\
Mero wyłazi szydło z worka. Ani się niko- I : tnu o niczem nie śniło, ino se Kulas taką I
:myślną historję z n o w ił...
A głowę miał dubelt — niema co rzec- [ Nie porada było z nim gadać: człek swoje, I on swoje, człek tak, on nie i zawdy jego I ostajało na wierzchu- Komu jak komu, ale ani nawet pisarzowi gminnemu, ani orga
niście przegadać się nie dał, a w arto było posłuchać, jak się kiej zdybali u Abramka, a wzięli się wadzić a przegadywać, a mą-
; c rować, a przykpinki stroić . . .
Przódzi, to we wsi w poniektórej cha
łupie i do różnych kłopotów przychodziło I
skroś Sobko wego języka, którym to temu, to owemu, bywało, do żywego mięsa do- skwirzyl. Trefiło się za to Kulasowi
ober-v. ać kiela razy bez łeb od jakiego chłopa, zprzezyu ała go też jak się patrzy nieje
dna gospodyń. Raz w niedzielę popołudniu
zaszedł do karczmy, — a było tam pod ten czas luda sporo — stanął przed szynk- fasem, pokłonił się pięknie Abramkowi i na cały głos, jakby jaką orację wywiódł:!
— Dziękuję Ci, Panie Boże, żeś mnie me, stw orzył ani psem, ani kotem, bo to djabli po tem — ino poczciwym Abram- kiem, cobym se siedział za kramkiem,
ia-jeczkę kurzył i chłopów d u rz y ł. . . Chłopom się to okrutnie upodobało. Za
częli się śmiać, Abramkowi przygadywać, to i owo przypominając, jeden nawet ka
zał Kulasowi postawić półkwaterek za ten śpas. . . A Abram jak się nie porwie, jak nie zacznie krzyczeć, gwałtować, skargą o obrazę honoru grozić, że to przy tyła gospodarzach na pośmiechy go podał • •.
Rety, co za termedje działy się tego dnia w karczm ie!...
Ale tak ino przódzi bywało. Teraz wszystko się odmieniło'. Ludzie wsiowi już dobrze Kulasowego języka zwyczajni, a Abramek, jak Sobek coś takiego na przy
witanie przerzeknie, poklepie go ino po łopatce i spyta:
— Nu, zapisać dzisiaj ten półkwaterek, czy za gotowiznę?
Jednego razu Kulas mu na to:
— Juści zapisać, ino spraw ied liw ie...
Wiadomo, grosiwa ni śrybła w portkach nie noszę, bo wnetki od ciężkości okrutnej kieszeń by się przedarła i siałby się pie
niądz, kieby owies po gościeńcu (drodze bitej)!. . . wolę se majątek trzym ać w bez- piecznem miejscu, pod starą wierzbą w godnej solówce. Każdenby oną wierzbę znalazł, inoby się musiał wziąć od mojej chałupy naprzódzi na połednie, potem sto kroków i jeden na północ, a na ostatek niechby se siadł na brzeżku nad Marci- nową poręba i przekopyrtnął się z dwa- ścia razy, łeb włożywszy między kolana, a garściami się za pięty trzym ający • ..
Wnetkiby oną solówkę ze śrebłem na- szedł. . .
Taki to w języku obrotny był Sobek Kulas. Po prawdzie, to oprócz lichej cha- łupiny po rodzicu i stajonka pod ziemniaki nic nie miał. Z jednego szewstwa ino żył.
Robił dla całej prawie wsi, głównie na- prawki. W zimie to wydoleć robocie nie mógł, bo jak zaczęło pocić, abo mróz chy- cił, każdemu duchem butów było trzeba.
I Ludzie se go chwalili. Jak podeszwę, by- : wało, przybije, to chłop chodzi i chodzi, pięć, sześć, dziesięć niedziel, naw et i pię
tnaście niedziel i kole chałupy i do miasta (a jest przecie mila i trzy ćwierci) i do
•asa — a podeszwa trzym a się galanto.
Bo też Sobek gwoździ nie żałował, a pod
kowy. bywało, to chłopu, co miał wielką nogę, czasen; takie przybije, że i ponie
która nikczemna szkapina od biedyby przy nich obstała.
Robił też i Abramkowi. Skąd żyd pół- kw aterki mu zapisywał, a on je butami i zolówkami odrabiał. Niehonór mu tylko było, że dla żony i trzech córek Abram w mieście trzewiki kupował- Usprawiedli
wiał się przed Sobkiem twierdząc, że jego niewiasty ,.za delikatne osoby na takie chłopskie obuwie". Kulas odmrukiwa? na to, że Kasia wójtowa chyba ..subtelniej
sza", bo i dzieucha śliczności, krew z mle
kiem i majątku we wianie sama więcej weźmie, niż Abramek ma dla wszystkich trzech córek na kupę — a przecie se Ka- , ia jego robotę chwali i w jego zgrabnych, na wysokich korkach trzewikach wszędy się podoba aże hej! Adyć wiadomo, że wsiowe chłopaki mało oczów za nią nie w ypatrzą a nawet z miasta aleganty latem na kołach do wójtowej chałupy przyjeż
dżają i włażą do środka, załgawszy się
d o papierosy abo co inksze (bo wójt ..Kół
ko" i trafikę trzyma) byle ino jej krasie się nacudować, a coś niecoś z nią pogwa
rzyć, daremno ślinę łykający . . .
Umiał też Sobek, jak na to padło, i smy- ślną przyśpiewkę
ułożyć-To też ludzie choć z góry na niego pa
trzyli, że to gospodarzem nie był, roli skroś kalectwa nie uprawiał, ino na szew
skim stołku cale życie siedział, ale przy
znawali, że głowę miał dubelt.
A najlepiej to wyrychtow ał raz swoją babę Jewkę. Bo Sobek zeniaty był. Jew- I ka przódzi długie lata służbami chodziła
za nią pięćdziesiąt śrybła, setną pierzynę i pościeli moc. Dosięgało toto blisko po
wały jak Jew ka na niedzielę łóżko jak się patrzy usłała.
Było tak. Siedział raz na odwieczerz Sobek na przyzbie przed chatą. Podparł pięścią głowę i medytuje. Źle, bieda kole niego, aże piszczy. Zbliżało się W niebo
wzięcie; ludzie zbierali jęczmiona, owsy, pracowali od świtu do zachodu, każden boso, jako zwyczajnie przy polnej robocie.
Nikt butów nie darł, bo chodził w nich ino w niedzielę. Lońskiego roku o> te czasy to Sobek od młocki żyta co nieco grosza zarobił; latoś szło mu jak z kamienia. Do tego Jewka słabowała i do dworu jak po insze lata, na robotę już od trzech niedziel nie chodziła. Co tu gadać; chyciła się bie
da Kulasa, kiej ten oset, i poniechać go nijak nie chciała.
Naraz doszło go z oddali pobożne śpie
wanie. Spojrzy na gościniec pod słońce, przysłoniwszy dłonią oczy; idzie kom- panja na Kalwarją. Nie dziw, bo i W niebo
wzięcie za pasem.
Po chwili wszedł Sobek do izby i pyta się Jewki:
— Cóż, w yrzetelniałaś już dobrze?
— Dziękować Panu Jezusowi. Trza mi będzie jutro na dopołednie do dwora. W i
dzi mi się, że wydolę już robocie.
— Sluchajno Jewka. A możeby tak och- fiarować naszą dolę Panu Jezusowi, pójść na Kalwarją, wysłuchać się po chrześci
jańsku, możeby się nam w chałupie jakosi odmieniło. Dy już kompanje idą . . .
Pokiwała Jew ka głową.
— Cobym ino wydoliła .na plechty, to- byśwa może z naszymi ludźmi poszli, z kompanią • ..
— Tybyś rade dała śnimi, ale ja kula
wy z kompanją bym nie nadążył.
I — Racja, nie nadążyłbyś. Pójdziewa i iml.
— Juści, skrzepnęłam dobrze.
— Ano, to przyszykuj na drogę wszyć- kiego, co potrza.
— To się wie.
Nazajutrz poszli. Sprzedali u Abramka kurę, co nijak nieść się nie chciała, resztę dali somsiadzie W alasce pod dozór, Jew ka wzięła do koszyka chleba i sera, na
N ow ow ybrany w roku 1926 prezydent R zeczypospolitej polskiej, Mościcki.
szyję różaniec, chłop co nieco grosza do kieszeni, modlącą książkę, bo czytać znał
— i poszli. Sobek szedł naprzód, baba za nim. Rano szło im się raźno i wesoło.
Radzi . byli zbożnemu przedsięwzięciu i ufni, że będzie lepiej, gdy wrócą. — Ale od połednia Jew ka zaczęła przyostawać w tyle. Sobek choć kulawy, niecierpliwił się i babę nawoływał, że do pierwszego noclegu przede wieczorem nie zdążą.
Na-48
koniec Jew kę dojęto jakiesi bolenie na wnątrzu, siadła na kupie kamieni, i ani rusz się podnieść.
Wrócił się Sobek zły, że droga im się nie wiedzie, i pyta:
— Wiekować baw myślisz, abo co?
— Kiej nijak kroku postąpić nie mogę, takie uparte b o len ie ... 0 rety Jezusiczku, jakże cięgiem źga i ź g a . . .
— A gadałaś wczora, coś już dobrze skrzepnęla.
— Pokiel siedziałam w chałupie, wi
działo mi się, co do k rzty chorość mnie opuściła.
— 1 cóż my haw w szczerem polu z r o -
biwa, kiej ciebie to sakramenckie bole
nie znowu chycił.o, a ja kulawy. Choćbym i poszedł, ale jakoże cie haw z onem bo
leniem ostawię? Ej, coby to okazy ja się trefiła!
— Dej też Panie Jezusie!
Siadł Sobek na szotrze wedle baby, za
kurzył fajkę, puszcza dymy, a pogląda, czy nie dojrzy jakiej formanki, coby ich zabrała. Ale ani z tej, ani z tamtej strony nic nie widać Nasłuchają; z za górki ża
dnego turkotu nie słychać.
Naraz Jewka się ozwie;
— Sobek!
— Abo co? Zelżało ci?
— Ociupinę ono to zelżało, ale bym ci cosi rzekła.
— Jak do rzeczy, to gadaj!
— Toli mi przychodzi do głowy, że ni
jak na Kalwaryię nie doidziewa — to nie
ma godki. Nie wyrzetelniałam ieszeze dokumentnie. Ale se tak uważuję: kiej ino w duszyr uczciwa intencvja, i poniektóry człek świecki obrządek kościelny sprawić m oże... A dyć i ja sama okrzciłam raz małe Jaśkowej Braździnie jak już mu na amen oczy w słup poS7?v.
. — Czv ci się w głowie pokręciło od onego zgania na w nątrzu? Co to o krzcie bajesz?
— Nie baję. ja, nie, ino se tak myśl*
mieśliwa się oboje wysłuchać (wyspowia dać) na Kalwarji; kiej się nijak nie da, t(
się sami wysłuchajwa. Naprzodzi ty mnie potem ja ciebie.
Sobek aże się porwał na nogi.
— W Imię Ojca i Syna! Co tej babie do głowy wlazło? Słuchać ludzi księdzowa rzecz, nie babska!
—- A dyć i krzcić księdzowa — a nie okrzciłam to chłopaka Bruździnie i krzest moc swoją miał! • ..
Umilkł Sobek; niby na Jewczynem sta
nęło-. Dobrą chwilę nic nie mówi, potm - sa głową, niby to waguje się to na tę, to na ową stronę. W reszcie powiada:
Ano niech ta będzie jako mówisz: Dy i
baba kiejniebadź (niekiedy) racya swoja ma.
— To się choć i zaraz słuchajwa. Ino nie haw na drodze, bo może kto najść.
— Juści; zajdziewa hań w olszynkę.
W olszynce Jew ka u k lę k ła przed Sob
kiem. który se. siednął pod drzewkem i opowiada się dokumentnie, jak przed je
gomościa. Mówi jako latoś wyniesła do miasta cosi ze cztery razv popsute jaja nod kwoki i sprzedała r a ż e n i ze
świeże-'ako nadarła raz grochu w dworskim ogrodzie pełną zapaskę, wlazłszv na srrządki bez dziurę w płocie: jako z krza
ków gdowy po Walasie zaw dy drzewo na 'igień brała; jak pomstowała na dzieci od Kręciosza od Franka, co jej raz gft-' - żyto wegnały; jak w jedną niedzielę za
miast się modlić w kościele, to wójtowej, co przy niej klęczała, okrutnie zazdro
ściła korali, kiecki i haftowanego fartucha.
Sobek słuchał z poważną miną, niby v głębokiem skupieniu; czasem zauważył:
.0, to źle, moja duszo!" — wreszcie da!
Jewce krótką naukę moralną, i kazał za pokotę odmówić kilka pacierzy.
Poczem sam zaczął spowiedź;
Abrama o dw a półkwaterki gorzałki.
Baba omal że nie zawołała uradowana:
„A toś m ądry chłop! Żyda niewiarę ocy
ganić nie grzech! Niech że ci będzie na zdrowie!“ Ale pomna swych duchownych obowiązków, zamruczała tylko z cicha;
— O, to źle, moja duszo!
— Na jarmarku, w ścisku okrutnym tar
gowałem przy straganie godny kawał kiełbasy. Ale jak mnie ludzie, co się dopy
chali, wzieni obracać, t^kem nie dawszy pieniędzy, wyszedł z kiełbasą na drógę i przyniosłem do domu- Radaś była okru
tnie tej kiełbasie. Mieliśwa obiad jak się patrzy.
— N.o, i cóż więcej?
Sobek wymieniaj dalej grzechy, baba kiwała głową, wzdychała, że to źle, bar
dzo źle. Naraz ustał.
— Masz ta jeszcze co na sumieniu, grzeszna duszo? — pyta się Jewka.
— A jużci, jeszcze jeden grzech.
To go wyznaj, w te razy ci ulży.
— Kiej mi nijak jakosi g ad ać... 1 myślą i mową zgrzeszyłem i uczynkiem ...
— Powiedaj śmiało, Kiej skruchę masz i intencją uczciwą, to ci on grzech pewni
kiem będzie d arow any...
— Ano było tak. Jakem przed Zielone- mi Świątkami wójtowej Kasi miarę na trzewiki brał, nikogo pod ten czas w izbie nie było.
— Nikogo to nie było? — przerwała żywo.
- - A ino nikogo. A Kasia dziewucha śli- czności w iadom ...
— Jakeś to zgrzeszył, gadaj duchem! — przerywa Jew ka a aże się trzęsie cała z niecierpliwości.
— Ano tak. Siedzi se ona na ławie, oparła się plecami o ścianę, wyciągnęła nogę przed siebie (a w pończosze była) ja przykucnąłem i bierę m ia rę...
— No?
K alendarz Zw. śl. kat.
urodna, co szukać takiej drugiej na św ie
cie. . A ucieczkę to masz taką śwarną — rety“. Miarę jużem wzion i papier do kie
szeni wraził a tu jak ci mnie ciągoty nie zaczną brać. niby, skroś niej skroś Kaśki
— nijak mi się podnieść i od dzieuchy odeńść. •. P o prawdzie tom ta bardzo wstajać się nie kwapił, ino przysuwam się ku niej, poglądam w o czy słodziuśko, przy- pochlebiam, a ona temu rada, śmieje się, nie b ro n i...
Naraz rozległo się klaśnięcie, aże się echo po gaju rozległo. Sobek złapał się za gębę, porwał się z klęczek a Jew ka jak nie zacznie zawodzić.
— O moja głowo nieszczęśliwa! A bn- daj się była ziemia podemną rozwarła, jak em za tego huncwota szła! Bodajem nogi połamała, kiej mnie do ontarza z nim wie
dli!. .. O ty zbereźniku! Nie w styd się to
bie do młodych dziewek brać, kiej ci się iuż dobrze na piąty krzyżyk obrócił i ba
bę ślubną masz!
A Sobek się dalej za głowę trzymał, bo niecze go aże strach, ale brzuch mu sip
raz w raz okrutnie trzęsie... Wreszcie, iak się nie zaśmieje z całego gardła:
— Ha, ha! Alem ci na despet zrobił srn-
’nnto! Ha. ha. ha!
I aże mu świeczki w oczach stoją, tak
<miech go rozbiera.
— Juści, żeś na despet zrobił- Do Kaśki tobie brać, stary, żeniaty i kuternoga..
T f y . . .
—• Cichoiże głupia' Pobiłem ja to przed
■^elonemi Świętami Kaśce jakie trzewiki?
Popukaj se w głowę — no.
Baba się zastanowiła.
— Juści, m‘e robiłeś niiakich: prawd? .
— No jakoże teraz se myślisz?
Spoirzała na niego z podełba.
— Sobuś toś re ty jeno może taki śnas Tf-rriTiip zrobi??
— Juści!
4
50
— Pewnikiem?
— Dy ci m ów ię...
— A ja takem cie wyciena, iłem ino mocy w garści m iała...
— I gęba mi wnet spuchnie, kieby ba- iiia...
— Rety, com se też zahaczyła, £e to ino może taka podrywka na mnie i śp a s.J A dzielże mnie teraz i ty godnie bez pysk!
— Zaśbym się ta na babie mścił. Ino mnie przep roś...
I z powagą wyciągnął rękę.
Jew ka go w te razy pocałowała, potem pogłaskała po gębie, on zaś rzekł:
— Widzisz jakaś głupia, a w złości na
gła, kieby ogień. A choćby na ten przy kład i praw da była, com ci bajał, to trza było wszyćkiego spokojnie wysłuchać, pokutę, jak się patrzy zadać a nie obces do bicia się brać. Już ta Pan Jezus wie
dział co robi. kiej was, baby, do niczego większego, ino do wszelakiej domowej roboty, kolebania dziecek przeznaczył włosy długockie dał, a rozum krótki...
Edmund Zechenter.
Nie w y d rz e c ie .
Myśmy prawie wzrośli w ziemię, Od lemiesza do pałasza.
Wszystko szczęście, w szystko brzemię, To ta polska ziemia nasza.
Ona matką od zarania, Ona zbroją przez stulecie, I dziś tego ukochania,
Nawet z życiem nie wydrzecie.
Myśmy w szyscy z Piasta sochy, Szli tą ziemia krwią i potem.
Nam te skiby, szare prochy.
Ponad zorze, tkane złotem.
Nam w tych prochach; chleb... piosenki...
Przeszłe... przeszłe... starzec... dziecię..
1 tych prochów z naszej ręki, Po wiek wieków nie wydrzecie.
Nam w tych prochach... dziadów kości.
j> ! mogiła przy mogile.
1 sto tęczy z dni wolności.
I łez tyle, i łez tyle.
Dąbrowskiego gra pobudka...
Kona czw artak na bagnecie.. • l ta polska cicha g ru d k a . . . Nie wydrzecie, nie wydrzecie.
Nie wydrzecie z serc i dłoni.
Jak ta ziemia wszerz i gługa.
Póki jeden pacierz dzwoni.
Póki jeden chłop u pługa.
Póki jedna polska matka, Póki jedno polskie dziecię, Bronić będziem do o sta tk a ...
Nie wydrzecie, nie w ydrzecie...
K. Laskowski.
T a je m n ic z y z n a k .
(Według prawdziwego zdarzenia.)
' Choć słonko już dawno wychyliwszy się z poza łysych pagórków Maletsunyany (Afryka) zaglądało poprzez szpary do krain (chata) Kalotiego, on nie miał ocho
ty wstawać ze swego legowiska. Pod
niósł się tylko nieco na posłaniu z kozich skór i znieruchomiał w głębokiem zam y
śleniu.
■ Czy mu się to zdawało, czy to tylko sen? Czy może czary jakoweś? — Nie;
widział dokładnie, bo przecież już nie spał; słyszał, jak brat, nie chcąc go bu
dzić, wyszedł po cichu z chaty, żeby po- wypędzać kozy na pastwisko. A potem ten znak... Co to za znak? Może go no
si? któryś z jego przodków, a teraz w ten sposób domaga się od niego ofiary.
Trzeba się poradzić starego czarodzieja Mahaty.
| Wśród takich rozważań począł się ubie
rać Kaloti i gotować do wyjścia. We drzwiach spotkał się z bratem, w racają
cym z pola.
— Dokądże to? Pewnie w ygrzewać schorzałe kości?
- Nie Moknano, dziś muszę iść do sta
rego Mahaty.
— Wierzysz, że jego zaklęcia odpędzą dd ciebie ducha zimna, że zamiast chwie
jących się dadzą ci silne i zdrowe nogi jak u gazeli?
Gdybym w to wierzył, byłbym już wcześniej poszedł do niego z podarun
kiem. Nie; on uleczyć musi moje serce, moją głowę. Bo posłuchaj, co mi się przy
darzyło. — Ledwie dziś z rana wyszedłeś z chaty — pamiętam dobrze, bo już spa-
|em .~ w chacie zrobiło się tak jasno, jak fedyby całe słonko weszło do jej wnę- [trza. Przecieram oczy, słonka niema, ale
w jasności tej ukazują się niby dwa kije, złożone napoprzek — a pod niemi: książ
ka rozw arta, zapełni,ona znakami, pi
smem. Już poraź drugi przychodzi do mnie to widzenie; nie mówiłem ci przed
tem, bo się lękałem czarów. Ale dłużej nie mogę ukrywać, bo może któryś z przodków domaga się od nas ofiary. Idę poradzić się Mahaty.
Moknana pokiwał głową i nic nie od ■ rzekł, bo jakżeż to wytłumaczyć.
— Tylko się śpiesz z p o w ro tem _rzu
cił za odchodzącym — bo dzisiai, jak wiesz, przyobiecał do nas jeden z bia
łych, z Mozeru, po wełnę i po zboże.
Może on nam rozwiąże zagadkę.
Mahata czarownik mieszkał za wsią na wzgórzu po drugiej stronie potoka któ
ry przecinał dolinę Makoaeby, otulona zboczami gór Maloti.
S tary czarodziej widząc przed swo>'em osiedlem Kalotiego, zdziwił się niepomier
nie; czyżby wreszcie chciał go prosić o jakoweś leki? Nigdy tego nie robił. Ma
hata czuł za to do niego naw et trochę urazy. Przecież choćby liche koźlatko mógłby otrzym ać za swoją poradę i _ m ogon szczura, jako lekarstwo. Nie dał je
dnak tego poznać po sobie.
Wysłuchał, opowiadania, nie przeryw a
jąc w niczem i zdawał się namyślać, jaką dać odpowiedź.
Widział on i słyszał o nieiednem, co się działo w kraju Basutów (Afryka połu
dniowa) i tam na południu, nad brzega
mi rzeki Senku, którą biali przybysze na
zwali rzeką Pomarańczową (Orange) i wiedział o tem. co słychać u nich na pół
nocy koło Mozeru.
Właśnig na kilku ich domach, tam na
4*
55
północy, widział taki znak, o jakim opo
wiadał Kaloti. Nazywano to krzyżem. Ale
^ B:ałych a więc i krzyża nie cierpiał.
Pomięta? przecież, jak to jeszcze za je
go lat młodości, dzielny wódz Basutów, Mojżesz, ustawicznie staczał walki z Białymi (Boerami), wdzierającymi się w jego posiadłości, jak wreszcie musiał od
dać swój kraj pod władzę innych Białych
— Brytiszów (Anglików 1868)- Żywo mu również stały w pamięci późniejsze pow
stania przeciw panowaniu Białych (1880 i 1898), zawsze zakończone przegraną Ba
sutów. Nie znosił więc Białych i — ich krzyża. Oni to teraz — rozumował Mu
lata — nasłali swego ducha, żeby uśidPć Kalotiego.
— Tak, duch Białych — rzecze wresz
cie Mahata — duch zdrady, duch naw ró
cenia cię opętał. Przodkowie nie chcą od ciebie żadnej ofiary.
Kaloti w racał przygnębiony. Duch na
Kaloti w racał przygnębiony. Duch na