• Nie Znaleziono Wyników

Przejście północno zacnocfnfe,

W dokumencie Wśród lodów polarnych (Stron 106-119)

Nestępnego dnia Altamoni, Bell ł doktói udali się na w ybrzeże celem obejrzenia re­

sztek pozostałych z „P o rp o is e ” aby zbadać co się da wybrać do budowy szalupy.

G łów ne części starej szalupy dawały się jeszcze użyć, całość jednak była nie do uży­

cia, trzeba w ięc było zbudować nową, lekką, którą można by b yło transportować na sa­

niach.

C ieśla zabrał się natychmiast do roboty.

W końcu maja temperatura podniosła się do zera. W iosna na dobre zbliżała się, p o ­ dróżni zdjąć mogli ubrania zim owe. D eszcz padał coraz częściej, śnieg topniał, p otw o­

rzyło się mnóstwo strumyków i wodospadów.

Hatteras nie ukrywał swego zadow olenia, wolne bow iem m orze b yło i dla niego w o l­

nością!

Zastanawiał się on czy poprzednicy je go mylili się, przewidując istnienie pod biegu­

nem, w olnego od lodów morza, czy nie?

M iał nadzieję teraz przekonać się o tera

Ai

a 0(3 stwierdzenia tego z a łe ia ło udanie się je go przedsięwzięcia.

P ew n ego w ieczora kapitan skierow ał r o z ­ m ow ę na ten przedm iot i p rzytoczył wszelkie dane, przem awiające na korzyść tego tw ier­

dzenia.

__ W idocznem jest, m ów ił on, źe kiedy o- cean pozbywa się swoich lo d ó w przed zatoką W iktorja, to część północna jego , aż do n o­

wej Kornwalii musi być także w olna od l o ­ dów, aż do kanału K rólow ej.

“ Ja też byłem tego zdania, zauw ażył A l­

tamont.

Istotnie, można tak mniemać, p otw ierd ził Hatteras.

M ożna być nawet tego pewnym, rzek?

amerykanin, to samo bow iem wolne m orze, k tóre w idzieli Penny i B elcher w bliskości wybrzeża Grunella, w idział i M orton, poru­

cznik Kane‘go, z cieśniny noszącej nazwę te ­ go odw ażnego uczonego.

— N ie znajdujemy się na m orzu Kane‘go a zatem nie m ożem y tego stwierdzić, p ow ie­

dział Hatteras.

— C o najmniej jest to prawdopodobne, rzekł Altam ont.

— Zapewne, w trącił doktór, pragnąc za ła ­ go d zić sprawę, muszę was tutaj objaśnić, że przypuszczenie Altam on ta ma te ż pewne zasady słuszności, gdyż lądy pod tem i

same-mf szeroKOSCiaml posiadają te same ukształ­

towanie.

Osobiście w ierzę w w oln e m orze tak na wschodzie, jak i zachodzie.

— D la nas niema to znaczenia, rzekł Hat- feras.

— N ie pow iem tego, odp ow iedział A lta ­ mont, m ogło by to i dla nas m ieć pewne znaczenie.

— W jakim razie?

— Gdy pom yślim y o pow rocie.

— A któż o nim myśli?

— Chwilowo nikt, ale p rzecież w pewnym miejscu, kiedyś zatrzym am y się.

— A gdzie to m iejsce? p ytał hatteras.

— P o raz pierwszy pytanie to p o sta w io n e zosta ło wprost am erykaninowi.

Altam ont nie odpowiadał, kapitan p o w tó ­ rzył pytanie.

— Tam, dokąd dążymy, odp ow iedział ame- rykanin.

— A k tóż to wie, w trącił uspakajająco doktór.

— Utrzymuję jednak, m ów ił amerykanin, t e o ile wracać będziem y przez m orze p od ­ biegunowe, będziem y zmuszeni spróbować dostać się na m orze K ane‘go, k tóre nas zb li­

ży do zatoki Baffińskiej.

— Tak pan sądzi? pytał ironicznie kapitan,

— Tak sądzę, i przekonany jestem , że

jem

-że li kiedykolwiek m orza półn ocn e będą o tw a ­ rte dla żeglugi, wszyscy drogą tą dążyć bę­

dą, gdyż przedstawia ona najmniej trudności.

O, odkrycie doktora Kane jest bardzo don io­

słem!

— W istocie, rzekł Hatteras, aż do krwi gry­

ząc sobie wargi.

— Tak, nie można temu zaprzeczyć, d od ał doktór, i należy zasługi każdego sprawiedliwie oceniać.

— Tem bardziej, m ów ił dalej uparty am ery- kanin, że przed nim nikt tak daleko nie posu­

nął się na półn oc.

— Zdaje mi się, odp ow iedział Hatteras, że A n glicy są obecnie jeszcze dalej.

— 1 Amerykanie, dodał Altam ont.

— Am erykanie? za w o ła ł Hatteras.

— Tak bo kim ja jestem ? pytał, dumnie Altam ont.

— Pan jesteś, odpow iedział Hatteras, za ­ ledw ie wstrzymujący się od wybuchu, c z ł o ­ wiekiem, który przypadkowi i w ied zy równy chce dać udział w sławie.

W asz kapitan amerykański daleko wpra­

wdzie d otarł na północ, ale przypadek...

— Przypadek! pan śmiesż tw ierdzić, że Kane zrob ił wielkie odkrycie, nie dzięki swej energji i nauce?

— Tw ierdzę, że nazwiska Kanne*go nie g o ­ dzi sie wym ieniać w kraju słynnym z odkryć

104

-tą Kich ludzi, jak Parry, Franklin, Ross B el- cher i Penny lub M ac Clure, który zna4®*!

p rzejście północno-zachodnie.

— M ac Clure, za w o ła ł amerykanin, przy­

taczasz pan nazwisko tego człowieka, a od­

mawiasz przypadkowi wszelkiego udziału w sławie odkryć. Czyż to nie tylko przypadek go tam zaprowadził?

— Nie, odpow iedział rozgniewany Hatteras stanowczo nie! Raczej jego odwaga i wytrwa­

łość, ż jaką przepędził cz-tery zim y wśród lo ­ dów...

— Temu wierzę, dorzuci? Amerykanin, lo d y zam knęły mu drogę, nie m ógł ruszyć dalej i opuścił nareszcie swój okręt, celem powrotu do Anglii.

— M oi przyjeciele... odezw ał się doktór.

— W reszcie przestańmy m ówić o osobacn a rozpatrzm y rezultaty, m ów ił Altamont. Pan m ówi o przejściu p ółn ocn o zachodnim, przej­

ście to trzeba przedewszystkiem odnaleźć!

Hatteras, usłyszawszy te słowa, podskoczył nieom al do góry; nigdy jeszcze kwestja spor­

na nie była poruszana z taką namiętnością pom iędzy dwoma narodowościami, wspól^ą- wodniczącem i ze sobą.

D októr starał się ciągle wynaleźć sposób pośredniczenia.

— N ie masz pan słuszności panie Altamonti rzekł on.

- 105

— Mam! utrzymuję m oje twierdzenie w ca­

łości, odpowiedział amerykanin, przejście p ó ł­

nocno - zachodnie jeszcze nie jest w ynalezio­

ne, ani nie przebyte, jeśli tak w olicie! M ac - Clure nie dotarł do niego i do dnia dzisiej­

szego żaden jeszcze okręt nie przebył drogi Behringa do zatoki Baffińskiej.

Twierdzeniu amerykanina w zasadzie nic zarzucić nie było można.

Jednakże Hatteras pow stał i rzekł:

— N ie m ogę zn ia sć , aby w m ojej obecn o­

ści napadano na sławę angielskiego kapita­

na.

— N ie m ożesz pan znieść! odpow iedział amerykanin, który również powstał, ale fakty świadczą po temu i zaprzeczyć im nie p o ­ trafisz!

— M ój panie! za w ołał Hatteras, blady Z gniewu.

— Ależ, przyjaciele, w trącił się doktór, t r o szkę zimnej krwi! P rze cie ż rozważam y tu kwestję naukową!

— Pom ów im y jeszcze o tych faktach, z a ­ w ołał groźnie Hatteras, który nie słuchał już żadnych uwag.

— I ja także sobie tego nie odm ówię, o d ­ parł amerykanin.

Johnson i B ell nie wiedzieli, jakie zająć w obec tej sprzeczki stanowisko.

— M oi panowie, rzekł doktór z naciskiem

poźwólcie, abym i ja w tej sprawie ćo3 po*

wiedział. Fakty, o których mowa, znam ta l dobrze jak i wy, a m oże i lepiej, a przyzna­

cie, że potrafię je bezstronnie przedstawić.

— Tak, tak zaw ołali Bell i Johnson, któ­

rzy, zaniepokojeni obrotem tej sprzeczki, za­

mierzali przyłączeniem się do doktora nadać ważności jego słowom .

— Zacznij tylko mówić, panie Clawbonny, rzekł Johnson, ci panowie będą cię słuchali, a my się czegoś nauczymy.

— Mów! rzekł amerykanin.

Hatteras dał znak, że się zgadza i zajął znów swoje miejsce, skrzyżowawszy ręce na pier­

siach.

— Przedstaw ię wam fakty w świetle isto­

tnej prawdy, a wy, m oi przyjaciele, m ożecie prostować, jeżeli ominę lub przekręcę szczs*

g ó ł jakiś.

Tutaj m acie kartę m órz podbiegunowych' w ten sposób m ożem y śledzić drogę M a c - Clure’ a. Jak wam wiadom o, w roku 1848, dwa okręty: „H erald” pod kapitanem K ellet 1

„P lo w e r” pod kapitanem M oore, wysłane za*

stały do cieśniny Behringa celem odn alezie­

nia śladów Franklina; poszukiwania ich b y łj bezow ocne. W 1850 r. przyłączył się do nieb M ac - Clure, dow ódca „In vestigatora“, to w a ­ rzyszył mu kapitan Collinson, dow ódca „En- treprise*. lecz dotarłszy do cieśniny Behrings

— 107 —

w yprzedził go () nie chcąc dłużej czekać I po»

stanowił na własną o d p o w ie d z ia ln o ś ć , u w a ­ żaj pan, panie Altamont — albo odnaleźć FranUina, albo przejście.

Dnia 5 sierpnia 1850 roku dotarł on do wschodniego morza, po m ało znanej drodze, 30 tegoż miesiąca do przylądka Bathurst, 6 w rzefnia odkrył ląd Behringa, później ziem ię księcia Alberta.

Następnie skierował się do owej długiej cieśniny morskiej, oddzielającej te dwie p o ­ tężne wyspy, którym nadano nazwę „C ieśn i­

na księcia W a lii”

Proszę, postępujcie myślą za śladami tego odważnego żeglarza. M iał on nadzieję w p ły- nąć do basenu Melvi.le, przez który myśmy przebyli, ale przy wyjściu z cieśniny morskiej zagrodziły mu drogę lody.

Zatrzymany w ten sposób M ac-CIure prze­

p ęd ził tam zim ę 1851 i w tym czasie zrobił wycieczkę po lodzie, celem przekonania się o komunikacji między cieśniną morską a ba*

senem Melville.

— Tak, ale drogi tej nie przebył, zauważy5 Altamont.

— Cierpliwości, odpow iedział doktór. P o d ­ czas tego zimowania oficerow ie Mac-Clure/s zw iedzali sąsiednie wybrzeża.

W lipcu, z pierwszą odwilżą, próbuje or yorQwa(|zić swói stątek j^ g J^asenu M eM lIa

108 —

zbliża się doń na odległość 20 mil, tylko 2C mii! ale burze gnają go ku południowi.

Decyduje się więc powrócić przez cieśninę księcia Walii, okrążyć kraj Banksa i dotrzeć do upragnionego miejsca od strony zachodniej,

W raca zatem, i 18 przybywa do przylądka Kellet, 20 do przylądka księcia Alfreda, ale później, po strasznych walkach z górami lodo- wemi, zostaje zatrzymany w przejściu Banksa, przy wejściu do cieśnin, prowadzących do morza Baffińskiego.

— Lecz nie mógł przejechać, rzekł Altamont.

— Zaczekaj pan chwilkę i miej cierpliwość.

Mac-Clure miał zapas żywności, wystarcza­

jący tylko na 18 miesięcy, a pomimo to nie myści o powrocie.

Odjeżdża na saniach, przebywa cieśninę Banksa i przybywa na wyspę Melville.

Na wybrzeżu tej wyspy miał on nadzieję spotkać okręty dowódcy Austina, które miały doń przybyć przez zatokę Baffińską i cieśninę Lancaster.

Dnia 28 kwietnia, przybywa do Winter-Har- bour, miejsca gdzie przed 33 laty przezimował Parry. Okrętów jednak nie spotkał, znałazł za to dokument, z którego dowiedział się, że Mac-Clinton, porucznik Austina, przejechać tędy zeszłego roku.

— 109

Każdy inny, skutkiem takiego zawodu pod­

dałby się rozpaczy, M ac - Clure jednak nie tracił odwagi i w tej samej kairnie um ieścił drugi dokument z oznajm ieniem zamiaru p o ­ wrotu do Anglii przez p ółn ocn o - zachodnie;

przejście, które odnalazł.

Jeżeli potem nie słyszano juź o nim, p o­

chodzi to stąd, iź został zapędzonym, czy to na północ, czy te ż na zachód od wyspy M el- ville; prżybywa jednak do zatoki M ercy, c e ­ lem trzeciego przezim owania, w 1852 na 1853

rok.

— O odwadze jego nigdy nie w ą tp iłe m , zaznaczył Altamont, tylko o powodzeniu.

— Idźmy za nim dalej, m ów ił doktór. Gdy w p o ło w ie marca, wskutek bardzo ostrej zi­

my, a stąd z u p e łn e g o braku zwierzyny, mu­

siano z m n ie js z y ć do dwóch trzecich części zw ykłą rację, M ac » Clure postan ow ił p o ło w ę osady wysłać 2 pow rotem do Anglii, bądź przez zatokę Baffińską, bądź przez rzekę Ma- ckenzie i zatokę Hudsońską; druga p oło w a m iała „Investigatora“ odprowadzić do Europy,

W ybrał ludzi mniej zdrowych, którym za- szkodzićby m ogło czwarte przezimowanie.

W szystko przygotow ane juź b yło do odja­

zdu, który nastąpić m iał 15 Kwietnia.

W dniu 6 Mac-CIure przechadzając się t porucznikiem Croswellem, spostrzegł biegną*

cego od strony północnej casiowieka, dające­

go znaki rękoma.

Człow iekiem tym był porucznik Pim z o « krętu „H arald” , porucznik kapitana Kelleta, którego, jak poprzednio zaznaczyłem, p o z o ­ stawił przed dwoma laty na drodze Behringa.

Kellet, przybywszy do Winter-Herbour, zna­

lazł dokument M ac-CIure’a, a dowiedziawszy się, że przebywa w zatoce Mercy, w ysłał doń Pima.

Z porucznikiem przybył oddział marynarzy a wśród nich fraucuz Bray, służący w chara­

k te rze ochotnika sstabu K e lle ta ,

— Temu spotkaniu się naszych rodaków nie zaprzeczy pan?

— Bynajmniej, odpow iedział Altamont.

— A w ięc dobrze, zobaczm y tera2 c o slą później stało i czy odkryto przejście p ółn o­

cno zachodnie?

Zechciej zw rócić uwagę na to, że jeśli od ­ krycie kapitana Parry’ego uzupałnimy odkry­

ciami M a c » Clure’a, to przekonamy się, i i północne wybrzeża Ameryki zostały opłynię- te,

— A le tego nie zrobił żaden okręt, odpo*

wiedział Altamont.

— Tak, ale jadan człowiek. Idźm y dalej

« Clure odw iedził kapitana K ellsta na wy«

o le M aM lle; w ęlajfu dni 12 p?zsbył 170 m il;

— 111 —

dzielące zatokę M ercy od W inter - Harbour.

Um ów ił się z dow ódcą „Heralda®, że mu przyśle swych chorych i p ow ró cił do swego okrętu. Inni na miejscu M ac - Clure‘a sądzi­

liby, źe zadanie swoje wypełnili, ale ten n ie­

ustraszony m łodzieniec chciał jeszcze raz spróbować szczęścia. W tedy, i na to właśnie szczególną waszą zwracam uwagę, opuścił go porucznik Croswell, który towarzyszył cho­

rym.

W yszedł on z zatoki M ercy, d osta ł się do lVinter-Harbour, a stamtąd, po 470 m ilowej podróży saniami, przybył 2 czerw ca na w y­

spę Beechey, a w kilka dni później z 12 lu­

dźmi wsiadł na okręt „P h en ix”

N a którym i ja wówczas służyłem, do­

dał Johnson.

— I w dniu 7 października 1853 roku, m ó­

wił dalej doktór, przybył Croswell do Londy­

nu, przebywszy całą przestrzeń pom iędzy d ro­

gą Behringa i przylądkiem Farevell.

A zatem, rzekł Hatteras, jeśli się przy­

bywa jedną stroną, a wypływa drugą, czy to Bię nazywa, że „przeszedł?"

— Tak, odpow iedział Altam ont, przeszedł­

szy 470 mil po lodzie.

— I c ó ż to znaczy?

— W łaśnie na tem polega rzecz cała, od­

pow iedział Amerykanin. C zy okręt M ac-Clu- re‘a przebył tę drogę?

— Nie, odpow iedział doktór, po czwartem przezimowaniu musiał go M ac - Clure p o zo ­ stawić wśród lodów.

— W podróżach morskich pewną drogę przebywa okręt, a nie człowiek. Jeśli kiedy­

kolwiek przejście półn ocn o - zachodnie będzie można przebyć, to tylko na okrętach, a nie na saniach. O kręt zatem musi odbyć tę p o­

dróż, a w braku te g o ż szalupa

— Szalupa! za w o ła ł Hatteras, który prze­

nikał z tych słów myśl amerykanina.

—- Altam oncie, m ów ił doktór, w tym w zglę­

dzie nikt z nas słuszności przyznać ci nie m oże.

— O to u was nie trudno, moi panowie, jesteście czterej przeciw jednemu. N ie prze­

szkadza mi to jednak zachować m oje zdanie.

— Zachowaj je pan sobie, tylko tak abyś­

my więcej o niem nie słyszeli.

— Jakiem prawem przemawiasz pan d o mnie tym tonem?

— Praw em kapitana.

— A czy ja jestem pod pańskiemi rożka®

zami?

— Bezwątpienial I biada ci, jeśli...

Doktór, Johnson i B ell wdali się pom iędzy nich, a czas b ył po temu największy nie­

przyjaciele m ierzyli się wzrokiem . D oktorow i serce ściskało się.

P o kilku pojednawczych słowach, Altam ont

p o ło ży ! się na posłanie, gwiżdżąc eką piosnkę narodową.

Hatteras w yszedł na pow ietrze i długo spa­

cerow ał o k o ło domku, dopiero po upływie godziny p ow ró cił i niezadługo udał się na spoczynek.

■< □ t>

XVI.

W dokumencie Wśród lodów polarnych (Stron 106-119)