Podczas przygotowań do zimowania Alfa®
m ont p ow rócił do zdrowia i pow oli odzyski
w ał siły. Silny organizm jego zw yciężył; bla
dość pow oli znikać p oczęła z jego twarzy. Ze zdrowiem pow racała i dawna energja.
Pom iędzy amerykaninem a Hatterasem by
ło p ew ne podobieństwo charakterów, sym- patji jednak nie było widać, dla tego trudno było przypuścić aby w ytw orzyła się pom ię-
* y n im i szczera przyjaźń.
D októr przejrzał niebawem skryty charaktai Altam onta i słusznie przeczuw ał blizką nie<
chęć, a nawet otw artą nienawiść pom iędzj obydw om a kapitanami.
Czy to przez prostą politykę, czy' te ż w ie
dziony instynktem, amerykanin okazyw ał do
ktorowi w iele sympatji, wprawdzie o calił on mu życie, lecz sympatja w ięcej niż wdzięczość ciągnęła go ku temu zacnemu człow iekowi.
Takie b yło naturalne następstwo charakteru doktora.
P o zupełnem ukończeniu budow y domu, d o
któr postanow ił otw arcie je go uczcić biesia
dą, zw yczajem przyjętym w świecie cyw ilizo
wanym Europy.
B ell u polow ał właśnie kilka ptarm igon ów I białego zająca, pierwszych zwiastunów zbli
żającej się wiosny.
U roczystość odbyła się w niedzielę, 14 kwie
tnia. U czta była wspaniała. N a deser poda- to likiery.
P rzy wnoszeniu toastu na cżeść Ameryki, flatteras zachow ał najgłębsze milczenie.
W ów czas doktór poruszył kwestję bardzo tajmującą.
— M oi przyjaciele, nledosyć żeśm y prze
byli cieśniny morski 3, ław ice i pola lodow e i doszliśmy aż do tego miejsca; mamy jeszcze jedno zobowiązanie.
Proponuję, aby nadać nazwisko tej ziem i
40
-gościnnej, na której znaleźliśm y o c a le n i f wypoczynek. Zwyczaj ten istnieje oddawna wśród żeglarzy całego świata.
— D októr m a słuszność! z a w o ła ł Johnson.
— N azw y — d odał Bali — upraszczają i ułatw iają wszelkie rozkazy. M oże w yprawa jakaś lub polow an ie zmuszą nas do ro zsta
nia, a wówczas, znając nazwę m iejsca,] naj
łatw iej się snów spotkać.
— P on iew a ż wszyscy w tym względzie się zgadzają — rzekł doktór — porozum iejm y się.
jakie imiona nadać tym ziem iom , nie zapo
minając przy tem o drogich nazwiskach na
szej ojczyzny i przyjaciół.
— M asz pan słuszność, kochany doktorze
— zauważył Amerykanin — a przytem sposób, w jaki tę rzecz przedstawiasz, nadaje jej je szcze większą wartość.
— A zatem — odp ow iedział doktór przy
stąpmy do dzieła.
Hatteras dotąd nie brał udziału w rozm o
wie, rozważał; gdy jednak zauważył, źe oczy wszystkich zw ró ciły się na niego, p o w sta ł i
rzekł:
— W ed le m ego zdania, n ależałoby nasze
mu dom ow i nadać nazwę budowniczego, naj
le p szego m iędzy nami człow ieka, i nazwać go: „D o cto rs — Hause”
— Zgod a — za w o ła ł Bell.
— B ędzie dobrze — rzekł Johnson.
— 41
Lepszej nazwy nie m ożna wynaleźć, dodał Altamont, niech ż y je nasz doktór Claw
bonny!
P otró jn y okrzyk ro zległ się jednomyślnie.
— W ięc dom ten, zaczął znów Hatteras, nosić będzie nazwę swego twórcy, dopó
ki nie odkryjemy now ego lądu, któremu na
damy im ię naszego przyjaciela.
— Ach! za w o łał Johnson gdyby tak raj ziemski nie m iał jeszcze nazwiska, to najle
piej by mu przystała nazwa Clawbonny.
Doktór, głęboko wzruszony, nie chciał przez skromność zgodzić się, nic mu to nie pom o
gło, musiał nareszcie przystać.
Postan ow iono więc, że wspaniała ta uczta odbyła się w wielkiej bawialni „Dom u dokto
ra” , przygotowaną była w kuchni „Dom u do
ktora", źe potem ułożon o się do snu w sy
pialni, „D om u doktora".
— A teraz, rzekł doktór, przejdźmy już do ważniejszych naszych odkryć.
— O to jest ogrom ne m orze, otaczające nas, rzekł Hatteras, na którem napewno dotąd żaden jeszcze okręt nie szybował.
— Żaden okręt! w trącił ironicznie A lta
mont, zdaje mi się, Ż3 nie trzeba zapom i
nać o „P o rp o is e", który p rzecież lądem się tu nie dostał.
— M ożnaby to poniekąd przypuścić, sądząc po skałach, na których ^teraz pływa.
- Prawda, odzekrł A lt a m o n t nieco urażo
ny, ale rozejrzawszy się w istocie rzeczy, zawsze to chyba lepiej, aniżeli w ylecieć w pow ietrze, jak to uczynił „Forw ard ". H atte
ras chciał juź szorstko odpow iedzieć, lecz za
raz wm ieszał się do i ozm owy doktór.
— M oi przyjaciele, ^zekł on, nie chodzi teraz o okręty, lecz o nieznane morze...
N ie jest ono już n.eznanem, pow iedział Altam ont, jest ono nazwane na wszystkich kartach krajów biegunowych.
N azyw a się „O cean em Lodowatym,, I nie sądzę, aby potrzeba b yło nazwy jego zm ie
niać; jeżeli później się przekonamy, że jest ono częścią morza, jakąś tylko zatoką, to w ów czas będziem y m ieli czas postanowić, c o robić należy.
N iech i tak będzie, rzekł Hatteras.
Zatem w tym w zględzie zgadzam y się juź, d odał doktór, który już zaczął żałow ać, że w yw ołał rozprawę, drażniącą prożnośc n aro
dową.
— Zajmijmy się w ięc lądem, na którym obecnie się znajdujemy, przem ów ił znowu Hatteras, o ile wiem, na najnowszych kartacn nazwa ta nie jest jeszcze oznaczoną.
T o mówiąc, spoglądał na Altamonta, który, niezmieszany bynajmniej, odpowiedział.
— M oże się pan w tym w zględzie myli?
— Ja mam się mylić? Ten ląd nieznany...
43 —
— Ma juź nazwę, dodał spokojnie Amery*
kanin.
Hattsras milczał, ale wargi mu drżały
— Trudno przecież zaprzeczyć, m ów ił da
lej amerykanin, że okręt „P o r p o is e “ przybił do tego wybrzeża, przypuściwszy n -w et, że dostał się tu lądem, nie zm ienia to postaci rzeczy.
Jest to tw ierdzenie bezpodstawne. A żeby m ódz nadać jakiemuś krajowi nazwę, trzeba go przedewszystkiem odkryć, a tego pan p rze
c ież nie dokonałeś. Zresztą, gdyby nie my, cóźb y się stało 2 tobą, m ój panie, który chcesz nam dyktować teraz przepisy? L e ż a ł
byś 20 stóp pod śniegiem!
— A pan, gdziebyś się teraz znajdow ał, gdyby nie m ój okręt? Um arłbyś z głodu i zimna!
— M oi przyjaciele, rzekł doktór, uspokójcie się, wszystko da się zrobić, posłuchajcie mnie!...
— Ten pan prawił dalej Altam ont, waka- zując na kapitana, m oże udzielać dowolnych nazw wszystkim lądom, które odkryje, ale ten ląd do mnie należy! Bezspornie, ź e ja przy
byłem tu pierwszy! Żadna stopa ludzka nie dotknęła tego lądu przedemną, ja nadałem mu nazwę i taką też utrzyma.
— A jakaż to nazwa? -w p yta ł doktór.
— Now a « Ameryka.
— 44 —
Hatteras zacisnął pięści, ale jeszcze po*
wstrzymał się od wybuchu.
— C zy m ożesz mi pan dowieść, pyta]
Altam ont jeszcze raz, że Anglik jakiś wstą
p ił na ziem ię tę wpierw, niź Amerykanin?
— Przyjaciele, odezw ał się doktór naj
ważniejszym prawem ludzkiem jest sprawie
dliwość, bo zawiera w sobie wszystkie inne.
Bądźmy więc sprawiedliwi.
Pierwszeństwo Altam onta zdaje się tu być niezaprzeczonem, tembardziej, że Anglja nic na tem nie straci. Pozostaw m y zatem tej zie mi nazwę Nowej-Am aryki, lecz za to nazwie
my zatokę, w której się znajdujemy, Zatoką W iktorji.
"Z g a d z a m się, o ile ten o to przylądek, za chodzący w m orze, nazwany będzie P rzylą dkiem Waszyngtona, odp ow iedział na to am e
rykanin.
■— M ogłeś pan b ył przecież wybrać nazwę mniej wstrętną dla ucha anglika, za w o ła ł Hat
teras.
— N ie m ogłem jednak znaleźć droższej dla amerykanina, odpow iedział Altam ont z dumą.
N ie m acie się o co sprzeczać, rzekł d o
któr, geniuszów winniśmy czcić wszyscy, bez względu na ich pochodzenie. M oże teraz ty kapitanie..
D oktorze, rzekł kapitan, poniew aż to ziemia amerykańska, nie chcę aby imię m oje zo sta ło tu uwiecznione.
— T era z w ięc kolej na nas^ rzekł doktór, zwracając się do starego marynarza i cieśli, pozostawm y tu parę śladów naszej bytności.
Proponuję aby wyspę, którą widad s£ad, w od legło ści trżech mil, nazwać W y s f§ £0ohn- sona, ku czci naszego sternika.
— O panie C law bonny
— G órę, którą widzimy na zachodzie, na- zwiem y G órą Bella...
— Za w iele dla mnie zaszczytu. D ow ied ział Bell.
— T o tylko sprawiedliwość, odparł doktór,
—r P o zo sta je więc tylko ochrzcić nasz sta nieć, zauw ażył doktór, a poniew aż ocalen ie nasze zawdzięczam y O patrzności, przeto na
zwiem y go Szańcem O patrzności
- Jeżeli w ięc pow rócim y z w ycieczki na północ, przejdziem y przez przylądek W aszyng
tona, aby dotrzeć do zatoki Wikfcorji, a ztam - tąd do Szańca Opatrzności, celem w yp o czę
cia w Domku D oktora.
— Zgoda, rzekł doktór, później I w miarę ważności odkryć, znajdźiemy inne jeszcze na
zwy, które, mam nadzieję, nie dadzą powodu do sprzeczek. K to wie, jakie czekają nas je szcze niebezpieczeństwa zanim pow rócim y do kraju ojc^aS tga* Pozostaw m y na uboczu
45 —
zazdrość, będącą tu mniej jeśźćźe, aniżeli gd ziekolwiek na miejscu. Pan mnie rozumiesz?
panie Altam ont, i ty, kapitanie Hatteras?
S łow a te p ozostały b ez odpowiedzi.
M ów iono potem o innych sprawach, o urzą
dzeniu polow ania celem powiększenia zapa
sów żywności, a także o urozmaiceniu czasu.
Z nadejściem wiosny pow rócić musiały b iałe zająca, kuropatwy, lisy i niedźwiedzie;
postanowiono w ięc codziennie robić w ycie
czki po lądzie N o w e j * Ameryki.