• Nie Znaleziono Wyników

Dział poświęcony literaturze i bibliografii nauk politycznych jest opracowany szczegółowo, sumiennie, chociaż niezupełnie pod wzglę

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1878, T. 3 (Stron 153-176)

szyt VI) w rubryce Wiadomości bieżących znajduje się wzmianka o obro

3) Dział poświęcony literaturze i bibliografii nauk politycznych jest opracowany szczegółowo, sumiennie, chociaż niezupełnie pod wzglę

dem systematyki zadawalniająco. Jak na uwagi wstępne są tu kwe­

sty e traktowane zbyt obszernie, obok innych z lekka tylko naszkicowa­

nych. W ogóle brak tu jednolitości i nie wiadomo doprawdy, jak ten wykład nazwać, czy historyą literatury, czy tćż podręcznikiem biblio­

graficznym. Na historyą jest on za pobieżnym, na bibliografią zamało treściwym. Że zaś autor miał tutaj na myśli przedewszystkiem wska­

zówki bibliograficzne, a nie historyą literatury, widzimy ztąd, żc ton ostatni przedmiot stanowi u niego treść osobnego rozdziału nauki ogól"

nćj o państwie, mianowicie trzeciego, w którym bardzo szczegółowo i systematycznie przedstawia rozwój historyczny idei państwa w prak­

tyce i w teoryi (str. GOI— 988). Rozdział ten czyta się z wielkićm za­

jęciem, styl w nim jest jasny, wykład umiejętny, a ostatni zwłaszcza jego ustęp, § 56, noszący tytuł P rą d y najnowsze, jest wedle nas nabyt­

kiem bardzo cennym dla młodzieży, kształcącćj się w naukach pań­

stwowych i życzącój zapoznać się z ogólnym ich stanem w literaturze współczesnćj, przed przystąpieniem do szczegółowszych w tćj matery1 poszukiwań.

Wracając się jeszcze do działu bibliograficznego uwag wstępnych, wypada nam wyszczególnić w nim ustęp poświęcony rozbiorowi litera­

tury państwowćj w naszym kraju. Ustęp ten może być z wielką ko­

rzyścią wyzyskanym przez młodzież uniwersytecką i być dla niejednego pobudką do uzupełnienia zawartych w nim wskazówek pracą

osobistą-A teraz przejdźmy do części I książki prof. Kasparka, t. j. do w y­

kładu nauki ogólnćj o państwie. Przedmiotem naszych uwag będą obecnie tylko dwa pierwsze jój rozdziały, gdyż o trzecim już wyżOJ wspomnieliśmy, a następne mają dopiero wyjść w tomie II.

W rozdziale pierwszym autor zajmuje się oznaczeniem stanowisk»

„państwa wobec życia indywidualnego i innych organizacyi zespolo­

nego życia ludzkiego,” w rozdziało drugim określa pojęcie, cel państwa i granice jego działalności.

Przypatrzmy się chwilkę każdemu z tych rozdziałów z osobna- Za punkt wyjścia w pierwszym z nich przyjmuje autor prawdę niezbitą»

2e państwo niezależnie od tego, jak je kto określać będzie, jest dla

Wszystkich „rodzajem organizacyi wspólnego życia ludzi.” Ztąd oka­

zuje się niezbędućin zbadać przedewszystkiem, jakie są. inne formy or­

ganizacyi tego pożycia i w jakim do nich stosunku znajduje się państwo (str. 268). W poglądzie swoim na rozmaitość sfer bytu narodowego po­

siłkuje się autor, jak to zresztą sam przyznaje, pojęciami Mohla i postę­

puje drogą przez tegoż wskazaną w jego Encyklopedyi nauk państwo­

wych. Droga to wiadoma, zaczynająca się od człowieka jako osobnika, Uastępnie przez rodzinę, szczep, gminę, społeczeństwo dochodząca do Państwa, jako organizmu jednolitego, który odpowiednią siłą uposażony, wszystkie te pojedyńcze sfery, wspólnie obok siebie na pewnćm teryto- ryum się rozwijające, w jednę całość kojarzy. Najwyższym więc i naj­

doskonalszym wyrazem życia zrzeszonego jest państwo, które jednak Uioże się jeszcze bardziśj uszlachetnić, łącząc się z innemi państwami w jedno powszechne państwo światowe.

Naszćm zdaniem pogląd ten: na społeczeństwo jest zanadto jedno­

stronnym, na państwo zaś— nieco mechanicznym. Społeczeństwo nie Występuje tu jako całość organiczna wszystkich sfer życia ludzkiego, u tylko jako zbiór pewnych jego kółek, przeważnie interesa pracy obje- ktywnćj na względzie mających. Tymczasem wedle nas zarówno dzie­

dziny objektywne, jak i subiektywne rozwoju narodowego, zarówno sto­

warzyszenia gospodarcze i przemysłowe jak rodzina i gmina, zarówno Wreszcie państwo, jak kościół, składają się na pojęcie społeczeństwa, Jeśli takowe ma istnieć jako organizm zespolonego życia ludzkiego, a nauka o nićm ma zająć stanowisko, jakie jój nowa socyologia nadała, u z jakiemi prof. Kasparek na końcowych kartach swojćj książki zga­

dzać się najzupełniśj zdaje.

Co się zaś tyczy państwa, to tylko ze społeczeństwa w powyższy sposób pojmowanego można je wyprowadzić organicznie, jako jednę

^ jego sfer, podobnie jak inne zadanie swoje odrębne posiadającą i tyl­

ko w imię wyższości tego zadania, wyższą siłą i obszerniejszym zakre­

sem władzy obdarzoną. Tymczasem prof. Kasparek upatruje w życiu Uarodowćm tylko szereg obok siebie istniejących dziedzin, jako tako organicznie z sobą spojonych, większą lub mniejszą niezawisłością upo­

sażonych i kierujących się większą lub mniejszą dozą egoizmu, i po­

wiada, że dziedziny te istniećby obok siebie nie mogły, gdyby państwo uie utrzymywało ich siłą w zgodzie i jedności. Wyznajemy szczerze,

&e państwo poza granicami społeczeństwa jest dla nas pojęciem nie- zrozumiałem, i tylko jako jedna z jego sfer, posiadająca zadanie tak Ważne, że osiągnięcie jego staje się dla pozostałych dziedzin życia na- vodowego warunkiem niezbędnym rozwoju prawidłowego, otrzymuje dla

?as znaczenie jasne, organiczne tak względem własnego celu, jak 1 swego stanowiska wobec innych dziedzin pracy narodowćj.

Zaznaczywszy w czćrn zdanie nasze różni się od pojęć autora, obo­

wiązkiem naszym jednak jest oddać zasłużony hołd tćj części jego pra- cy, jako obhtującćj w szczegóły i rozumowania nie zawsze może będące W ścisłym związku z głównym przedmiotem wykładu (do takich miejsc

zaliczamy obszerny ustęp o znaczeniu narodowości, (str. 315—409), lecz zawsze zajmujące i przedstawione w sposób jasny i ożywiony. Po­

glądy autora na rodzinę I stanowisko, jakie w nićj winny zająć kobićty, zasługują ze wszech miar na uznanie jako bezstronne, zarówno prze­

jęte duchem chrześciańskim, jak i nacechowane rozumnśm uwzględnie­

niem wymagań życia praktycznego.

W rozdziale drugim autor określa pojęcie państwa w następujący sposób:

„Państwo jest trwałym i jednolitym organizmem, zespalającym lud, na pewnym obszarze ziemi stale osiadły, przez zbiorową władzę najwyższą, w pewien sposób urządzoną, i pod osłoną zbiorowćj siły w tym celu, aby poprzeć każdoczesne dozwolone zadania życia ludowe­

go, począwszy od życia jednostki aż do życia społeczeństwa, o ile ta­

kowe wymagają zbiorowego poparcia, nie mogą być osiągnięte własne- mi siłami interesowanych, przezto zaś stają się przedmiotem siły ogól- nćj“ (str. 513 i 514).

Określenie to jest zadługie, a ma prócz tego jeszcze tę stronę ujemną, źe nie uwzględnia dostatecznie tytułu prawnego istnienia pań­

stwa i jego charakteru jako organizmu samodzielnego, mającego prócz obowiązku popierania celów innych sfer społecznych, swoje własne za­

danie w przestrzeganiu równowagi i harmonii w ogólnym rozwoju życia narodowego, w kierowaniu nićm wedle wymagań wyższćj sprawiedli­

wości tak, by nietylko jedna z jego sfer nie stawała drugićj na prze­

szkodzie, ale jćj pomagała w osiąganiu ogólno-narodowych celów co­

raz większego dobrobytu i coraz świetniejszćj cywilizacyi. Ta cecha charakteru państwa ginie w określeniu prof. Kasparka, my zaś uważa­

my ją za tak ważną, że przedewszystkićm pragnęlibyśmy, by ona zosta­

ła uwydatnioną.

W § 25-tym autor zastanawia się specyalnie nad celem państwa, i przeprowadziwszy polemikę z teoryą prawną dobrobytu, i etyczną, dochodzi do wniosku, że państwo nióma jednego celu, lecz kilka, a te

„muszą się schodzić z celami ludności w państwie mieszkaj ącćj. Po­

wiadamy tedy, że państwo ma popierać każdoczesne dozwolone cele ludności, począwszy od jednostki aż do społeczeństwa“ (str. 540). Nas takie orzeczenie nie zadawalnia, gdyż czyni z państwa tylko iustytucyą pożytku publicznego, a pozbawia je godności organizmu wyższego rzę­

du, noszącego w swojćj istocie myśl wyższćj harmonii i usiłującego mysi tę w ogólnym rozwoju życia społecznego coraz bardzićj urzeczywistniać.

W § 30 autor oznacza bliżćj zadanie państwa, i lubo tutaj wywo­

dy jego zgadzają się prawie zupełnie z poglądami Ahronsa, których jesteśmy wielkim stronnikiem, znać jednak, źe brak im tćj podstawy filozoficznej, która u Ahronsa wybornie poglądy te uzasadnia i w jednę całość logiczną splata. W ogóle brak tej podstawy daje się uczuć w całój budowie społeczeństwa p. Kasparka, i lubo tu i ówdzie napot­

kać się dają w jego książce poglądy bardzo trafne, tak co do stanowi­

ska innych sfer życia narodowego, jak i zakresu działalności państwa

(§ 31 i 32); poglądy te jednak tylko z trudnością mogą być związane w jednę całość systematyczną i o teoryi państwowćj prof. Kasparka bardzo tylko niedokładne powziąć można z nich przekonanie.

Jesteśmy u kresu naszego sprawozdania. A teraz gdyby nam wypadło wydać sąd ogólny o pracy prof. Kasparka, to powiedzieli­

byśmy:

Autor oddał wielką przysługę literaturze ojczystćj, wzbogaciwszy ją wykładem oryginalnym nauki o państwie. Wykład ten zawiera bardzo wiele zalet, a do nich przedewszystkićm zaliczylibyśmy: obfitość materyałów naukowych, skrzętnie tu przez autora nagromadzonych, i bezstronne stanowisko, jakie prof. Kasparek zajmuje wobec pytań politycznych najdrażliwszych i z natury swojćj najbardzićj uspasabiają- cych do wszelkiego rodzaju szkodliwych uprzedzeń.

Zalety te są tak wielkie, że powinny one zjednać książce p. Kas­

parka szczere uznanie wszystkich umysłów nieuprzedzonych i żywo za­

jętych sprawą nauki państwowćj, tudzież powinny jćj zapewnić i szero­

kie rozpowszechnienie wśród młodzieży uniwersyteckićj, zwłaszcza je­

śli zauważymy, że to jest jedyny podręcznik, jaki w tym przedmiocie posiadamy w naszym języku.

Więcćj tylko systematyczności w ugrupowaniu zebranego mate- ryału i więcćj zwięzłości w traktowaniu niektórych kwestyi pojedyn­

czych, a książka prof. Kasparka zyskałaby nierównie wyższą wartość, i namby pozwoliła sprawozdanie nasze utkać z samych tylko wyrazów najzupełniejszego uznania. Miejmy nadzieję, że tom drugi sprawi nam

to zadowolenie. ' Edm. Krz.

Dr. Antoni J: N ow e opowiadania historyczne. Wydanie drugie.

P od k rzy że m , losy kresowego m iasteczka.— W ertabiet.— Z em sta kozacza. Lwów, nakładem księgarni Gubrynowicza i Schmidta,

1 8 7 8 (w 8-ce str. 2 5 2 ).

Trzy lata już ubiegło jakeśmy w naszćm piśmie ( B ibliotekajW ar- szawska, zeszyt grudniowy, r. 1876) złożyli sprawozdanie o pierwszćj Seryi tych Opowiadań d-ra J. z nalcżnćm uznaniem, zwracając uwagę na autora prace, które obok Szkiców Szajnochy śmiało stanąć mogą.

Obecnie z nietajoną radością witamy tych opowiadań seryą drugą w szczuplejszych rozmiarach, ale nie mniejszćj wartości. Te ich zalety ocenili czytelnicy polscy należycie, a dowodzi tego, że już drugie wyda­

nie mamy przed oczyma.

Przy pojawieniu się p ierw szej seryi Opowiadań zrobiono autoro­

wi zarzut, że nie przytaczał źródeł, zkąd czerpał swoje zajmujące wia­

domości, chociaż dał z góry objaśnienie, że brał głównie ze

współczes-Tom I I I . L ip ie c 1878. 20

nych rękopismów. Widać że pamiętał o tym zarzucie, bo w tćj drugićj seryi, w końcu każdego obrazu, wymienia źródła użyte do swego opo­

wiadania, zarówno w druku jak z rękopismów.

Jak pierwszą seryą rozpoczął smutną opowieścią p. n.: Pod p ó l- księżycem, malując w nićj bolesną chwilę i rozdzierających scen opusz­

czenia Kamieńca Podolskiego przez osiadłych mieszkańców, oddanie miasta i warowni muzułmanom; tak teraz na czele w opowieści Pod krzyżem , daje nam pełen życia obraz odzyskania Kamieńca z rąk nie­

wiernych i powrotu w mury starego grodu krzyża i chorągwi polskich...

Dwa te opowiadania łączą się z sobą ścisłym węzłem, i żałować należy, że nie stoją obok siebie, obudziłyby jeszcze więcćj zajęcia i dopełniały wzajemnie. W nowćm wydaniu (o którćm nie powątpiewamy, że co rychlćj nastąpi) należałoby zestawić je ze sobą.

Pod Krzyżem autor rozpoczyna od określenia obszaru ziem Rze­

czypospolitej, jaki zagarnęli Turcy, na mocy haniebnego traktatu za panowania króla Michała Korybuta, zawartego w Buczaczu 1672 r.

Od południa w górę Dniepru, prawie pod Kijów, z drugićj strony od Dniestru pod Chocim, wzniósł się półksiężyc w miejsce krzyża. Po­

dolska więc ziemia, czyli województwo podolskie faktycznie nie istniało, bo z niego skrawek tylko pozostał: urzędowo jednak to województwo żyło, niebacząc na panujący półksiężyc, miało bowiem swoich przed­

stawicieli we wszystkich warstwach społeczeństwa. Ludzie ówcześni nie wyrzekali się tak łatwo przeszłości. Szlachta w ciągu całych dwu­

dziestu siedmiu lat reprezentowała na sejmach Podole: sejmiki jćj od­

bywały się w Haliczu w tydzień po miejscowych. Było to wprawdzie świeżo po zaborze 1673 r., ale z pociechą dodamy, że trądycya prze­

chowywała się stale, bo i późnićj przy składaniu suffragiów na rzecz Augusta Mocnego, a więc we dwadzieścia lat późnićj, występuje ich więcćj bo dwudziestu dziewięciu, a że z dawnych uczestników jeden tylko Stanisław Makowiecki, autor rzewnćj opowieści wierszowanćj, mającćj za treść wyprawę pod Kamieniec, pozostał; z tego więc wniosek, że tra- dycya przechodziła z pokolenia w pokolenie, bo między ostatnimi de­

legatami spotykamy stare rody miejscowe: Żaboklickich, Siekicrzyń- skicli, Silnickich i Myśliszewskich.

Stany chcąc przyjść w pomoc wywłaszczonćj szlachcie podolskićj, przeznaczyły 20,000 złp. na roczne utrzymanie, aby korzystali z datku ci tylko, którzy „żadnych pro tunc nic mają osiadłości.“ Mały to wprawdzie zasiłek, ale nic należy zapominać, że Rzeczpospolita w owćj epoce była bardzo ubogą. Podole więc żyło: reprezentantami jego w wędrownych namiotach, pośród braci szlachty innych województw, jakby w gościnie, stali pod sztandarem protestacyjnym, upominającym królów i współziemców o rychłe odzyskanie utraconych prowincyi- Piękny to był objaw zaiste! Ci dygnitarze wygnańcy, ci tułacze, to wyobrazicicle żałoby, po blizkim w jasyr zabranym przyjacielu, po uwięzionym, a nie po zmarłym.

_ Duchowieństwo naśladowało obyczaj przez ziemian przyjęty. Bi­

skupi nasi mianowali kanoników i prałatów kamienieckich. Władyka Szumlański ani na chwilę nie przestawał się nazywać episcopus kamie­

niecki. Duchowieństwo zakonne poszło w ślady świeckiego. Z ognia wynosiło przywileje i nadania, przez cały czas niewoli tuliło się w kla­

sztorach małopolskich, przekazując następcom prawa nie ulegające przedawnieniu.

Za duchowieństwem szli mieszczanie. Drobiazg ten utonął w ma­

sie ludności województwa ruskiego, ale ICamieńczanie, szczególniój wy­

chodźcy armeńscy, nie wyrzekli się przeszłości i tęsknoty do miasta, co im takie świetne, godne zazdrości stanowisko zapewniło. Rozbici, nie mogli utworzyć odrębnćj gminy w osadach, kędy na czasowy przysta­

nęli odpoczynek, ale się bractwom w jedno wiązali kółko. Cudowny wizerunek, ozdoba ich kościoła, wyniesiony z niewoli, był widomym punktem, około którego ześrodkowały się ich tradycye i ubiegłych cza­

sów wspomnienia.

Już te dzieje „cudownych obrazów“ na kresach naszych, są cen- nćm źródłem dla dziejopisarza, jak trafnie autor uważa. Dużo tu barw i drobnych szczegółów wybornie cechujących daną epokę, zaczerpnąć można. Wizerunki Bogarodzicy przeważnie tutaj jak i w całćj Polsce szczególną czcią otaczano. Trzy z nich z okolic o których mowa, za­

słynęły szeroko po kraju, a każdy osobno w jednćj warstwie ludności większe niżeli w innych znajdował uznanie. Do Latyczowskićj zbiega­

ło się duchowieństwo, przed Tynańską biło czołem rycerstwo, u stóp Ormiańskićj Kamicnieckićj grupował się tłum mieszczański. Każdy z tych obrazów ma swoję iństoryą.

Turcy po opanowaniu Kamieńca Podolskiego wyrzucili wszystkie obrazy, po których tryumfatorowie mieli wkroczyć do miasta. Izabella Humiecka, wdowa po zabitym przy szturmie małżonku, obraz Matki Boskiej Ormiańskićj uniosła i we Lwowie pomieściła. Po uspokojonćj zawierusze wrócił on na dawne swoje miejsce.

Autor kreśląc tak malowniczo zabór Kamieńca, a następnie jego odzyskanie, nie zapełnił przerwy wśród tych lat, i ani słówkiem nic wspomniał o sławnym pogromie Turków pod Chocimem w chwili zgo­

nu nieszczęśliwego Michała Kory buta. Było to świetne zwycięztwo nad półksiężycem, które obudziło nadzieję w garstce pozostałćj miesz­

kańców Kamieńca, żc wkrótce uderzy godzina ich oswobodzenia wraz ze starym grodem. Szczerba to wydatna w ciągu opowieści; a właści­

we tu było miejsce do historycznego wspomnienia zwycięztwa, uczczo­

nego pieśnią śpiewaną w całym narodzie, zwycięztwa, które dało koro­

nę Janowi Sobieskiemu, wówczas hetmanowi.

Sądzimy, że szanowny autor ma obfite potemu materyały, gdy tyle innych posiada: wszakże w braku tych W. Kochowski i J. Chr. Pa­

sek dostarczyliby zajmujących szczegółów.

Na mocy zawartego traktatu karłowickicgo w r. 1G99, Kamie­

niec Podolski wraz z zabraną częścią Podola wracał do

Rzcczypospoli-tćj. Uwaga wytężona całćj społeczności polskićj zwróciła się ku temu grodowi na kresach, nasłuchiwano pilnie, rychło wieść pożądana o oba­

leniu półksiężyca, a podniesieniu krzyża, nadbiegnie.

Autor po mistrzowsku przedstawia nam drużyny polskie, stojące w okopach Św. Trójcy pod warownią, niespokojnie oczekując hasła po­

chodu do Kamieńca, radość ich połączoną z niecierpliwością, jak gniew tajony i wściekłość muzułmanów, mających opuścić tę ziemię, którą za swą własność uważali.

Wreszcie stało się zadość traktatowi. Kamieniec Podolski wró­

cił do Rzeczypospolitćj, ale nie wróciło już dawne życie, i mieszkańcy, bo większa ich część pokładła się w mogiły, reszta rozbiegła się po ob­

szarach kraju, szukając przytuliska na stare lata i chleba.

W drugim obrazku autor kreśli pełne zajęcia Losy kresowego miasteczka. Tern miasteczkiem jest Studziennica nad Dniestrem. Mo­

nografia ta historyczno legendowa, tak bogata w ciekawe szczegóły, tak pociągająca, że czytelnik oczu od tych kartek oderwać nie może. Po przejściu kromki tego miasteczka, autor przyłącza śliczny obrazek z czasów konfederatów barskich, którzy w oczekiwaniu pomocy turec- kićj, w tych okolicach obozowiska swe zakładali. Jakkolwiek nie zwo­

lennik tćj konfederacyi, ale z wiolkićm uznaniem i ze czcią nawet wspo­

mina ich przywódzców, jak biskupa Krasińskiego, Joachima Potockiego i rodzinę Pułaskich: ojca z synami. Między tymi słusznie odznacza Kazimierza Pułaskiego, co miał w sobie ducha Katona. Jak w pierw­

szym szkicu pod krzytem wplótł zgrabnie autor ustęp romantyczny ko­

chającej się pary, tak i tu podobnyż mamy, tylko w szerszych rozmia­

rach, a malujący wybornie tego okresu chwile i postacie.

W początkach XVII stulecia uderzyła morowa zaraza: obraz jćj skreślony przez autora mrowiem grozy przejmuje. Nad Studzien- nicą rozpięła swą szatę żałobną, a gdy śmiertelność ustała, miasteczko kresową zostało ruiną i pustką! Przeszła tu bowiem dziewica moru, jak ją Mickiewicz maluje, i powiała skrwawioną chustą nad głowami

mieszkańców.

W nowym rodzaju monografia tego kresowego grodu odzwiercia- dla nam nieznane dotąd tajemnice przeszłości, jakby na zaklęcie czarodzieja rószczki pióro autora powołuje do zmartwychwstania posta­

cie dawnych czasów, o których historya zapomniała; ożywia upadłe grody i osady, napełniając je właściwym gwarem życia, jakim niegdyś oddychały.

Wartabiet, opowiadanie z dziejów Ormian polskich, zapoznaje nas bliżćj z wychodźcami armeńskiemi, którzy od drugićj połowy XI stule­

cia już zaczęli osiadać na ziemiach Rzcczypospolitćj. Zacni ci wychodź­

cy, korzystając z gościnności polskićj, przywiązali się szczerzo do swój nowćj ojczyzny, i stali się następnie najdzielniejszymi jćj obywatelami.

Zajęci handlem i przemysłem, przyszli do wielkich bogactw, których jednakże nie żałowali na potrzeby królów i samćj Rzeczypospolitćj.

Ormianin Konstanty często zasilał próżną szkatułę Zygmunta Augusta.

Takąż pomoc dawał Bohdan Donowakowicz Zygmuntowi III. Berna­

towicz Krzysztof Awedyk przyszedł do takićj wziętości, źe nietylko pa­

nowie przez niego załatwiali interesa, ale nawet sam król Władysław IV w krytycznćm położeniu zażądał, aby mu pożyczył 100,000 duka­

tów. Na oznakę swój gotowości i możności, zapytał Bernatowicz króla w jakich pieniądzach chce mieć tę sumę: srebrnych, złotych, czy mie­

dzianych? Król chcąc go doświadczyć odrzekł: „We wszystkich trzech.“

Natychmiast przysłał mu bogaty Ormianin żądaną sumę trzykrotnie w trzech wzmiankowanych gatunkach pieniędzy. To 900,000 dukatów wyniesie około 12,000,000 złp.

Tytuł dany temu opowiadaniu Wertabiet oznaczał stopień dokto­

ra teologii, któremu przysługiwało prawo wyklinania publicznie bisku­

pów, bez odwoływania się do patryarchy. Wertabiet obowiązany był posiadać dar wymowy i być mistrzem śpiewu. Wschodni owi doktoro­

wie często po ziemi polskićj wędrowali, nierzadko zaglądając do Ka­

mieńca. W powłóczystych czarnych płaszczach, z kapturem ostro wy­

krojonym, z obnażoną szyją, z ogromnym kijem, zakończonym u wierz­

chu poprzecznicą, a będącym oznaką wysokićj ich godności, wystę­

powali oni w kościołach i na placach publicznych z przemówieniami,

powali oni w kościołach i na placach publicznych z przemówieniami,

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1878, T. 3 (Stron 153-176)