m ile pod wiatr, zauwa­

żyłem go już od dwóch dni.

— I nic mi o tem nie m ów iłeś Johnsonie?

— N a c ó ż by się to zdało?

— T o prawda — rzekł dok tór — nie m o­

żem y doń strzelać, gdyż kul nie mamy.

D ok tór zamilkł, pogrążywszy się w myślach, niebawem jednak rzekł do retmana:

— Jesteś w ięc pewnym, że zw ierzę to nas ściga?

— Tak pąnie Clawbonny

— 2 4 —

— A Więc futro zabiję tego n iedźw iedziąt rzekł na to dokfcó r.

— Jutro? — zapytał Johnson, jakby prze­

budzony ze snu,

— Jutro!

— Niem a kuli!

“ Zrob ię ją.

— Niem a ołowiu.

— A le mam rtęć.

Pow iedziaw szy to,

wskazywał w domku lodow ym 7° ciepła. W y­

szedł na pow ietrze, p o ło ży ł go na bryle lo ­ du i pow rócił. Tem peratura zewnętrzna wska­

zywała 47o zimna

— D o jutra zatem, teraz zaśnij i czekaj spokojnie wschodu słońca.

Z brzaskiem dnia, doktór z Johnsonem wy­

b iegli z domku, dążąc do termometru. Cała rtęć opuściła się na spód i utw orzyła cylin­

der. D októr, rozbił term om etr i w ydobył z niego kawał nadzwyczajnie twardego metalu.

— O, pania Clawbonny, to zadziwiające! o, pan jesteś wielkim człowiekiem !

— Nie, mój przyjacielu, ja tylko mam d o­

brą pamięć i w iele czytałem.

W tej chwili Hatteras w yszedł z domku?

d ok tór pokazał mu bryłę rtęci i uwiadom ił jo swym zamiarze; kapitan uścisnął mu rękę 'w milczeniu i trzej myśliwi wyruszyli w dro­

gę.

wziął termometr, który

Pogoda była jashaj Hatteras wyprzedzi!

swych towarzyszy i spostrzegł niedźwiedzią w odległości około 1.800 kroków.

Olbrzym i zw ierz ani m yślał się ruszyć, sp o­

strzegłszy zbliżających się ludzi; patrzył na nich b ez obawy i gniewu. Pom im o to nie łatw o było zbliżyć się doń dostatecznie.

- N a ten raz przyjaciele, rzekł Hatteras,' nie idzie o przyjemność, lecz o ocalen ie na­

szego życia, działajm y w ięc roztropnie!

— C ó ż zamierzasz kapitanie?

P od ejść do zw ierzęcia na 10 kroków, ale tak aby nie być zauważonym.

— A to jakim sposobem?

— Sposób jest zuchwały lecz nader prosty, Chodźm y jednak do domku a Johnson niech pozostanie na straży, ukrywszy się za tym o

-wzgórkiem, resztę zobaczycie.

— _ — < n

---V.

Niedźwiedź I foka.

Hatteras z doktorem w rócili do schroniska, po drodze kapitan wtajem niczył doktora w sw oje plany. Niedźw iedzie polarne ze

szczegó-I

ln em 'u p odob an iem polują na foki. Często czatują ohe na nie po całych dniach, przy

^otworach, przez które foki w ydostają się na lód. Hatteras więc, m iał zamiar skorzystać z tego i przebrany w skórę foki, jak najbliżej podejść do niedźwiedzia.

K iedy podeszli do sań d ok tór w ydostał skórę foki, Hatteras ubrał się w nią, a otrzy­

mawszy z rąk doktora nabitą strzelbę, p o c zą ł posuwać się w kierunku niedźwiedzia. D októr w ziął dwa to p o ry i udał się do Johnsona,

— I c ó ż — zapytał tenże,

— T roch ę cierpliwości — odpow iedział doktór — Hatteras ryzykuje życie, żeby nas

ocalić. _____

D októr był bardzo wzruszony, w idział nie­

dźwiedzia, poruszającego się niespokojnie.

P o upływie niespełna kwadransa niby foka pełzała po lodzie, a dla większego oszukania niedźwiedzia kryła się często p o za wielkiemi bryłami, teraz znajdowała się w odległości 300 stóp od zwierza.

Hatteras zręcznie naśladował ruchy foki, i sihoć mu się to często nie zupełnie udawałOj to jednak nieprzyjaciel tego nie zauważył.

Foka, która zachodziła pom ału z boku nie- j źwiedzia, udawała wciąż, iż go nie spostrze­

ga; szukała niby otworu na lodzie, przez któ­

ry m ogłaby p ow rócić do w ody

28

N iedźw iedź znowu ze~swej strony skradał się do niej z największą ostrożnością.

Zaledw ie o 10 kroków foka była oddalona od swego nieprzyjaciela, ten podniósł się nagle i jednym olbrzym im skokiem posunął się naprzód. P rzerażon y jednak, stanął o trzy kroki przed Hatterasem, k tóry zrzuciwszy z siebie skórę, przykląkł i m ierzył doń w samo serce.

Strzał ro zle g ł się i olbrzym runął na lód.

.Clawbonny p ob iegł wraz z Johnsonem na m iejsce walki.

Olbrzym ie zw ierzę pow stało i jedną ła p ą m achało w powietrzu, a drugą chw ytało śnieg, zapychając nim swą ranę.

Hatteras, nieporuszając się, czekał z nożem w ręku na nieprzyjaciela, widać jednak w y ­ m ierzył dobrze i strzelił pewną ręką, bo za ­ nim przybyli je go tow arzysze już za to p ił sw ój długi n óż w gardle zw ierzęcia, a teraz stał spokojnie ze skrzyżowanem i na piersiach rę­

kami, patrząc na olbrzym ie je go cielsko.

Johnson zaczął n iezw łoczn ie zd ejm ow ać skórę z potw ornego zw ierzęcia, które w ie lk o ­ ścią d och odziło rozm iarów sporego wołu;

m iało ono 9 stóp długości i 6 stóp obwodu;

z dziąseł w ystaw ały dwa ogrom ne zęby, na 3 cale długie.

Rozpłatawszy brzuch nożem, Johnson w żołądku iego nic nie znalazł, prócz wody^

-

29

Widocznie niedźwiedź nie jad ł od dłuższego czasu, pom im o to był bardzo tłusty, a wa­

ży ł przeszło 1.500 funtów.

R ozrąbano go na cztery części, z których każda wydała 200 funtów mięsa. S trzelcy za­

ciągnęli do domku lodow ego, ogrom ny zapas żywności, nie zapom inając zabrać i serca nie«

dźwiedzia.

Tow arzysze doktora chętnie by się rzucili na to surowe mięso, lecz on nie p o zw o lił na to do chwili, aż będzie upieczone.

Ł a tw o pojąć jak uroczyście o b ch o d zo n o tę ucztę; doktór za leca ł jednak w strzem ię­

źliwość, dając przykład ze siebie i za ch ęca ł do natychm iastowej, dalszej podróży.

Altam ont, coraz lepiej w ładający głosem , zapewniał, źe odległość od okrętu nie wy­

nosi w ięcej jak 48 godzin drogi.

Pokrzepieni i weseli ruszyli podróżni w dal­

szą drogę na północ.

W drodze doktór badał amerykanina, pra- gr>ac dow iedzieć się o celu je g o podróży lecz i dpowiadał on wym ijająco. .

— M amy w ięc teraz dwóch ludzi, nad któ­

rymi czuwać musimy, pow iedział doktór do Johnsona.

— O d chwili gdy yankes p o w ró cił do życia mina je go w cale mi się nie podoba, od p ow ie«

dział sternik.

-

30

-— Jeżeli się nie mylę, to odgaduje on źa- miary Hatterasa.

— Sądzisz w ięc doktorze, że amerykanin m iał te same zam iary co i my?

— Ja nic nie sądzę, p ołożen ie jednak jego statku na tej drodze daje w iele do myślenia

— D o licha! panie Clawbonny, nie m iłą by b yło rzeczą w spółzaw odnictw o ludzi takich jak oni.

— Daj Boże, abym się mylił, Johnsonie, gdyż w spółzaw odnictw o m ogłoby w yw ołać pow ażne zawikłania i smutne, a nawet stra- sznefnastępstw a.

—- Panie Clawbonny, pan wszystkiemu za­

radzi!

— Mam nadźieję, Johnsonie!

P o d ró ż odbyw ała sią b ez wypadku, mięsa b yło dosyć, jedzono go w ięc dow oli.

W sobotę, widok płaszczyzny lodow ej p o­

czął się zmieniać. C oraz częściej napotykano b ryły lodu, utw orzonego z wód słodkich, cc zw iastow ało blizkość wybrzeża.

Nazajutrz, to jest w n iedzielę, rano po z je ­ dzeniu śniadania z łap niedźwiedzich, p od ró­

żni skierowali się nieco ku zachodowi.

D ro ga staw ała się uciążliwszą. Altam ont siedząc na saniach, przypatrywał się okolicy z gorączkow ym zajęciem , niepokój ogarnął i p ozostałych w ędrowców .

N areszcie^ok oło drugiej, Altam ont

wstrzy-mat pochód donośnym ©krzffclSft, wsIfSzufąs ręką białą masę, widoczną w oddaleniu a tru­

dną do rozpoznania i zaw ołali - .Parpoisa*’

- = = = - « * a

VI.

Porpoise.

Dnia 24 marca przypadała palmowa nie­

dziela, święto, nader uroczyście obchodzona w Europie.

Jednak ponure m ilczenie panow ało w tym pustym kraju! Huczał tylko ostry, dokuczliwy wiatr, nigdzie liścia, choćby uschłego, nigdzie odrobiny trawki.

P om im o to niedziela ta była dniem w iel­

kiej radości dla naszych podróżnych; przyspie­

szali kroku, psy ciągnęły z większą energją.

N iebaw em ujrzano okręt amerykański.

„P o rp o is e ” był całkiem zasypany śniegiem, nie widać było ani lin, ani m asztów i rei, wszystko b yło zniszczone.

O kręt gw ałtow nem w strząinieniem prze­

w rócony na bok^ ad jgfsl się b f ć niezdatnym do zam ieszkania^

•«* gg —■

Przekonali się~ó tem niebawem kapitan^

dok tór i Johnson, dostawszy się z trudnością do wnętrza statku.

Aby dojść do pom ieszczenia z żywnością musieli uprzątnąć lody, grubości blizko 15 stóp, lecz ku ogólnej radości przekonano się, że dzikie zwierzęta, nie naruszyły ważniejszych prowiantów.

— Mamy tu d olfa teczn ą ilość żywności S paliwa — rzekł Johnson ■— lecz mieszkać na tvm okręcie niepodobna.

Zbudujemy w ięc dom z lodu — odpowie- dział Hatteras — i urządzimy się na tym lą­

dzie jak można najwygodniej.

— Zapewne — odezw ał się doktór — leca nie spieszmy się. O d biedy możnaby czasowo!

um ieścić się na okręcie, póki nie stanie dom trwały, któryby nas za b ezp ieczył od zimna i napadu dzikich zwierząt. Podejm uje się być architektem i zo b a c zyc ie zaraz, jak się w ez' m ę do roboty.

— Nra wątpię o twych zdolnościach panie Clawbonny — rzekł Johnson ~ lecz sądzę) że należałoby naprzód dobrze obejrzeć wszy*

stko, co się na tym okręcie znajduje; ze smutkiem jednak widzę, że niem a tu ani du­

żego, ani m ałego czółna, a p ozostałości są w tak złym stanie, że nie nadadzą się do zbu­

dowania chociażby najmniejszego statku.

— Kto wiel — powiędział doktór —- może

- 33 —

d * się c o srobić. W tej chwil! wszakże nie chodzi nam o to, na ćzem żeglo w a ć będzie­

my, ale o znalezienie bezpieczn ego schronie­

nia. Radzę więc o tem m yśleć jedynie i ro ­ bić wszystko w swoim czasie.

— M ądrze mówisz; — rzekł Hatteras, za­

cznijmy od tego, co najpilniejsze.

T rzej tow arzysze opuścili statek I p ow ró­

cili do sań, by o postanowieniu swera uwia­

domić Bella i amerykanina. B ell był zaraz g o ­ tów do pracy, Amerykanin potrząsał głową na wiadom ość, źe okręt je go na nic się nie przyda, lecz ponieważ rozprawy w tym w zglę­

dzie na nic by się obecnie nie zdały, przeto zgodzon o się na czasowe zamieszkanie okrę­

tu „P o rp o is e ” i budowanie obszerniejszego pom ieszczenia na wybrzeżu.

O 4 godzin ie po południu pięciu fpodróż- nych jak m ogło, tak sie pom ieściło na dol­

nym pom oście okrętu. Ze szczątków masztów i belek B ellu łożył p od łogę. Altam ont, wspar­

ty na ramieniu doktora, b ez trudności prze­

szedł do kącika dlań przeznaczonego. P rzy wstępowaniu na swój okręt, odetchnął z za­

dowoleniem , z czego sternik nie był zbyt z a ­ dowolony.

— Czuję się w domu — rzekł stary ma­

rynarz do siebie — ma minę jakby nas jako gości zaprosił.

R esztę dnia pośw ięcono na wypoczynek.

Wśród lodów a

34

Wiat? ź żachcclu zapow iadał Właśnie zmianę powietrza, term om etr wskazywał 32o zimna.

W ieczorem spożyto sporą ilość mięsa nie­

dźwiedziego wraz z sucharami i herbatą, zna- lezionem i na okręcie amerykańskim, poczem strudzeni głęboko zasnęli.

Nazajutrz towarzysze niedoli zbudzili się trochę później, a myśli ich na nowe w eszły tory; nie trw ożyła ich już niepewność jutra, zajmowali się tylko urządzeniem się w spo­

sób jak można najwygodniejszy.

R ozbitki uważali się za kolon istów , przyą byłych do miejsca swego przeznaczenia, m wspominając o cierp ien iach długotrwałej p o ­ dróży, myśleli teraz tylko o znośniejszej przy­

szłości.

— Ach! — za w o ła ł doktór, przeciągając się

— c o to za przyj amna rzec* nie myśleć o tem, gdzie się będzie dziś n ocow ało i co się jutro będzie jadło.

— A le trzejpa zrobić inwentarz — rzeki Johnson.

„P o rp o is e ” b ył dostatecznie za opatrzon j na daleką wyprawę.

Inwentarz wykazał: 6.150 funtów mąki, kil­

kaset funtów sadła i rodzynków na pudyngi, 2.000 funtów solonej w ołow in y i w ieprzow i­

ny, 1.500 funtów pemikanu; 700 funtów cuk- M i tyleż czekolady; 96 funtów herbaty; 500

||%-itów ryżu, kilka baryłek ow oców i j^ - y n

35 —

gaSonserWówanycliT znaczną ilość soku cyt­

rynowego, 300 galonów rumu i wódki, w ielk zapas prochu, kul, szrutu, ołow iu, oraz d rze­

wa i węgla. D októr z wielkiem zajęciem przy­

glądał się znalezionym instrumentom do że­

glugi i, ku wielkiej swej radści odn&iazł silną baterję Bunsena, zabraną w celu robjenis doświadczeń elektrycznych.

W ogóle ta ilość zapasów m ogła dla 5 lu­

dzi najmniej na dwa lata wystarczyć, w obec czego znikała wszelka obawa o śm ierć z zim ­ na iub głodu.

— Skoro więc istnienie nasze jest za p e­

wnione — rzekł doktór do kapitana — m o­

żem y w ięc teraz m yśleć o dostaniu się do bieguna.

— D o bieguna! — p o w tó rz y ł Hatteras ra~

dolnie.

— Bszw ąfpienia —- d odał dok tór — p od ­ czas letnich m iesięcy m ożem y urządzać wy­

prawę lądem.

— Lądem, zapewne, alts czy i m orzem ?

— Czyż nie potrafim y z części „P o rp o ls e ” zbudować jakiejś łodzi?

— Szalupy amerykańskiej, nieprawdaż? — z pogardą odreekł Hatteras.

D októr dom yślał się powodu tej odm owy 5 dlatego uważał ga wlaiciw © zakończyć t%

drażliwą kwestie, zwracając foasnowę na inny erswsdmlot.

36

-— Teraz, gdy już wiemy, jakie są nasze za­

pasy — pow iedział on — trzeba zbudować składy i mieszkanie dla nas.

M aterjału w tym celu nie brak, będziem y w ięc m ogli wygodnie się urządzić. Bell zechcą zapewne popisać się, a ja z mej strony służyć mu będę dobrą radą.

—- G o tó w jestem, panie Clawbonny — o d ­ p ow ied ział cieśla.

— A więc, przyjaciele, zacznijm y od w ybo­

ru miejsca.

— P olegam w zupełności na tobie, d ok to ­ rze — odrzekł kapitan.

P ow ietrze było pochmurne, tem peraturą b yła znośna, bo nie b yło wiatru.

Sądząc z ukształtowania wybrzeży, wnosić b yło można, iź na zach odzie rozciągało się ro zległe m orze, zam arznięte w tej chwili.

N a wschodzie było zaokrąglone wybrzeże, łoprzerzynane głębokiem i odnogami, tw orzyło ,pno tu dość obszerną zatokę, o to c zo n ą ska­

łami, na których właśnie ro zb ił się okręt - „P o rp o is e ” .

D alej widać b yło górę, której wysokość d o ­ któr obliczał na 1.800 stóp.

Tuż w pobliżu wybrzeża zauważył doktór okrągłą płaszczyznę, o średnicy o k o ło 200 stóp, wznosiła się ona ponad zatoką z trzech stron, a z czwartej b yła zamknięta ostro sterczącą ścianą, wysoką na 120 stóp.

37 —

N a szczyt tej ściany m ożna się było dostać gdyby wykuto schody w lodzie. M iejsce to w y­

bornie nadawało się pod budowę.

W krótce doktór, Bell i Johnson vyrąbali schody i stanęli na płasżczyźnie.

Przekonaw szy się, że m iejsce jest dobrze wybrane, postanow iono usunąć warstwę śnie­

gu, pokrywającą skałę, aby dostać się do gruntu stałego.

Pracow an o usilnie przez trzy dni zanim d otarto do granitu, tw ardego jak szkło, za­

w ierającego kryształy i granaty.

Następne pięć dni pracowano nad budową domku, który m iał 40 stóp długości, 20 s ze­

rokości i 10 wysokości, zaw ierał zaś trzy przedziały: sypialnię, bawialnię i kuchnię, P o ukończeniu budowy, zaopatrzono je go cztery okna w ta fle z cienkiego lodu, zastępujące szyby. W ejście zamknięto m ocnem i drzwiami, przyniesionem i z okrętu.

Ściany domu m iały po pięć stóp grubości, a otw ory okienne podobne b yły do luf dzia­

łow ych.

W reszcie sprowadzono z okrętu um eblow a­

nie. Ł 5 żs a ustawiono na o k o ło pieca, ławkif krzesła, fotele, stoły i szafy, ustawiono w b a­

wialni, służącej rów nież za pokój stołow y, a w kuchni um ieszczono ognisko okrętow e ora2 spzręty gospodarskie. P łótn a zasteu -w ały dv"

wany i portjery.

P o ukończeniu domu "przystąpiono do Bu*

do wy magazynów i prochowni, na co zużyto tydzień czasu, wraz z wyładowaniem okrętu, Nareszcie, 8 kwietnia, wszystkie zapasy 2naj»

dow ały się już w bezpiecznem miejscu.

W blizkości domu wybudowano schronienia dla psów.

P o ukończeniu budowy, doktór zajął się obwarowaniem siedzibv, aby zabezpieczyć i*

od wszelkiej napaści.

— < Q t>—~

V I I

W dokumencie Wśród lodów polarnych (Stron 24-42)