• Nie Znaleziono Wyników

Zem sta Altamonta

W dokumencie Wśród lodów polarnych (Stron 124-129)

Nazajutrz pogoda była równie piękna jak dnia poprzedniego, postanow iono w ięc dzień poświęcić na zbadanie okolicy i odszukanie piżm owców. Trzeba b yło nareszcie dać Alta- m ontowi sposobność do polowania.

Pod czas rannych godzin nie zaszło nic g o ­ dnego uwagi.

O k oło południa Duk natknął się na ślady piżm ow ców i szybko poskoczył naprzód, g ło - śno szczekając.

Myśliwi pospiesznie udali sią za psem i po upływie godziny napotkali parę piżm owców.

Średniego wzrostu, zw ierzęta te, wyróżnia­

ją się jak gdyby brakiem pyska oraz krótkim ogonem i dla tego przyrodnicy nazwali je

„O w ib o s " t. j. połączen ie w ołu z owcą; skó­

rę ich pokrywał długi jedwabisty włos, k o lo ­ ru brunatnegc

Ujrzawszy myśliwych, zw ierzęta ratow ały się ucieczką, popędzono za nimi, lecz po p ó ł­

godzinnym pościgu zm ęczeni myśliwi musieli zatrzym ać się.

a do licha! źaw ołał Altamont.

ul to właściwe słowo, rzekł zadyszany doktór, tobie jako Amerykaninowi pozosta­

wiam ts zwierzęta, które nie mają widać zbyt pochlebnej opinii o swych rodakach jeżeli tak od nich uciekeją.

— Muszą wiedzieć, źe jesteśmy dobrymi strzelcami.

Tymczasem piżmowce, widząc, źe nie są prześladowane, zatrzymały się.

Myśliwi postanowili otoczyć je i w tym c e ­ lu wypuścili psa, aby je niepokoił, sami zaś przez wąwóz spuścili się na d ół i okrążyli płaszczyznę.

Altam ont i doktór ukryli się za skałami, a Hatteras stał po drugiej stronie aby na nich pędzić żwierzęta.

Kiedy już zajęli swe miejsca, usłyszeli na­

gle szczekanie psa i zobaczyli zw ierzęta pę­

dzące wprost na Hatterasa. Kapitan strzelił i trafił jedno ze zwierząt w czoło, nie cofn ę­

ły się jednak one, przeciwnie, rzuciły się na niego. Kapitan wystrzelił po raz drugi, lecz rozw ścieczone zwierzęta obaliły go na ziemię.

— Zgubiony! zaw ołał doktór.

Altamont, widząc to, zrobił krok naprzód, zatrzym ał się jednak; w alczył widocznie ze swemi uprzedzeniami.

. — Nie, byłoby to podłością! zaw ołał i po*

łuesł na p ole walki razem z doktorem.

Altem oni nie wachał się dłużej nad p ó l se«

Isundy i je#li doktór dojrzał, co działo się w duszy amerykanina, to Hatteras zrozum iał.

Zaledw ie jednak pom yślał o tem, już amery­

kanin był przy nim. Leżąc na ziemi, kapitan starał się odpierać ciosy, zadawane mu przez zw ierzęta; walka ta jednk nie trwałaby dłu­

go i ległby on pod ciosam i zwierząt.

N araz padły dwa strzały i jeden z piżm o­

wców , ugodzony w serce, le ża ł na ziemi, dru­

gi zaś go to w a ł się do zadania śm iertelnego ciosu kapitanowi, gdy przykoczył A ltam ot i w bił mu w gardziel swój długi nóż, póczeni eilnym ciosem topora łeb mu roźpłatał.

Hatteras był ocalony.

Zaw dzięczał on jednak życie człow iekow i, którego nienawidził więcej niż kogokolwiek na świecie!

Hatteras zerw ał się zaraz z ziemi, podszedł d o amerykanina i rzekł poważnie;

— O caliłeś mi życie, Altam oncie!

— i tyś mi j e ocalił! kwita więc pomiędzy nami.

— Altam oncie, m ó w ił kapitan, kiedy do­

któr znalazł cię wśród Jodów um ierającego, nie w iedziałem kim byłeś, ty zaś wiedząc kim jestem , ocaliłeś mnie, narażając własne ży*

cis.

— je steś moim blllnkn, a Amerykanin n!s jcii-jnikczeianllrderi^

121

Naturalnie, że nie! za w o ła ł doktór, fest on takim samym człowiekiem , jak ty Hat- terasie!

— I niecftaj ze mną dzieli chwałę, która przypadnie mi jeszcze w udziale, rzekł ka­

pitan.

— Chwałę dotarcia do bieguna półn o- cnego! zauw ażył Altamont.

— Tak jest, odparł Hatteras.

— A w ięc zgadłem, za w ołał amerykanin, odw ażyłeś się zatem na dotarcie do biegunal

- A ty, zapytał Hatteras, nia miałeś że takiego sam ego zamiaru?

Altam ont zdawał się zwlekać z odp o­

wiedzią.

— N o, jakże? — pytał doktór.

— A więc, nie! N ie, nie p ow ziąłem tak wielkiej myśli, która was tutaj przyw iodła, zam ierzałem tylko przejechać p rzejście p ó ł­

n ocn o - źachodnie, nic w ięcej!

— Altam oncie, rzekł Hatteras. wyciągając rękę do Amerykanina, bądź więc uczestnikiem naszej chwały i chodź z nami odkrywać bie­

gun północny!

I dwaj ci ludzie uścisnęli sobie dłonie ser­

decznie. Gdy się zw rócili do doktora, spo­

strzegli, że oczy jego zaszły łzami.

— Ach, przyjaciele moi, rzekł on, ocierając oczy, serce m oje nie m oże objąć radości, która ią przepełniaj

D ok tór p oczą ł scisksć pojednanych wrogowi z trudem m ó gł się on uspokoić i dwaj nowi przyjaciele czuli się jeszcze w ięcej do siebie zbliżeni przez przyjaźń, jaką im doktór oka­

zywał.

Clawbonny teraz m ówił, nie m ogąc się po*

wstrzymać, o głupocie w spółzaw odnictw a i c koniecznem współdziałaniu ludzi, znajdujących się daleko od ojczyzny. Jego słowa, je g o łży,

wszystko to p och o d ziło z głęb i serca.

N areszcie uspokoił się dopiero wówczas gdy uściskał H atterasa i Altam onta z jakie 2 0 razy.

— A teraz, rzekł on, do dzieła! Poniew aż jako strzelec na nic się nie przydałem , to nie­

chaj mam sposobność wykazania m oich zd o ­ lności w czem innem.

T o rzekłszy, za czą ł opraw iać piżmowca, a czynił to tak zręcznie, iź m ożna go b yło p o ­ równać do lekarza - chirurga, robiącego sek- cję.

P o kilku minutach o p era to r w yciął około centnara apetycznego mięsa, dzieląc je na trzy równe części, po jednej dla każdego, po czem ruszono z powrotem .

O godzinie 10 w ieczorem myśliwi przybyli do Domku doktora, gdzie Johnson i B ell c ze ­ kali na nich z obfitą wieczerzą.

— A le zanim zasiądziem y do stofu8

zawc— 123

-ła ł doktór, wskazując na dwóch swych tow a­

rzyszów:

— Kochany Johnsonie, nieprawdaż, że za­

brałem jednego Anglika i jedn ego Am eryka­

nina?

— Istotnie, panie Clawbonny, odpowiedział sternik.

— A p r z y p r o w a d z a m d w ó c h b r a c i!

Dwaj ż e g la r z e r a d o ś n ie u ś c is n ę li d ło n ie A l­

ta m o n ta . D o k t ó r o p o w ie d z ia ł im , co a m e r y ­ kański k a p ita n z r o b ił d la a n g ie ls k ie g o i tej nocy d o m e k lo d o w y s c h r o n ił p ię c iu s z c z ę ś li­

wych lu d zi.

7“ °

--XVIII.

W dokumencie Wśród lodów polarnych (Stron 124-129)