• Nie Znaleziono Wyników

Roźprawa o nazwach*

W dokumencie Wśród lodów polarnych (Stron 42-50)

Podczas przygotowań do zimowania Alfa®

m ont p ow rócił do zdrowia i pow oli odzyski­

w ał siły. Silny organizm jego zw yciężył; bla­

dość pow oli znikać p oczęła z jego twarzy. Ze zdrowiem pow racała i dawna energja.

Pom iędzy amerykaninem a Hatterasem by­

ło p ew ne podobieństwo charakterów, sym- patji jednak nie było widać, dla tego trudno było przypuścić aby w ytw orzyła się pom ię-

* y n im i szczera przyjaźń.

D októr przejrzał niebawem skryty charaktai Altam onta i słusznie przeczuw ał blizką nie<

chęć, a nawet otw artą nienawiść pom iędzj obydw om a kapitanami.

Czy to przez prostą politykę, czy' te ż w ie­

dziony instynktem, amerykanin okazyw ał do­

ktorowi w iele sympatji, wprawdzie o calił on mu życie, lecz sympatja w ięcej niż wdzięczość ciągnęła go ku temu zacnemu człow iekowi.

Takie b yło naturalne następstwo charakteru doktora.

P o zupełnem ukończeniu budow y domu, d o­

któr postanow ił otw arcie je go uczcić biesia­

dą, zw yczajem przyjętym w świecie cyw ilizo­

wanym Europy.

B ell u polow ał właśnie kilka ptarm igon ów I białego zająca, pierwszych zwiastunów zbli­

żającej się wiosny.

U roczystość odbyła się w niedzielę, 14 kwie­

tnia. U czta była wspaniała. N a deser poda- to likiery.

P rzy wnoszeniu toastu na cżeść Ameryki, flatteras zachow ał najgłębsze milczenie.

W ów czas doktór poruszył kwestję bardzo tajmującą.

— M oi przyjaciele, nledosyć żeśm y prze­

byli cieśniny morski 3, ław ice i pola lodow e i doszliśmy aż do tego miejsca; mamy jeszcze jedno zobowiązanie.

Proponuję, aby nadać nazwisko tej ziem i

40

-gościnnej, na której znaleźliśm y o c a le n i f wypoczynek. Zwyczaj ten istnieje oddawna wśród żeglarzy całego świata.

— D októr m a słuszność! z a w o ła ł Johnson.

— N azw y — d odał Bali — upraszczają i ułatw iają wszelkie rozkazy. M oże w yprawa jakaś lub polow an ie zmuszą nas do ro zsta­

nia, a wówczas, znając nazwę m iejsca,] naj­

łatw iej się snów spotkać.

— P on iew a ż wszyscy w tym względzie się zgadzają — rzekł doktór — porozum iejm y się.

jakie imiona nadać tym ziem iom , nie zapo­

minając przy tem o drogich nazwiskach na­

szej ojczyzny i przyjaciół.

— M asz pan słuszność, kochany doktorze

— zauważył Amerykanin — a przytem sposób, w jaki tę rzecz przedstawiasz, nadaje jej je ­ szcze większą wartość.

— A zatem — odp ow iedział doktór przy­

stąpmy do dzieła.

Hatteras dotąd nie brał udziału w rozm o­

wie, rozważał; gdy jednak zauważył, źe oczy wszystkich zw ró ciły się na niego, p o w sta ł i

rzekł:

— W ed le m ego zdania, n ależałoby nasze­

mu dom ow i nadać nazwę budowniczego, naj­

le p szego m iędzy nami człow ieka, i nazwać go: „D o cto rs — Hause”

— Zgod a — za w o ła ł Bell.

— B ędzie dobrze — rzekł Johnson.

— 41

Lepszej nazwy nie m ożna wynaleźć, dodał Altamont, niech ż y je nasz doktór Claw­

bonny!

P otró jn y okrzyk ro zległ się jednomyślnie.

— W ięc dom ten, zaczął znów Hatteras, nosić będzie nazwę swego twórcy, dopó­

ki nie odkryjemy now ego lądu, któremu na­

damy im ię naszego przyjaciela.

— Ach! za w o łał Johnson gdyby tak raj ziemski nie m iał jeszcze nazwiska, to najle­

piej by mu przystała nazwa Clawbonny.

Doktór, głęboko wzruszony, nie chciał przez skromność zgodzić się, nic mu to nie pom o­

gło, musiał nareszcie przystać.

Postan ow iono więc, że wspaniała ta uczta odbyła się w wielkiej bawialni „Dom u dokto­

ra” , przygotowaną była w kuchni „Dom u do­

ktora", źe potem ułożon o się do snu w sy­

pialni, „D om u doktora".

— A teraz, rzekł doktór, przejdźmy już do ważniejszych naszych odkryć.

— O to jest ogrom ne m orze, otaczające nas, rzekł Hatteras, na którem napewno dotąd żaden jeszcze okręt nie szybował.

— Żaden okręt! w trącił ironicznie A lta­

mont, zdaje mi się, Ż3 nie trzeba zapom i­

nać o „P o rp o is e", który p rzecież lądem się tu nie dostał.

— M ożnaby to poniekąd przypuścić, sądząc po skałach, na których ^teraz pływa.

- Prawda, odzekrł A lt a m o n t nieco urażo­

ny, ale rozejrzawszy się w istocie rzeczy, zawsze to chyba lepiej, aniżeli w ylecieć w pow ietrze, jak to uczynił „Forw ard ". H atte­

ras chciał juź szorstko odpow iedzieć, lecz za­

raz wm ieszał się do i ozm owy doktór.

— M oi przyjaciele, ^zekł on, nie chodzi teraz o okręty, lecz o nieznane morze...

N ie jest ono już n.eznanem, pow iedział Altam ont, jest ono nazwane na wszystkich kartach krajów biegunowych.

N azyw a się „O cean em Lodowatym,, I nie sądzę, aby potrzeba b yło nazwy jego zm ie­

niać; jeżeli później się przekonamy, że jest ono częścią morza, jakąś tylko zatoką, to w ów czas będziem y m ieli czas postanowić, c o robić należy.

N iech i tak będzie, rzekł Hatteras.

Zatem w tym w zględzie zgadzam y się juź, d odał doktór, który już zaczął żałow ać, że w yw ołał rozprawę, drażniącą prożnośc n aro­

dową.

— Zajmijmy się w ięc lądem, na którym obecnie się znajdujemy, przem ów ił znowu Hatteras, o ile wiem, na najnowszych kartacn nazwa ta nie jest jeszcze oznaczoną.

T o mówiąc, spoglądał na Altamonta, który, niezmieszany bynajmniej, odpowiedział.

— M oże się pan w tym w zględzie myli?

— Ja mam się mylić? Ten ląd nieznany...

43 —

— Ma juź nazwę, dodał spokojnie Amery*

kanin.

Hattsras milczał, ale wargi mu drżały

— Trudno przecież zaprzeczyć, m ów ił da­

lej amerykanin, że okręt „P o r p o is e “ przybił do tego wybrzeża, przypuściwszy n -w et, że dostał się tu lądem, nie zm ienia to postaci rzeczy.

Jest to tw ierdzenie bezpodstawne. A żeby m ódz nadać jakiemuś krajowi nazwę, trzeba go przedewszystkiem odkryć, a tego pan p rze­

c ież nie dokonałeś. Zresztą, gdyby nie my, cóźb y się stało 2 tobą, m ój panie, który chcesz nam dyktować teraz przepisy? L e ż a ł­

byś 20 stóp pod śniegiem!

— A pan, gdziebyś się teraz znajdow ał, gdyby nie m ój okręt? Um arłbyś z głodu i zimna!

— M oi przyjaciele, rzekł doktór, uspokójcie się, wszystko da się zrobić, posłuchajcie mnie!...

— Ten pan prawił dalej Altam ont, waka- zując na kapitana, m oże udzielać dowolnych nazw wszystkim lądom, które odkryje, ale ten ląd do mnie należy! Bezspornie, ź e ja przy­

byłem tu pierwszy! Żadna stopa ludzka nie dotknęła tego lądu przedemną, ja nadałem mu nazwę i taką też utrzyma.

— A jakaż to nazwa? -w p yta ł doktór.

— Now a « Ameryka.

— 44 —

Hatteras zacisnął pięści, ale jeszcze po*

wstrzymał się od wybuchu.

— C zy m ożesz mi pan dowieść, pyta]

Altam ont jeszcze raz, że Anglik jakiś wstą­

p ił na ziem ię tę wpierw, niź Amerykanin?

— Przyjaciele, odezw ał się doktór naj­

ważniejszym prawem ludzkiem jest sprawie­

dliwość, bo zawiera w sobie wszystkie inne.

Bądźmy więc sprawiedliwi.

Pierwszeństwo Altam onta zdaje się tu być niezaprzeczonem, tembardziej, że Anglja nic na tem nie straci. Pozostaw m y zatem tej zie ­ mi nazwę Nowej-Am aryki, lecz za to nazwie­

my zatokę, w której się znajdujemy, Zatoką W iktorji.

"Z g a d z a m się, o ile ten o to przylądek, za ­ chodzący w m orze, nazwany będzie P rzylą ­ dkiem Waszyngtona, odp ow iedział na to am e­

rykanin.

■— M ogłeś pan b ył przecież wybrać nazwę mniej wstrętną dla ucha anglika, za w o ła ł Hat­

teras.

— N ie m ogłem jednak znaleźć droższej dla amerykanina, odpow iedział Altam ont z dumą.

N ie m acie się o co sprzeczać, rzekł d o­

któr, geniuszów winniśmy czcić wszyscy, bez względu na ich pochodzenie. M oże teraz ty kapitanie..

D oktorze, rzekł kapitan, poniew aż to ziemia amerykańska, nie chcę aby imię m oje zo sta ło tu uwiecznione.

— T era z w ięc kolej na nas^ rzekł doktór, zwracając się do starego marynarza i cieśli, pozostawm y tu parę śladów naszej bytności.

Proponuję aby wyspę, którą widad s£ad, w od legło ści trżech mil, nazwać W y s f§ £0ohn- sona, ku czci naszego sternika.

— O panie C law bonny

— G órę, którą widzimy na zachodzie, na- zwiem y G órą Bella...

— Za w iele dla mnie zaszczytu. D ow ied ział Bell.

— T o tylko sprawiedliwość, odparł doktór,

—r P o zo sta je więc tylko ochrzcić nasz sta ­ nieć, zauw ażył doktór, a poniew aż ocalen ie nasze zawdzięczam y O patrzności, przeto na­

zwiem y go Szańcem O patrzności

- Jeżeli w ięc pow rócim y z w ycieczki na północ, przejdziem y przez przylądek W aszyng­

tona, aby dotrzeć do zatoki Wikfcorji, a ztam - tąd do Szańca Opatrzności, celem w yp o czę­

cia w Domku D oktora.

— Zgoda, rzekł doktór, później I w miarę ważności odkryć, znajdźiemy inne jeszcze na­

zwy, które, mam nadzieję, nie dadzą powodu do sprzeczek. K to wie, jakie czekają nas je ­ szcze niebezpieczeństwa zanim pow rócim y do kraju ojc^aS tga* Pozostaw m y na uboczu

45 —

zazdrość, będącą tu mniej jeśźćźe, aniżeli gd ziekolwiek na miejscu. Pan mnie rozumiesz?

panie Altam ont, i ty, kapitanie Hatteras?

S łow a te p ozostały b ez odpowiedzi.

M ów iono potem o innych sprawach, o urzą­

dzeniu polow ania celem powiększenia zapa­

sów żywności, a także o urozmaiceniu czasu.

Z nadejściem wiosny pow rócić musiały b iałe zająca, kuropatwy, lisy i niedźwiedzie;

postanowiono w ięc codziennie robić w ycie­

czki po lądzie N o w e j * Ameryki.

W dokumencie Wśród lodów polarnych (Stron 42-50)