• Nie Znaleziono Wyników

Panie, niech się stanie wola Twoja!

„Pani S. prosi, żeby pan doktor jeszcze raz przyszedł jej dziecko zbadać, bo się mu w n ocy znowu znacznie pogorszyło-u z t e m i słowy wpadła służąca wdoWy S. do mieszkania lekarza- je j czerwona rozpalona twarz i szybki oddech świadczyły, że pilno’

było dobrej dziewczynie z poleceniem pani.

„D obrze,“ odpowiedział lekarz, „za kwadrans będę na miejscu - zresztą oświadczyłem ju ż wczoraj pani S., że dziecko chyba trudno w yzdrow ieje."

„A ch , pani jest taka zaniepokojona," odrzekła dziewczyna,

„w ięc proszę, żeby pan doktor był łaskaw p rzyb yć."

„P rzyjdę natychmiast,u rzekł lekarz; gd y dziewczyna opuściła mieszkanie i lekarz powrócił do swego pokoju, pomyślał sobie:

„Ta pani mnie może więcej potrzebuje niż je j d zieck o.“

G dy służąca pospieszyła lekarza zaprosić, siedziała pani S. obok łóżka chorego dziecka. Jej oczy b y ły bez przerwy zw rócone na bladą małą twarzyczkę czteroletniego Pawła, a w dłoni trzymała rozpaloną je g o rączkę. T ak siedziała ju ż cała noc od przeszłego wie­

czora. Od czasu do czasu w ydobywało się głębokie westchnienie z jej piersi.

„Pan doktor zaraz przyjdzie,“ szepnęła wchodząc służąca i przybliżyła się do pani.

„Dobrze. A cóż ks. wikary pow iedział?" zapytała wdowa.

„K s. wikary odprawi Mszę św .,“ odpowiedziała dziewczyna.

„L e cz czy powiedziałaś mu wyraźnie, że ta Msza św. musi być jeszcze dzisiaj odprawiona ? “

„Ks. wikary słysząc, że Pawełciowi tak źle się powodzi, oświadczył sam od siebie, że jeszcze dzisiaj odprawi Mszę św.

za niego.“

„D obrze, zaprowadź więc lekarza, gd y przyjdzie, zaraz tutaj.

Jak się masz, duszyczko ? “ rzekła matka, zwracając się znowu do malca.

Dziecko w gorączce otworzyło oczy, popatrzyło chwilkę na zasmuconą twarz matki i przymknęło znowu słabe powieki.

„A ch Boże, B oźe,“ westchnęła matka, „nie, nie dopuść, nie pozwól mej drogiej dziecinie u m rzeć! “

W krótce wstąpił lekarz; jedno spojrzenie na małego pacyenta wystarczyło doświadczonemu lekarzowi.

„A ch , panie doktorze, ratujcie mi moje dziecko, ratujcie mi j e !“

„Pani w ie,.że co się zrobić dało, to się zrobiło

/ 1

odpowiedział lekarz. Potem przystąpił do łóżka, chw ycił chłopca za rękę, aby zba­

dać puls. Z trwożliwem wyczekiwaniem badała pani twarz lekarza;

pragnęła, żądała usłyszeć pocieszającą odpowiedź. Lekarz milczał.

„C zy niema ju ż żadnej nadziei, panie doktorze ? “ zapytała po cbwili z rozpaczą prawie wdowa.

„N ie mogę twierdzić, żeby żadnej nadziei nie było, ale dziecko bardzo poważnie chore,“ odrzekł lekarz.

„Panie doktorze, pan musi mi mojego Pawła uratować, tak, pan musi, żyćbym nie mogła, g d y b y ---“

„Niech się pani uspokoi, pani jest bardzo nadwerężona, niech się pani upamięta, jeszcze nie jest wszystko stracone — jeszcze jednego środka spróbuję

.11

T o rzekłszy, wziął kawałek papieru i napisał receptę.

„T ak — proszę z tej m edycyny co dwie godziny łyżkę ma­

łemu choremu podawać

.11

Jak tonący chwyta się deski, tak uchwyciła zatrwożona matka tę receptę.

Kalendarz Cieszyński. 4

- 49 —

„P o południu przyjdę jeszcze raz p o p a trz y ć / rzekł odchodząc.

D w ie godziny później przyszedł ks. wikary. „Słyszę, że Paweł jest c h o r y ; idąc wokoło do szkoły, chciałem sam wstąpić, aby sie

dowiedzieć, ja k się dziecko ma.“

„A ch księże, chory, ciężko chory, oby mi tylko nie umarł

, 11

odrzekła matka ze strachem. Ksiądz przybliżył się do łóżeczka i zapytał łagodnie: „N o, ja k się masz, P aw ełku

?11

A le chory zamiast odpowiedzi otworzył w gorączce tylko oczy i zaraz je przymknął.

„Jest rzeczywiście bardzo słaby

,11

rzekł, zwracajac się do matki ks. wikary.

.

55

Aełi, gd yb y miał umrzeć — lecz nie, on nie może, on nie śmie umrzeć," odpowiedziała matka.

„Niech się stanie wola Boża, kochana pani

, 11

rzekł ksiądz łagodnie. „Pani jest przecież katoliczką i wie, że Pan Bóg wszystko ja k najlepiej dla nas urządza

.11

„W o la Boża, ach wola Boża, lecz nie, jabyrn tego nie zniosła.

~>a,n • • • Pan Bog nie weźmie mi mojego drogiego uziecKa.

.

7

)Niech pani tak nie mowi, niech się pani zupełnie podda świętej woli Bożej, to wyjdzie i dziecku i pani na dobre

.11

. „P oddać się? Nie, poddać się nie mogę. Ksiądz nie wie, pojąć me jest w stanie, co matka cierpi, gdy widzi swe drogie, jedyne dziecko w objęciach śmierci

.11

. „ Ja rozumie, szanuję i sam odczuwam boleść pani. A le i w naj­

większych cierpieniach nie śmiemy, zapomnieć, czego nas nasza św. wiara uczy, że Pan B óg jest najdobrotliwszym i najmędrszym

1

j j n,aln. n!e w ° l no tracić nadziei w je g o świętą Opatrzność, lecz poddać się jeg o mądrym rozporządzeniom, chociaż dróg i ścieżek B ożych nie pojm ujem y

.11

»AJe jak źeżby mi Pan Bóg mógł wziąć moje dzieck o? To niepodobne, to niemożliwe

.11

„M odl się pani, aby z dzieckiem i z panią stała się wola B oża.“

„Ja się modlić mogę tylko o to, abym dziecka nie utraciła.“

„Ja także ufam, że się to nie stanie, i właśnie ofiarowałem na tę mtencyę Mszę sw. A le jeszcze raz muszę pani powtórzyć, módl sie pani: „N iech się stanie wola Boża."

„N a klęczkach będę niebo błagała — ale Paweł musi w y­

zdrowieć. “ J

. wikary się oddalił. Odchodząc, modlił się w sercu: „Panie, jeśli jest Tw oja święta wola, ratuj tego chłopca i oświeć jego matkę

.11

P o południu przyszedł znowu lekarz, ja k przyrzekł.

Stanął nad łózeczkiem dziecka; po krótkiem badaniu radosny uśmiech przeleciał po je g o twarzy.

„D zieck o ma się znacznie lepiej," odetchnął lekarz.

„Panie doktorze

. . . ! 11

zawołała pani S.

— 51 —

„Jeśli się stan nie pogorszy do jutra, to dziecko uratowane

/ 4

dodał' spokojnie.

„Uratowane!" powtarzała zachwycona i rozradowana matka; „nie, bo też dziecko moje nie śmiało umrzeć, jabym tego nie była zniosła.“

Na przyszły dzień orzekł lekarz: „Z a trzy tygodnie chłopiec zupełnie wyzdrowieje

.11

* ^ * *

Minęły tygodnie, miesiące, lata. U płynęło ćw ierć wieku. Na nadpróchniałem krześle siedziała pani podeszła w latach; białe ja k śnieg włosy otaczały opadłą, stroskaną twarz, widoczne to ślady wielkich trosk i cierpień.

Obok niej stała młoda kobieta, patrząc nieruchomie w kąt pokoju. Zatopiona była zapewnie w myślach, ale te myśli musiały być bardzo smutne; bo od czasu do czasu bolesny ję k w ydobyw ał się z je j piersi i lekki dreszcz przechodził je j członki.

Długo tak trwały obie kobiety w smutnem milczeniu.

„Z a chwilę będzie już zapewnie po rozprawie sądow ej,"

szepnęła cicho staruszka.

„O dziesiątej miała się rozpocząć, teraz jest ju ż ^

12

, to wyrok zapewnie ju ż — — “

„O ch, nie mów o w y r o k u ---mój Paweł zasądzony! Z a ­ sądzony ja k o morderca — ja matka mordercy — to b y ło b y moją śmiercią!“

Sędziwa kobieta opadła na krzesło, a przed je j oczym a prze­

suwały się krwawe obrazy — — widziała, ja k jej syn podnosi nóż na kobietę, na nieszczęśliwą niewiastę, ofiarę jeg o namiętności,

— widziała, ja k Pawła ujęto, związano i w kajdanach do więzienia odwiedziono — ja k go na miejsce stracenia prowadzono.

Blada ja k mur leżała nieszczęśliwa staruszka w krześle, na­

reszcie straciła przytomność. O bok niej stała młoda kobieta i pa­

trzyła bez współczucia na n ią ; je j własny ból był zanadto wielki, aby mogła nadto odczuwać ból innych.

„M ój mąż mordercą,“ szepnęła cicho i obojętnie.

Uwierzyła mu biedaczka, gdy je j przysięgał, poszła z nim, jako cnotliwa panna, do stopni ołtarza, oddała mu całą swoją miłość, ale on, je j mąż, to człowiek, który nigdy nie usiłował swojej woli przełamać, przezwyciężać swych zwierzęcych namiętności, w re- ligii szukać podstawy moralnej, on — ten wiarołomca — zaśle­

piony swoją namiętnością, stał się mordercą.

Płakać nie m o g ła ; ile razy go upominała, błagała, prosiła, płakała; a on z początku sobie z niej drwił, potem ją z pogardą od siebie odpychał, nawet b ił; teraz czuła się w sercu zdradzoną, nogami zdeptaną, ani jedn ą łzą nie zasłoniło się je j o k o . . . . I grobowa cisza była w pokoju.

«• *

*

4*

„N ie, księże wikary, mój Paweł nie śmie umrzeć; ach to ko- chane, ^ drogie dziecko — wola Boża — księże wikary ? nie, Pan B óg nie śmie mi mojego dziecka odbierać,“ tak naraz odezwała sie głuchym głosem staruszka.

„M atko, co ci je st?" pyta się młoda kobieta staruszki, „co ty m ów isz

? 14

W tem otworzyły się drzwi, m łody człowiek wstąpił do po­

koju, twarz je g o była blada ja k mur.

»C zy Paweł zasądzony, Franciszku

? 41

zawołała nieszczęśliwa żona.

„U spokój się, siostro, uspokój się

,44

odrzekł brat.

„N a śmierć ? “

„U spokój się, Gertrudo

.14

„Zasądzony na śmierć

,14

powiedziała bezdźwięcznym głosem nie­

szczęśliwa kobieta i padła zemdlona na ziemię.

Staruszka patrząc błędnym wzrokiem na przybyłego brata swej synowej, odezwała s ię : „W id zi pan, panie doktorze, mój Paweł wyzdrowiał, bo on też nie śmiał umrzeć, jabym tego nie była zniosła — — “

Ten popatrzył na staruszkę, je j błędny wzrok i te słowa po­

wiedziały mu wszystko — biedaczka doznała pomieszania zmysłów.

Potem podniósł ostrożnie nieszczęśliwą siostrę z ziemi i położywszy ją na łóżku, westchnął boleśnie: „Panie, niech się dzieje wola T w o ja

11

i usiadł bezwładnie na krześle.

W szystko, co Pan Bóg czyni, dobrze czyni.

Powiązane dokumenty