• Nie Znaleziono Wyników

Jeśli szczęśliwym chcesz b y ć na świecie Starcze, młodzieńcze, dziewico, dziecię — Zachowaj zawsze czyste sumienie,

Bo to jest twoje najdroższe mienie.

Brzydź się lenistwem, pokochaj pracę ; Ta uszczęśliwia, niesie zysk, płacę.

Z w ytrw ałych trudów, z potu na skroni Doczesne szczęście ci się wyłoni.

Bądź zawsze szczerym, otwartym, chrobrym, Szlachetnym, prawym i bratem dobrym, Nie bądź zazdrosnym, łakomym, mściwym, Szanuj cześć swoją, będziesz szczęśliwym.

Umiej poprzestać na cząstce małej, Częstokroć szczęścia to sekret cały.

W śród różnych życia tego kolei

W ierz w lepszą przyszłość, nie trać nadziei.

— 53 —

Jeśli szczęśliwym chcesz być na ziemi, To nie gardź nigdy nieszczęśliwymi;

Ile stać ciebie i co w twej m ocy, Każdemu udziel rady, pomocy.

Jeśliś prostakiem z wieśniaczej chaty, Staraj się nabyć, bracie, oświaty, W ted y uczucie, cnota zakwitnie I będziesz marzył i działał szczytnie.

Jeśli szczęśliwym chcesz b yć na świecie, Z y j ja k mąż dzielnie, a ja k o dziecię Niewinnie, zgodnie, ufnie, miłośnie, T o i w twem sercu będzie radośnie.

Chcesz b y ć szczęśliwym tu i w wieczności, Niech się w twem sercu miłość rozgości, Bo cała życia tego szczęśliwość,

T o miłość bratnia i sprawiedliwość.

Cyrana.

Opowiadanie z życia ludu śląskiego. Napisała Z u z a N k a . . ,

Cyrana, to była krowa czerwono-brzeziata, oczy miała mądre, rogi mierne, lecz symetrycznie rozłożone. Między rogami siedziała na czole wypukłem gęsta, biała grzywa, w której Cyranę wiecznie świerzbiało. Musiałam ją też zawsze skrobać w tej grzywie, szcze­

gólniej jednakże, ja k padał deszcz. W zły czas bowiem b yło trza paść krow y na porwozie, bo w polu tonęły. Cyrana była na ręce i pasła się pierwsza. Na karku miała szerkę z witką, w której tkwił łańcuch Różany. Różana zaś miała przy sobie jałów czę przy­

wiązane. T ak pasło się na jedn ym porwozie sześć krów, bo ze zadku też b y ły trzy, między któremi naręcznia była Pecula, krowa czarna o białym pysku i ponurem oku z czarną obwódką. C y­

rana i Pecula były silne na rogach i dlatego też, gdy gnałam do pola, nie trzymałam porwoza w ręce, a porwóz mimo to nie sm y­

czył się po ziemi, lecz był napięty ja k opraty u rączych koni.

Nie musiałam więc pilnować krów jak szły na pastwisko rano, a z paszy wieczór do domu, lecz szłam sobie powoli za niemi i śpie­

wałam piosenki lub helokała. Podobała mi się nie tyle treść p io­

senek i melodya, ile pi’ze<liczne echo, które odbijało się od gajów i lasów. Kiedym śpiewała „helo, helo H aniczko,u to cały ten wyraz powtarzało echo trzy razy. Dwa razy w dwóch przeciw­

ległych niemal lasach, a po trzecie w stodole na folwarku. Albo kiedym zaśpiewała: „Jedna deska, dwie deski, nie ch ciołbych jo Tereski, bo z Tereski zło baba, trzepie gębą jak żaba,“ to każdy wyraz, którym kończył się rządek, ja k b y dla przedrzeznienia p o­

wtarzał się trzy razy po so b ie : „deski, deski, Tereski, Tereski, baba, żaba, żaba, żaba, ba, baba. T o też ledwo ucichło to piekne zjawisko natury na nowo je wywoływałam , aż do znużenia. I tak były te lasy z folwarkiem dziwnie ułożone w trójkąt, że mogło sie byc podczas śpiewania zwróconym ku „wólkierem u“ z nich zawsze echo grało naokoło kolejno z lasu na folwark z folwarku, na drugi Jas i tak w k ółk o, aż się zmachało, zesłabło i ucichło. Nasze pola d ą g ły się szerokim językiem między „pańskiemi“ obszarami, obla­

mowane z obu stron szerokiemi miedzami, równolegle do cesarskiej

„cesty prowadzącej od Cieszyna do Ostrawy, na wzgórzu, na­

przeciwko którego z dwóch stron b yły lasy. Z trzeciej strony był ów folwark zwany Osiekowicami, dlatego, bo panem ich był jeszcze do me tak dawna niejaki Osiecki, szlachcic polski. Ten Osiecki kamracił z ojcem mojego starzyka, a że obaj mieli dobre „uher-

8

,e. wl? o w piwnicy, więc nie obeszło się bez częstych uczt, gościnami zwanych. Na jednej takiej gościnie Osiecki powiada temu mojemu pradziadkowi: „T y , Francek, kup te Osiekowice, puscim ci ich za sześć tysięcy szajnów czeskich." Znaczyło to tyle

• -u*” ' F r a n c e k jednakowoż zwlekał. A ż tu jednego dnia zajezdźa Osiecki znowu do tego m ojego pradziadka i powiada:

„ fr a n c e k ja k tego nie kupisz, jadem prosto do grofa, to przedać.“

pojechał. Pradziadek, nie wiem, czy nie miał pieniędzy, czy ochoty, ale zaniedbał nabyć majątek, który dziś byłby wart jakich dwa kroć sto tysięcy reńskich. A le i tak sie dobrze stało. B y­

lib y może z nas ja c y „fa jn i“ ludzie, nie byłabym nigdy krów pa­

sła i nie byłabym wiedziała, ile chowa się w życiu pasterskiem szczęścia i poezyi. Syn pradziadka mojego, który z Osieckim żył po staroszlachecku - jedli, pili, popuszczali pasa — a wiec

„włośny mój starzyk, żył jeszcze po pańsku; on winko stare w piwnicy chował i u niego wielkie byw ały gościny i on jeszcze po staroszlachecku najstarszemu synowi „puścił" cały majatek, to znaczy v że . jednem u wszystko dał, a inni dostali mało lu b 'n ie ­ wiele. Moj ojciec był najmłodszym z braci; ten dostał już tylko s arą „palarnię , na której była koncesya wyszynku. A pola koło tej palarni było tyle, źe niemal z rynny kapało na sąsiadowe za­

gony. l o tez ojciec poszedł po rozum do głow y i‘ wziął sobie sielską dzieuchę z Kocobędza. Niebywała w rodzinie rzecz, bo w szyscy żenili się z paniczkami. Otóż ta sielsko dzieucha, to była moja matka, która między innem dostała we wianie piękną krowę, a na miano j e j było. Cyrana. Cyrana, o której opowiadam, był'a od tej kocobendzkiej Cyrany; od cielęcia była pod moja opieka, nosiłam je j w szafliczku mleko do „c o rk a “ ja k dziewki doiły, a kiedy cielę wyrosło na ja łów czę i zasmakowało w trawie i sia­

nie, kradłam dla niej siano w masztali garściami, za co sie pogo- mcz strasznie na mnie gniewał. Niedziwota, ja dbałam o jałówczę a on o zgrzybię, pięknego jednoroczniaka, który go potem przy

sposobnosci kopnął w czoło tak, że mu na zawsze znak pozostał.

Ja przynajmniej me doznałam od mojej Cyrany nijakiej krzywdy.

Chociaż Cyrana też nie była bez wad. Nie wiem, czy to leżało w je j naturze, czy miała rozmaitymi, podawanymi je j przezemnie przysmakami tak wydelikacony apetyt — ale b y ła ' strasznie „p a ­ skudną Jak krowa paskudzi, to znaczy, że rada „Ioce“ do

„szk od y . W piękny czas bowiem krow y pasły się rozpuszczone na przyłogu, albo jesiennym czasem na kończyniskach i ścierniów- kach. W tenczas to Cyrana wyprawiała harce. Szła pierwsza na paszę, ja k zawsze z głową podniesioną a dzwoneczek brzęczał jej na karku, na znak pierwszej rangi między krowami. D o' pierw­

szej rangi dostała się Cyrana nie tylko przez moja protekcye, lecz także na podstawie własnych zasług. Kiedy bowiem stała się matka pięknego byczka, z je j wymionka zaczęła płynąć niebywała obfi­

tość mleka, ktorego me ubywało, chociaż minął okres macierzyń­

stwa. Cyrana stała się krową najdojniejsza z całego chlewa. Na rano miewała po dwa i pół grotka mleka, zresztą po dwa szkopce.

A le się też umiała futrować. Gdzie najlepsza, najbujniejsza trawa, tam była Cyrana Nie, żeby była łakomą, owszem z wielka była dla innych krów życzliwością. Gdzie poszła Cyrana, tam nieba­

wem znalazły się wszystkie inne k row y; a Cyrana nie „boczyła się na nie, lecz jak kogut, znalazłszy coś dobrego, zwołuje kury i pozwala im zjadać tuż pod swoim dziobem najsmaczniejsze kaski a sam podnosi w ysoko gło w ę ; tak i ona patrzała wkoło, czy nie grozi jakieś niebezpieczeństwo, czy nie przychodzi ktoś, aby ja ze­

gnać, a chociaż inne krow y zeżyrały chciwie najsmaczniejsze zioła, ona ju z tylko chwilkami rwała, aby co chwila głowę podnieść.

1

odnosiła głowę i swem intelligentnem, czystem okiem śledziła za nowym przysmakiem. I była wtenczas rzeczywiście piękna. I gdy później w szkole opowjadały nauczycielki, że o Atenie, najpiękniej szej z bogiń greckich Homer śpiewa, że była krowiooka, to naiwne Niemki z miasta, moje koleżanki, śmiały się. Jakby to było coś do śmiechu! Ja myślałam wtenczas o mojej Cyranie. Bo jeżeli Atena miała oko tak pełne, czyste, miłe i głębokie ja k ta krowa,

Plę ,n®', JeźeJ1 Atena ,jyła krowiooka, Cyrana była atenooka N.e widziałam odtąd krow y o równie szlachetnem oku.

Byłam wtenczas małą dziewczyną, kiedym to wszystko spostrzegała;

o tak miałam może

12

lat. W iecie przecież, ja k i dzieci maja zm ysł spostrzegawczy. W idzą i pamiętają sobie rzeczy, których starszy nie spostrzeże, nie spamięta. Dla dzieci niema bezżywotno- sci Nawet kamyczek, czy patyczek ożyje w ich raczkach, w ich antazyi. A zwierzęta dla nich nie tylko żyją, ale myślą, mówią.

IJla mnie Cyrana była nieomal krową myślącą. Wnioskowałam to z ciekawego zachowania się jej, gdym na nią wołała. G d y tak inne krow y pasły się pod kępeczką, gdzie Cyrana wyszukała jeszcze me zadeptaną, czystą, pachnącą trawę, ona ju ż mierzyła okiem naj­

— 57 —

bliższe otoczenie. Zależnie od tego, jak daleko byłam od niej,, wybrała sobie cel. Byłam blizko, to Cyrana poszła powoli na ta­

kie miejsce, w którem, według je j przypuszczenia, wolno się było paść. A le gdy byłam dalej od niej, obierała sobie regularnie tak zwaną szkodę: koniczynę, ostropiec siana, kapustę, rzepę, słowem co było najsmaczniejszego, a gdzie pod karą bicza krowskim stwo­

rzeniom chodzić nie było wolno. T o była niestety słaba, ja k już powiedziałam, strona tej krowy. I próżno szukać między krowskiem pokoleniem doskonałości, kiedy je j ani w ludzkiem pokoleniu nie znajdziesz. A le spryt jej, obrachowanie i rodzaj obmyślanego wniosku wychodził przy takiej sposobności dobitnie na jaw . C y ­ rana widząc, że jestem odwróconą od niej, nie patrzę się na nią, puszczała się czasami w szkodę, chociem blizko niej stała. A le że miała dzwonek, który inaczej pobrzękuje, ja k się krowa pasie i znowu inaczej, ja k krowa leci; ten ją zazwyczaj zdradzał. O dw ró­

ciłam się i zawołałam tylko raz ostro: Cyrana! a Cyrana zwróciła się niemal ja k wojak przed kapralem na pięcie i zaczęła pilnie skubać trawę, choćby się je j zresztą w tem miejscu nigdy nie była ruszyła. Czasami jednakowoż udało się je j podstępem podejść dosyć blizko szkody. Robiła to tak, że szła dosyć raźno, ale pyska nie podnosiła w górę, lecz skubiąc ciągle trawę, kroczyła, aby utrzymać brzęk dzwonka w tem tempie, w którem brzęczy, gdy się krowa spokojnie pasie. W taki sposób uśpiła i omamiła moje ucho. Nie liczyła się jednakże z tą własnością ludzkiego ucha, że ono umie poznać brzęk zbliżający lnb oddalający się.

Nieraz więc gdy brzęk, chociaż miarowy, niespodzianie się odda­

lał, podniosłam głowę, a tu Cyrana tuż, tuż blizko szkody. W ten ­ czas zawołałam rozzłoszczona taką chytrością jak najostrzej m ogłam : Cyrana, wracosz się! I w tej chwili działa się rzecz niesłychana:

Cyrana w moich oczach zaczęła biedź z wysiłkiem do szkody i nie pom ogły nawoływania, Cyrana póty żarła z wielkim pośpie­

chem, idąc coraz głębiej w szkodę, pókim nie przyleciała całkiem blizko, póki bat tuż nad samym grzbietem je j nie zawisł. W ten ­ czas chroniła się dopiero ucieczka, wziąwszy jeszcze do pyska tyle, ile tylko mogła objąć paszczeką: cała główkę lub dwie trzy rzepy i inne. Czajami dostawała w takiej chwili, prawdopodobnie z uciechy, że sztuka je j się udała, rodzaju szału i pędziła wielkiem kołem przez szkodę, przewracając, co stało jej w drodze, czy ostro­

piec, czy monael. Takich bezperactw nie mogłam jej potem długo wybaczyć, ani zapomnieć; stałam potem zawsze tuż za nią z bi­

czem i chociaż mię bardziej bolało niż ona, gdym ją biła, biłam za byłe co, co wlazło, tak długo aż Cyrana spokorniała i stała się znowu posłuszną. A le kto się „z mieczem ubiero, ten od miecza umiero“ , powiadają starzy; Cyrana zginęła marnie przez swoje wieczne wyrywanie się do szkody. Jużem je j wtenczas nie pasła;

pasali ją pasterze, którzy się z nią nie umieli obchodzić; krowę

całkiem przyprawili o je j dobrą sławę. B o ja k zły pachołek ze­

psuje najlepszego koma, tak zły pasterz potrafi najlepsza krowę przywieść w mc. T ych samych osiem krów, które pasłam'z łatwo­

ścią sama, pasło po. moim awansie z pasterki na uczennicę

4

-tej klasy „M adchenschuli

11

na wyższej bramie w Cieszynie, dwóch na- jętych pasterzy szkolnikow. Ci nie mieli nic lepszego do roboty ja k stawiać piece i piec ziemniaki, wybierali ćmielom miód, robili

klatki na raszki, ale dla krów nie mieli nijakiego uczucia. Prze­

ganiali to z jedn ej strony na drugą, trapili w miejscach dla siebie wygodnych, nie. zważając na to, czy krowy miały się tam na czem zabawić, czy nie. Słowem, zmechanizowali pasterskie rzemiosło, jak i wielcy ludzie mechanizują swoje zawody, jeżeli do nich ser­

cem nie przyrośli. K iedy wróciłam po roku pobytu w mieście, gdzie mi wiertelikami „bildunek" do głow y kładli, umiałam ju ż jak otak o „heklować, sztrykować" i parę słów po niemiecku za- zwandłać, ale po polsku nie umiałam nic więcej ani mniej jak przedtem .. W tenczas to zaczęły mi się pierwszy raz myśli po gło­

wie toczyć, dlaczego m y ludzie w iejscy nie mamy „bildunku“ , a ci miejscy ludzie, co mówią po niemiecku, mają fajny bildunek.

Zaczęłam powoli gardzić swoimi i wynosić się ponad nich. Psuły mię też dziewki, które mi zaczęły prawić „o n i“ i „freliczk o“ . Zaczęłam wtenczas marzyć o tem, żeby zostać paniczką, mieć taki piękny miejski „k ło b u k

14

z kwiatkami, chodzić z malowanym „zo- nenschirmem , „fechrem “ i w rękawiczkach. Różne m idry, klajdy, bluzki i cały garnitur miejsko damski zaczął mi tańczyć przed oczyma, na wsi zaczęło mi być wszystko ordynarnem i strój i oby­

czaje i sposób jedzenia! Z jedn ej miski! b rr! Tu jadła gospo­

dyni, a naprzeciw niej parobek z tej samej misy, w kątkach miał jeszcze czarno-żółtawe mazy od przeżuwanej tabaki, a ręce i ubra­

nie pachnęły na oddalenie „koniną". Nie chciałam więcej jadać przy stole.. Zaczęłam przy wszystkiem robić swoje uw agi; ‘ aie im bardziej się zapalałam, tem bardziej drwiono ze mnie, inni mieli mi za złe moją „fajnotę", nie obeszło się bez fukań, ugryźliwych przym ówek, co mnie jeszcze bardziej gniewało i do różnych wy­

zwisk, charakteryzujących niechlujność i nieapetyezność pewnych zw yczajów wiejskich zniewalało. Znienawidziłam się w ciągu jednych feryi całkiem u wszystkich, nawet matka zaczęła na mnie fukać a o jcie c groził — kijem. Nastały dla mnie ciężkie czasy.

W łaśnie pasterze byli potrzebni przy jesiennem oraniu, jeden po­

ganiał, drugi „odkutow ał“ gnój, więc mnie „za karę“ i dla na­

prawy kazano paść krow y. A le w to mi graj. W szczerem polu, przy m ojej Cyranie ozdrowiała znowu m oja dusza i otrzęsła się z antagonizmów, które ją w domu gniotły. Cyrany zrazu nie mogłam poznać. Od w iecznego przeganiania się z pasterzami, schu­

dła, stała się nieposłuszną, nawet złośliwą. Ona, która dawniej była protektorką swoich współkoleżanek, teraz traktowała je za

Cesarz Franciszek Józef I. wraca z kościoła paraf, na zamek w Cieszynie.

byle co rogami. T o mię znów zastanowiło. Cyrana stała się nie­

znośną! W ię c i ty Brutusie, zawołałam z Cezarem ! W ię c i ty moja kochanico jesteś przeciw m nie? Zbliżałam się do niej, C y ­ rana uciekała; chwyciłam ją nareszcie, chcę ułaskawić, poskrobać po czole, Cyrana trzepie głową i fuka. Cóż t o ? W ię c mnie nie poznajesz szlachetne zwierzę? Rzekłam sobie. W ię c się tak wszystko pozmieniało w przeciągu roku koło m nie? Grdzieź jest to szczęście, ta radość, które ogarniały mię w tem samem miejscu jeszcze przed rokiem . A ch jakaż byłam wtenczas szczęśliwa, ja k a teraz jestem biedna nieszczęśliwa opuszczona, niez'ozumiana, niekochana!

Jeszcze przed rokiem lubili mię wszyscy, całowała matka, głaskał ojciec, „halały“ po gębie dziewki, pieściły komornice, wszyscy mię radzi widzieli. A teraz? Teraz jestem sama. Na­

wet moja Cyranka mię nie poznaje! Rozpacz porwała mię za serce niewysłowiona. Ból ściskał moje sumienie, zaczęłam tęsknić za czemś nieznanem, szukałam jakiegoś oparcia o coś, o kogoś, i nikogo nie znalazłam, korauby się pożalić, z kim by ból mój, pierwszy w mem życiu, podzielić. Ł z y rzęsiste lały się po licach moich bezwiednie, aż nareszcie zaczęłam rzewnie płakać.

Ściekała po moich licach strumieniami gorycz obcej kultury. Trzy­

małam jeszcze Cyranę za łańcuch, bom ją pierwej przyłapała, aby biedną przez pasterzy przestraszoną znowu ułaskawić. I to zwie­

rzę, ja k b y że mną współczuło, zaczęło mi swym ostrym językiem lizać zroszone łzami ręce, ja k b y mi chciało było powiedzieć: „D ziew ­ czyno, i ja się w twojej nieobecności napiłam g o ry czy

.11

Mecha­

nicznie zaczęłam Cyranę skrobać w grzywie, a zwierzę, ja k b y zmienione, ju ż się nie broniło, lecz wyciągnęło szyję i obracało głowę w tę stronę, gdzie chciało b yć drapane. I chociaż w ypu­

ściłam łańcuch z rąk, Cyrana tak długo przy mnie pozostała, pókim nie przestała szlochać. Dopiero, kiedym się uspokoiła, C y­

rana powoli pasła się ku krowom. Płacz mi ulżył. Zrów now ażyły się moje uczucia, a z zamętu myśli w ydobyło się silne, zdrowe przedsięwzięcie: ju ż nie pójdę do miasta; tam jest źródło moiuh n iep ok ojów ! Dlaczegom była szczęśliwa, póki kultury miejskiej nie znałam? T u mieszka szczęście, tam niepokój i wieczna roz­

terka. Tu zostanę do śmierci! Postanowienie to takiem mnie na­

poiło szczęściem, żem w szczerem polu upadła na kolana, dzięku­

ją c Panience Maryi za pociechę i przywrócone uspokojenie. Łatwo było przekonać rodziców, którzy pierwotnie mieli zamiar, pozosta- wiś mię parę lat w mieście. W róciła we mnie dawna prostota, polubili mię wszyscy na nowo, a baby, robotnice w prostem swojem rozumowaniu trafiały w sedno, kiedy m awiały: Jużbychm y cię downo nie były miały rady, dybyś była „frelk ą 11.

Nie trwało długo to m oje szczęście. Nadeszła późniejsza j e ­ sień, spuściły się ciemne mgły, a krow y chodzie na samopas, w y­

gryzały trawę z ostatnich kątów, pilnowane przez wspomnianych

6 0

— 61

-dwóch pasterzy. Pewnego poranka, krótko po wygnaniu krów, przylecieli obaj pasterze z wielkim krzykiem do placu, że krowa tynie na stawisku, aż po „bachórz" w glonie. W pierwszym strachu ojciec porwał za łopatę, kto mógł za kopaczkę, pachołcy wzięli parę desek i kto żyw biegł z pomocą. Jakich dziesięć minut od domu był staw, z którego wychwytano dzień przedtem większe i mniejsze ryby, aby go wyglonić. Pidło było przez noc otwarte, woda całkiem wyszła, deszcz zm ył z w odnych chwastów powłokę mułu i staw wyglądał ja k łąka. „K ro w y , idąc zrana głodne na paszę, szły przez staw ja k przez łąk ę“ . . . tak rozumował ojciec kiedyśmy szli na pom oc ku stawu. Teraz mi dopiero strzeliło do głowy pytanie, która też to mogła b yć krowa, chciałam się p y ­ tać pasterzy, ale tych już przy nas nie było. N iepokój mię ogar­

nął, czy też to nie była C yran a. . . nie mogłam dojść, nogi mi się trzęsły, zęby szczekały. Szło się przez buczynkę nadół ku stawu;

już z daleka poznałam żałosny ryk Cyrany. Za stawem było ka­

puścisko, z daleka błyszczały białe kłąbie, na których pozostały szerokie liście u dołu, po wycięciu główek. Te obraca sobie C y­

rana za cel, pędząc wprost przez staw. I tonęła coraz bardziej, aż wreszcie w środku stawu utkwiła śmiertelnie. Złamała obie przednie nogi nieboraczka i gdy ją po kilkugodzinnych wysiłkach z pomocą mostów deszczanych wydobyto, ju ż się biedaczka więcej nie podniosła. Rzeźnilc m iejscowy ju ż przedtem o cenę z ojcem utargował, na wóz ładował i odjeżdżał. O jciec stał nieruchom y i trzymał pieniądze wzięte od masarza w ręce podniesionej, ja k b y je chciał rzucić. Pasterze kryli się ze strachu, a Pecula zaryczała boleśnie. W tenczas porwał mię wielki za Cyrana żal. Zapłaka­

łam głośno. ___________

Powiązane dokumenty