l ✓
Zaledwie miałem czas zaltanowić się nad o-k ro p n o ś c ią moiego p o ł o ż e n i a ... P o b ieg łem
do pani Trenville , przyięła mnie iako człowie
ka , k t ó r y iuż nie wart b y ł oszukiwania. J e y zdrada i moie n ieszczęście , obudziło mnie nakształt piorunu. M o ie skargi i złorzeczenia z zimną krwią b y ł y słuchane. Pognałem w te y szkaradney kobiecie zatwardziałość i przyzwycza-
ienie do zbrodni. Wyszedłem z tego okropne
go domu. Pomimowołnie i bez żadney myśli poltrzegłem się na ulicy , na k t ó r e y było moie
mieszkanie. Przyszedłszy do drzwi zatrzymałem się nagle, iak g d y b y |mnie tam śmierć o c ze k i
wała. .. ^Odskoczyłem na kilka k r o k ó w , p o m knąłem się znowu. D w a razy podniosłem m ło
tek do kołatania , dwa razy go upuściłem . . . . Serce moie biło n a d z w y c z a y n i e . ,. N ie p o ię ta iakaś okropność zmysły me przeymowała . . . .
d r ż ą c e kolana uginały się p o j e m n ą . N o c była zupełnie ciemna, wszędzie panowała cich o ść
okropna,. Rzuciłem się na ziemię przyr drzwiach, i pragnąłem, ażeby iaki nocnyr rozboynik w y
darł mi ż y c i e . . . . N a k o n ie c pamięć o E m ilii ^ o inoiem nieszczęśliwym dziecku zaftanowila obłakane zmyrsłyr ; łzy czułości puściły się z o-r
czu moich . . . . Zerwałem się z ziemi , za k o ła- t a ł e m , otworzono m i . , . . W ch o d zę powoli do
i z b y , w k t ó r e y spoczywała- E m ilia. Przy świetle lampy widziałem ia śpiącą,; przy niey s p o c z y
wał syn m ó y , o b e y m u ią c i e y szyię swe mi dro-.
bnemi r ą c z k a m i ! Widziałem na iey twarzy u-s.
śmiech szczęścia i niewinności,. Zapałczyw ośę;
74
Moralnośćna nowo mnie opanowała. Miałem pod oczyma obraz n ę d z y . . . nagle przychodzi mi myśl ftra- szliwa . . . nie mogę o niey wspomnieć bez z g r o z y . . . Z am o rd o w a ć dwie otiary , a potem siebie
samego! . . . . Już rę k ę podn iosłem ...
w tem dziecko odrywa się od matki i chwyta mnie za szyię . . . Zadrżałem wtenczas nad m o
im okropnym zamysłem ; lecz niemiałem siły obiawić tey nieszczęśliwey k o b ie c ie i moiey zbrodni i opłakanych iey skutków. \ Wyszedłem nagle i udałem się na odległą ulicę, a przy
bywszy do nieznaiomey o b e r ż y , napisałem do K itiilii lilt maluiąc w nim okropność /łanu w iakim się z n a y d o w a łe m , doniosłem iey że p o rzucam Francyą w zamiarze nie powrócenia, p ó
ki przez twardą pokutę i ciężką pracę nie n a grodzę nieszczęść, które ie y wyrządziłem. O d e sławszy ten lift wyszedłem z P aryża i przed k o ń
cem n o r y ubiegłem mil kilka. Nadedniem po-
ftrz e g h zy woz p o c z t o w y i d ą c y do Breft, zabrałem się, nie myśląc d o k ąd i p o c o iadę. Jechałem dniem i n o cą nie zważaiąc co się wkoło mnie
dzieie, nie biorąc żadnego p o s iłk u , nie znaiąc snu. Drugiego dnia czułem się o sła b io n y m , na- k o n ie c gdy mnie wyprowadzano z powozu , p a dłem bez zmysłów. P o ł o ż o n o mnie w ł ó ż k u , gdzie zoftawałem przez kilka dni w p o ż e r a i ą c e y g o rąc z ce i obłąkaniu.
Jeden z litościwych braci zakonu , do k t ó rego należę , znayduiąc się przy naszym przy-
ieżdzie , wziął o mnie ftaranie , służył mi z całą gorliwością i przywiązaniem.. S k o ro poitrzegł
*' * "H f *
Oijciec Mikołaij. 75
« r ' . " . ‘ - .. • ; . ,' ‘ *
iż mogłem go zrozumieć, p o c z ą ł się zatrudniać potrzebami m e y duszy. W i d z i a ł , i,ż w ię c e y d o k a z a ć moiie pociecha serca, niżeli lekarftwa.
Jego przychylne Itarania ty le miały skutku, iż mogłem kiedyniekiedy zbliżyć się do okna dla
oddychania świeżem powietrzem. Jednego dnia g d y się tam znaydowałem, za przybyciem p o cz
to w ego w o z u , uyrzałem wysiadającego młode
go malarza , który- był p o le c o n y moiey żonie.
T e n widok w itan ie moiey słabości tak mocno mnie przeraził, iż zemdlawszy padłem na zie
mię. T e n przypadek sprowadził do m o iey izby wiele o s ó b , a między niemi teg o ż samego ma
larza. P ow róciw szy do zmysłów , dałem znak malarzowi, a ż e b y zoftał. Nie mógł mnie z razu poznać. N akoniec gdy mi się dobrze przypa
trzył , poftrzegłem w oazach iego okr.opność i zadumienie , , . chciał się czem prędzey o d d a lić , z trudnością go zatrzymałem , i zaledwo wymogłem na nim opowiedzenie oftatniego mo- iego nieszczęścia. M o ia żona i syn iuż nie żyli. Rana którą iey lift rnóy z a d a ł , i znacznie osłabione zdrowie do reszty ia dokonało : w
o V '
momencie napadła ią febra , a po tem szaleń- ftwo, w którem zakończyła życie. D zie c ię k t ó rego z je y rąk wydrzeć nie śmiano , w ciągało w siebie z iey łona śmiertelną truciznę. W k r ó t-y x/ W w kich chwilach przytomności, daiących iey w i
dzieć swoy zgon bardzo b l i s k i , prosiła malarza, a ż e b y mi oddał ten zakład przyiaźni i za p e w nił, iż mi wspaniale przebacza. Z ł o ż y ł w mo*
ie r ę c e ten portret. N ie wiem, iak, mogłem prze*
76
Moraluosc ,♦
\ w * •
ż y ć tę straszliwą seerię. M o ż e (tan osłabienia do iakiego mnie choroba moia przywiodła , znmieyszał uczucie moiego nieszczęścia , a moie serce zdrętwiałe, niedoltępne iuż było dla nay- sroższego bolu. P o b o ż n y człowiek , k tó ry mnie ratował od śmierci, umieścił mnie w tym klaszto
rze, skąd tylko raz wyszedłem dla zwiedzenia mieyso ukrywaiacych zwłoki moiey ż o n y i m o iego syna. N ik o m u tu nie ieft wiadoma moia
hiftorya , dziwią sie nad oflrością życia i suro
wością p o k u ty , przez k t ó r e uśiłuię zmazać da
wne moie przeftępftwa. T y tylko ieden iuż się nad tem nie dziwisz. L e c z nie przez takie to
tylko pokuty należy błagać zagniewane niebo.
O b y się za mną wftawiły moie miłosierne czy
ny. Dzięki B o g u , przez gorliwe wszyftkich cn ó t dopełnianie , znalazłem nieiakie pociesze
nie , za którem tak mocno w y d y c h a łe m ; iuż mi się z d a i e , że promień boskiego miłosierdzia zaczyna oświecać reszty smutnego życia moie
go. Widziadła, k t ó r e ‘ mnie dręczyły, na tem ło ż u kamiennem, ftały się mniey ftraszliwe.
Oiłatniey n o c y zdawało mi się, żem widział moię EmiUą uśmiechaiącą się do mnie : iey dziecię
pod poftacią Anioła w o k o ł o niey k r ą ż y ło ,
W tem mieyscu o y c ie c M i k o ła y umilkł.
W p atryw ał się naprzemian w niebo i w portret Emilii. Rumieniec na iego twarz sina wyftąpił, Stałem n ie p o r u s z o n y , świętem przeięty uszano
waniem. W tem dzwon wezwał go na nieszpory*
Ścisnął m nie, ia ucałowałem iego rękę i obla- iem ią złamią M o y synu, rzek! mi > takie serce
iak twoie powinno pamięć nieszczęść moich dochować. Jeżeli świat rozflawi pod twemi k rokam i sidła zwodnicze, ieżeli cię wyftępek
p o n ę tą roskoszy do siebie pociągnie ; ieżeli kto zechce skazić twe serce zaltraszaniem two- ie y próżności , i wyszydzaniem cnót nayszano- w n i e y iz y c h ; . . . Pomyśl o o y c u M i k o ł a i u . . . . K o c h a y cnotę i bądź szczęśliwy.
Oijciec Mlkohuj. ^‘1