JU LIU S Z V E R N E
i
WŚRÓD LO D Ó W P O L A R N Y C H
W A R S Z A W A
NAKŁAD EM K S IĘ G A R N I J. PR ZE W O R SK IE G O
1 9 3 2
Druk, „Floryda" W arszawa.
In w e n ta rz o biorą.
W zorem wielu odważnych poprzedników, kapitan flo ty angielskiej Hatteras, wyruszył na swoim brygu „Forw ard” celem odkrycia bieguna północnego, pragnąc aby zaszczyt ten spotkał ojczyznę jego, Anglję.
Napróżno jednak w alczył dzielny marynarż przez dziew ięć m iesięcy, z burzami, prądami i lodow cam i, napróżno nadludzkie czynił w y
siłki, ulepszając prace swoich poprzedników K ied y bow iem z brygiem swoim dotarł po za krańce znanych już m órz podbiegunowych i pracę swoją do p o ło w y wykonał, jeden wy- padek zn iw eczył jego nadludzkie wysiłki.
O ddalony o 2500 mil od b rzegów ojczystych
„fo r w a r d ” padł ofiarą zbuntowanej za ło gi i kapitan, wraz z czterem a najlepszymi ludźmi, p ozostałym i z osiemnastu, zn alazł się wśród lodów , bez środków pom ocniczych i ratunko
wych. N ie stracił on jednak nadzieji i odwa
gi-
Resztki dymiące brygu, który zbrodnicza ręka wysadziła w pow ietrze, rozrzucone były po polu* lodowem , kadłub zaś b ył wciśnięty pom iędzy bryły lodow e,
Wśród łocWw
N ie bacząc na straszną Katastrofę, kapitar Hatteras zebrawszy w ok oło siebie małą gro
madkę dzielnych towarzyszów. — Dra Claw- bonny, sternika Johnsona i cieślę Bella — przem ówi! do nich z wiarą i zapałem, oświa
dczając, że bądź co bądź, p rzedsięw zięcie ich udać się musi.
P o obejrzeniu resztek pozostałych po wy
sadzonym brygu, doktór Clawbonny stwierdził, że kosztowne jego narzędzia, zbiory i ksią
żki uległy zupełnemu zniszczeniu. Kiedy za
myślił się on nad ogrom em poniesionych a niepowetowanych strat, podszedł doń sternik Johnson, na którego rękach widniały jeszcze ślady walki, jaką stoczył ze zbuntowaną za
ło g ą statku.
D októr podał mu rękę i p ocźą ł pocieszać go, zachęcając do wytrwałości i odwagi.
— I ja bardzo żałuję naszego statku, do którego przywiązaliśmy sie wszyscy,— m ówił doktór.
— K toby przypuszczał doktorze, że to zbiorowisko belek desek i żelaza stanie się dla nas tak drogiem?
— A co się stało z szalupąUohnsonie?
— O calała, doktorze lecz Shandon i reszta buntowników zabrali ją ze sobą.
—■ A pirog?
— O to szczątki z niego doktorze, patrz pan
na ta kupę rumowisk.
—
5
ł - Pozostaje nam więc tylko czółno, któ
re zabraliśmy na wycieczkę.
— Cz się stało z saniami, któremi wyruszy
liście na w ycieczkę? — p ytał Johnson.
— Pozostaw iliśm y je o m ilę stąd. Simpson który z nami wyruszył, zm arł w drodze, za
miast niego przywieźliśmy jednak innego, c zło wieka, którego znaleźliśm y umierającego.
Jest nim kapitan Altamont, amerykanin.
Tymczasem kapitan Hatteras stał z rękami skrzyżowanemi na piersiach, m ilczący i zam y
ślony. N a twarzy jego m alow ała się jednak da w/na energja,
Johnson, jak gdyby nie zwracając uwagi na kapitana, zaczął wydawać rozporządzenia.
— D oktorze, zechciej udać się do sań i sprowadź je tu wraz z chorym. Kapitanie, czy zechce pan towarzyszyć doktorow i?
— Pragnę zastanowić się nad tem, co da
lej czynić mamy, musimy jaknajprędzej zade
cydow ać coś stanowczego, p ozw ó lcie mi za
stanowić się, sami tymczasem, czyńcie co za stosowne uznacie.
D októr poprawił na sobie odzież, w ziął do . T rąk okuty kij podróżny i ruszył w stronę, gdzie p ozostaw ił sanie.
Tymczasem Johnson i cieśla B ell zabrali.się do przygotowania schroniska, które wyrąby
wali w grubym lodzie. N iezadługo pracowali
Już w wydrążenju, wyrzucając zeń bryły l odu
Kapitan kilkakrotnie chciał zbliżyć się do miejsca katastrofy z brygiem, lecz za każdym razem wracał się; zdaw ało się, że jakaś oba
wa odpycha go od resztek jego statku.
N ie upłynęło i godziny gdy p ow rócił z sa
niami doktór, wioząc na nich ow iniętego w płótno namiotu, chorego Altamonta. ~ W y
głodzon e psy ledwie p ow łó czyły nogami, na
le ża ło coprędzej dać im pożywienie, i w ypo
czynek, co również należało s*^ J ludziom.
P o upływie .trzech godzin i..omek z lodu b y ł gotów; wstawiono weń m ały piecyk że
lazny, który doktór znalazł w rumowiskach, prawie, że nieuszkodzony i wkrótce przyjem ne ciep ło napełniło schronisko nieszczęśli
wych rozbitków.
W głęb i domku, na kołdrach u łożon o c h o rego Altamonta, zaś czterej anglicy zajęli m iejsca o k o ło piecyka, posilając się suchara
mi i pijąc herbatę. B yły to resztki prowian
tó w znajdujących się w saniach
Kapitan ciągle był milczący, tow arzysze zaś je g o szanowali to milczenie. P o skończonym posiłku doktór w yprow adził Johnsona i za
p ropon ow ał mu aby bezw łocznie pozbierać resztki rzeczy z brygu, k tóre m ogły się na coś przydać. Prźedewszystkiem zaś pro
p on ow ał zbierać żywność i drzewo, jako rze
c zy najpotrzebniejsze.
Drzew a b yło wiele, z a to żywności zebrano
b ard zo m ało. W szędzie przew ażała wielka ilość żelaznych części maszyn okuć i blach.
Wybuch był tak gwałtowny, że wszystko pra«
wie, b yło podruzgotane i spalone, Zapasy spiżarniane uległy przeważnie zniszczeniu/
znajdow ały się bowiem w bliskości p roch o
wni
D októr, czyniąc dalsze poszukiwania, zna
la zł resztki pemikanu, o k o ło 15 funtów, 4 dzbany, zaw ierające 5 — 6 kwart wódki, oraz 2 paczki chrzanu, który m ó gł zastąpić utra
con y sok cytrynowy, używany z pomyślnym skutkiem przeciw szkorbutowi. P o upływie dwóch godzin doktór i Johnson zeszli się ra
zem, komunikując sobie wzajem nie szczegóły d otyczące znalezionych przedm iotów. A rty
kułów żywnościowych odszukano niestety bar
d zo m ało, znalazło się zaledw ie troch ę su
szon ego m ięsa, o k o ło 50 funtów pemikanu, 3 worki sucharów, troch ę czekolady, niewie
le wódki i dwa funty kawy. N ie znaleziono natom iast śladów kołder, hamaków i odzieży, w idocznie spaliły się zupełnie.
P o dokładnem obliczeniu okazało się, f e znalezione zapasy wystarczą zalew ie na trzy tygodnie, i to przy skromnych porcjach c o dziennych.
O pału starczy nam także na trzy tygodnie, ale c o będzie później? — za p ytałał Johnson.
— Później niech się dzieje wolaBoskal
Niezadługo obaj powrócili do sań ! psów, a zaprzągłszy je, zwieźli znalezione zapasy, poczem nawpół przmarzli zajęli miejsca obok piecyka.
--- — <30 >---
II.
Odezwanie się Altamonta,
U
-B yła prawią 8 wieczorem , niebo oczyściło się z m gły i zajaśniały na firmam encie gwia
zdy, m róz był silny.
Kapitan, nie rzekłszy słowa, w yszedł za
brawszy ze sobą narzędzia p otrzebne do u- stalenia wysokości niektórych gwiazd, chciał on przekonać się, czy pole lodow e, na którem znajdowaliśm y się, nie poruszyło się z miejsca.
P o upływie p ó ł godziny p ow ró cił i umie
ścił się w kącie domku, zachowując głęboki?
m ilczenie.
Pod czas całego dnia nie można było wyjść
®a pow ietrze. Śnieg padał b ez przerwy. P ie » cyk oddaw ał nieoceniona usługi, służył on także do przygotow ania herbaty lub kawy, które przy tej nizkiej tem peraturze u w iera -*
h i wpływ zbawienny.
C h ory amerykanin cierpiał mniej i widocznie p ow racał do życia, otw ierał już oczy, lecz nie m ów ił jeszcze; na jego ustach b yły ślady szkorbutu i dla tego też nie m ógł mówić.
Pon iew aż słyszał dobrze zakomunikowano mu jego położen ie. P oruszał tylko głow ą na znak podziękowania za ocalenie mu życia.
O k o ło południa ocknął się Hatteras z za»
dumy i zbliżywszy się do towarzyszy, prosił Johnsona aby opow iedział w jakich okolicz
nościach dokonaną została zdrada.
Owszem kapitanie, opow iem jak się to sta- ło. Zaraz po pańskim w yjeździe, porucznik Shandon, zachęcony przez całą zgraję, objął dow ództw o okrętu. C ó ż zn aczył protest je dnego człow ieka? Od tej chwili każdy robił, co mu się p od obało i Shandon temu się nie sprzeciwiał, zależało mu bow iem na tem, ażeby przekonać Załogę, iż minął czas pra
cy i ograniczeń.
N ic ze g o odtąd nie oszczędzano; w piecu palono bezustannie, prowiantami
itrunkami rozporządzał się każdy dow olnie i łatw o m oże pan sobie wyobrazić, jak zw łaszcza tych ostatnich nadużywali ludzie oddawna trunku spragnieni.
T rw a ło to od 7 do 15 styczni
W dniu 24 czy te ż 25 postanow iono opu
ścić okręt i dotrżeć do zachodniego wyb
rzeża zatoki Baffińskiej, a stamtąd na szalu-
• - J O -
pie odszukać w ielorybników, lub wy!ądow&£
w osadach grenlandzkich na wschodniem wy
brzeżu.
Żyw ności mieli zapas dostateczny; ro zp o częto w ięc przygotow ania do porzucenia bry
gu i ucieczki. W tym celu zbudowano sanie, na które naładować miano zapasy żywności, opału oraz szalupę. Jako siła pociągow a, słu
żyć m ieli sami zbiegow ie.
Przygotow an ia te trw ały do p o ło w y lutego.
S podziew ałem się codziennie pana powrotu, kapitanie, obawiając się jednocześnie, że w razie powrotu, buntownicy zamordują pana, aby nie p ozostać na okręcie. Tłum aczyłem im, że narażają się na zgubę a przy tem p o pełniają nikczemność.
P ersw azje m oje b yły jednak daremne!
W reszcie naładowawszy sanie i szalupę ile się tylko dało, 22 lutego ruszyli na wschód.
P rzed odejściem zrabow ano statek a wreszcie kilku pijanych, z P en em na czele, podpaliło Forwarda, pobiwszy mnie, kiedy próbawałem im przeszkodzić w spełnieniu tej zbrodni.
C hciałem ratow ać statek, lecz zbrodniarze zam rozili krany wodne. P o ż a r zw iększał się tym czasem coraz bardziej, ja zaś byłem bez
silny. W ciągu dwóch dni statek spłonął do
szczętnie, resztę już wiecie...
Johnson skończył opowiadanie, Żaden je-
dak z obecnych nie odezw ał się.
__ 11 _
P o upływie peWnego czasu podniósł się Hatteras i zb liiy w s ł ^7 się do Johnsona p od ał mu rękę mówiąc:
— Diękuję ci, Johnsonie, postąpiłeś jak pra
wy i szlachetny człowiek, uczyniłeś wszystko co było w twej mocy, aby ocalić okręt, dzię
kuję ci raz jeszcze, jesteś zacnym człowiekiem . Teraz radźmy co czynić dalej, niechaj każdy z was wypowie swe zdanie
Pierw szy wystąpił Johnson, zwracając się do kapitana z pytaniem jak daleko znajduje się najbliższe wybrzeże.
— Znajdujemy się w o dległości o k o ło 600 mil od cieśniny Smitha.
— Radzę w ięc — pow ied ział Bell — jak najprędzej ruszyć w tym kierunku i iść cho
ciażby dwa miesiące.
— Żywności mamy p rzecież tylko na trzy tygodnie, a przytem czeka nas droga uciążli
wa i nieznana —m ów ił kapitan.
— Kapitanie — rzekł doktór — rozumiem w artość tw oich zarzutów, i wiem, że poryw a
my się na czyn szalony, lecz masz źe inny plan?
— Żadnego planu nie mam, nie sądzę prze
cież aby wasz był m ożliw y do wykonania, w tym stanie znużenia i wyczerpania, w jakim się obecnie znajdujemy.
W ybrzeże do naę nie przyjdzie, musimy więc
odszukać i@, k m&źM nagwikamy jakie plemię
esŁumosów, z którem moglibyśmy w e llć w stosunki i dostać się na wybrzeże.
N ie wątpisz przecież, kapitanie, o naszem poświęceniu i odwadze i znasz nas, że g o to wi byliśmy dzielić z tob ą los wspólny aż do końca. Jednakże uważam źe nateraz w yrzec się musimy myśli dotarcia do bieguna p ó ł
nocnego. Zdradę, za ło gi unicestwiła tw oje plany, lepiej przecież w rócić do Angiji aby wykonać je później.
— Być może, — d odał Johnson, źe w cie
śninie spotkamy jakiś statek, zmuszony do spędzenia tam zimy.
— W razie zaś ostatecznym, m ów ił doktór, o ile cieśnina będzie zamarzniętą, m ożem y po lodzie dostać się na zachodnie w ybrzeże Grenlandji aby przez przylądek Vork d otrzeć d o osad duńskich.
— Pan /* Clawbonny ma rację, d odał Bell,
— powinniśmy b ez zw łoki puścić się w dro
gę!
— A w ięc takie jest zdanie wasze — pytał Hatteras — i tw oje Johnsonie.
—■ Tak jest kapitanie! odpow iedzieli razem.
Hatteras zamknął o czy i m ilczał czas długi, zastanaw iał się widocznie nad pow zięciem ostatecznej decyzji; widząc to, niecierpliwy doktór, p oczą ł ponow nie zw racać się do nie
go i tłom aczył, ze p rzecież odległość 600 mil
m ożliw a jest do przebycia w ciągu trzech
- 13 —
tygodni, źe przy oszćźędnem zużyciu prowian
tó w i drzewa — wystarczą one na tak długi okres, że wreszcie niema innego punktu wyj
ścia nad tą podróż,
— Czy spodziewasz się czegoś kapitanie?
zapytał Johnson.
—■ Sam nie wiem, k tóż z nas jednak prze
widzieć m oże przyszłość? Zatrzym ajcie się proszę, choć parę dni abyśmy pokrzepili nasze siły. N ie wytrzym acie w drodze nawet kilku dni, padniecie ze znużenia, poczekajcie choć dzień jeden!
Clawbonny juź m iał zamiar uledz proźbie kapitana, gdy wtem Bell p oczą ł ponownie na
woływać aby coprędzej brać się do opatry
wania sań i szykowania się do drogi.
— A w ięc idźcie, idźcie wszyscy! Ja p ozo stanę tutaj z m oim wiernym Dukiem! Duk!
pójdź tu!
Pies, szczekając radośnie, p odbiegł do swe
go pana.
Johnson spoglądał na doktora sądząc, że]
najlepiej będzie zgodzić się na jed n o d n io w y zwłokę. Clawbonny zrozum iał spojrzenie sta-' rego marynarza i juź m iał wyrazić swą zgodęj' gdy wtem uczuł na swem ramieniu dotknię
cie obcej ręki; odw rócił się w ięc i spostrzegł*
tuż za sobą leżącego amerykanina, który wi
docznie wysłuchał poprzedniej ich rozm o-
Hd —
wy, l>o wydostawszy się z pod Kołdry, podsu«
nął się do doktora.
Hatteras i doktór przysunęli się do amery- kanina i w tedy dopiero usłyszeli w ym ów io
ny przezeń wyraz „P o rp o is e “
— C o „P o rp o is e " na tych wodach? zaw o
ła ł kapitan.
Amerykanin zrob ił znak potwierdzający.
— N a półn oc ztąd?
— Tak.
— C zy wiesz m iejsce gdzie
s ięznajduje?
— W iem !
— D okładnie?
— Tak, odpow iedział amerykanln.
P o krótkiem milczeniu, Hatteras zw rócił się do amerykanina z proźbą o wskazanie dokładne miejsca postoju jego okrętu.
— B ędę w ylicżał stopnie, ty zaś zatrzymaj m n ie giesterp w e właściwem miejscu.
Altam ont kiwnął głow ą na znak zgody.
— R ozpoczynam w ięc od stopni długości:
105, 105, 107. P rzy 120 amerykanin dał znak ręką. Z minutami p oszło także gładko. N a 15 amerykanin znowu dał znak.
W dalszym ciągu, przeszedłszy do szeroko
ści gieograficznej, Hatteras dow iedział się, źe „P o r p o is e " uw ięziony jest pod 120e 15 mi
nut zachdniej długości i 83<> ,35 iminutą p ół
nocnej szerokości.
— 13 —
i)a ls ze badanie o d ło żyć musiano na" później.
W yczerpanie Altam onta było tak wielkie, źe biedak zemdlał.
— A w ięc przyjaciele widzicie, że ocalenie nasze znajduje się na p ółn o cy a nie gdzie in- dziejl
P o pierwszym wybuchu radości, kapitan za
sępił się, bo o to kto inny, i to amerykanin, wy
przedził go o trzy stopnie w kierunku do biegu
na północnego*
.— — <0 p >---- — .
III.
Siedemnastodniowa podróż.
W iadom ości udzielone przez amerykanina, zupełnie zm ieniły połoz'enie i plany rozbit
ków, którzy tak blizcy byli rozpaczy
P o przyjściu amerykanina nieco do siebie, zabrał się doktór do ponow nego badania go.
N iezadłu go dow iedział się Clawbonny, źe okręt Altam onta był trzym asztowcem , pocho
dzącym z N o w e g o Yorku, obficie zaopatrzo
nym w prowianty i paliwo, ro zb ił się na skałi- etem wybrzeżu; legł na bok lecz ładunek Je
go o ca la ł w zupełności.
te- 10 —
Amerykanin opuścił statek, wraz z załogą, składającą się z 30 ludzi przed dwoma mie
siącami. Zabrawszy ze sobą 2 pary sań i sza
lupę zam ierzali oni d otrzeć do zatoki Smi
tha, gdzie mieli nadzieję spotkać okręty wie- lorybnicze.
Znękani chorobami i trudami padali w dro
dze, tak, źe w końcu z całej osady pozostał tylko Altam ont i dwaj marynarze, wszyscy chorzy na szkorbut. W reszcie pozostał on sam, umierający. W tedy znalazł go Hatteras i zabrał na swoje sanie.
Amerykanin twierdził, że okręt je go wyru
szył w celu odszukania drogi półn ocn o-za
chodniej i, że został zapędzony w te strony
a o to czo n y lodam i uległ rozbiciu.A w ięc towarzysze, m ów ił kapitan, szykuj
my się do drogi, zamiast szukać zatoki Baf- fińskiej, ruszajmy ku północy, dla odszuka
nia statku Altamonta, znajdziem y tam wszy
stkiego pod dostatkiem, przezimujem y w ięc z łatw ością. Tym czasem spieszyć się musimy, bo kto wie, czy lody nie zapędziły go dalej na północ, a przeto i pod róż nasza m oże p o
trw ać znacznie dłużej.
Altamont, który przysłuchiwał się tej roz
m owie, dał znak, że pragnie coś powiedzieć-
O bjaśnił on doktora, że „P a rp o ise” nie m ógł
żadną miarą być poruszony z m iejsca gdyż
Jeży bokiem na skałach, znajduje się przeto
_
17
napgwno na tem samem miejscu, gdzie go pozostawił.
N a tem przerwano rozmowy i poczęto przy
gotowywać się do podróży.
B ell i Johnson zabrali się do uporządko
wania sań i urządzenia na nich posłania dla Altamonta, które przykryto płótnem z namio
tu. Zapasy żywności dla ludzi i psów starczyć m iały na trzy tygodnie. D rżew a zabrano ile się dało.
R ob o ta prowadzona pośpiesznie, skutkiem zm ęczenia i senności pracujących musiała być przerwaną. Zanim jednak rozbitki u ło ż y li się do snu, zebrali się k oło pieca, w k tó
rym porządny rozn iecon o ogień. N ie c o pem i
kanu, suchary i parę filiżanek kawy, w y w o ła ły dobry humor, do czego te ż w części przyczyniła się nadzieja na lepszą przyszłość.
Zrana o godzinie 7 pon ow n ie zabrano się do roboty, którą ukończono dop iero 9 3 po południu.
Mrok już zapadał, wprawdzie słoń ce od 31 stycznia ukazywało się, lecz s ła b o i krótko.
N a szczęście juź o godzinie 6 i p ó ł ukazał się księżyc, którego prom ienie przy jasnem niebie ośw ietlały drogę. Tem peratura, która od paru dni opadała, nakoniec doszła do|37 zimna.
Nastała chwila odjazdu, Altam ont cieszył się z tego pom imo, że wstrząśnienia podczas
W śród lodów?
18 -
jazdy m ogły go przyprawić o większy b ól Każdy zajął swe miejsce, B ell szedł na*
przodzie, doktór i sternik szli po bokach sań, cżuwając nad niemi i, naganiając psy w m ia
rę potrzeby, a Hatteras zam ykał pochód.
Szli dość pośpiesznie. P rzy niżkiej tem pe
raturze lód był m ocny i gładki, psy nie nad- w yrężały się, mając do ciągnięcia zaledwie 900 funtów.
N iezadłu go jednak ludziom i zw ierzętom zabrakło tchu, i musieli zatrzym yw ać się dla wypoczynku.
W stronie p ółn ocn o » zachodniej p ole lo dow e przedstawiało się jako niezm ierzona biała, równa płaszczyzna. N ie widać było żadnej wyniosłości.
B yła to nieskończenie długa i jednostajna pustynia.
Takie wrażenie w yniósł doktór z widoku tej okolicy i p od zielił się z niem ze swymi t o warzyszami.
Panie Clawbonny, w ie pan źe idziem y po Bardzo niebezpiecznej drodze? Coprawda m ożna się do tego przyzw yczaić i zapom nieć o tem, lecz pom im o to lód, po którym prze
chodzimy, ukrywa pod sodą bezdenną prze
paść.
Tak jest przyjacielu, ale nie mamy powodu
obawiać się, że wpadniem y w jedną z nich
bo przy m rozie 33 stopniowym m oc tej b iałej
p d w io l est tak wielka, źe wytrzym ać by zdo
ła ła ciężar liwerpolskich składów zbożowych.
W o gó le lód jest bardzo w ytrzym ały — 2-u ca
low y utrzymuje człowieka, 4 cale utrzyma konia z jeźdzcem , 5 — armatę z zaprzęgiem, a 10 — całą armję
W tej chwili Hatteras p oczą ł n aw oływ ać do uwagi; m gła zwiększała się i utrudniała u- trzym ywanie się w kierunku prostym.
O k o ło 8 wieczorem , w ędrow cy zatrzymali się, p o przejściu o k o ło 15 mil.
R ozbito namiot, napalono w piecu i po k o lacji udano się na spoczynek.
W ciągu dni następnych pogod a sprzyjała naszym podróżnym, chociaż m rozy były tak silne, źe rtęć zam arzała w term om etrze.
Dnia 5 marca zauważył doktór dziwne zja
wisko. P rzy zupełnie bezchmurnem niebie, usianem gwiazdami, spadł obfity śnieg. P ad ał on p rzez 2 godziny.
P rzyszła też ostatnia zmiana księżyca; przez 17 godzin panowała zupełna ciemność. W ę
drow cy zmuszeni byli przywiązać się w zaje
mnie sznurami, aby się nie pogubić. N iem o- źliw em b yło utrzymać prosty kierunek drogi.
Dnia 16 marca, po 16 dniowym pochodzie, podróżni znajdowali się jeszcze o 100 mil od okrętu.
N a dom iar ich cierpień zm niejszono im j e
szcze racje żywności o czwartą część, aby tył*
- 20 —
ko psy całkowitą dostały. Strzelano kilka ra*
zy do zający i lisów lecz nie zabito ani jed- nej sztuki.
W piątek 15, spostrzegł doktór fokę, leżącą na lodzie. Zranione zw ierzę chciało uciekać, le c z nie znalazłszy otw oru w lodzie, zosta ło złapane i zabite. Był to piękny okaz, który d o
starczył nie w iele mięsa, tranu ^ a ś nikt pić nie mógł.
Skórę foki zabrano do sań
Nazajutrz zauważono na horyzoncie góry lodow e. B yły one prawdopodobnie zapow ie
dzią blizkości wybrzeża.
W jednej z napotkanych wyniosłości p odró
żni wydrążyli sobie schronisko i zanocowali.
IV.
Ostatni nabój.
P on iew aż m róz doch odził do 40 stopni, a In iegu nie było, przeto Johnson w p row adzi!
do schroniska lo d o w ego również i psy aby
je uchronić od zmarznięcia.
Stary m arynarz spróbow ał karmić zw ierzę
ta mięsem foki i ku wielkiej je go radości, psy jadły je chętnie.
P rzed udaniem się na spoczynek, doktór objaśnił towarzyszów, że zapasy prowiantów m ają się ku końcowi, należy przeto tembar- dziej spieszyć się w podróży.
C ieśla Bell najwięcej przygnębiony ze wszy
stkich, p oczą ł pow ątpiewać o istnieniu okrę
tu, Alt&mont jednak, który p ow oli zaczyna]
mówić, potw ierdził swoje poprzednie opow ia
danie i zaręczał, że okręt musi być niedaleko, B y ł to piątek.
W s ob o tę, Johnson obudził wszystkich wcześniej niż zwykle. Zaprzęg ruszył dalej w kierunku północno-wschodnim .
P o g o d a był piękna, pow ietrze czyste ale zim no niezwykłe, dochodzące do 42 stopni.
D októr ze strzelbą krążył d oo k o ła sań; ma
jąc wszystkiego cztery ładunki prochu i trzy kule, strzelał on do przebiegającego lisa lecz chybił.
Wieczorem posiliwszy się nieco, podróżni udali się, ha spoczynek.
Dnia następnego, wyczerpani i opadli z sił, zaledwie się już wlekli.
Psy po zjedzeniu resztek foki, były również
głodne. Przebiegło kilka lisów, do których
doktór strzelił, lecz chybił; strzału nie po
* 2f2i e*r*a
wtarzał, nie chciał bow iem ryzyisować osta
tniej kuli.
W niedzielę zjedzono resztki prowizji na wieczerzę.
Johnson zastaw ił na noc sidła, lecz naza
jutrz, pom im o licznych śladów, nic w nich nie zastał. G dy stał zmartwiony, naraz spo
strzegł niedźwiedzia. Szybko pochw ycił fuzję doktora I aby tem pewniej wymierzyć, zdjął rękawice.
N agle z piersi jego w ydobył się okrzyk b o
leści i ciepłe palce przylgnęły do przemar
zniętej lufy, strzelba wypadła mu z rąk i je dnocześnie nastąpił wystrzał, n iedźw iedź zaś oddalił się spokojnie. N a huk wystrzału przy
b iegł doktór, a zobaczyw szy co się dzieje, zrozum iał wszystko.
Tymczasem marynarz rozpaczał i klął sa
m ego siebie, nie zwracając uwagi, że ręce je go poczynają marznąć.
D októr widząc na co się zanosi, wciągnął Johnsona do namiotu i rozkazał mu natych*' miast zanurzyć ręce w wodzie, która się ro z
puściła wskutek ciepła w piecyku, lecz miała temperaturę zaledw ie kilka stopni ciepła, W oaa p oczęła się natychmiast ścinać, trzeba w ięc było rozcierać Johnsonowi ręce śnie
giem, aby przyw rócić praw idłow e krążenie
krwi
gdSzinie pracy doktora niebezpieczeń
stwo minęło, ale nie w iele brakowało] aby biedny Johnson stracił, obydwie dłonie.
D októr za lecał staremu marynarzowi, aże
b y nie zbliżał się do pieca, gdyż to m ogłoby
szkodliwie nań działać. Dnia tego musiano się obejść bez śniadania; nie b yło juz ani pemikanu, ani solonego mięsa, ani też sucha
rów, p ozostało zaledwie p ó ł funta^kawy; trze
b a b yło poprzestać na gorącym tym napoju,
;zem ruszono w drogę.
D nia tego przebyto zaledwie 3 mile, w ie
czo rem nie miano co jeść, w alczono darem
n ie z głodem. N ie widać b yło żadnego zw ie
rzęcia, na c ó ż by się to wreszcie zdało? N o - Sami p rzecież polow ać nie można.
Johnsonowi zdaw ało się, źe w o dległości m ili postępuje olbrzymi niedźwiedź, czatujący
|ia podróżnych. N ic o tem nie m ów ił swym towarzyszom ; wieczorem , jak zwykle zatrzy- imano się na spoczynek.
IWieczerza składała się tylko z kawy. N ie szczęśliwi czuli, źe ćmi im się w oczach, a Jnózg słabnie, dręczeni głodem nie spali ani godziny; straszne jakieś widziadła trapiły ich umysł.
Praw ie z nadludzką siłą puścili się w dro"
jgę> popychając sanie, których psy już ciągnąć
tue m ogły.
P o dwugodzinnym p och odzie opadli jednak na siłach, Hatteras chciał iść jeszcze dalej;
zawsze energiczny, przedstawiał, nalegał, pro
sił towarzyszy, aby pow stali — lecz żądał rzeczy niem ożliwej.
P rzy pom ocy Johnsona w ydrążył otw ór w górze lodow ej, przy pracy tej ci dwaj ludzie wyglądali, jakby kopali grób dla siebie.
P o strasznych wysiłkach schronienie było g o to w e i wszyscy doń weszli.
Tak przeszedł dzień. W ieczorem , gdy wszy
scy spali, Johnson dziwne m iał widzenie, w ciąż m ajaczył o olbrzymich niedźwiedziach.
C zęsto pow tarzające się m ajaczenie o niedźwiedziach zw róciło w reszcie uwagę d o
ktora. Zapytał on prżeto starego marynarza, dla czego wciąż wspomina o niedźwiedziach i o jakie niedźwiedzie tu chodzi.
— O tego, który nas ściga, znajduje się on po za nami, o dwie m ile pod wiatr, zauwa
żyłem go już od dwóch dni.
— I nic mi o tem nie m ów iłeś Johnsonie?
— N a c ó ż by się to zdało?
— T o prawda — rzekł dok tór — nie m o
żem y doń strzelać, gdyż kul nie mamy.
D ok tór zamilkł, pogrążywszy się w myślach, niebawem jednak rzekł do retmana:
— Jesteś w ięc pewnym, że zw ierzę to nas ściga?
— Tak pąnie Clawbonny
— 2 4 —
— A Więc futro zabiję tego n iedźw iedziąt rzekł na to dokfcó r.
— Jutro? — zapytał Johnson, jakby prze
budzony ze snu,
— Jutro!
— Niem a kuli!
“ Zrob ię ją.
— Niem a ołowiu.
— A le mam rtęć.
Pow iedziaw szy to,
wskazywał w domku lodow ym 7° ciepła. W y
szedł na pow ietrze, p o ło ży ł go na bryle lo du i pow rócił. Tem peratura zewnętrzna wska
zywała 47o zimna
— D o jutra zatem, teraz zaśnij i czekaj spokojnie wschodu słońca.
Z brzaskiem dnia, doktór z Johnsonem wy
b iegli z domku, dążąc do termometru. Cała rtęć opuściła się na spód i utw orzyła cylin
der. D októr, rozbił term om etr i w ydobył z niego kawał nadzwyczajnie twardego metalu.
— O, pania Clawbonny, to zadziwiające! o, pan jesteś wielkim człowiekiem !
— Nie, mój przyjacielu, ja tylko mam d o
brą pamięć i w iele czytałem.
W tej chwili Hatteras w yszedł z domku?
d ok tór pokazał mu bryłę rtęci
iuwiadom ił jo swym zamiarze; kapitan uścisnął mu rękę 'w milczeniu i trzej myśliwi wyruszyli w dro
gę.
wziął termometr, który
Pogoda była jashaj Hatteras wyprzedzi!
swych towarzyszy i spostrzegł niedźwiedzią w odległości około 1.800 kroków.
Olbrzym i zw ierz ani m yślał się ruszyć, sp o
strzegłszy zbliżających się ludzi; patrzył na nich b ez obawy i gniewu. Pom im o to nie łatw o było zbliżyć się doń dostatecznie.
- N a ten raz przyjaciele, rzekł Hatteras,' nie idzie o przyjemność, lecz o ocalen ie na
szego życia, działajm y w ięc roztropnie!
— C ó ż zamierzasz kapitanie?
P od ejść do zw ierzęcia na 10 kroków, ale tak aby nie być zauważonym.
— A to jakim sposobem?
— Sposób jest zuchwały lecz nader prosty, Chodźm y jednak do domku a Johnson niech pozostanie na- straży, ukrywszy się za tym o -
wzgórkiem, resztę zobaczycie.
— _
— < n ---
V.
Niedźwiedź I foka.
Hatteras z doktorem w rócili do schroniska, po drodze kapitan wtajem niczył doktora w sw oje plany. Niedźw iedzie polarne ze szczegó-
I
ln em 'u p odob an iem polują na foki. Często czatują ohe na nie po całych dniach, przy
^otworach, przez które foki w ydostają się na lód. Hatteras więc, m iał zamiar skorzystać z tego i przebrany w skórę foki, jak najbliżej podejść do niedźwiedzia.
K iedy podeszli do sań d ok tór w ydostał skórę foki, Hatteras ubrał się w nią, a otrzy
mawszy z rąk doktora nabitą strzelbę, p o c zą ł posuwać się w kierunku niedźwiedzia. D októr w ziął dwa to p o ry i udał się do Johnsona,
— I c ó ż — zapytał tenże,
— T roch ę cierpliwości — odpow iedział doktór — Hatteras ryzykuje życie, żeby nas
ocalić. _____
D októr był bardzo wzruszony, w idział nie
dźwiedzia, poruszającego się niespokojnie.
P o upływie niespełna kwadransa niby foka pełzała po lodzie, a dla większego oszukania niedźwiedzia kryła się często p o za wielkiemi bryłami, teraz znajdowała się w odległości 300 stóp od zwierza.
Hatteras zręcznie naśladował ruchy foki, i sihoć mu się to często nie zupełnie udawałOj to jednak nieprzyjaciel tego nie zauważył.
Foka, która zachodziła pom ału z boku nie- j źwiedzia, udawała wciąż, iż go nie spostrze
ga; szukała niby otworu na lodzie, przez któ
ry m ogłaby p ow rócić do w ody
28
N iedźw iedź znowu ze~swej strony skradał się do niej z największą ostrożnością.
Zaledw ie o 10 kroków foka była oddalona od swego nieprzyjaciela, ten podniósł się nagle i jednym olbrzym im skokiem posunął się naprzód. P rzerażon y jednak, stanął o trzy kroki przed Hatterasem, k tóry zrzuciwszy z siebie skórę, przykląkł i m ierzył doń w samo serce.
Strzał ro zle g ł się i olbrzym runął na lód.
.Clawbonny p ob iegł wraz z Johnsonem na m iejsce walki.
Olbrzym ie zw ierzę pow stało i jedną ła p ą m achało w powietrzu, a drugą chw ytało śnieg, zapychając nim swą ranę.
Hatteras, nieporuszając się, czekał z nożem w ręku na nieprzyjaciela, widać jednak w y m ierzył dobrze i strzelił pewną ręką, bo za nim przybyli je go tow arzysze już za to p ił sw ój długi n óż w gardle zw ierzęcia, a teraz stał spokojnie ze skrzyżowanem i na piersiach rę
kami, patrząc na olbrzym ie je go cielsko.
Johnson zaczął n iezw łoczn ie zd ejm ow ać skórę z potw ornego zw ierzęcia, które w ie lk o ścią d och odziło rozm iarów sporego wołu;
m iało ono 9 stóp długości i 6 stóp obwodu;
z dziąseł w ystaw ały dwa ogrom ne zęby, na 3 cale długie.
Rozpłatawszy brzuch nożem, Johnson w
żołądku iego nic nie znalazł, prócz wody^
-
29
Widocznie niedźwiedź nie jad ł od dłuższego czasu, pom im o to był bardzo tłusty, a wa
ży ł przeszło 1.500 funtów.
R ozrąbano go na cztery części, z których każda wydała 200 funtów mięsa. S trzelcy za
ciągnęli do domku lodow ego, ogrom ny zapas żywności, nie zapom inając zabrać i serca nie«
dźwiedzia.
Tow arzysze doktora chętnie by się rzucili na to surowe mięso, lecz on nie p o zw o lił na to do chwili, aż będzie upieczone.
Ł a tw o pojąć jak uroczyście o b ch o d zo n o tę ucztę; doktór za leca ł jednak w strzem ię
źliwość, dając przykład ze siebie i za ch ęca ł do natychm iastowej, dalszej podróży.
Altam ont, coraz lepiej w ładający głosem , zapewniał, źe odległość od okrętu nie wy
nosi w ięcej jak 48 godzin drogi.
Pokrzepieni i weseli ruszyli podróżni w dal
szą drogę na północ.
W drodze doktór badał amerykanina, pra- gr>ac dow iedzieć się o celu je g o podróży lecz i dpowiadał on wym ijająco. .
— M amy w ięc teraz dwóch ludzi, nad któ
rymi czuwać musimy, pow iedział doktór do Johnsona.
— O d chwili gdy yankes p o w ró cił do życia mina je go w cale mi się nie podoba, od p ow ie«
dział sternik.
-
30
-— Jeżeli się nie mylę, to odgaduje on źa- miary Hatterasa.
— Sądzisz w ięc doktorze, że amerykanin m iał te same zam iary co i my?
— Ja nic nie sądzę, p ołożen ie jednak jego statku na tej drodze daje w iele do myślenia
— D o licha! panie Clawbonny, nie m iłą by b yło rzeczą w spółzaw odnictw o ludzi takich jak oni.
— Daj Boże, abym się mylił, Johnsonie, gdyż w spółzaw odnictw o m ogłoby w yw ołać pow ażne zawikłania i smutne, a nawet stra- sznefnastępstw a.
—- Panie Clawbonny, pan wszystkiemu za
radzi!
— Mam nadźieję, Johnsonie!
P o d ró ż odbyw ała sią b ez wypadku, mięsa b yło dosyć, jedzono go w ięc dow oli.
W sobotę, widok płaszczyzny lodow ej p o
czął się zmieniać. C oraz częściej napotykano b ryły lodu, utw orzonego z wód słodkich, cc zw iastow ało blizkość wybrzeża.
Nazajutrz, to jest w n iedzielę, rano po z je dzeniu śniadania z łap niedźwiedzich, p od ró
żni skierowali się nieco ku zachodowi.
D ro ga staw ała się uciążliwszą. Altam ont siedząc na saniach, przypatrywał się okolicy z gorączkow ym zajęciem , niepokój ogarnął i p ozostałych w ędrowców .
N areszcie^ok oło drugiej, Altam ont wstrzy-
mat pochód donośnym ©krzffclSft, wsIfSzufąs ręką białą masę, widoczną w oddaleniu a tru
dną do rozpoznania i zaw ołali - .Parpoisa*’
- = = = - « * a
VI.
Porpoise.
Dnia 24 marca przypadała palmowa nie
dziela, święto, nader uroczyście obchodzona w Europie.
Jednak ponure m ilczenie panow ało w tym pustym kraju! Huczał tylko ostry, dokuczliwy wiatr, nigdzie liścia, choćby uschłego, nigdzie odrobiny trawki.
P om im o to niedziela ta była dniem w iel
kiej radości dla naszych podróżnych; przyspie
szali kroku, psy ciągnęły z większą energją.
N iebaw em ujrzano okręt amerykański.
„P o rp o is e ” był całkiem zasypany śniegiem, nie widać było ani lin, ani m asztów i rei, wszystko b yło zniszczone.
O kręt gw ałtow nem w strząinieniem prze
w rócony na bok^ ad jgfsl się b f ć niezdatnym
do zam ieszkania^
•«* gg —■
Przekonali się~ó tem niebawem kapitan^
dok tór i Johnson, dostawszy się z trudnością do wnętrza statku.
Aby dojść do pom ieszczenia z żywnością musieli uprzątnąć lody, grubości blizko 15 stóp, lecz ku ogólnej radości przekonano się, że dzikie zwierzęta, nie naruszyły ważniejszych prowiantów.
— Mamy tu d olfa teczn ą ilość żywności S paliwa — rzekł Johnson ■— lecz mieszkać na tvm okręcie niepodobna.
Zbudujemy w ięc dom z lodu — odpowie- dział Hatteras — i urządzimy się na tym lą
dzie jak można najwygodniej.
— Zapewne — odezw ał się doktór — leca nie spieszmy się. O d biedy możnaby czasowo!
um ieścić się na okręcie, póki nie stanie dom trwały, któryby nas za b ezp ieczył od zimna i napadu dzikich zwierząt. Podejm uje się być architektem i zo b a c zyc ie zaraz, jak się w ez' m ę do roboty.
— Nra wątpię o twych zdolnościach panie Clawbonny — rzekł Johnson ~ lecz sądzę) że należałoby naprzód dobrze obejrzeć wszy*
stko, co się na tym okręcie znajduje; ze smutkiem jednak widzę, że niem a tu ani du
żego, ani m ałego czółna, a p ozostałości są w tak złym stanie, że nie nadadzą się do zbu
dowania chociażby najmniejszego statku.
— Kto wiel — powiędział doktór —- może
- 33 —
d * się c o srobić. W tej chwil! wszakże nie chodzi nam o to, na ćzem żeglo w a ć będzie
my, ale o znalezienie bezpieczn ego schronie
nia. Radzę więc o tem m yśleć jedynie i ro bić wszystko w swoim czasie.
— M ądrze mówisz; — rzekł Hatteras, za
cznijmy od tego, co najpilniejsze.
T rzej tow arzysze opuścili statek I p ow ró
cili do sań, by o postanowieniu swera uwia
domić Bella i amerykanina. B ell był zaraz g o tów do pracy, Amerykanin potrząsał głową na wiadom ość, źe okręt je go na nic się nie przyda, lecz ponieważ rozprawy w tym w zglę
dzie na nic by się obecnie nie zdały, przeto zgodzon o się na czasowe zamieszkanie okrę
tu „P o rp o is e ” i budowanie obszerniejszego pom ieszczenia na wybrzeżu.
O 4 godzin ie po południu pięciu fpodróż- nych jak m ogło, tak sie pom ieściło na dol
nym pom oście okrętu. Ze szczątków masztów i belek B ellu łożył p od łogę. Altam ont, wspar
ty na ramieniu doktora, b ez trudności prze
szedł do kącika dlań przeznaczonego. P rzy wstępowaniu na swój okręt, odetchnął z za
dowoleniem , z czego sternik nie był zbyt z a dowolony.
— Czuję się w domu — rzekł stary ma
rynarz do siebie — ma minę jakby nas jako gości zaprosił.
R esztę dnia pośw ięcono na wypoczynek.
Wśród lodów
a
34
Wiat? ź żachcclu zapow iadał Właśnie zmianę powietrza, term om etr wskazywał 32o zimna.
W ieczorem spożyto sporą ilość mięsa nie
dźwiedziego wraz z sucharami i herbatą, zna- lezionem i na okręcie amerykańskim, poczem strudzeni głęboko zasnęli.
Nazajutrz towarzysze niedoli zbudzili się trochę później, a myśli ich na nowe w eszły tory; nie trw ożyła ich już niepewność jutra, zajmowali się tylko urządzeniem się w spo
sób jak można najwygodniejszy.
R ozbitki uważali się za kolon istów , przyą byłych do miejsca swego przeznaczenia, m wspominając o cierp ien iach długotrwałej p o dróży, myśleli teraz tylko o znośniejszej przy
szłości.
— Ach! — za w o ła ł doktór, przeciągając się
— c o to za przyj amna rzec* nie myśleć o tem, gdzie się będzie dziś n ocow ało i co się jutro będzie jadło.
— A le trzejpa zrobić inwentarz — rzeki Johnson.
„P o rp o is e ” b ył dostatecznie za opatrzon j na daleką wyprawę.
Inwentarz wykazał: 6.150 funtów mąki, kil
kaset funtów sadła i rodzynków na pudyngi, 2.000 funtów solonej w ołow in y i w ieprzow i
ny, 1.500 funtów pemikanu; 700 funtów cuk- M i tyleż czekolady; 96 funtów herbaty; 500
||%-itów ryżu, kilka baryłek ow oców i j^ - y n
35 —
gaSonserWówanycliT znaczną ilość soku cyt
rynowego, 300 galonów rumu i wódki, w ielk zapas prochu, kul, szrutu, ołow iu, oraz d rze
wa i węgla. D októr z wielkiem zajęciem przy
glądał się znalezionym instrumentom do że
glugi i, ku wielkiej swej radści odn&iazł silną baterję Bunsena, zabraną w celu robjenis doświadczeń elektrycznych.
W ogóle ta ilość zapasów m ogła dla 5 lu
dzi najmniej na dwa lata wystarczyć, w obec
czego znikała wszelka obawa o śm ierć z zim na iub głodu.
— Skoro więc istnienie nasze jest za p e
wnione — rzekł doktór do kapitana — m o
żem y w ięc teraz m yśleć o dostaniu się do bieguna.
— D o bieguna! — p o w tó rz y ł Hatteras ra~
dolnie.
— Bszw ąfpienia —- d odał dok tór — p od czas letnich m iesięcy m ożem y urządzać wy
prawę lądem.
— Lądem, zapewne, alts czy i m orzem ?
— Czyż nie potrafim y z części „P o rp o ls e ” zbudować jakiejś łodzi?
— Szalupy amerykańskiej, nieprawdaż? — z pogardą odreekł Hatteras.
D októr dom yślał się powodu tej odm owy 5 dlatego uważał ga wlaiciw © zakończyć t%
drażliwą kwestie, zwracając foasnowę na inny
erswsdmlot.36 -
— Teraz, gdy już wiemy, jakie są nasze za
pasy — pow iedział on — trzeba zbudować składy i mieszkanie dla nas.
M aterjału w tym celu nie brak, będziem y w ięc m ogli wygodnie się urządzić. Bell zechcą zapewne popisać się, a ja z mej strony służyć mu będę dobrą radą.
—- G o tó w jestem, panie Clawbonny — o d p ow ied ział cieśla.
— A więc, przyjaciele, zacznijm y od w ybo
ru miejsca.
— P olegam w zupełności na tobie, d ok to rze — odrzekł kapitan.
P ow ietrze było pochmurne, tem peraturą b yła znośna, bo nie b yło wiatru.
Sądząc z ukształtowania wybrzeży, wnosić b yło można, iź na zach odzie rozciągało się ro zległe m orze, zam arznięte w tej chwili.
N a wschodzie było zaokrąglone wybrzeże, łoprzerzynane głębokiem i odnogami, tw orzyło ,pno tu dość obszerną zatokę, o to c zo n ą ska
łami, na których właśnie ro zb ił się okręt - „P o rp o is e ” .
D alej widać b yło górę, której wysokość d o któr obliczał na 1.800 stóp.
Tuż w pobliżu wybrzeża zauważył doktór
okrągłą płaszczyznę, o średnicy o k o ło 200
stóp, wznosiła się ona ponad zatoką z trzech
stron, a z czwartej b yła zamknięta ostro
sterczącą ścianą, wysoką na 120 stóp.
37 —
N a szczyt tej ściany m ożna się było dostać gdyby wykuto schody w lodzie. M iejsce to w y
bornie nadawało się pod budowę.
W krótce doktór, Bell i Johnson vyrąbali schody i stanęli na płasżczyźnie.
Przekonaw szy się, że m iejsce jest dobrze wybrane, postanow iono usunąć warstwę śnie
gu, pokrywającą skałę, aby dostać się do gruntu stałego.
Pracow an o usilnie przez trzy dni zanim d otarto do granitu, tw ardego jak szkło, za
w ierającego kryształy i granaty.
Następne pięć dni pracowano nad budową domku, który m iał 40 stóp długości, 20 s ze
rokości i 10 wysokości, zaw ierał zaś trzy przedziały: sypialnię, bawialnię i kuchnię, P o ukończeniu budowy, zaopatrzono je go cztery okna w ta fle z cienkiego lodu, zastępujące szyby. W ejście zamknięto m ocnem i drzwiami, przyniesionem i z okrętu.
Ściany domu m iały po pięć stóp grubości, a otw ory okienne podobne b yły do luf dzia
łow ych.
W reszcie sprowadzono z okrętu um eblow a
nie. Ł 5 żs a ustawiono na o k o ło pieca, ławkif krzesła, fotele, stoły i szafy, ustawiono w b a
wialni, służącej rów nież za pokój stołow y, a w kuchni um ieszczono ognisko okrętow e ora 2 spzręty gospodarskie. P łótn a zasteu -w ały dv"
wany i portjery.
P o ukończeniu domu "przystąpiono do Bu*
do wy magazynów i prochowni, na co zużyto tydzień czasu, wraz z wyładowaniem okrętu, Nareszcie, 8 kwietnia, wszystkie zapasy 2 naj»
dow ały się już w bezpiecznem miejscu.
W blizkości domu wybudowano schronienia dla psów.
P o ukończeniu budowy, doktór zajął się obwarowaniem siedzibv, aby zabezpieczyć i*
od wszelkiej napaści.